Rozdział 5. Co mi wolno, a co nie? (Zmazuj to!)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Perspektywa Sika)

Co jakiś czas próbuję sobie w końcu wmówić, żebym przestał fantazjować, bo to prowadziło donikąd. A jednak jak głupi chciałem wszędzie szukać pozytywów. Na dole jest takie powiedzenie: ,,Optymista musi mieć twardy tyłek". I choć tego nie chcę to prawda, zatwardziali ,,weterani" tylko czekają aż rzucić się na każdego, który liczy, że będzie miło i lepiej. Albo się dostosowujesz, albo lepiej pakuj już walizki i bierz nogi za pas, jeśli życie ci jeszcze miłe. Senat może sobie gadać: ustawy, pomoce, one nie zmienią biedniejszych, jedynie można, by było spuścić bombę i zacząć budować wszystko na nowo. Albo nie, zabierzcie bogatym zbędne dobroci i dajcie je tym, którzy bardziej ich potrzebują. Ci pierwsi na pewno wam pogratulują... z siekierą w ręku. Wielu sądzi, że to biedni psują społeczeństwo, ale prawda jest inna. To bogate snobki nie patrzą dalej jak na czubek własnych nosów i gniją w swoim przepychu, gdzie trzeba zauważyć, że wielu z nich już się urodziło wśród milionerów i miliarderów. Stąd jest pogoń za pieniądzem, dążeniem do sukcesu za wszelką cenę, gdy miasto staje się maszyną do obdzierania ludzi z marzeń!

Stałem przed Radą , słuchając, czego to ode mnie wymagają. Szybciej, by mi zajęło napisanie, co mogę zrobić. Ale nie chcę mi się ani tak, ani tak. I znowu zderzałem się z ścianą swoich wyobrażeń. Im dłużej tam stałem, tym bardziej chciałem uciec, wrzeszcząc, że rzucam to wszystko w cholerę.

A mimo to tego nie zrobiłem...

Może wbrew sobie, ale co jakiś czas kątem oka spoglądałem na Anakina, który zadziwiająco spokojny, słuchał bez komentarzy i, co jakiś czas przymykał oczy, jakby się nad czymś zastanawiał. Nijak się to pokrywało z historiami, które później słyszałem od Ahsoki czy Obi Wana. Zadziwiające było jednak to, że ogarniał mnie spokój, gdy na niego spoglądałem.

- To wiesz, co ma robić? – Windu wyrwał mnie z zamyślenia.

- Tak. Dostaliście informację o aktywnej fabryce droidów na Monleskin, ale z jakiegoś powodu żaden droid jej nie opuścił. Mam zbadać sprawę i ewentualnie zneutralizować tego, kto za tym stoi.

- Neutralizacja to za mocne słowo – wtrącił Mistrz Mundi, czytaj: ,,Czubatogłowy". – Chcemy przesłuchać tą osobę i poznać jej motywy.

Lekko skinąłem głową, że zrozumiałem. W tyłu głowy zdawałem sobie jednak sprawę, że przyprowadzenie częściej się jednak kończyło strzałem w głowę. Problem był w tym, że w takim wypadku zawsze musiałem się gęsto tłumaczyć z mordobicia.

- Rozumiem – odparłem spokojnie, może nawet starając się brzmieć jak fachowiec. Po prostu chciałem pokazać, że nie byłem kretynem, który myśli tylko o tym jak się nie narobić i nieźle zarobić. – Będę jednak potrzebował swojego statku. Przez wojnę, maszyny Republiki stały się dość rozpoznawalne, a w takim wypadku trzeba zachować jak największą dyskrecję. No i muszę zgłosić zlecenie z zewnątrz, niezbędne procedury.

Mistrzowie spojrzeli na siebie i raczej zgodnie przytaknęli.

- Dobrze. Kenobi i Skywalker pójdą z tobą, żeby...

- Nie – wtrąciłem szybko. Ahsoka mi powiedziała, żebym pod żadnym pozorem nie wchodził nikomu w słowo, ale teraz musiałem zainterweniować. Miałem prawo do własnego zdania i nakreślenia tego na, co mogę przystać. Patrzenie mi na ręce na każdym kroku na pewno nie było jednym z tych. – Tylko ja mogę się tym zając i to nie podlega dyskusji. Mam nadzieję, że to jest zrozumiałe.

Prawie wszyscy na sali spojrzeli na mnie tak, jakbym był pierwszym cywilem, który zaprotestował przeciwko woli Rady. To mi w pewnym sensie dało jakieś poczucie satysfakcji. Niech będą ,,strażnikami pokoju" czy, jak niektórzy wolą, ,,galaktycznymi mnichami", naprawdę miałem to w głębokim poważaniu, ale wszyscy tutaj mieliśmy wolne wole. To, że byli poważani nie znaczyło, że mogą narzucać tylko swoje dyktando. A przynajmniej ja nie miałem zamiaru kompletnie im się podporządkowywać. To po prostu nie był mój styl.

Potem coś tam jeszcze mówili, ale jednym uchem mi to wlatywało, a drugim wylatywało. Bardziej mnie interesowało czy będzie mnie stać na taksówkę, czy będę musiał iść z buta.

***

Udało mi się coś wyskrobać z kieszeni, że starczyło mi na niemal cały przejazd do lądowisko, gdzie stał Przemytnik. Miałem szczęście, że kierowcą była kobieta, więc ostatnie metry opłaciłem swoim urokiem osobistym (nie, nie było fizycznego zbliżenia, mam swoją godność). Potem poleciałem prosto do starej części przemysłowej.

Poprzednia kwatera nadawała się już tylko do rozbiórki i Borgkam szybko przeniósł się do opuszczonego budynku właśnie tutaj. Jakby ktoś mnie pytał o zdanie to od początku uważałem to za lepsze miejsce. No pomyślcie. Prowadzisz wielką działalność, którą jednak musisz trzymać w jak największej tajemnicy, gdzie trzy czwarte informacji są poufne. Co robisz? Wtarabaniasz się w jedną z najbardziej ruchliwych części miasta. Po prostu klaszczę kolanami.

Wchodząc, widziałem jeszcze sporo skrzyń ze sprzętem i ogólnie nie było jeszcze tłumów. Na większej sali paru łowców ćwiczyło walkę wręcz. Widać było, że pracowali od niedawna, bo ciągle mylili ciosy i popełniali sporo błędów. W innej sytuacji podszedłbym i zasugerował to i owo, ale czułem natarczywość Zakonu na plecach. Wyobrażałem sobie nawet, że odmierzali czas od mojego wyjścia z zegarkiem w ręku (serio Anakin, jesteś zaskoczony? Daliście mi wystarczająco powodów do średniego zaufania). Jak o tym myślałem to oni również nie byli jeszcze do mnie przekonani, bo śmiałem przerwać wypowiedź samego Windu. I weź tu bądź mądry i pisz wiersze. Bądź stanowczy, ale słuchaj potulnie i nawet nie myśl o sprzeciwie. I jeszcze te ich spojrzenia... Dreszcz sam przechodził po plecach. Niby otwarci, a jakby patrzyli na mnie przez pryzmat ,,dziwnego bliźniaka Skywalkera". Zapraszam na dłuższe zwiedzanie dolnych pięter, to szybko zrozumiecie o, co biega.

Z zaskoczeniem jednak stwierdziłem, że oba budynki różniły się nieznacznie. Ba! Układ korytarzy i pomieszczeń wydawał się bliźniaczo podobny. Potrzebowałem chwili, żeby dostrzec jakiekolwiek różnice. Nawet główny gabinet był tam, gdzie w pierwowzorze. Przez to można było pomyśleć, że tamten atak był tylko złym snem. Szybki rzut oka na adapter jednak mnie utwierdzał, że to się wydarzyło naprawdę. Przed wejściem odmówiłem jeszcze szybką modlitwę, żeby szef nic nie zauważył.

Zapukałem i drzwi same się otworzyły. Szef uzupełniał coś w dokumentach i tylko ruchem głowy wskazał, żebym wszedł i usiadł przy biurku. To było nieco ciemniejsze od tamtego. W kącie dostrzegłem też fotel, którzy brutalnie mi przypomniał o śmierci chłopaków, rozsiedliśmy się na identycznych, licząc na szybkie załatwienie sprawy i wrócenie do codziennych spraw, a skończyłem sam jak palec. Tutaj różnił się tym, że był podłączony do jakiejś aparatury, aktualnie wyłączonej. Odwróciłem wzrok od urządzenia i odparłem szybko:

- Chciałem tylko zgłosić zlecenie z zewnątrz, żeby mnie szef gdzieś przypadkiem nie wpisał.

Borgkam tylko coś mruknął, zajęty swoją dokumentacją. Zobaczyłem jednak, że zanotował moje słowa na kartce papieru, na którą nawet nie spoglądał, wlepiony w monitor. Zazdroszczę. Moja podzielność uwagi pozostawiała wiele do życzenia.

Skierowałem się do wyjścia, gdy zakręciło mi się w głowie. Adapter lekko się skrzył, a ja czułem jak robiło mi się niedobrze. Poczułem się, jakby ktoś przyłożył mi rozgrzany pręt do skroni.

Borgkam pojawił się koło mnie w mniej niż sekundę i bez słowa posadził na krześle.

- Sorenti, co się dzieje? – spytał stanowczo. Jego twarz mówiła: ,,Nawet nie próbuj ściemniać". Ten facet mnie fascynował i przerażał jednocześnie.

Przez myśl mi przeszło, że już wiedział, ale to nie było możliwe... chyba. Nieważne, domyślał się czy nie, to tylko on mi mógł choć trochę rozjaśnić sytuację.

- Mam problem, gdy Republika zaatakowała i podłoga się pod nami zapadła to musiałem uderzyć o coś adapterem – rozchyliłem kurtkę, żeby lepiej pokazać uszkodzenia.

Szef przyglądał mu się w milczeniu, po czym ruchem głowy wskazał na fotel. Usiadłem i podpiął mnie do komputera. Na monitorze pojawiło się kilka kolorowych linii, które raz opadały, a zaraz potem wystrzeliwały w górę. Niestety nie wiedziałem, co oznaczały.

- Hmm... - mruknął po dłuższej chwili, przeglądając wyniki. – Uderzenie wymusiło impuls w adapterze, ale ten rozniósł się tylko po twoim ciele. Przyspieszona akcja serca, niekontrolowane skoki aktywności kory mózgowej, naruszenie paru neuronów... - wtedy naprawdę nie było mi do śmiechu. Lekarzem nigdy nie byłem, ale żadna z tych rzeczy raczej nie brzmiała dobrze. – Ile sypiasz?

Niby kiedy zboczyłem z kursu i pojechałem do przychodni? I czemu doktorek wyglądał jak Borgkam?

- Ech... tak siedem-osiem godzin, ale czasem w porywach nawet dziesięć.

- Aktywność fizyczna?

- Karnety są drogie jak cholera, ale rano zawsze się przeciągam i zawsze coś tam porobię. One same raczej nie przyfrunęły – napiąłem jeden z bicepsów.

Borgkam tylko przewrócił oczami.

- Używki?

- Narkotyki coś ostatnio rzadziej, ale ziemnym browarkiem nigdy nie pogardzę.

Szef tylko westchnął. Po czasie znalazł mi jeszcze kilka fajnych rzeczy jak: zbyt wysoki poziom adrenaliny czy kortyzolu i, co jakiś czas niewystarczająca liczba składników odżywczych.

- Okej, to teraz opisz mi swoje objawy.

- Cóż... nagle czuje jak serce zaczyna mi walić, ciężko mi złapać oddech, zaczynam się pocić i mąci mi się przed oczami, jakbym miał zaraz zemdleć. Dziwi mnie jednak to, że te objawy to chwili całkowicie znikają. Ale szef chyba nie chcę powiedzieć, żebym odpuścił to zlecenie?

- Nie. Doskonale wiem, że klienci z zewnątrz są szczególnie uporczywi.

,,No, w moim przypadku w szczególności".

- Poza tym wszystko mi wskazuje na to, że twój stan jest przejściowy. Załatw, co musisz, a potem postaraj się trochę odpocząć, dobrze?

Tylko skinąłem i wyszedłem z pokoju, przekonany, że to wkrótce będzie tylko złe wspomnienie. Dopiero z czasem musiałem się przekonać jak bardzo się wtedy myliłem.

***

Wylądowałem w hangarze w Świątyni, gdzie czekali już na mnie Windu, Anakin, Obi Wan i Ahsoka. No proszę, proszę, słyszałem, że ten zamach był naprawdę mocny (a w ogóle, że to gościu był bombą, kompletnie pokręcona historia, moja głowa jakoś tego nie ogarniała). A teraz było czyściutko i porządnie. Pracownicy zajmowali się swoimi sprawami i gawędzili ze sobą, co chwila się z czegoś śmiejąc.

- Długo cię nie było – mruknął nieprzyjemnie (kurwa Anakin, naprawdę nie wiem, czemu mnie polubił, nie wiem). W sumie miał trochę racji, wizyta u szefa zajęła mi znacznie dłużej niż obstawiałem z raczej wiadomych powodów.

- Przepraszam, po prostu nagle mi wyskoczyła taka jedna sprawa, której nie mogłem zostawić do powrotu.

- Coś poważnego? – Anakin wyglądał na zmartwionego, ale w tej chwili jakoś działał mi na nerwy.

- Nic, co powinno was interesować – odparłem trochę za ostro, ale wtedy wolałem wrócić do swoich zajęć. – Kiedy chcecie wyruszyć?

- Jutro, najlepiej jak najwcześniej – Obi Wan starał się brzmieć jak najspokojniej, żeby rozładować atmosferę.

Kątem oka zauważyłem, że Anakin z ciekawości zaczął przyglądać się statkowi...

- Dobrze, akurat przeprowadzę kilka kontroli i napraw. Tak na wszelki wypadek.

Panie i panowie, werble proszę...

- TY SOBIE ZE MNIE JAJA ROBISZ?! – Anakin wrzasnął tak mocno, że chyba wszyscy w hangarze podskoczyli. Wtedy jeszcze nie świadomy, podszedłem do niego jednocześnie zły i zawstydzony.

- O, co ci... - zadarłem głowę do góry. – Och...

W sumie to nie miałem wcześniej okazji przyjrzeć się Przemytnikowi. Tymczasem z jednej strony widniał spory malunek Padme w sukience z szerokim wcięciem i wymownie wysuniętą nogą. Blisko twarzy trzymała blaster, który na myśl przywodził plakaty niektórych filmów akcji. Potrzebowałem chwili na zastanowienie, skąd to się niby mogło wziąć. Timothy kiedyś mi pokazał artykuł z nią, ale zamiast tekstu, jego uwaga koncentrowała się na jej atutach (i bynajmniej nie miał na myśli jej umiejętności dyplomatycznych). On jakoś to nazwał... Och... ,,No z taką mógłbym negocjować cały dzień". Ale tutaj zwyczajnie potrzebowałem naprawdę chwili, by powiązać fakty.

- Czekaj! To nie moje! Ten statek należał do mojego kumpla i pewnie sam to zrobił lub komuś zlecił.

Czerwień z jego twarzy zeszła, ale tylko odrobinę.

- Może, ale wrócę to lepiej, żeby tego już tutaj nie było, bo inaczej znajdę najlepszą gałąź, żeby cię powiesić za jaja!

Zupełnie zapomniał, że pozostała trójka stała tuż za nim i wszystko doskonale słyszała. Anakin z trudem się przyznał, że nigdy nie dostał większego linczu niż do tej pory.

***

(Perspektywa Anakina)

Dobra, przyznaję bez bicia, że zareagowałem trochę za gwałtownie. Ale chyba każdy facet zdenerwowały się na widok wizerunku swojej kobiety na czyimś statku, co nie? Opiernicz jaki później dostałem był nie do opisania, więc pozwolę sobie przeskoczyć dalej. No, więc późnym wieczorem zaszedłem do Sika, który pracował w najlepsze i zaproponowałem mu, żeby przespał się w mojej dawnej kwaterze, bo ja już każdą noc spędzałem u Padme i do tej pory pozostawała pusta. Jednak odmówił, twierdząc, że już rozłożył sobie pryczę na Przemytniku i, że zawsze ma koc i poduszkę na taki wypadek. I w sumie na tym nasza rozmowa się skończyła, choć jednak chciałem jeszcze z nim pogadać, wypytać o to i owo, ale słowa jakoś mi grzęzły w gardle. No w teorii byliśmy rodziną, ale w praktyce? Obcymi dla siebie osobami, żadne z nas nie miał pojęcia, co lubił ten drugi. Sik może mógł coś tam kojarzyć z urywków tabloidów, ale on dla mnie był niewiadomą.

Nagle Sik pstryknął mi palcami przed twarzą, co mnie otrząsnęło.

- Halo! Courscant do Anakina! Jest tam kto?

Potrząsnąłem głową. Miał niepewny wyraz twarzy, ale po oczach zobaczyłem, że myślał niemal o tym samym, co ja. Odnosiłem wrażenie, że w jego oczach byłem ważniakiem z ,,wyższych sfer". Fakt wojna i małżeństwo z Padme wyniosło moje nazwisko bardzo wysoko, ale sam jakoś nie czułem się tą ,,arystokracją". Po prostu w niej byłem, ale się nie skupiałem.

Wtedy mocno zapiekł mnie policzek. Sik dał mi z liścia. Złapałem się za trafione miejsce.

- A to za, co?!

- Bo znowu się zawiesiłeś. Tak samo jak ze starym komputerem: pukniesz dwa razy i po problemie.

- Ale przecież ty mnie uderzyłeś raz... - patrzyliśmy na siebie w niezręcznej ciszy. Potem załapałem, co powiedziałem. – Nie, nie chcę jeszcze raz.

Sik przewrócił oczami, ale z szerokim uśmiechem.

- To ty może lepiej idź do domu i się spokojnie prześpij. Jutro też jest dzień, a coś mi mówi, że będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu na rozmowy.

***

Wróciłem do Świątyni z samego rana, jak jeszcze nigdy. W końcu wpadłem na pomysł dobrego zagajenia rozmowy w myśl zasady: ,,Przez żołądek do serca".

Dalej był w hangarze i siedział na skrzyni, wpisując coś do swojego komputerka. Koło niego stało też przenośne radyjko, z którego po chwili zaczęła lecieć audycja.

- ,,Dzień dobry Courscant. Mówi Stanley. Czekają nas kolejne dwadzieścia cztery godziny w Metropolii Snów. Kocham tą planetę jak swoją matkę, która oddała mnie do bidula, a teraz męczy i prosi o ,,małą" pożyczkę. Niestety nasze definicje czy przedziały tego słowa nieco się od siebie różnią... Ale zostawmy to. Ciężko zliczyć ilu marzycieli tutaj się zjeżdża, ale pierwsze kroki stawia zaledwie paru z nich i to tak nie jest nic pewnego. Po, co więc tu przyjeżdżają? Bo myślą, że zrobią coś inaczej lub, że sława sama na nich spłynie. Marzenie: siedzieć na tyłku i liczyć, że sukces przyjdzie sam. Typowe... Lecz można im mówić, że bez pracy nic nie wyjdzie, ale oni swoje, że zostaną takimi legendami jak Anakin Skywalker, Obi Wan Kenobi czy Johnny Notsoft. Przypomnę tylko, że tych dwóch pierwszych to Jedi, więc to już kompletnie inna liga. ,,Koleżko, duża sława to ogromne ryzyko" – to ulubione powiedzonko Notsofta. Wielu ma mnóstwo zer na koncie i wpływy, ale złote wrota pierwszej ligi otwierają się przed nielicznymi, prawdziwą śmietanką wszelkich ras, wyznań czy preferencji. Oni dokonują rzeczy z pozoru niemożliwych. W przeciwnym razie dostają szybki strzał w łeb. Wiecie, gdzie znajdziecie najwięcej przedstawicieli pierwszej ligi? Na cmentarzu. Na dolnych piętrach nikogo nie obchodzi, skąd pochodzisz, możesz być nawet dzieckiem Kanclerza, a i tak większość będzie cię miała w głębokim poważaniu. O szczególnym traktowaniu nawet nie wspomnę. Musisz sam użyć głowy czy rąk, by wspiąć się wyżej. Bo liczy się w jaki sposób idziesz – to już moja dewiza.

Audycja się zakończyła i zaraz potem zaczęła lecieć szybka piosenka, więc szybko do niego podszedłem. Niemal od razu mnie zauważył. Potem jednak spuścił wzrok na pobliskie wiadro i leżącą w nim mokrą szmatkę.

- Po malunku ani śladu.

Poczułem jak się czerwieniłem ze wstydu.

- Och... wybacz za tamto. Troszkę mnie poniosło. Więc w ramach przeprosin załatwiłem ci kawę – włożyłem mu do dłoni papierowy kubek. – Czarna z odrobiną mleka.

Patrzył w napój przez kilka sekund w całkowitym milczeniu.

- Nie pijesz takiej? Matko, powinienem cię najpierw spytać jaką lubisz, a nie myśleć jak ja.

On się jednak uśmiechnął.

- Nie, nie właśnie taką piję. Po prostu nikt nic jeszcze czegoś dla mnie zrobił, nie oczekując niczego w zamian.

- Co?

- Dolne piętra rządzą się swoimi prawami – opuścił wzrok na podłogę. To wszystko mówił z uśmiechem, choć wyczułem lekki smutek w jego głosie. Chyba również to wyczuł, bo szybko starał się odzyskać humor. – Ale nie szukajmy dziury w całym. Gdyby człowiek tylko się smucił to, by zwariował, co nie? Myślmy pozytywnie, jednak coś nas łączy.

- Tak, kawa. Choć to już coś.

Oboje parsknęliśmy śmiechem, gdy po chwili doszli do nas Smark i Obi Wan.

- Wszystko gotowe?

Sik dopił kawę i uśmiechnął się do nich.

- Silnik szumi aż miło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro