ROZDZIAŁ CZWARTY.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Wszedł na komendę z walącym sercem. Odkąd przyjechał do miasta jego mózg zaczął wymyślać same najczarniejsze scenariusze. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na Japończyka i musiał sam się pofatygować do któregoś z policjantów.

   - Dzień dobry - powiedział cicho.

   - Dzień dobry - odpowiedział funkcjonariusz, nawet nie raczył na niego spojrzeć. - Mogę w czymś pomóc? - Tak naprawdę w głębi duszy liczył że nie.

   - Szukam kogoś - oznajmił, wyciągając portfel. - Weroniki Tanabe, mieszkała tu cztery lata temu - pokazał mu zdjęcie lekko uśmiechniętej dziewczyny. Mężczyzna spojrzał najpierw na fotografię, a potem na dwudziestosiedmiolatka.

   - Zapytaj jego - wskazał na blondyna siedzącego przy biurku prawie na końcu pomieszczenia. - On ci wszystko opowie.

   - Dziękuję - skinął głową i ruszył w stronę posiadacza złotej czupryny. - Dzień dobry - jego głos zaczął drżeć i słowa ledwo się z niego wydobywały. Nathaniel podniósł wzrok, spoglądając na niego, ale nic nie powiedział. - Szukam Weroniki, powiedzieli mi, że ty mi powiesz gdzie jest.

   To było jak grom z jasnego nieba. Jego dzień dzisiaj zaczął się spokojnie, bez natrętnych myśli, dziś miało być spokojnie. Ale pojawił się Kai i nagle wszystko uderzyło w trzydziestolatka ze zdwojoną siłą. A to wszystko dotyczyło również tego, co wydarzyło się w dalekiej przeszłości.

   - Usiądź - powiedział niepewnym głosem. Serce biło nierównym rytmem, a w głowie echem odbijał mu się nie tylko głos Weroniki, ale również krzyk pewnej dziewczyny o skórze niczym karmel i pięknym, perlistym uśmiechu.

   - Przepraszam... - Zaczął Japończyk, widząc malujące się na twarzy blondyna przerażenie. Nathaniel tylko pokiwał głową oznajmiając, że wszystko jest w porządku.

   - Nie ma jej tu - wykrztusił wreszcie. Pamiętał, że te same słowa usłyszał od Danielle, gdy po nieudnej akcji wylądował w szpitalu z poważnymi obrażeniami wewnętrznymi. Pamiętał też, że czuł wtedy jak jego serce się zapada, a łzy leniwie spływają po policzkach. Teraz te uczucia powróciły. Oprócz łez. Nie mógł pokazać tego, jak bardzo to wszystko go przytłacza.

   - A gdzie jest? - Kai czuł jak jego serce gwałtownie przyśpiesza.

   - Ona... - Zawahał się. Nie, to po prostu te słowa nie chciały mu przejść przez gardło. - Czy możemy stąd wyjść? - Zapytał. - Porozmawiamy gdzieś indziej - potrzebował świeżego powietrza bo czuł, że się dusi.

   - No dobrze - czuł, że jest coś nie tak. Bardzo nie tak. Ogarniał go strach, którego nie chciał czuć.

   Opuścili komendę i udali się powolnym krokiem na nieprzyjemny spacer. Trzydziestolatek mimo to odetchnął z niemałą ulgą; jego serce troszkę się uspokoiło. Azjata natomiast z niecierpliwością wyczekiwał tego, co powie mu policjant i co chwila ukradkiem spoglądał na niego. Już miał coś powiedzieć, zapytać, ale Green sam zaczął:

   - Szukała cię, wiesz? - Schował ręce do kieszeni, a serce dwudziestosiedmiolatka zabiło mocniej. - Po to tu przyjechała, żeby cię znaleźć. Nie znam szczegółów, ale z tego co mi wiadomo, to wpadliście w niezłe bagno.

   - To delikatnie powiedziane - głos chłopaka drżał. - Może mi pan powiedzieć co się stało? I gdzie jest Weronika?

   - Przepraszam - wydusił, zatrzymując się. - To moja wina, ja... Nie potrafiłem jej uratować - wbił wzrok w chodnik. Przed oczami miał tamtą scenę, gdy jego pocisk chybił, a morderca poderżnął gardło ciemnowłosej dziewczynie. - To przeze mnie zginęła - dodał. Teraz w jego umyśle pojawiło się kolejne okropme wspomnienie, które zostało przez niego najwidoczniej niestarannie zakopane.

   Patrolowali jedną z dzielnic, kiedy Nathaniel dostrzegł dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn, wchodzących do jednej z kamienic. Bez namysłu odstawił swoją kawę na dach radiowozu i przeszedł przez ulicę. Dziewczyna krzycząc, ruszyła za nim.

   - Co ty robisz? - Syknęła, łapiąc go za rękaw munduru. Uważała, że wyglądał w nim świetnie.

   - Cii - uciszył ją. - Być może właśnie znaleźliśmy naszych znajomych - wyszteptał.

   - Tu? Jesteś pewien? Ten budynek nawet nie jest opuszczony.

   - Najciemniej pod latarnią Sam - sprawdził czy pistolet jest naładowany. - Mamy szansę.

   - Nie. - Mocniej ścisnęła materiał koszuli. - Wezwijmy wsparcie.

   - Nie ma na to czasu. Zorientują się, że coś jest nie tak.

   - Nathaniel. - Wzrokiem błagała go, aby tego nie robił, aby jeszcze raz to przemyślał. Ten zmarszczył lekko brwi, a potem wyrwał rękę z uścisku dziewczyny.

   - Zostań. Sam to załatwię.

   Zaklęła cicho pod nosem po czym wyjęła krótkofalówkę i wezwała wsparcie. Jak później się okazało, nawet najdrobniejsze szczegóły - takie jak na przykład otwarte okno, przez które ktoś niepożądany może cię usłyszeć - mają znaczenie. Poszła za nim; nie mogła go przecież zostawić samego.

   Nie minęło kilka minut, a budynek już trawił ogień, wywołany przez niewielki wybuch, który miał usunąć wszystkie dowody i pomóc sprawcom uciec. Niestety ogień jest tak przebiegły, że niepilnowany stwarza śmiertelne zagrożenie nawet - a może i zwłaszcza - dla osoby, która go wznieciła. Green leżał obok partnerki, która zbyt mocno uderzyła w ścianę i roztrzaskała kręgosłup. Chłopak nie wiedział co się wokół niego dzieje, rzeczywistość do niego nie docierała, nie rozumiał dlaczego szumi mu w uszach ani dlaczego tak ciężko mu się oddycha. Tym bardziej nie mógł zrozumieć, dlaczego dziewczyna nie chce się ruszać.

   Historia lubi się powtarzać co? Ile razy jeszcze życie zrobi ze mnie mordercę? - Zaczął się zastanawiać. Nie patrzył na Kaia, ale za to ten wpatrywał się w blondyna, nie mogąc złapać tchu. Ta wiadomość dotarła do niego zbyt szybko. Czy to dlatego, że się jej spodziewał? Że w głębi serca czuł, że już nigdy więcej nie zobaczy swojej narzeczonej?

   Czas zwolnił. Mężczyzna zastanawiał się co ma teraz powiedzieć japończykowi. Jego nikt nie pocieszał po śmierci Natalie, bo nikt nie wiedział jak. Po prostu byli przy nim. Nagle kostki, którymi wyłożony był chodnik stały się nadzwyczaj interesujące i wszystkie myśli zniknęły, pękły jak bańka mydlana.

   - Pomszczę ją - wypalił nagle, nadal nie odrywając wzroku od chodnika. - Znajdę ich. - I zabiję, dodał w myślach.

   Kai nie był w stanie mu odpowiedzieć. Łzy cisnęły mu się do oczu. Choć Nathaniel wyraźnie przyznał się do winy, to nie miał mu niczego za złe. Przecież to wszystko zaczęło się dużo wcześniej.

   - Pomogę. - Przełknął łzy. Blondyn spojrzał na niego lekko marszcząc brwi.

   - Nie. Proszę zostawić to policji. - Nie znosił tej durnej formułki. Przez nią ludzie im nie ufali.

   - Nie mogę tego tak zostawić! To moja wina, to przeze mnie, bo byłem zbyt słaby żeby się obronić - ostatnią część zdania wypowiedział nieco ciszej. Nie dość, że czuł, że jego serce rozpada się na miliony kawałków, to jeszcze czuł się jak dziecko, które po kłótni z rodzicami wreszcie przyznaje się do tego, że wdało się w bójkę z jakimś innym dzieciakiem.

   - Musisz nam zaufać. Mi. Ja również tego tak nie zostawię - zapewniał Nathaniel. Ponownie spojrzał na roztrzęsionego chłopaka, który już nie radził sobie z bólem. Był od niego nieznacznie młodszy. Miał typowo azjatycką urodę; skośne, ciemne oczy, równie ciemne, gęste włosy, dość jasną cerę i wyglądał jak chłopiec poniżej dwudziestego roku życia. Dlaczego go nie szukali? Dlaczego nie powiedział nikomu, gdzie jest? Nie pamiętał. - Przepraszam, że nikt ci nie pomógł - dodał. - To też moja wina.

   Co miał mu teraz odpowiedzieć? Że nie ma mu tego za złe? Nie uwierzyłby mu. Zresztą, jak mógł o czymkolwiek z nim rozmawiać skoro nie mógł odnaleźć się we własnych myślach? Stali więc tak we dwóch na środku chodnika zaledwie kilka metrów od wejścia na teren komendy nie wiedząc co powiedzieć. Bo już chyba nie było nic do powiedzenia. Ktoś stojący z boku mógłby widzieć to jak scenę z filmu; ludzie mijali ich bez słowa zapewne nawet nie zastanawiając się nad tym, co się stało, a oni stali, czując ogromny ból i budzącą się w nich chęć zemsty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro