ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Jeszcze tylko chwila - myślał, zawzięcie maszerując w ciemności, omijając światło mrugających lamp, przy których kłębiły się owady. Był tym typem człowieka, który musiał kryć się w cieniu, aby uciec przed niepożądanymi spojrzeniami. Nawet jeśli ich nie było.

   Czuł jak serce obija mu się o klatkę piersiową, gdy prawie wbiegał po schodach kamienicy. Już miał łzy w oczach, już był gotowy rzucić się na szyję jak tylko dziewczyna otworzy drzwi, ale w jednej chwili wszystko prysło jak bańka mydlana. Zamiast niej w progu stał stary facet z wyraźnie skwaszoną miną.

   - Czego? - Syknął. - Nieczego nie kupię, niczego nie widziałem o niczym nie wiem. Spadaj. - Chciał zamknąć drzwi, ale przybysz zablokował je stopą.

   - Gdzie ona jest? - Spytał z względnym spokojem; tak naprawdę już zaciskał pięści, gotów aby rzucić się na mężczyznę.

   - Kto?

   - Mieszkała tu dziewczyna. Prawdopodobnie z dzieckiem. Gdzie ona teraz jest? - Posłał mu mordercze spojrzenie, które aż przeszywało na wskroś, mówiąc: nawet nie próbuj kłamać.

   - Nie wiem - pisnął. - To mieszkanie od czterech lat stoi puste.

   - W takim razie przepraszam za najście - powiedział, a następnie zszedł na dół z rękoma w kieszeni. Myśl, myśl kurwa, gdzie może być? - Zastanawiał się. Możliwości było wiele, a najgorszą z nich była ta, że mogła już nie żyć. Olivier - olśniło go - on będzie wiedział. Musi - puścił się biegiem do kryjówki, w której mieszkał złotooki. Niestety zastał tam jedynie kurz i pajęczyny. Ani śladu jej czy jego.

   Jordiego obleciał paraliżujący strach, taki, który odbiera wszelkie siły. Przez chwilę nie wiedział co zrobić, gdzie dalej szukać, kompletnie go zamroczyło i mało brakowało aby zaakceptował fakt że Emma i Olivier nie żyją. Dopiero po kilku minutach przypomniał sobie, że nie zajrzał do jeszcze jednej nory w tej zakichanej dzielnicy.

   W barze było pusto, więc nikt oprócz stojącego za ladą barmana nie zwrócił uwagi na drzwi, które otworzyły się z hukiem. A miałem już zamykać - westchnął.

   - Mogę w czymś pomóc? - Zapytał od niechcenia, posyłając potencjalnemu klientowi niezbyt miłe spojrzenie.

   - Archie... - bez problemu rozpoznał ten głos. - Miło widzieć wreszcie kogoś znajomego - jakoś mu ułożyło; brat Andy'ego zapewne miał informacje, których potrzebował.

   Szklanka spadła na podłogę i roztrzaskała się w drobny mak. Patrzył jak jego stary przyjaciel ze smutnym uśmiechem zbliżą się do niego. Zaczął się zastanawiać czy przypadkiem nie ma halucynacji z powodu przepracowania, albo od oparów alkoholi. Nie wiedział jak ma zareagować, co powiedzieć. Bo co ma się powiedzieć komuś, kto był martwy przez przeszło trzynaście lat?

   - Błagam, powiedz, że wiesz gdzie oni są - oczy miał już zaszklone. Każdy ma słaby punkt, nawet rzekomi przestępcy.

   - Jakim cudem? - Wydukał, wychodząc zza lady.

   - Złego diabli nie biorą - uśmiechnął się lekko. Po tym barman już miał pewność, że to Jordie; poczuł przyjemne ciepło w środku. Przyjaźnili się od dziecka i nie mógł darować bratu tego, że ten go zabił.

   - Dobrze, że wróciłeś - przyznał, klepiąc go po plecach. - Siadaj i uspokój się trochę.

   - Archie, pomóż mi.

   - Nic im nie jest - wypalił, nalewając whisky do szklanki. - Wszystko ci opowiem.

   - Dzięki - odetchnął z ulgą. Na niego zawsze mógł liczyć.

   - Andy nie żyje - uznał, że od tego zacznie.

   - Wcale mnie to nie dziwi - stwierdził. - Ten zasraniec już dawno temu powinien gnić w piekle.

   - Zgadnij kto go załatwił - sobie również nalał odrobinę. - Olivier. - Jordie prawie się zachłysnął słysząc to.

   - Wiedziałem, że skubaniec ma talent - uśmiechnął się pod nosem.

   - Ta - na raz wypił złoty płyn - nieźle mu namieszałeś w życiu.

   - Ja? Zaopiekowałem się nim kiedy nikt inny go nie chciał.

   - Tak. I zafundowałeś mu najgorsze wspomnienie życia - spojrzał na ciemnookiego z wyrzutem. - Naprawdę wiele dla niego znaczysz stary. Nie masz pojęcia jak długo musiałem go siłą utrzymywać przy życiu po twojej rzekomej śmierci. Masz szczęście, że z tego wyszedł - pogroził mu palcem.

   - To twardy chłopak. Nic go nie zabije, tylko wzmocni - stwierdził.

   - Żebyś wiedział - skinął głową. - Pracuje w policji, ma żonę i dziecko.

   - O kurwa - wykrztusił. - Skąd to wiesz?

   - Przychodzi tu czasami jak ma chwilę. Poza tym zostałem zaproszony na ślub.

   - Cholera, przegapiłem taką okazję.

   - To on zabrał stąd Emmę. Był zdziwiony kiedy mu o niej powiedziałem.

   - Nigdy ich sobie nie przedstawiłem. Wtedy... Trochę brakowało mi na wszystko czasu - zajrzał w prawie pustą już szklankę, w której błyszczała ostatnia kropelka.

   - Jeśli chcesz wiedzieć gdzie jej szukać to znajdź Oliviera - oznajmił. - A teraz tłumacz się z tej szopki.

   - To wszystko dzięki Ratvenko - westchnął. - Ten ruski dziwak jakimś cudem zdołał​ mnie przywrócić do życia - zaśmiał się. - Niestety - wypił następną szklankę - twój braciszek w jakiś sposób dowiedział się, że żyję, więc Ratvenko wysłał mnie do Rosji. Byłem na skraju życia i śmierci, wyjazd wydawał się być najlepszą opcją. Według niego, ja w sumie nie miałem nic do gadania - wzruszył ramionami.

   - Nie było cię przeszło trzynaście lat. - Upomniał go.

   - Czy ty nie wiesz, że ja zawsze wpakuję się w jakieś kłopoty? - Zapytał pretensjonalnie.

   - Jordie - pokręcił głową. Zawsze martwił się o przyjaciela, bo prawdą jest, że przyciągał problemy jak magnes.

   - No co? To nie moja wina - tłumaczył się. - Potrzebowali pomocy.

   - No tak, ty przecież jesteś obrońca uciśnionych - westchnął. - Pomyśl może raz o sobie. Albo o ludziach blisko ciebie, o tych których kochasz. Jak Emma czy twoja córka. Ona nawet nie wie jak wyglądasz.

   - Wiem - odparł po chwili ciszy. - Spieprzyłem sprawę. Wszystko. Nawet nie wiem czy będzie chciała ze mną rozmawiać.

   - Będzie. Ona wciąż cię kocha. Mimo wszystko.

   - Jest tak samo głupia jak ja - zaśmiał się. - Powinna znaleźć sobie kogoś, kto będzie potrafił zadbać o rodzinę, a nie takiego wyrzutka jak ja.

   - Przyłożę ci zaraz. - Oznajmił. - Uratowałeś dzieciaka z ulicy, masz cudowną córkę i kobietę, która na ciebie czeka - wyliczał na palcach. - Myślę, że nikt by lepiej o nich nie zadbał.

   - Dzięki Archie - uśmiechnął się lekko.

   - Do usług - nalał im następną kolejkę. - Idź do nich jutro. Dam ci jego adres.

   - Dzięki - zalała go fala spokoju. Wszyscy byli bezpieczni.

૪૪૪

   Kai nie myślał racjonalnie. Chodził od drzwi do drzwi i pytał o Jeffa. Jednak nikt nie chciał z nim o tym rozmawiać. Część ludzi nie wiedziała - albo używała tego jako wymówki - a cała reszta zwyczajnie trzaskała drzwiami. Nic dziwnego, kto by chciał rozmawiać o dzieciaku, który zamordował całą swoją rodzinę, bez większego powodu? Mieszkańcy Loveland wciąż się boją, że morderca znów zakłóci ich spokojne - póki co życia - w końcu terroryzował ich przez dłuższy czas, a każdy wie, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. A w końcu tu był jego dom.

   Japończyk wrócił do motelu na obrzeżach miasteczka. Sam powoli zaczynał przypominać jednego z tych obłąkanych bezdomnych, którzy straszą ludzi końcem świata. Cóż, można powiedzieć, że jego świat rzeczywiście się skończył.

   To co robił było głupie. Wiedział o tym, wiedział, że powinien zostawić to wszystko policji. Ale jak można siedzieć bezczynnie z myślą, że ten, który zabił ci ukochaną osobę wciąż biega na wolności? - W ten sposób tłumaczył swoje zachowanie. Najdziwniejsze było to, że jeszcze nie wiedział co zrobi, gdy już go znajdzie. Na pierwszy rzut oka odpowiedź wydawała się prosta, ale czy będzie potrafił to zrobić? Być może ta nienawiść, ten uraz dadzą mu siłę, ale przecież on nie jest mordercą. Jest perkusistą, muzykiem, wrażliwym człowiekiem, który nigdy w życiu nikomu nie zrobiłby krzywdy. Może łatwiej byłoby zabić samego siebie? - Myślał.

   Obudził go ból wywołany gwałtownym zderzeniem z ziemią. Mimo, że otworzył oczy to i tak nic nie widział i dopiero po chwili małe pomieszczenie rozświetlił blask świeczki.

   - Już się obudziłeś? - Zdziwił się lekko. - W sumie to nawet lepiej.

   - Gdzie jestem? - Zapytał najpierw. - Co zrobiłeś Weronice!? - Wypalił, gdy zorientował się kto przed nim stoi.

   - Nic - odparł, wpatrując się w płomyk wesoło tańczący na koncie.

   - Gdzie jestem? - Szarpnał się; miał związane ręce i nogi.

   - Nie wiem. W jakiejś szopie - odpowiedział beznamiętnie​. Kompletnie nie zwracał uwagi na swojego więźnia, który próbował się oswobodzić. - Marnujesz energię. Nie rozwiążesz ich - dodał, posyłając mu znudzone spojrzenie.

   - Czego ode mnie chcesz? - Syknął.

   - Od ciebie? Nic narazie - odstawił świeczkę. - Ale możliwe, że twoja dziewczyna mi się przyda, choć jeszcze nie wiem do czego. W każdym razie, jesteś moim ubezpieczeniem - kiedy chciał się uśmiechnąć wyglądał jeszcze straszniej.

   - Co zamierzasz mi zrobić? - Bał się, ale nie chciał słyszeć jak morderca z niego drwi.

   - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Zawsze chciałem sprawdzić jak to jest kogoś torturować - serce Japończyka zamarło. - Nigdy tego nie robiłem. Jestem dość zabieganym facetem.

   - Anata wa monsutādesu. [Jesteś potworem.] - Wymamrotał. Jeffrey skrzywił się na dźwięk obcego języka. Nie lubił rzeczy, których nie rozumiał. W odpowiedzi więc jedynie prychnął i wyszedł, gasząc świeczkę, zostawiając Kaia samego w ciemnościach.

૪૪૪

   - Pojadę tam. - Oznajmił.

   - Zwariowałeś - stwierdził śmiało Olivier, patrząc prosto w martwe oczy blondyna. Przerażał go.

   - Być może. Ale co z tego? Ja nie mam już nic do stracenia - ton jego głosu, gdy wypowiadał ostatnie zdanie sprawił, że złotookiego przeszły ciarki.

   - Pojadę z tobą - westchnął. Nie za bardzo uśmiechało mu się tam jechać w dodatku musiał jeszcze przesłuchać tamtą staruszkę z Hawthrone. - Ale musimy z tym zaczekać. Mam jedną sprawę do załatwienia w Hawthrone.

   - Nie musisz ze mną jechać - tak naprawdę chciał powiedzieć, że go tam nie chce.

   - Jesteś w złym stanie psychicznym - powiedział otwarcie. - Nie chcę żebyś zrobił coś głupiego.

   - Powiem inaczej - słowa dwudziestoośmiolatka trochę go wkurzyły - nie chcę żebyś jechał. - Po tym wstał i opuścił lokal. Chłopaka wcale to nie zdziwiło, wręcz uważał, że Nathaniel ma prawo być na niego zły. Mimo wszystko nie chciał mieć go na sumieniu. Niech to wszystko szlag trafi - pomyślał, odchylając głowę poza oparcie siedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro