ROZDZIAŁ PIERWSZY.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   To ostatnie miejsce - pomyślał, skręcając na skrzyżowaniu. - Jeśli tu jej nie będzie - pokręcił energicznie głową, chcąc wyrzucić z głowy czarne myśli. - Nie. Musi tu być. - Mocniej zacisnął palce na kierownicy czarnego Bugatti. Minęły cztery długie lata odkąd udało mu się uciec. To był bardzo ciężko okres; najpierw w fatalnym stanie trafił do szpitala, gdzie spędził prawie rok z powodu wyziębienia, wygłodzenia, odwodnienia, a co za tym idzie - z powodu licznych chorób, których nabawił się dzięki Jeffowi. Już nie pamiętał ile zabiegów musiał przejść, aby wrócić do dawnej sprawności. Potem wrócił do domu, ale Weroniki tam nie było. Był zrozpaczony, ale chęć odzyskania jej była silniejsza. Tak więc szukał, najpierw w Stanach, później nawet w Japonii, gdzie się poznali, aż w końcu trafił tutaj. Do Greenlee, niewielkiego miasteczka na obrzeżach Arizony. Wszystko wskazywało na to, że właśnie tu była ostatnio. Jak mogłem to przegapić? - Zastanawiał się. - Przecież to jest tak blisko - wypominał sobie.

   Zatrzymał się pod pierwszym, lepszym hotelikiem, który znalazł. Budynek nie był wysoki, ale miał ładny, piaskowy kolor oraz piękne, minimalistyczne, białe zdobienia. Wyryty nad wejściem półokrągły napis Bellis, bardzo ładnie się prezentował, mieniąc się złotym blaskiem w promieniach wiosennego słońca. Pchnął wielkie, brązowe drzwi i wszedł do środka. Przywitał go cichy dźwięk dzwoneczka i zpach kwiatów, stojących na wysokich, ozdobnych stojakach. Ogromny hol był nimi wypełniony; pod sufitem wisiały różnego rodzaju paprotki w każdym odcieniu zieleni, na wielkich oknach również stały doniczki z kolorowymi bratkami lub czymś podobnym, a jasnofioletowe ściany bardzo ładnie się z tym wszystkim komponowały.

   Za ladą stała rudowłosa kobieta w ładnym czarno, czerwonym uniformie. Wyglądała dość młodo i miała liczne piegi na nosie.

   - Dzień dobry - powiedziała słodkim głosikiem. - W czym mogę pomóc? - Japończyk starał się nie skrzywić; jej głos był zbyt uroczy, a on tęsknił za chłodnym lecz jakże przyjemnym głosem Weroniki.

   - Chciałbym wynająć pokój.

   - Na ile dni?

   - Na tydzień - nie był pewien ile tu zabawi, więc na wszelki wypadek postanowił wynająć pokój na cały tydzień. Najwyżej wymelduję się wcześniej - myślał.

   - Płaci pan z góry czy później?

   - Później.

   - Proszę bardzo - wręczyła mu kluczyk z numerem trzydzieści cztery na zawieszce w kształcie róży. - Pański pokój znajduje się na piętrze.

   - Dziękuję - odparł beznamiętnie i ruszył ku schodom.

   Ciężko wzdychając, opadł na miękkie łóżko i zatopił się w nim. Zamknął oczy w duchu modląc się, aby jego narzeczona tu była. Ona też musiała go szukać, skoro nigdzie nie mógł jej znaleźć. Cztery lata - myślał. - Cztery cholerne lata. To niemożliwe, żeby tak długo się przede mną ukrywała - stwierdził. Odrzucał wszystkie czarne scenariusze, które kłębiły się w jego głowie. Jego Weronika nie dałaby się tak łatwo zabić, była twarda i uparta. I właśnie taką ją pokochał.

   Tuż po narodzinach dziewczyny, całą rodziną wyprowadzili się do Japonii. Jej rodzice byli tam kiedyś w noc poślubną i stwierdzili, że kiedy doczekają się dziecka - zamieszkają tam. Tak więc Weronika wychowywała się i dorastała w kraju kwitnącej wiśni. Zawsze uważała, że to były najpiękniejsze lata jej życia.

   Miała piętnaście lat, gdy go poznała. Niepozornego chłopca z pałeczkami do gry na perkusji.

   Był prawie wieczór. Wracała ze szkoły, co było normą dla tamtych dzieci. Dziś to ona sprzątała klasę wraz ze swoją bliską koleżanką, więc wróciła jeszcze później niż zwykle. Było dość ciepło jak na tamtą porę roku. Burczało jej w burzuchu, więc przyśpieszyła kroku, przedzierając się przez tłum ludzi.

   - Przepraszam! - Słyszała gdzieś w tłumie. - Bardzo panią przepraszam! - Niewysoki chłopak biegł, wpadając na pojedyncze osoby. Trącił Weronikę i od razu krzyknął przepraszam, nie zatrzymując się. Dziewczyna obejrzała się za nim, a potem ruszyła przed siebie. Poczuła jednak coś pod stopami; nadepnęła na pałeczki. Pewnie je zgubił - pomyślała, podnosząc je z ziemi.

   - Zaczekaj! - Krzyknęła, ale ten był już za daleko, by móc ją usłyszeć. Ruszyła więc za nim, chcąc go dogonić zanim zniknie jej z oczu. - Stój! - Chciała przekrzyczeć uliczny hałas, ale jej głos nie był na tyle silny.

   W końcu udało jej się złapać go za krawędź koszulki. Gwałtownie się obrócił ze zdziwieniem spoglądając na nią. Ta stała za nim zdyszana z wyciągniętą ręką, w której trzymała pałeczki.

   - Zgubiłeś je - wysapała, spoglądając na chłopca ciemnymi oczami.

   - Dziękuję! - Pisnął, wyrywając je dziewczynie z rąk. - Co ja bym bez nich zrobił. Dziękuję bardzo - ukłonił się lekko.

   - Drobiazg - posłała mu delikatny uśmiech.

   - Kai - przedstawił się, wyciągając rękę ku niej.

   - Weronika - uścisnęła ją. Był od niej niższy o kilka centymetrów.

   - Idę na próbę mojego zespołu, chcesz iść ze mną?

   - Rodzice będą się o mnie martwić.

   - Oj no chodź - chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. - To zajmie tylko chwilę, chcę żebyś nas posłuchała.

   Nie opierała się i wręcz z uśmiechem biegła za chłopakiem. Przebijali się przez tłum, trącając przypadkowych ludzi. W pewnym momencie skręcili w jakąś boczną uliczkę, gdzie nie było już nikogo.

   - To tutaj - powiedział, odsuwając wielką skrzynię. Pod nią były schody prowadzące w dół. Jedyne co było widać na samym dole, to jasne światło. - Chodź - zaczął schodzić w dół. Lekko wystraszona poszła w jego ślady. Kai zsunął wejście i prowadząc Weronikę za rękę, sprowadził na sam dół.

   - No nareszcie. Ile można na ciebie czekać? - Przed nimi stanął chłopak z wyraźnym grymasem złości na twarzy i założonymi rękami. Jego włosy były rozczochrane, a pojedyńcze kosmyki spadały mu na czoło.

   - Przepraszam. Już więcej nie będę się spóźniał.

   - Powtarzasz to za każdym razem - odezwał się ktoś z tyłu.

   - Kto to? - Przekrzywił lekko głowę, spoglądając na dziewczynę.

   - Weronika - odparł zadowolony. - Weronika, to Ruki, wokalista.

   - Cześć - powiedziała nieśmiało.

   Ten jedynie zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.

   - Nie bój się go. Jest zły, bo się spóźniłem. Przedstawię ci resztę zespołu - pociągnął ją w głąb pomieszczenia. Wyglądało na piwnicę, ale nią nie było. Ściany były pomalowane na jasny, żółtawy kolor, był tu stół i kilka innych drobiazgów. Najwięcej miejsca zajmowała jednak perkusja stojąca pod ścianą. - To Reita, jest basistą - ukłonił się lekko. - A to są Uruha i Aoi, gitarzyści.

   - Miło was poznać - uśmiechnęła się do nich lekko.

   - Zaczynajmy już - zarządził Ruki.

   Z głośników stojących po bokach buchnęły głośne, lecz przyjemne dźwięki. Do ciężkich basów dołączyła perkusja oraz głęboki, przeszywający ciało i duszę głos Rukiego.

Since then how long
Do you know how long it's been?
Konton no soko e tobikomou ima motsure au you ni 
Falling down 
Deep in to the dark

Kako toki yugamu himei kake chigaeta Mind
Oboro ni fusagu me o kakushita
Stuck in my head kako to iu bourei ni daraku shi kuruu
Ore wa doko kara

Shinsou de neji reta shisou ga hareagaru mujundarouga
Shinsou de neji reta shisou ga aishita narenohate

Sakebe kyozetsu no moto de tatenu kunouda to shite mo
Mogake jishitsu ni kureta sugishi hi ni jibun o mita imanara 

We just believe in ourselves to die
I know you were the same
Onaji itami o dakiai kowarete iku
Barabara ni kudake chitte mo ii
To be reborn again
I'm gonna fall

Kako toki yugamu himei kake chigaeta Mind
Oboro ni fusagu me o kakushita
Stuck in my head kishimu oto ga

Inside me
Something's changing
I see an ending
Take it all in
I'm gonna fall

Kieteiku kanashimi o mitsume

We just believe in ourselves to die
I know you were the same
Onaji itami o dakiau hakana-sa ni
Wasurenai sa kore wa owari janai
Saa me o akete ochite ikou

We just believe in ourselves to die

Kowareta mamade ii

   Dziewczyna słuchała ich jak zaczarowana, a gdy przestali grać poczuła dziwną pustkę. Tamtego dnia wiedziała, że będzie ich najwierniejszą fanką.

   Po skończeniu próby, Kai zaproponował Weronice, że odprowadzi ją do domu. Po drodze napomknął, że jeśli tylko będzie chciała, to będzie mogła przychodzić na ich próby. I choć tamtego dnia dziewczyna dostała ostrą reprymendę od rodziców za to, że wróciła tak późno, to w myślach wciąż przewijały jej się pojedyńcze wersy piosenek, a przed oczami wciąż widziała słodki uśmiech chłopaka. Szesnastolatek natomiast czuł, że Weronika na dobre zagości w jego życiu. Bez względu na to, kim dla siebie będą.

   Japończyk uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Tak bardzo chciałby znów zobaczyć tą cudowną iskierkę w jej ciemnych oczach. Taką samą jak tamtego dnia.

૪૪૪

   W ten wietrzny, wiosenny dzień udał się na cmentarz. Nie chciał tam iść, ale czuł, że musi, pchała go tam jakaś dziwna siła.

   Powoli przemierzał wąskie uliczki między grobami. Szedł ze spuszczoną głową, wzrokiem śledząc pęknięcia w kamiennych płytkach. Było mu trochę zimno w ręce, ponieważ nie wziął rękawiczek. Mama by mnie opierniczyła - zaśmiał się, chowając ręce do kieszeni płaszcza. Gdy był dzieckiem, kobieta zawsze na niego krzyczała kiedy nie miał na sobie czapki, szalika bądź rękawiczek. Teraz Nathaniel ma już trzydzieści lat i musi radzić sobie sam.

   Jego rodzina nigdy nie była przesadnie wierząca. Owszem, matka mężczyzny od czasu do czasu chodziła do kościoła, ale nie co każdą niedzielę. On natomiast był tam tylko w święta, na pogrzeb lub w przypadku jakiejś ważnej ceremonii jak ślub, czy chrzciny. Normalnie nie czuł potrzeby, aby uczestniczyć w nabożeństwach. Być może dlatego, że podzielał opinię swojego ojca; gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby na to, aby na świecie było tyle zła. To była jego życiowa dewiza, której się trzymał. To były również słowa które ojciec przekazał mu na kilka dni przed swoją śmiercią.

   Przystanął przy grobie swoich dziadków. Piękny, duży pomnik w ciemnym odcieniu, błyszczał w delikatnych promieniach słońca. Oczywiście każdy kwiatek był zadbany, a w każdym zniczu paliła się świeczka. Podobnie było na grobie ojca blondyna. Uśmiechnął się pod nosem i zapalił czerwony znicz, który potem postawił obok innych. To na chwilę uwolniło go od dręczących go myśli.

   Gdy wracał jego uwagę przykuł złoty, lekko wyblakły już napis. Tak bardzo nie chciał go widzieć, tak bardzo chciał ominąć to miejsce, ale kierowany dziwną siłą poszedł tam, choć serce i umysł zgodnym chórem krzyczały wyraźne nie.

   - Natalie Mitchell - szepnął. Oczami wyobraźni widział jej drobne ciało, pokryte jej własną krwią. Była taka młoda - stwierdził w myślach. - Ale zepsuta. - Dodał. - Jednak była moją piękną, morderczą różą.

   Tępo wpatrywał się w grób, którym już od dawna nikt się nie zajmował. Z tego co wiedział, ojciec dziewczyny powiesił się niedługo po tym, jak dowiedział się o jej śmierci.

   - Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?

   - Tak. Ktoś musi mu o tym powiedzieć - stwierdził ze smutkiem.

   - Pojadę z tobą.

   - Nie. - Zasunął szybę i odjechał z piskiem opon, aby Olivier nie zdążył zaprotestować.

   Kiedy miał już zapukać do drzwi, zawahał się. Dopiero teraz uświadomił sobie jak ciężko będzie mu to powiedzieć. Sam nie mógł pogodzić się ze śmiercią dziewczyny, a co dopiero mówić o tym. Musisz to zrobić - powtarzał sobie w myślach. - Musisz. - Rozległo się ciche pukanie. Mężczyzna nie był zadowolony, widząc blondyna.

   - Wszystko wam już powiedziałem. - Oznajmił.

   - Teraz to ja muszę powiedzieć coś panu - powiedział, nim ten zdążył zamknąć drzwi. - Pana córka nie żyje - te słowa wywoływały zbyt duży ból. Czuł, że jego już i tak pęknięte serce, rozpada się coraz bardziej.

   - J-jak to nie żyje? - Wydukał, opierając się o framugę drzwi. Ta wiadomość była dla niego zbyt szokująca.

   - Przykro mi - mruknął, po czym odwrócił się i wsiadł do samochodu. Nie chciał tam być.

   Dlaczego się nie przyznałem? - Zastanawiał się. - Gdbym mu powiedział, to może trafiłbym do pierdla. Zasługuję na to.

   - Przepraszam - szepnął, spuszczając wzrok. - Tak bardzo cię przepraszam - mimo ogromnego żalu i smutku, który rozsadzał go teraz od środka, to żadna łza nie spadła na ziemię. Najwidoczniej po prostu stracił już wszystkie. - Gdybym tylko szybciej zabrał cię do szpitala... Uratowali by cię. Przepraszam Natalie - odszedł, zostawiając przy niej wszystkie swoje uczucia.

૪૪૪

   Umówili się w tej samej kawiarni, w której dawniej pracowała Natalie. Czuł się bardzo nieswojo, siedząc przy jednym ze stolików i czekając na mamę. To miejsce przywoływało zbyt dużo wspomnień; w tym momencie karcił się w myślach, że nie wybrał czegoś innego.

   - Cześć synku - uściskała go delikatnie.

   - Hej mamo - uśmiechnął się lekko. - Co tam u ciebie?

   - Wszystko dobrze. A ty jak się trzymasz? - Spojrzała na niego z czułością. Wiedziała o wszystkim, znała całą historię i choć w głębi serca cieszyła się, że nie będą mogli być razem - bo jako matka bardzo się o niego martwiła, a przecież Natalie Mitchell była mordercą - to jednak współczuła Nathanielowi i miała świadomość jak bardzo to przeżywa.

   - Daję radę - odparł. - Już prawie o niej zapomniałem.

   - Skarbie - ujęła jego dłoń. - Kłamstwo nie pomoże - powiedziała. - Będzie tylko gorzej.

   - Mówię prawdę - upierał się. - Zresztą, ona była mordercą, nie można kochać kogoś takiego - unikał wzroku kobiety, wpatrując się w blat stolika.

   - Ale ty ją pokochałeś.

   - Chciała mnie zabić.

   - Ale tego nie zrobiła. Może więc ona też cię kochała?

   - Wątpię - mruknął. - Nie zabiła mnie, bo dałem jej odrobinę normalnej miłości, to była tylko gra.

   - Nathaniel...

   - Ja tak nie mogę - przerwał jej. - Nie potrafię o niej zapomnieć, nie potrafię przestać jej kochać. Ona nie żyje i to jest moja wina - kilka słonych kropelek spadło na blat. Dopiero po śmierci dziewczyny, blondyn uświadomił sobie jak bardzo jest słaby.

   Kobieta usiadła obok niego i mocno przytuliła trzydziestolatka. Choć wydawać by się mogło, że jest już za stary na takie czułości, to nie protestował. Potrzebował tego, czuł, że zwyczajnie się rozsypuje.

   - Widzisz mój drogi - zaczęła, nadal tuląc go do siebie. - Życie, choć krótkie, często jest morzem łez i niepowodzeń. Kiedy stracimy coś, co pokochaliśmy, trudno nam jest zacząć żyć na nowo. Iść dalej - jej głos był tak przyjemny, tak melodyjny i jednocześnie tak odległy, że blondyn miał wrażenie jakby dochodził z innego świata. - Robić postępy. Czas leczy rany, ale nigdy nie usunie blizn. Na pewien sposób rodzimy się nowi, bardziej wrażliwi, choć często zamknięci w sobie. Wtedy już wszystko zależy od naszego otoczenia - mówiła. - Jeśli ktoś życzliwy pokaże nam, że świat nie jest pułapką, z czasem otworzymy się z powrotem, choć trudno będzie znów zaufać. Już zawsze będzie kierować nami strach, że jeśli zaufamy, znów to stracimy - doskonale wiedziała o czym mówi i jak czuje się jej syn. Sama przecież straciła męża, może nie w tak brutalny sposób, ale to jednak bolało. I na dobrą sprawę boli nadal.

   - Dziękuję - mruknął. Choć denerwowało go to, że jest tak słaby, to jednak nie potrafił nic z tym zrobić. Zabijając Natalie, stracił jakąś cząstkę nie tyle siebie, a swojego człowieczeństwam. Natomiast ona odchodząc, zabrała ze sobą fragment jego duszy i serce, które od pewnego już czasu biło tylko dla niej. Nawet jeśli była martwa.

૪૪૪

   Następnego dnia rano stawił się na komendzie, tak jak poprosił go komendant wczoraj wieczorem podczas krótkiej rozmowy telefonicznej. Nie zastanawiał się o co może chodzić, jakoś mu nie zależało.

   Pchnął oszklone drzwi i wszedł do środka gabinetu. Nic się tu nie zmieniło - stwierdził, rozglądając się wokół zmęczonym wzrokiem. Dlaczego właśnie teraz na myśl przyszła mu Danielle?

   - O, jesteś już - mężczyzna powitał blondyna z uśmiechem na ustach, wchodząc do środka. - Siadaj, siadaj - machnął ręką. - Mam dla ciebie propozycję. Wiem, że ciężko ci się pozbierać, ale potrzebujemy cię. - Spoważniał. - Kilka dni temu doszły nas słuchy, że ktoś widział mężczyznę w białej bluzie na obrzeżach miasta.

   - Chcecie, żebym się tym zajął? - Jego twarz była kompletnie bez wyrazu, mówił chłodnym tonem głosu i spoglądał na mężczyznę spod złotych kosmyków, które spadały mu na czoło. Oczy miał podkrążone, a cerę bladą jak trup. Nie wyglądał na osobę pełną życia.

   - Tak. - Odparł bez chwili zawahania. Nathaniel był dla niego jak rodzina, bowiem ojciec trzydziestolatka był przyjacielem mężczyzny, dlatego martwił się o niego. - Zgodzisz się?

   Westchnął ciężko, odchylając głowę do tyłu. No tak - pomyślał. - Przecież nie rozwiązaliśmy sprawy. Jedynie zakopaliśmy ją pod stertą innych - stwierdził. Nie za bardzo chciał się w to znów bawić, w końcu przez całe to zamieszanie poznał i jednocześnie stracił miłość życia. Wizja tego, że ponownie będzie musiał zmierzyć się z przeszłością, nie napawała go optymizmem.

   Nathaniel... Zrób to - słyszał w głowie jej słodki głos. - Znajdź Jeffa i E.J'a - mówiła. - Ktoś w końcu musi się ich pozbyć, prawda? - Zaśmiała się. - To przez nich stałam się mordercą, to wszystko ich wina - dreszcz przeszedł przez ciało blondyna.

   - Tak, to ich wina - mruknął pod nosem.

   - Coś mówiłeś?

   - Zajmę się tym - oznajmił, wstając z krzesła. - Zacznę od jutra.

   - Dobrze - był zadowolony, że udało mu się go namówić. - Nathaniel - zatrzymał go, nim ten zdążył wyjść. - Wiem, że jest ci ciężko, ale proszę skup się na tej robocie. Trzeba to wreszcie zakończyć.

   - Racja - przyznał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro