2. Daleka droga do Ciebie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Październikowe poranki witały mieszkańców miasta chłodem, wilgocią oraz coraz mniejszą ilością liści na drzewach. Słońce już dawno straciło swoje ciepło, więc jego pojawianie się na niebie na nie wiele się zdawało. Królowały deszczowe chmury przypominające słońcu, kto chwilowo rządzi na nieboskłonie w ciągu dnia. Dało się odczuć zbliżającą się wielkimi krokami zimę.

Klausowi trzeci raz w życiu zdarzyło mu się zaspać do pracy, dlatego też nie zdążył nawet zjeść porządnego śniadania, nie wspominając o kawie, podstawowym napoju jego egzystencji. Z tego też powodu, szedł szybkim krokiem, aby pokonać ostatnią prostą dzielącą go od przystanku z neseserem w ręce, kubkiem kawy w drugiej, szczelnie owinięty szalem. Gołe ręce lekko zaróżowiły się od zimna, jednak nie zakładał rękawiczek, zapominał o nich, do tego zawsze je gubił. Chris śmiał się, że powinien mieć je na sznurku, jak zgubi to od razu parę, a nie pojedynczo.

Gdyby miał w domu zwierzaka, na pewno nie wyrobiłby się na czas, a tak udało mu się mieć ledwie kwadrans akademicki w plecy, jeśli tramwaj przyjedzie bez opóźnień. Wygodniej podróżowałby się własnym samochodem, jednak stanie w kongestii w godzinach szczytu nie kusiło. Komunikacja miejsca, tramwaj, znacznie szybciej przemierzała odległość dziejącą do najczęściej uczęszczanych miejsc – domu, pracy, Starbucksa, mieszkania Chrisa.

Na przystanku zebrała się spora grupa mieszkańców Berna, szeroki wachlarz wiekowy zaczynał się na dzieciach w wielu szkolnym, przez studentów i osoby po trzydziestce, kończąc na seniorach. Każdy grubo opatulony marzący o ciepłym wnętrzu tramwaju, którego jeszcze nie było widać. Klaus zatrzymał się przy zewnętrznej ściance wiaty, jej środek okupowali starsi ludzie, walczący o każdy kawałek wolnej ławki.

Biedna Sonata siedzi sama w domu, Chris powinien kupić sobie jeszcze jednego kota, żeby miała towarzystwo. Chociaż z drugiej strony kot niewskazany, bo się mógłby młodych doczekać, chyba, że kotkę weźmie. Z psem musiałby wychodzić, co odpada, nie ma go przez prawie cały dzień w domu. Gdzie ten tramwaj?

Lekko przygarbiony od chłodu sączył kawę odtwarzając w pamięci listę rzeczy, które czekały na niego w pracy. Powinien wyrobić się do pierwszej z analizą dla Leroya, potem na wykłady z pierwszym rocznikiem licencjatu, ćwiczenia z trzeciorocznymi przyszłymi magistrami, zebranie asystentów i do domu.

Widząc nadjeżdżający pojazd szynowy, szybko dokończył kawę, lawirując między ludźmi dotarł do kosza na śmieci, aby pozbyć się kubka. Miał wielkie szczęście, ledwie oddalił się od krawężnika, jadące samochody, ochlapały stojących tam ludzi brudną wodą z całkiem sporej kałuży. Tych parę nieszczęśników wygrażało się kierowcom, nieprzejmującym się owym zajściem.

Stojąc wciśnięty pomiędzy ludźmi przypomniało mu się, o zbliżającym się ślubie znajomego ze studiów. Co prawda dostał zaproszenie z osobą towarzyszącą, zjawi się sam, bo nie zabierze Chrisa, a nie znajdzie na poczekaniu towarzyszki. Wiedział, że pierwszą lepszą koleżankę, jaką zaprosiłby z miejsca wyraziłaby zgodę, potem wyobrażałaby sobie nie wiadomo, co. To już pójdzie się w pojedynkę, chociaż wypadałby zmusić Giacomettiego na wspólne poszukiwanie prezentu.

Łamiąc sobie głowę nad kwestią podarunku dla przyszłej pary młodej, dotarł na uczelnię, zahaczając po drodze o piekarnię. Mając prowiant mógł rozpocząć pracę, chociaż pierwszą rzeczą zrobioną po wejściu do gabinetu było włączenie czajnika i przygotowanie dużego kubka czarnej, mocnej kawy. Przy akompaniamencie szumu gotującej się wody, uruchomił komputer, powitał wracającego skądś kolegę.

Z lekkim westchnieniem, parę godzin później, odchylił się na krześle wpatrując się w otwarty plik na monitorze. Potrzebował danych z ostatniego miesiąca, aby dokończyć analizę, zatem czekała go wycieczka do dziekanatu. Pracował, jako asystent profesora Leroya zajmującego się finansami i rachunkowością, jednocześnie prowadził ćwiczenia z niektórymi grupami studentów, mając w planach studia doktoranckie. Jeśli się spręży będzie miał czas na spotkanie w Starbuacksie, z Chrisem, pomimo że się nie umawiali. Ostatnio obaj mieli nawał pracy, więc widywali się sporadycznie w ciągu tygodnia, bowiem Giacometti pracował z jakąś wybitnie upierdliwą autorką zajmującą mu prawie cały wolny czas, w tym weekendy.

Zapisał plik, zminimalizował do paska program i wstał od biurka zabierając leżący na blacie smartfon. Rozciągnięta na poduszce Sonata odprowadziła go do drzwi swoimi zielonymi ślepiami, za każdym razem, gdy tylko na moment odchodził od komputera albo wychodził z pokoju, przed ekranem zbierał się wianuszek współpracownic podziwiając kotkę. Umieszczanie zdjęcie zwierzaka przyjaciela na tapecie urządzenia nie należało do mądrych decyzji, lecz nie potrafił ustawić, czego innego. Za bardzo uwielbiał tę czteronożną perską piękność, Chris żartował, o pobieraniu opłat za dzierżawę zdjęcia.

Korytarze berneńskiego uniwersytetu świeciły pustkami świadczącymi o trwaniu zajęć oraz wykładów. Panująca cisza wręcz dzwoniła w uszach, jego kroki niosły się prawie echem, zakłócane jedynie dźwiękami dochodzącymi z ulic, zza nieszczelnych okien. Najintensywniejszymi dla Klausa dniami zawsze były poniedziałki, wtorki oraz piątki, wówczas odhaczał ćwiczenia z grupą po grupie od rana do szesnastej. Będąc studentem rachunkowości widział siebie w roli księgowego pracującego za biurkiem w jakieś firmie, nie, jako być może przyszłego doktora finansów i rachunkowości. Życie wybrało dla niego inną ścieżkę niż wyobrażenia, chociaż nie narzekał pomimo czasami trudnych dni, upierdliwych studentów, próbujących z nim flirtować studentek i innych pracownic placówki.

Przechodząc koło nieczynnego kominka jego usta ułożyły się w coś na kształt rozbawienia przypominając się niespodziewany pocałunek w dodatku od chłopaka. Słyszał o królach żartów Nikivorowie oraz Giacomettim, o których krążyły rozmaite opowieści nie przypuszczając zastania jednym obiektów ich specyficznego poczucia humoru. Obecnie potrafił spojrzeć na całe zajście z dystansem, nawet z niego żartować, lecz nie zawsze tak było. Chris zaskoczył go tak bardzo, że zamiast do razu przywalić mu w pysk stał przez dłuższą chwilę próbując zrozumieć, co się dzieje. Wówczas nie spodziewałby się nawiązania przyjaźni z jednym z nich.

Zapukał w drzwi dziekanatu, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka z zamiarem powitania koleżanek, jednak zastał puste pomieszczenie. Niedowierzał widząc dwa puste krzesła obrotowe, na których powinny siedzieć Isabella oraz Anya. Tymczasem ani widu ani słychu zacnych niewiast. Można być aż tak nierozważnym, aby nie zamknąć za sobą drzwi na klucz? Przecież w dziekanacie przechowywano sporo ważnych dokumentów, w tym dane osobowe studentów. Nie dajcie bogowie, jeszcze ktoś sobie coś zabierze i afera gotowa niszcząc dobre imię instytucji.

Zmuszony będzie zostać do momentu powrotu tych dwóch niekompetentnych kobiecin, w między czasie znajdzie potrzebne mu dane do analizy. Minął biurka, wielofunkcyjną drukarkę, by zniknąć za regałami oddzielającymi jedną część dziekanatu od drugiej. Przebiegając wzrokiem po opisach na segregatorach liczył po cichu na szybki powrót koleżanek. Mógłby zamknąć drzwi, gdyby klucz leżał na wierzchu, niestety go nie znalazł.

- Dzień dobry – rozległ się dziewczęcy głos z lekkim włoskim akcentem. – Jest tu ktoś?

Schowany za regałem Klaus nie zamierzał się wychylać licząc na szybki powrót Isabelli lub Anyi, zajmujących się obsługą oraz funkcjonowaniem dziekanatu. Chris za pewne bez problemu wyszedłby do petentki, zagadał, poflirtował, tak ją zakręcił, że zapomniałaby, po co przyszła. Gdyby miał numer telefon komórkowego zadzwoniłby po którąś, problemem pozostawał brak tej możliwości. Jego iPhone pamiętał jedynie służbowe numery pracowników uniwersytetu, dogadywał się z Isabellą oraz Anyą, lecz prywatnymi telefonami się nie wymienili.

- Przepraszam? – Dziewczyna nie zamierzała odpuścić, a ten dwie głupie nie zamknęły nawet dziekanatu, nie zostawiły kartki z napisem „zaraz wracam". Walnie im solidne kazanie, jak się tylko napatoczą.

- Bardzo przepraszam, ale koleżanki z dziekanatu musiały na chwilę wyjść, więc proszę zaczekać – wyjaśnił wychodząc zza regału.

- Może pan będzie mógł mi pomóc? – Brunetce bardzo zależało na załatwieniu swojej sprawy, a skoro ktoś jednak tu jest, to, czemu nie spróbować uzyskać pomocy. – Profesor Leroy miał dla mnie zostawić ksero materiałów, które są mi potrzebne. Zapewne w jakieś kopercie albo teczce z moimi nazwiskiem.

- Niestety nie mam pojęcia, gdzie mógłby to zostawić – zapewnił z przepraszającym uśmiechem. - Ale niech stracę, nazwisko?

- Sara Crispino – odpowiedziała ze szczerymi przeprosinami w oczach. Za godzinę była umówiona ze swoim edytorem, więc pędziła prosto z uczelni do Starbucksa. - Naprawdę bardzo dziękuje.

- Jeszcze nic nie znalazłem – zaśmiał się Klaus zatrzymując spojrzenie na studentce, trzeba dodać całkiem atrakcyjnej. – Nic nie gwarantuję.

Chris zabije go śmiechem słysząc jego dzisiejszą przygodę, uznał zabierając się za poszukiwania. Koperta albo teczka z napisem Crispino? Gdzie te dwie dzikuski mogły ją położyć, skoro Leroy wyjechał na jakąś konferencję do Zurychu w zeszłym tygodniu. Znalezienie materiałów może zakończyć się sukcesem albo porażką, jednak naprawdę nie miał bladego pojęcia, gdzie szukać, najwyżej zrobi im bałagan i sobie pójdzie. W pewnym momencie poczuł się jak w programie „Penetratorzy" lecącym lata temu na MTV.

- Mimo wszystko, dziękuje – zapewniła Sara przyglądając się Klausowi buszującemu po dziekanacie.

W pewnej chwili brunet wpadł na pomysł zadzwonienia do biblioteki, gdzie często przebywała Isabella, z tego, co słyszał, na plotkach ze starą Lilią nazywaną powszechnie mumią. Po czterech sygnałach słuchawka po drugiej stronie została odebrana, chociaż z wielką łaską, a z jeszcze większą Lilia przekazała ją Isabelii. Klaus od razu przeszedł do sedna pomijając kwestię nie zamknięcia dziekanatu, ale wspomniał o barku Anyi. Słysząc odpowiedź koleżanki niedowierzał, że takie rzeczy przytrafiają się właśnie jemu? Podziękował i się rozłączy.

- No, więc pani materiały są w gabinecie profesora Leroya, odniesione przypadkiem – wyjaśnił chowając iPhone 'a do kieszeni.

- Bardzo dziękuje. Naprawdę, pańska pomoc jest nieoceniona.

- To nic wielkiego, naprawdę – zapewnił Klaus wychodząc z dziekanatu z Sarą.

Idąc do portierni zasugerował skorzystanie ze schodów, jeszcze zatrzasną się w windzie, gdyż prześladuje go dzisiaj pech. Sara z grzeczności przytaknęła, chociaż nie miałaby nic przeciwko.

Richter uchodził za jednego z najprzystojniejszych wykładowców, do tego był singlem, więc nic tylko próbować swoich sił. Wzdychało do niego ponad połowa studentek, koleżanek z pracy tych wolnych oraz już zajętych. Niestety jak do tej pory żadnej nie udało się nawet umówić z nim na kawę. Sara nie miała z nim wykładów ani ćwiczeń, nie wypadało tak prosto z mostu podejść i zapytać. Teraz może jednak będzie ku temu okazja, w ramach podziękowań oczywiście. Przy najmniej na początku, potem znajomość może rozwinąć się różnie, o ile szczęście będzie jej sprzyjać.

Warto spróbować, niż potem żałować uznała idąc za Klausem przez korytarz. W życiu raczej nie zdadzą egzaminu metody sprawdzające się w filmach, książkach, tym bardziej, że Richter był trochę tajemniczy, w kwestii życia prywatnego. Dodatkowo wzbudzał tym zainteresowanie, chociaż nie specjalnie zabiegał o to.

Sara również należała do grona fanek bruneta, do tej pory wdychającej z daleka. Nie wierzyła w swoje szczęście, gdy weszła dzisiaj do dziekanatu, a tam zamiast tych nudnych pracownic ujrzała obiekt swojego zainteresowania. A teraz szli razem do gabinetu Leroya po potrzebne jej materiały, musiała jakoś zagadać, wzbudzić w nim ciekawość swoją osobą. Mimochodem pomyślała o swoim edytorze, całkiem przystojnym, jednak Chris miał nieco dziewczęcą urodę, w zestawieniu z Klausem zdecydowanie znajdował się na straconej pozycji.

- Nie wiem jak się panu odwdzięczę – powiedziała odbierając od wykładowcy teczkę zostawioną dla niej przez profesora.

- Naprawdę to nic takiego – zapewnił Richter zamykając drzwi gabinetu. Będzie musiał jeszcze raz wrócić do dziekanatu po swoje materiały, nie wyjdzie planowo przez spóźnienie.

- Ratuje mi pan życie – zapewniła patrząc prosto na postać bruneta. – Miałabym je wcześniej, ale rano będąc na przystanku zostałam porządnie ochlapana przez samochody.

- A ja ledwie uniknąłem dzisiaj podobnej sytuacji – przyznał chowając klucz do kieszeni marynarki, dla bezpieczeństwa. – I znów pada – westchnął spoglądając na spływające krople deszczu po szybie

- Dobrze, że Starbucks przy Waaghausgasse nie jest daleko – napomknęła mając nadzieję, że rozmówca załapie aluzję.

- Jakiś kwadrans piechotą – odpowiedział z marszu. Spotykał się tam z Chrisem już ze dwa lata, a ten dziad nadal nie raczył kupić porządnego ekspresu.

- Zagląda pan tam?

- Parę razy w tygodniu.

- To może, tylko w ramach podziękowań da się pan zaprosić na kawę?

_____________________________________________________________

Rozdział o kant tyłka rozbić. Ale jest, w tym tygodniu wrzucę jeszcze coś w weekend. Wytykanie wszelkich błędów mile widziane. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro