Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciche dźwięki fletu wypływały przez otwarte okno. Wiatr delikatnie unosił melodię, bawił się muzyką, kręcił nią i obracał, podrywał w górę lub pozwalał, by powoli opadała na uśpiony świat.

Tej nocy księżyc był wyjątkowo jasny. Jego srebrna poświata odbijała się w czarnych oczach Wei Yinga, który przewiesiwszy nogi za krawędź tarasu wpatrywał się w błękitną tarczę.

Chłopak poczuł za plecami czyjąś obecność. Dobrze ją jednak znał; wiedział, że stojąca w otwartych drzwiach osoba nie zaatakuje go od tyłu. Dlatego też nie odrywał spojrzenia od nocnego nieba. Wodził wzrokiem po płynących wokół niego chmurach i ledwo widocznych w mroku sylwetkach gór na horyzoncie, dopóki utwór nie dobiegł końca.

Chociaż muzyka rozpłynęła się w rześkim powietrzu, żaden z nich nie chciał przerywać powstałej ciszy. Unosiła się więc ona wokół nich niczym delikatna mgła, pieszcząc skórę i dodając tajemniczości całej scenie.

Trzy kroki. Stojący za nim mężczyzna zbliżył się, lecz wciąż dzielił ich dystans.

Wei Ying nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jaką minę mógł mieć teraz Lan Zhan? Był ucieszony ich ponownym spotkaniem? Zły za wtargnięcie do Zacisza Obłoków bez pozwolenia? Czy może tak samo zimny i obojętny, jak kiedyś, zanim jeszcze tak bardzo się do siebie zbliżyli?

- Wróciłeś.

To jedno słowo sprawiło, że serce Yinga zadrżało. Tyle uczuć kryło się w tym cichym głosie. Tak wiele emocji, wyzwolonych spod maski wiecznej obojętności.

Ale nawet w takich chwilach nie mógł przeniknąć wzrokiem duszy Hanguang-juna. Bez względu na to, jak by tego chciał, nie mógł czytać w nim jak w starożytnym piśmie, nie mógł wodzić opuszkami palców po znakach jego myśli i nie mógł pozwalać, by łzy kapały na delikatny papier.

- To przepiękna noc, prawda, Lan Zhan? Księżyc jest nie tylko w pełni, ale i nabrał błękitnej barwy. Niebieski... Lan. Zupełnie, jakby tej nocy świecił tylko dla twojego klanu.

Odsunął flet od warg i przesunął opuszką palca po jego gładkiej powierzchni.

- Można by rzec, że każdy, kto tej nocy spojrzy w niebo, zatęskni za Zaciszem Obłoków.

Nie mógł się powstrzymać. Obrócił się przez ramię, by na niego spojrzeć.

Błękitny blask księżyca oświetlał delikatną twarz  młodszego z Dwóch Nefrytów klanu Lan. Tak jak kiedyś była podkreślona linią idealnie ułożonych włosów, upiętych srebrną ozdobą na czubku głowy i opadających ciemnymi falami na ramiona. Jego zazwyczaj nieskazitelną cerę teraz przecinała łza, rzucająca cień na policzek. Yingowi wydawała się ona rysą na szkle. Wyobraził sobie samego siebie, jak wstaje i podchodzi do drugiego mężczyzny. Jak ociera jego policzek, czując na dłoni ciepło skóry drugiego człowieka. Jak spogląda w jego oczy, przejrzyste niczym kryształ przez nagromadzony w nich smutek. A może wzruszenie? Nieistotne! Chciał złapać jego twarz w dłonie i scałować wszystkie łzy z jego skóry, bez względu na ich powód.

Ta wizja była tak wyraźna, że aż przez chwilę uwierzył, że rzeczywiście tak zrobił. Poczuł zdziwienie, gdy po chwili zrozumiał, że to była tylko wyobraźnia, a on nadal siedzi na tarasie jingshi - sypialni i prywatnego gabinetu Hanguang-juna. Że nadal tylko bezczynnie patrzy, jak kropla smutku skapuje z twarzy właściciela tego pomieszczenia i wsiąka w biały materiał jego stroju.

- Wei Ying.

Uniósł wzrok, równocześnie jak w transie podnosząc się z tarasu. Wciąż trzymające Dawny Płomień dłonie opadły wzdłuż jego ciała, a on sam mógł tylko patrzeć, jak Lan Zhan powoli się do niego zbliża, aż ich twarze dzielił mniej niż metr. Nie mógł oderwać wzroku od jego cichej i zjawiskowo pięknej postaci.

Mężczyzna naprawdę się nie zmienił mimo upływu tych kilku lat. Chociaż Ying wciąż pamiętał, jak jeszcze minutę temu tęsknił za tą aurą spokoju otaczającą Hanguang-juna, teraz poczuł się, jakby nie minął nawet dzień od ich rozstania na jednej z gór w pobliżu Zacisza Obłoków. Bo czy naprawdę minęło aż tyle czasu od ich ostatniego spotkania? Niemożliwe. Przecież stojący przed nim mężczyzna wciąż był tak samo piękny, jak kiedyś. Wciąż chłodny niczym śnieg pokrywający zbocza gór, tak samo jak on skrzący się w blasku księżyca, okryty bielą jak całunem ze szronu.

Usta Yinga rozciągnęły się w uśmiechu.

- Wiedziałem, że tu przyjdziesz. Czekałem na ciebie.

Hanguang-jun nie ruszył się. Spuścił tylko spojrzenie, a spod powiek wypłynęła kolejna łza.

- Czemu płaczesz? - spytał Ying, chociaż serce podpowiadało mu odpowiedź. Rozumiał łzy drugiego mężczyzny, a jednak jemu samemu chciało się śmiać.

Był tak szczęśliwy z ich ponownego spotkania. Tak bardzo szczęśliwy.

- Oj, Lan Zhan, Lan Zhan. Nic się nie zmieniłeś przez te lata. Nie cieszysz się, że mnie widzisz?

Nie usłyszał jednak odpowiedzi. Zaskoczony, poczuł tylko ruch powietrza na twarzy, błysk bieli i nagle wokół jego ciała owinęła się para ramion.

Ukrył twarz w delikatnym materiale, pozwalając, by drugi mężczyzna docisnął go do klatki piersiowej jak najcenniejszy skarb. Jego dłonie same znalazły swoje miejsce na łopatkach Hanguang-juna. Pozwolił się porwać chwili, wtulił w to delikatne, a równocześnie silne ciało i skupił na ich sercach, powoli synchronizujących się, by grać tę samą melodię. Dzięki tej obezwładniającej bliskości bardziej czuł, niż słyszał ich wspólne bicie.

Czas zwolnił. Ying nie miał zamiaru przerywać tej chwili; chciał, by trwała wiecznie. Ta jedna osoba, której tak mu brakowało w trakcie podróży, teraz momentalnie go od siebie uzależniła. Był tak spragniony kojącej obecności Lan Zhana, poczucia bezpieczeństwa, które mu dawał, zaufania i wsparcia, wręcz promieniujących z jego ciała... ach, jak bardzo tęsknił za jego dotykiem, nawet tym najdrobniejszym! Jak bardzo znów chciał poczuć na sobie spojrzenie tych przepięknych oczu, móc wesprzeć głowę na jego ramieniu!

- Nie puszczaj mnie, Lan Zhan - wyszeptał.

- Nie puszczę. Już nigdy - zapewnił go młodszy z dwóch Neferytów, przekręcając twarz bardziej w stronę szyi Yinga. Ciepły oddech owiał zaczerwienioną od chłodu nocy skórę, a Wuxian zadrżał delikatnie.

Dłonie z jego pleców powoli, lecz bez wahania zaczęły zsuwać się z łopatek. Ying mocniej wtulił twarz w ciepłe ciało Zhana, starając się nie ruszyć. Dlaczego tak panikował? Co bardziej go szokowało, te dłonie, przesuwające się po dotychczas przez nikogo nieruszanym lędźwiowym odcinku kręgosłupa, to, że ich właścicielem był właśnie Hanguang-jun, czy może fakt, że ten gest tak bardzo na niego działał?

- Lan Zhan... - wyszeptał Ying, gdy dotyk zatrzymał się na biodrach.

- Jest chłodno. Wejdźmy do środka. - Mężczyzna pewniej ujął jego ciało, a Wei, kierowany jakimś instynktem, którego nigdy wcześniej w sobie nie czuł, podskoczył, oplatając się nogami wokół pasa drugiego kultywatora.

Nie wiedział, gdzie idą. Z zamkniętymi oczami i twarzą na ramieniu osoby, którą dotychczas uważał za najważniejszego w życiu przyjaciela, skupiał się tylko na swoim mocno bijącym sercu. Nie uchylił powiek nawet wtedy, gdy poczuł, że trzymający go mężczyzna się pochyla. Jego plecy nagle dotknęły miękkiej powierzchni, a on sam pozwolił sobie opaść na pachnącą czystością pościel.

- Wei Ying.

Otworzył oczy. Byli tak blisko, że ich nosy niemalże się dotykały. Gdyby Wangji nie opierał się rękami po obu stronach głowy Wuxiana, z pewnością opadłby wprost na niego. Wei czuł, że jego biodra stykają się z nogami drugiego mężczyzny, który zawisł nad nim, pozwalając, by białe szaty pod wpływem grawitacji opadały na jego ciało.

Ach, tak wiele bodźców odbierało jego zmysły! Każdą komórką ciała czuł coś innego. Ten delikatny zapach drzewa sandałowego, wydobywający się z kadzidła; woń, za którą tak tęsknił. Cichy szum wiatru w koronach drzew otaczających jingshi. To, jak materac uginał się pod ciężarem ich ciał. Jedwabisty materiał, pieszczący jego skórę i ciepły oddech drugiego mężczyzny, co chwila owiewający jego wargi... to wszystko sprawiało, że czuł się jak we śnie, nie rzeczywistości.

- Wei Ying... - wyszeptał ponownie Lan Zhan. Wymawiał jego imię tak, jakby sam jego wydźwięk sprawiał mu przyjemność. Przeniósł ciężar ciała na nogi i wykorzystując to, by móc objąć dłońmi twarz ukochanego.

Och tak. Był jego ukochanym. Jedyną i niezastąpioną miłością życia, którą ostatnio utracił... już po raz drugi. Wiedział, jak bardzo będzie tęsknić, więc jak mógł się zgodzić na ponowne rozstanie?

Teraz już nigdy nigdzie nie puści go samego. Zamknie w swoich ramionach i nie pozwoli ich opuszczać. Ochroni przed całym światem, który mógłby chcieć znów ich rozdzielić.

Był tak piękny. Z tymi przystojnymi rysami twarzy, roziskrzonymi oczami, delikatnym, często pocieranym nosie i... pełnymi wargami, potrafiącymi rozciągać się w najpiękniejszym z uśmiechów.

- Gdzie patrzysz, Hanguang-jun? Nie wiesz, że takie zachowania są niedozwolone w Zaciszu Obłoków?

Lan Zhan uśmiechnął się. Ledwo widocznie, lecz szczerze, a ten gest na chwilę odjął Yingowi mowę. Górujący nad nim mężczyzna natychmiast to wykorzystał.

- To nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy z twojej winy złamię zakazy swojej sekty - powiedział, po czym złączył ich usta w pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro