Rozdział 3 - Szron

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Śnieg nie przestawał padać.

Gruba warstwa puchu sięgała już piersi dorosłego mężczyzny, a wcale nie przestawała rosnąć. Gałęzie łamały się pod ciężarem białej kołdry, a drzewa skrzypiały od największego mrozu, jaki pamiętało Gusu.

Sekta Lan przygotowała się jednak na te warunki. Najważniejsze drogi zostały odśnieżone, zaklęcia dodatkowo chroniły budynki przed niską temperaturą, a zapasami zaczęto oszczędniej gospodarować.

Wei Ying od niechcenia kreślił pędzlem po papierze. Czarne szlaki, którymi podążało jego narzędzie tworzyły znaki, wzory i kształty. Powstające z nich chaotyczne, lecz zgrabne projekty okraszone były masą dopisków i poprawek.

Młody mistrz kultywacji zainspirowany okolicznościami, próbował ulepszyć zaklęcia pozwalające na wytwarzanie ciepła. Miał kilka pomysłów. Chociaż zadanie było stosunkowo proste, Yingowi zależało jednak na jak najefektywniejszym działaniu tworzonego przedmiotu, więc musiał przeanalizować wiele aspektów działania. Kilka starożytnych pism  z biblioteki klanu Lan leżało wokół niego na stole, by służyć mu zawartą wewnątrz wiedzą. Chociaż sama komnata w związku z ostatnią kradzieżą została zamknięta i dokładnie pilnowana, Wangji osobiście je dla niego wypożyczył.

Dzięki temu jeden z pomysłów, który krążył po głowie Weia właśnie wyklarował się na tyle wyraźnie, że mężczyzna aż poderwał się ze swojego miejsca. To było to. Wszystko zgrywało się ze sobą doskonale; tego potrzebowało Zacisze Obłoków! Znów klęknął, łapiąc czysty arkusz papieru i kreśląc na nim odpowiednie kształt, posiłkując się poprzednimi projektami.

Potrzebował czterech chorągwi... albo nie, lepiej! Lampionów, oznaczonych odpowiednimi znakami. Ustawione w kształt diamentu, nakreślą na ziemi lśniące linie łączące je ze sobą, a wtedy pomiędzy nimi powstanie strefa ciepła. Kultywator postukał palcem nasadę nosa, jak to miał w zwyczaju, drugą ręką sięgając po jeden ze zwojów, by upewnić się co do znaków. Tak. To było doskonałe rozwiązanie; jeśli ustawią lampiony tak, by otoczyły Zacisze, powinny one ogrzać powietrze zamknięte między nimi. Jeśli dobrze kalkulował, to by wystarczyło, by całkowicie stopić śnieg. Kolejna strefa ciepła mogłaby otoczyć drogi i pozwolić na ponowne podróżowanie i wymianę informacji między okolicznymi miastami!

Szaty powiewały za nim, gdy Ying chwycił gotowy projekt w dłonie i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z jingshi. Radość wręcz rozpierała go od wewnątrz. Nie tylko sama przyjemność tworzenia czegoś nowego, rozkosz płynąca z kreowania nowych przedmiotów godna artysty, trzymającego w dłoniach szkic nowego dzieła. Czuł dumę z tego, że dzięki swoim umiejętnościom będzie mógł pomóc Wangjiemu i reszcie mieszkańców Gusu tej zimy, a w przyszłości również reszcie świata kultywatorów.

- Lan Zhan! - zawołał, w biegu zarzucając na siebie dodatkową szatę. Chociaż droga prowadząca do pozostałych budynków Zacisza była niedawno odśnieżana, nie przestający padać puch zdążył częściowo ją przykryć, sprawiając, że Patriarcha Yilling zapadł się po kostki w białym dywanie. Jasnoszare chmury zakrywały całe niebo, lecz przebijało się przez nie wystarczająco dużo blasku, by oświetlić zimowy krajobraz wokół niego.

Wei Ying ruszył przed siebie, rozglądając się wokoło i rozmyślając, gdzie o tej porze może znajdywać się Hanguang-jun. Mijał okryte śniegową kołdrą budynki i pojedynczych członków klanu Lan, którzy mimo tego, że byli zajęci swoimi obowiązkami zawsze odwracali się, by okazać mu szacunek. Spytani, nie potrafili jednak odpowiedzieć mu na pytanie, gdzie jest opiekun ich sekcji, więc Wuxian kontynuował poszukiwania, zaciskając smukłe dłonie na papierze i starając się ignorować piekący go w policzki mróz.

Oj tak. Jeśli uda mu się powołać do życia swój wynalazek, znacząco ułatwi to im wszystkim życie.

Może nawet Lan Xichen powróci do domu, odciążając tym swojego brata? Wei nie potrafił ukryć sam przed sobą, że chociaż wieczory spędzał razem z Wangjim, w dzień brakowało mu towarzystwa mężczyzny, którego jak by nie patrzeć, uważał za swoją platoniczną drugą połowę, swego najlepszego przyjaciela. Po tak długim rozstaniu czuł, że żadna ilość spędzonego razem czasu nie będzie dla niego wystarczająca. A chociaż rozumiał, że drugi kultywator ma dużo obowiązków do wypełnienia, nie mógł pozbyć się uścisku w sercu, gdy nie było go obok.

Kątem oka dostrzegł, że towarzysząca mu już od chwili opuszczenia jingshi, lekko wyróżniająca się na tle śniegu barwna smuga wreszcie zdobywa się na odwagę i podlatuje bliżej.  Szarawy ptaszek z pomarańczowym czubem i paciorkowatymi oczami jakby ozdobionymi czarnym pociągnięciem pędzla przysiadł na pobliskiej gałęzi, zrzucając z niej odrobinę puchu. Ying uśmiechnął się do jemiołuszki, która najwyraźniej musiała zapuścić się w te rejony zmylona przez nagłą zmianę pogody. Właścicielka czarno-błękitnego wzoru na skrzydłach zazwyczaj nie występowała w tych okolicach.

Nagle do jego uszu dotarł odległy krzyk i odgłosy zamieszania. Ptaszek nerwowo obrócił łebek w tamtą stronę, lecz spłoszył go dopiero wybuch błękitnego światła, który blado zalśnił na tle chmur po drugiej stronie Zacisza.

Sygnał ostrzegawczy.

Serce Patriarchy Yilling podskoczyło. Coś musiało się wydarzyć.

Niemalże zapomniał o projekcie lampionów, natychmiast biegnąc w stronę miejsca, skąd wypuszczono racę z duchownej energii.

Chociaż śnieg znacznie mu utrudniał poruszanie się, Wuxian wyprzedził również udających się w tamtą stronę członków klanu Lan, docierając na miejsce i przepychając się przez niewielki zgromadzony tłumek aż ujrzał znajomą sylwetkę.

- Lan Zhan! - zawołał, przez co mężczyzna zadrżał.

- Seniorze Wei! - stojący niedaleko Sizhui obrócił się w jego stronę. Przerażenie na jego twarzy tylko nieznacznie złagodniało na widok Patriarchy Yilling.

Ying natychmiast do nich dołączył, od razu zauważając powód całego tego zamieszania.

Śnieżnobiała zaspa trzymała w swoich objęciach młodego mężczyznę. Częściowo przykryty mroźną kołdrą, ze szronem pokrywającym pobladłą skórę, kultywator jakby stał się częścią zimowego krajobrazu. I prawdopodobnie gdyby nie zabarwione na krwisto kryształki lodu wokoło, jego ciało nie zostałoby jeszcze długo dostrzeżone.

- Lan Xiaotong - niemalże wyszeptał Wangji, klękając koło podopiecznego. Włosy zasłoniły twarz opiekuna sekty, lecz jego ból był wręcz namacalny.

Imię martwego chłopaka, leżącego w śniegu z czerwoną broszą krwi zdobiącą pierś i zaciśniętą z bólu i zaskoczenia twarzą jakby przerwało tamę, dotychczas utrzymującą emocje zgromadzonych wokół członków sekcji. Z tłumu dobiegło pojedyncze zduszone łkanie, a grobowe miny stojących wokół osób nie zawsze powstrzymywały ich oczy przed wyrażaniem rozpaczy.

Chociaż nie znał ofiary, Wei czuł się tak, jakby jego serce nagle stało się zbyt ciężkie, by bić dalej i miało zapaść pod własnym ciężarem. Xiaotong musiał być kimś ważnym dla otaczających go ludzi. Unosząca się w mroźnym powietrzu żałoba była tak intensywna, że przenikała go na wskroś.

Czuł jednak obowiązek odkrycia prawdy.

A ta śmierć bez wątpienia wyglądała na morderstwo.

- Przepraszam - wydusił Wuxian, zbliżając się do ciała i starając się skupić na jego analizie, a nie dłoniach Wangjego, zaciśniętych na szatach tak mocno, że aż jego kostki pobielały.

- Kto mu to zrobił? - Z tłumu padło ciche pytanie, a atmosfera uległa lekkiej zmianie. Do żalu zaczynał dochodzić gniew.

- Nie wiem. Jeszcze - przyznał Patriarcha, klękając koło ciała i przyglądając mu się uważnie.

Chociaż rana na pierwszy rzut oka wyglądał na cięcie mieczem lub inną bronią, po delikatnym rozsunięciu szat ujawnił się ślad bardziej przypominający gwiazdę, o ramionach wijących się po całej piersi młodego mężczyzny. Mróz był tak intensywny, że część kropli krwi spływających po jego boku, które nie wsiąkły w luźną szatę zamarzła w całości, przypominając szkarłatne kryształy. Warstwa szronu również była tu grubsza. Miejscami ujawniały się wzory, przypominające te, które malował mróz na szkle. Czuć było pozostałości mrocznej energii.

- Co to mogło być? - Jingyi, który wyjątkowo dotychczas się nie odzywał, teraz wydusił to jedno zdanie, blady jak otaczający go śnieg.

- Chyba potwór. - Wei delikatnie rozsunął powieki zmarłego, by jego zobaczyć oczy. - Wygląda na atak czegoś nieludzkiego, czerpiącego siłę z otaczającego nas zimna. Ewentualnie demon, potrafiący rzucać klątwę, której skutki widzimy. Ale nie znam takiej, ani żadnego uroku, który by się tak objawiał. - Mężczyzna cofnął się, nie chcąc mocniej naruszyć zwłok. - Ani rodzaju występującego w tych rejonach demona, który były zdolny do stworzenia nowej klątwy.

Hanguang-jun podniósł się z kolan, dołączając do swojego partnera w czerwonej szacie.

- Zima przyniosła zmiany. To mogło być coś, z czym do tej pory się nie spotkaliśmy.

Ying skinął głową.

- Demon byłby zdolny również do wkradnięcia się do biblioteki. Wydaje mi się, że są to połączone sprawy.

- Lan Xiaotong był na warcie w dniu, w którym pisma zniknęły - wtrącił Sizhui, głosem lekko zmienionym, najprawdopodobniej przez mróz i zaciśnięte gardło. - To się może wiązać.

Wszyscy niemo się zgodzili, lecz Weiowi wciąż jedna sprawa nie dawała spokoju.

- Co on robił w takim razie na skraju Zacisza? - spytał, zakładając ramiona na piersi. - Wasze warty nie zdarzają się tak szybko jedna po drugiej. Powinien mieć wolne od tego obowiązku...

- Starszy brat wziął wartę za mnie - oznajmił trzęsący się głos.

Tłum rozstąpił się, ukazując młodego chłopaka. Jego włosy były w tym samym odcieniu ciemnego brązu co zmarłego, a jeszcze dziecięco pulchne policzki zdobiły czerwone ślady od zamarzających na mrozie łez.

- Czułem się źle zeszłego wieczoru a teraz... - wydusił z siebie młody kultywator, przełykając szloch. - Teraz brat...

Stojący obok niego mężczyzna położył rękę na ramieniu młodzieńca ze współczującą miną, która uległa zmianie na lekko zaskoczoną, gdy zdruzgotany chłopak wtulił się w jego szaty i zaczął szlochać.

Lan Zhan odwrócił wzrok, a nie wiedząc, na co go skierować, w końcu umieścił go na twarzy Yinga. Patriarcha spróbował się uśmiechnąć by pocieszyć przyjaciela, lecz jego usta nie chciały się rościągnąć w tym wyrazie. Nefryt chyba jednak zrozumiał przekaz, bo wyglądał, jakby odnalazł w sobie na chwilkę utraconą siłę.

- Lan Xiaosheng - powiedział, na co szlochający chłopak natychmiast odsunął się od wyższego od siebie kultywatora i otarł rękawem łzy.

- Hanguang-jun, najmocniej przepraszam! - zawołał, kłaniając się nisko, najwyraźniej lekko zawstydzony swoim wybuchem emocji. Wuxian sam nie wiedział, czy młodzieniec złamał jakieś zasady klanu, czy po prostu źle się czuł z okazywaniem emocji publicznie.

Potrafił jednak zrozumieć jego cierpienie. Sam utracił swoją rodzinę. Wuj, ciotka, którzy go adoptowali. Jego najkochańsza siostra... Chociaż minęło już tyle lat, na samo jej wspomnienie jego serce pękało.

Wangji skinął dłonią, na co młodzieniec się wyprostował, lecz jego mina nie uległa zmianie.

- Lan Hong. Zaopiekuj się Lan Xiaoshengiem - polecił, po czym obrócił się do reszty klanu. Przez ten czas zgromadził się wokół nich duży tłum; zapewne otaczało ich całe Zacisze. - Ta grupa - zabierzemy Lan Xiaotonga do skrzydła szpitalnego. Zwiększcie ilość wartowników do pięciu grup po dwie osoby, tak, jak w czasie nocnych zmian. Pozostali - wróćcie do swoich obowiązków. Zachowajcie czujność.

Mężczyzna, w którego szatę wcześniej wtulał się brat zmarłego, teraz objął chłopaka ramieniem. Para została szybko zasłonięta przez resztę kultywatorów, którzy w ponurej ciszy zaczęli się rozchodzić do wyznaczonych im zadań.

- Wei Wuxian - powiedział cicho Hanguang-jun, zerkając na Patriarchę, wciąż nieświadomie zaciskającego w dłoniach plany budowy lampionów. - Udzielisz mi swojego wsparcia?

Ying schował szkice w fałdach swoich czarnych szat.

- Oczywiście.

Lan Zhan skinął głową. Chociaż mina Panicza Lan nie uległa zmianie, Ying czuł, że udało mu się odrobinę podnieść go na duchu, a to dodało sił również jemu samemu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro