Rozdział 5 || Rodzina senatora Organy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szturmowcy zostali pojmani, zakuci oraz pozbawieni wszelkiej broni i komunikatorów. W grupach poupychano ich do kilku kajut i rozkazano im tam czekać. Tymczasem Sojusz zajął się liczeniem strat. Najwięcej poległo osób walczących na pokładzie fregaty, zabitych głównie przez wyszkolonych Szturmowców Czystki. Dużo zamieszania wybuchło jednak przy liczbie pilotów.

Kira kilka razy wszystko przeliczała, ale ciągle jej się coś nie zgadzało. Z tego co zapisała wynikało, że jeden z X-wingów pilota, który walczył na fregacie, mimo to wyleciał i nie wrócił. Początkowo podejrzewano samowolkę jednego z żołnierzy, ale pilot zaginionej maszyny zapewniał, że nikt nie odważyłby się wziąć cudzej maszyny.

Kira chciała mu wierzyć na słowo, ale też coś innego ją niepokoiło. Sik. Ostatni raz rozmawiali jeszcze przed wylotem, ale ochroniarze ją zapewnili, że był na odprawie, ale, że też nikt nie miał z nim kontaktu od kilku godzin. Kira poszła do skrzydła szpitalnego, gdzie podobno był partner Sika.

Tomas akurat stamtąd wychodził z zabandażowaną raną na ramieniu i wyraźnie się ucieszył na widok pani kapitan.

- Kapitan Blanck! Cieszę się, że panią widzę. Nie owijając w bawełnę...

Kira uniosła rękę na znak, że chce coś powiedzieć.

- Później Serrano. Podobno ty i Sorenti pracowaliście razem w ochronie.

- Ale ja właśnie o nim chciałem porozmawiać!

Kira skrzyżowała ręce na piersi.

- Słucham.

- No niestety nie znam szczegółów, ale Sorenti w pewnym momencie powiedział, że da sobie radę sam i tyle go widziałem.

- Zostawił cię w środku walki?!

- Tak bardziej ja jego, ale nieważne. Powiedział też, że to wszystko jego wina, że nasi ginęli przez niego i coś w tym stylu. Ale na koniec powiedział, że jeśli panią spotkam to mam zapewnić, że skontaktuję się z panią, gdy tylko znajdzie bezpieczną kryjówkę.

Kira skinęła na Tomasa głową i szybko zaczęła łączyć fakty. Zaginiony X-wing, Sik, który mówił o kryjówce, to aż wołało, że te sprawy mają ze sobą coś wspólnego. Kirę zastanawiał jednak pewien element. Czemu Sik uważał, że walka była jego winą? Przecież chyba nikt z Imperialnych nie wiedział, że to on zastrzelił Areksona i odpalił ładunki wybuchowe. Był też nowy w Sojuszu i nie rzucał się jeszcze w oczy.

To jednak mogło znaczyć jedno. Sik uciekł, po prostu zwiał i to bez słowa wyjaśnienia.

- Sik... jeśli kiedykolwiek postawisz jeszcze stopę na Yavin IV to przysięgam, że cię zabiję, potem jakoś ożywię i znowu zabiję.

To koniec. Koniec tej bezsensownej przyjaźni. Kira i tak za długo już to ciągnęła. Nie chcę już znać tego tchórza.

***

Sik złapał się za głowę. Już wcześniej czuł się źle z tym, że uciekł z pola walki bez słowa, ale teraz poczuł się okropnie. Ból rósł nie tylko w czaszce, ale i gdzieś w okolicy serca, jakby właśnie coś stracił, coś bardzo bliskiego, ale nie wiedział, co.

- Mały, włączysz autopilota? Fatalnie się czuję.

- Bup!

Komputer zamigotał i Sik puścił stery i oparł się o fotel.

- Beep bo beep?

- Nie, sam nie wiem. Po prostu mam tego wszystkiego dość. Najchętniej to wróciłbym na Stewjon, ale tam pewnie zaczną szukać.

- Bioup beep.

- Dzięki. Jak wylądujemy to wyczyszczę cię. Jestem ci wdzięczny.

- Biiip!

Sik uśmiechnął się, ale nie na długo. Nie będzie mógł zostać na Alderaanie długo, a, co potem? Gdzie się schowa? Będzie poszukiwany nie tylko przez Imperium, ale i całą Rebelię. Sik miał wrażenie, że niewidzialna pętla zaciskała mu się na gardle.

***

Słońce rozświetlało śnieg na szczytach gór Alderaana. X-wing prawie ocierał się kadłubem o szczyty.

- Trill be boup?

- Nie, mały. Nie wybijamy. Trzymając się niżej, będzie trudniej im nas namierzyć. A w ogóle znasz tu jakieś bezpieczne lądowisko? Najlepiej gdzieś na obrzeżach.

- Beep...

- Dobra, czy ryzykujemy i musimy lecieć co miasta? Czy chociaż raz wszystko może pójść zgodnie z moim planem? Czy ja proszę o zbyt wiele?

- Bliip be!

- Serio, miasto? W tym momencie wolałbym jakąś wiochę zabitą dechami.

- Trill be biop bee!

- Spokojnie, bo zwarcia dostaniesz i będę w czarnej dziurze.

- Bou...

X-wing zleciał wzdłuż zboczy i po chwili na horyzoncie pojawił się wielki pałac. Chyba był chromowany, bo aż świecił.

- Trill be biuo beep bleee.

- Co? Tam mieszka Organa?! Facet się nieźle urządził.

Nagle znikąd pojawiły się pojazdy podniebne i otoczyły X-winga. Komunikator zatrzeszczał i po drugiej stronie rozbrzmiał jakiś męski głos. Sik trzymał stery tam mocno, że pobielały mu knykcie.

- Podaj numer swojego pozwolenia na lądowanie.

Sik czuł krew odpływającą mu z twarzy, ale starał się zachować spokój. Panika była teraz ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował.

- N-nie nie mam pozwolenia, ale znam Organe, może...

Nagle rozległ się strzał i X-wingiem Sika wstrząsnęło. Łowca dziękował sobie, że nie wyłączył pola ochronnego, ale też rosnące zdenerwowanie.

- Ej! Przybywam w pokojowych zamiarach! Nazywam się Sik Sorenti, łowca nagród, pochodzę ze Stewjonu. Powiedzcie o tym Organie!

- Skąd znasz Organe?

Usta Sika zacisnęły się w wąską kreskę, ale powstrzymał komentarze na temat inteligencji tamtych pilotów.

- Po prostu go znam.

Głosy z komunikatora umilkły, zastąpiły je szepty i stłumione rozmowy. W końcu pilot znowu się odezwał.

- Proszę wybaczyć. Lądowisko A-02, Organa będzie na pana czekał.

Statki zakierowały go na lądowisko. Czyste i zadbane, gdzie kręciło się sporo osób z obsługi. Właśnie na płytę wchodził Organa w towarzystwie licznej straży.

Sik wylądował, a droid wysunął ze swojego luku. Organa podszedł do łowcy i obmierzył go surowym spojrzeniem.

- Co się stało Sorenti?

- Mi też miło pana widzieć. Nasza flota została zaatakowana przez Imperium.

- Co?!

- Wio. Zaatakowali nas z Lordem Vaderem na czele.

- Przecież wszyscy wiedzieli, że flota przewozi osoby do rozmów pokojowych.

- No tak, ale...

Senator nagle podniósł dłoń na znak, że mu przerywa.

- Skoro jesteś tu, to, gdzie jest reszta? Wszyscy zginęli?

,,Kurwa, o tym nie pomyślałem", zastanowił się Sik. Przecież senator od razu go wyda, gdy powie, że uciekł z pola walki. On dalej za nim nie przepadał i nie miał, by z tym najmniejszego problemu. Wtedy doznał przebłysku.

- Nie, flota jest cała, ale niektórzy szturmowcy się zbuntowali. Rozpoczęli pościgi za naszymi i chętni ich musieli wyciągnąć z fregaty. Żyliśmy myśliwców, a potem się rozdzieliliśmy. Zgubiłem ich, ale tak, jakby się zgubiłem.

Wyraz twarzy Organy nadal był zimny i nieufny. Sik zrozumiał też jak komicznie brzmiały jego słowa. W głowie to jednak brzmiało przekonująco i to go zwiodło.

- Zgubiłeś się? – spytał Organa.

Sik nie wiedział, jak to zinterpretować. Nagle usłyszał, że droid o sobie przypominał i wpadł na kolejny pomysł.

- Mój droid miał awarię. Niby go naprawiłem, ale wolałem nie ryzykować dalszą podróżą.

Organa milczał. Sik w myślach spisywał już swój testament. Broń oddałby rodzicom, może im się jeszcze przydać do samoobrony i... w sumie nie miał nic więcej.

- Dobra – odezwał się w końcu senator. – Spokojnie napraw droida i możesz zostać u mnie kilka dni. Wszystko wyjaśnię z Sojuszem.

- Nie! – krzyknął Sik, gdy zaskoczone spojrzenie Senatora przekonało go, że przesadził. – Znaczy... ja wolę im powiedzieć wszystko osobiście. Jestem pewny, że niczego nie pominę, obiecuję.

Organa coś jęknął pod nosem. Sik wolał chyba nie wiedzieć, co.

***

- Trep bo bup! – burknął droid.

Sik wycierał z jego powłoki ślady sadzy w jednym z hangarów, który osobiście przydzielił mu Organa. To była jedna z najgorszych możliwych rzeczy, jakie robił, ale nie miał większego wyboru. Musiał się zajmować droidem, żeby nikt nie nabrał podejrzeń. Wszyscy tam byli wierni Organie i od razu, by mu powiedzieli, gdyby coś było nie tak.

- Nie narzekaj, a spójrz z optymistycznej strony. Czyszczę cię, jak obiecałem.

- Beep...

Sik przewrócił oczami, gdy usłyszał dziecięcy głos:

- Dzień dobry. A pan to, kto?

Łowca podniósł wzrok i zobaczył małą dziewczynkę, na oko czteroletnią, która przyglądał mu się uważnie swoimi brązowymi oczami. Równie brązowe włosy miała zaczesane w dwa płaskie koki po obu stronach głowy. Wyglądała na bardzo ciekawską osóbkę, Sik sam nie wiedział, czemu, ale polubił ją.

- Jestem Sik. A ty?

- Leia Organa.

- Córka senatora Organy?

Dziewczynka pokiwała twierdząco głową i podeszła bliżej.

- Uczyli mnie, że nie wolno rozmawiać z obcymi, ale pan sprawia przyjemne wrażenie. Jesteś łowcą nagród? Ojciec kiedyś o tym mówił.

- Tak, chociaż rzadko ktoś mówi, że łowca nagród sprawia przyjemne wrażenie.

- Trochę znam się na ludziach. Nie jest pan tym brutalną osobą, o których słyszałam.

- Stereotypy są krzywdzące. A ty możesz chodzić sama?

Leia przewróciła oczami.

- Uciekłam z kolejnej nudnej godziny dygania.

- Od kiedy dyganie jest przydatne w rządzeniu planetą?

- Nie wiem.

Sik skończył czyścić droida i uśmiechnął się do dziewczynki.

- Może zaprowadzę cię do taty? Kłopoty to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję.

***

- Możesz mi wyjaśnić, czemu moja córka była z tobą Sorenti? – spytał groźnie Organa, gdy Sik przyprowadził Leie.

- Tato, sama przyszłam do wujka Sika – wtrąciła dziewczynka.

Organa zerknął na córkę i prosta kreska zmieniła się w ciepły uśmiech.

- Dobrze, ale teraz idź. Opiekunki cię szukały.

Leia jęknęła. Po chwili przyszła jakaś poważna kobieta w ciemnej szacie i zabrała dziewczynkę. Sik dostrzegł po wyrazie jej twarzy, że najchętniej, by uciekła.

- Masz dar do dzieci Sorenti – zaczął Organa, znowu przybierając poważny wyraz twarzy.

- Co ma pan na myśli?

- Moja córka jest raczej wrogo nastawiona do obcych osób. Rozmawia dopiero z osobami, którymi lub je zna.

- Przysięgam, że pierwszy raz ją widziałem na żywo! Ale do rzeczy... - Sik starał się być poważny, ale szczerze to słowa Organy go zaskoczyły – potrzebuję informacji. Obiecuję pan, że zachowa to wszystko dla siebie?

- Jeśli to będzie ważne dla Sojuszu to będę ich musiał powiadomić.

- Nie, nie. To sprawa... prywatna. Chodzi o to, że jestem... - Sik rozejrzał się na boki, żeby się upewnić, że nikt ich nie słyszał – ... jestem spokrewniony z Lordem Vaderem.

- Jesteś jego bratem – Organa bardziej stwierdził niż spytał.

- Nie – skłamał Sik. – To nie jest mój brat, po prostu rodzina. Chcę jednak wiedzieć o nim więcej, bo może jakoś pomogę Sojuszowi. Znasz może jego rodzinną planetę albo coś?

Organa westchnął.

- Nie, ale chyba znam kogoś, kto może ci pomóc.

***

- Więc ten Obi-Wun... - podsumował Sik.

- Obi-WAN. On znał Ana... znaczy Vadera. Na pewno ci pomoże, ufam mu.

- Ale serio musze dymać na Tatooine? Przecież to jest kompletne zadupie.

- Ale Imperium prawie nigdy tam nie zagląda, więc stanowi raj dla Jedi, którzy przeżyli Czystkę.

- Chyba rozumiem. Dobra! Lecimy, mały! – krzyknął do droida.

- Trill be!

- Zaczekajcie! – krzyknął głosik.

W ich stronę biegła Leia z rączkami wyciągniętymi do przodu. Dziewczynka stanęła tuż obok ojca.

- Wujku, kiedy nas znowu odwiedzisz? – spytała z dziecięcą niewinnością.

Sik i Organa zerknęli na siebie. Oboje dobrze wiedzieli, że takie następne spotkanie mogło być ryzykowne, a poza tym łowca miał wrażenie, że i tak dużo ryzykował, przylatując tutaj. Leia jednak wyglądał tak słodko i Sik po prostu nie umiał zniszczyć smutkiem jej małej twarzy.

- Nie wiem, mała. Wujek jest bardzo zajęty – odparł Sik, kucając przed dziewczynką, chowając dłonie dziewczynki w swoje.

Leia tylko skinęła głową.

- Rozumiem. Mam jednak nadzieję, że się jeszcze spotkamy – Leia zarzuciła ręce za szyję Sika.

Sik był przez chwilę w bezruchu, ale końcu przytulił dziewczynkę. Nie mógł się opędzić od wrażenia, że skądś ją powinien znać i to nie tylko z artykułów z HoloNetu. Po chwili Sik odsunął Leie i wszedł do X-winga.

- Kurs na Tatooine – powiedział łowca do droida.

Silniki zaszumiały i Sik opuścił atmosferę planety.

Leia wpatrywała się w statek tak długo, aż ten całkiem zniknął jej z oczu. Miała jakieś dziwne przeczucie, że skądś powinna znać wujka Sika.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro