Rozdział 7 || Przebudzenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sik pewnie spałby jeszcze kilka godzin, gdyby coś małego nie uderzyło go w nos. Łowca otworzył szeroko oczy i pierwsze, co zobaczył nad sobą to czteroletniego blondynka z szerokim uśmiechem na ustach.

- Cześć – powiedział chłopiec, który, jak gdyby nigdy nic, siedział na piersi Sika.

Sik tylko wrzasnął i szybko poderwał się w prostego łóżka. Chłopiec potoczył się do tyłu, piszcząc i śmiejąc się tak głośno, że łowca musiał zatkać uszy.

Wtedy do pokoju weszła jakaś para. Kobieta bez słowa zabrała chłopca i zamknęła za sobą drzwi. Mężczyzna usiadł na brzegu łóżka, również milcząc.

- A ty to, kto? – Sik w końcu przerwał niezręczną ciszę.

- Jestem Owen Lars, to ja cię znalazłem i tutaj przyniosłem. Miałeś szczęście, że ta burza piaskowa była łagodna.

Sik rozmasował obolały kark.

- Dziękuję, naprawdę, ale ja chyba muszę... - próbował wstać, ale rana po blasterze o sobie przypomniała.

- Musisz odpocząć, rana już się trochę zagoiła, ale nie na tyle, żeby znowu cię puścić na pastwę pustyni.

- Ach tak? To, co wy tutaj robicie?

- Jesteśmy farmerami, pozyskujemy wilgoć.

Sik w odpowiedzi tylko przewrócił oczami. Był wdzięczny za pomoc, ale wolał jak najszybciej ruszyć w drogę i odszukać Kenobiego. Znał łowców i jeśli zawiedli to, chcąc lub nie chcąc, będą musieli powiadomić o tym Sojusz, a przede wszystkim Kirę. A znając jej zawziętość to weźmie sprawy w swoje ręce, a wtedy to już będzie tylko kwestia czasu aż go znajdą. Ale z drugiej strony, jeśli nie podleczy się to też daleko nie zajdzie, a wtedy mógłby już z tego nie wyjść cało.

- Nie będę wam przeszkadzał, ale mam pytanie. Czy udało, by się u was nawiązać połączenie?

- Raczej tak. Ostrzegam tylko, że nie będzie zbyt mocne.

- Spokojnie, to tylko chwila.

Owen wyszedł, ale Sik nie mógł się opędzić od wrażenia, że ten bacznie mu się przyglądał, a szczególnie jego twarzy. Rozpoznał w nim kogoś? Sik nie miał żadnego pomysłu. Położył przed sobą projektor i wcisnął przycisk do wykonania połączenia. I nie musiał długo czekać. Kira odebrała niemal od razu.

- Gdzie jesteś?! – syknęła surowo.

- Kira, posłuchaj ja... - Sikowi ciężko było dobrać właściwe słowa.

- Gdzie – ty – jesteś?

Sik zerknął na nią podejrzliwie. Głos należał do niej, ale był oschły i zimny, że aż go zapiekło w okolicach serca. Łowca czuł spisek.

- Chwila... ty chcesz znać moją pozycję na podstawie sygnału, tak?

- Może tak, może nie. Gdybyś nie uciekł, jak ostatni tchórz to nie byłoby tej całej sytuacji.

- Miałem swoje powody!

- Ta, jasne... Uważaj, bo uwierzę.

Sik zacisnął dłonie. Wiedział, że bez konsekwencji się nie obejdzie, ale lepiej to sobie wyobrażał. Nie wiedział jak dokładnie, ale liczył, chociaż na trochę zrozumienia ze strony przyjaciółki.

- Wiesz, co? Sik Sorenti ma dla ciebie wiadomość. Po pierwsze: powiedz Organie, że walę Sojusz i mam was wszystkich gdzieś. Po drugie: daruj sobie dalsze łapanki, to nie ma sensu. A po trzecie: byłem w tobie zakochany, ale chyba już się odkochałem, a o przyjaźni nie chcę nawet myśleć, więc... Do nie-zobaczenia, Blanck – rzucił i się rozłączył.

***

Hologram Sika znikł bardzo szybko. Kira zerknęła na swoich ludzi, którzy przysłuchiwali się konwersacji.

- Macie współrzędne?

Dwóch z nich przejrzało swoje urządzenia, mrucząc coś pod nosem.

- Tylko połowę pani kapitan. Niewiele z tym zdziałamy.

- Zróbcie, co w waszej mocy. A teraz zostawcie mnie samą.

- Tak, sir.

Oboje szybko wyszli i zostawili kobietę samą. Spodziewała się, że Sik opuści Sojusz, gdy tylko uciekł, więc to ją nie zdziwiło. Zostawić go w spokoju? Mowy nie ma. Kira poprzysięgła sobie, że go dorwie i własnoręcznie rozszarpie.

Ale, że on ją kochał? Źle to ujęła. Od początku wiedziała, że on coś do niej czuł od ich spotkania po latach. Kto, jak kto, ale Sik nie umiał się ukrywać z uczuciami. A poza tym słyszała od Rebeliantów plotki o momentami niedorzecznym zachowaniu łowcy, gdy była w jego pobliżu. Kilka lat temu pewnie skakałaby z radości, a teraz? W duchu, by liczyła, że mu zaraz przejdzie. Ale... nie, chyba za dużo pracowała. Przez chwilę pomyślała, że skoro Sik przespał się z już tyloma kobietami to musiał być całkiem niezły w sprawach łóżkowych. I jeszcze dobrze się dogadywali... Kira wymierzyła sobie siarczystego policzka. Nie zakochałaby się w tchórzu.

***

Sik nawet przez chwilę nie pożałował swoich słów. Tak naprawdę powiedział to, co mu ciążyło i czuł się o wiele lepiej. Nie tylko fizycznie, bo rana przestawała już piec, ale też psychicznie. Jak teraz o tym pomyśleć, gdy porozmawia z Kenobim to będzie mógł spokojnie wrócić na Stewjon albo zaszyć się na jakiejś spokojnej planecie i zacząć wszystko od nowa. Może w końcu spotkałby swoją wybrankę serca, związaliby się na stałe i mieli słodką córeczkę, ewentualnie synka. Sik nie wiedział, czemu, ale od zawsze podobało mu się imię Luna. Dla chłopca jeszcze nie miał pomysłu.

Po raz pierwszy od dawna czuł spokój.

***

- Więc, mówisz, że Kenobi często się kręci w okolicach tego przesmyku? – zagadnął Sik, wskazując ręką na zachód.

- Tak. Ale nie wiem dlaczego. Nie podoba mi się, że mieszka tak blisko Luke'a.

Sik kątem oka zerknął na chłopca, który rysował coś na piasku.

- To wasz syn, tak? – pytanie wyrwało mu się samowolnie.

Owen na chwile się speszył, ale szybko też przybrał poważny wyraz twarzy.

- Nie, mój bratanek, ale ja i Beru wychowujemy go od niemowlęcia.

- Masz brata?

- Przyrodniego, a, co?

- Też mam brata, a dokładniej bliźniaka. Heh... dopiero niedawno dowiedzieliśmy się o swoim istnieniu.

- Ciekawa historia.

,,A, żebyś ty wiedział, jak bardzo".

- Dobrze, lepiej już wyruszę. Jeszcze raz dziękuję.

Owen odpowiedział mu pomachaniem ręki i Sik, z nowymi siłami i chęcią do życia, ruszył w drogę.

***

Zdążył dojść do wąwozu jeszcze na kilka godzin przed zmierzchem. Skaliste ściany dawały sporo cienia i mimo wciąż wysokiej temperatury było nawet przyjemnie.

Ale to nie mogło trwać długo. Sik nagle poczuł, jak coś się na niego rzuciło i przygwoździło do ziemi. Łowca odwrócił głowę i zobaczył nad sobą stwora z łachmanach i owiniętą głową. Od razu w nim rozpoznał tych samych, co zaatakowali tamtych maluchów przy masywnym pojeździe.

- Złaź! – krzyknął Sik, próbując się go pozbyć.

Stwór jednak nie odpuszczał i próbował go w głowę uderzyć lufą starej strzelby. Sik w ostatniej chwili złapał ją w dłonie i próbował go odepchnąć. Szybko zaczęli się zlatywać kolejni.

Wtedy przez wąwóz przebiegło głośne wycie. Wszyscy, łącznie z Sikiem, spojrzeli się w kierunku, skąd dochodził hałas. W ich kierunku zbliżała się jakaś wielka postać o stożkowatej głowie, machając rękami, jak szalona.

Stwory szybko się rozpierzchły, a Sik schował za pobliską skałę, dobywając blastera. Nie widział swojego ,,wybawcy", ale wolał być przygotowany na ewentualny atak.

Nagle postać się zatrzymała i zsunęła kaptur, który wcześniej się wydawał głową. To był mężczyzna z brodą o rudawym odcieniu lekko przyprószonych już siwizną. Spojrzał swoimi niebiesko-szarymi oczami prosto w stronę Sika.

- Możesz wyjść przyjacielu.

Sik powoli schował blaster do kabury, ale dalej trzymał na nim rękę, gdy wychodził w ukrycia.

- Kenobi? Obi Wan Kenobi?

- We własnej osobie.

Sik uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Losie dzięki! Pół Tatooine chyba za tobą przeszedłem. Nie mogłeś wybrać jakiegoś bardziej – rozejrzał się po wąwozie – cywilizowanego miejsca?

- Później będzie czas na rozmowy. Teraz chodźmy, Ludzie Pustyni mogą niedługo wrócić znacznie liczniejsi.

- Wiesz, gdybym ja spotkał kogoś, kogo widzę pierwszy raz w życiu, a on mnie poznaje to nabrałbym podejrzeń.

Obi Wan stał nieruchomo, wpatrując się w Sika.

- Przypominasz go.

- Tak, wiem, jesteśmy identyczni, bla, bla, bla. Zadam tylko kilka pytań i już ci nie będę zawracał gitary.

- Bez wątpienia jesteście braćmi. Chodźmy.

***

Sik wszedł do domu Obi Wana, zerkając na wszystkie strony. Kenobi poszedł tylko się przebrać i powiedział, że zaraz wróci. Tymczasem łowca przyglądał się skromnie urządzonemu mieszkaniu. Jedyną w pewnym sensie ozdobą był brązowy płaszcz zawieszony na haczyku na ścianie. Potem go tylko otaczały ściany ze zwykłego piaskowca.

- Nawet miło – mruknął Sik pod nosem. – Ale przydałaby się odrobina koloru. Jakiś błękit, może mocniejszy brąz albo żółty – skrzywił się. – Eee... nie, żółty nie pasuje. To byłoby co najmniej dziwne.

Nagle go zaciekawiła drewniana skrzynia stojąca w kącie. Nie wyróżniała się – nie wyglądała na cenną lub wartościową. Jednak to właśnie ona go przyzywała.

Sik podszedł i kucnął. Skrzynia nie była zamknięta. Otworzył ją.

Była w niej tylko jedna rzecz. Jakiś metalowy przedmiot z czarną okładziną, Sik pierwszy raz widział coś takiego. Pchnięty ciekawością, dotknął zimnego metalu.

Nagle wkoło całkiem pociemniało, jakby ktoś naraz zgasił oba słońca. Chata Kenobiego nagle zmieniła się w korytarze z solidnej stali i kilkoma marnymi lampami. Na podłodze było kilka podłużnych śladów i ciemnych plam, a niektóre wyglądały na całkiem świeże. Sik położył na nich dłoń, którą potem przybliżył do twarzy. Z trudem powstrzymał krzyk na widok krwi. Potem usłyszał czyjeś ciężkie kroki i dziwne, nieznane mu wcześniej buczenie. Odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze, ktoś był blisko.

Wszystko zawirowało.

Sik wylądował twarzą w suchej trawie. Na twarzy czuł silne ciepło i ostrożnie podniósł wzrok. Tuż koło niego paliło się ognisko, a w płomienie wpatrywał się sam Vader. Ten jednak nawet nie drgnął na widok brata. Czy on go w ogóle widział? To była wizja? Sik otworzył usta, żeby coś powiedzieć, gdy sceneria znowu się zmieniła. Znowu oślepił go blask słońc. Już drugi raz trafił do Mos Eisley, a dokładniej do jednego z lądowisk. Rozejrzał się, by znaleźć jakiś konkretny szczegół, ale jakaś siła sama odwróciła jego głowę.

Między pilotami szybko przechodziła kobieta ubrana w łachmany i z kapturem na głowie. W rękach trzymała zawiniątko, z którego dochodził cichy płacz dziecka. Kobieta na przemian próbowała uspokoić maleństwo i rozglądała się po lądowisku. Nagle utkwiła wzrok w jakimś punkcie i szybko ruszyła w stronę transportowca. Nogi Sika same ciągnęły go za nią.

Wtedy ich zobaczył. Swoich rodziców, ale ich młodsze wersje. Rozmawiali o czymś z pilotem, gdy jego matka położyła skrzynkę w ich pobliżu. Między głośnymi rozmowami innych pilotów Sik usłyszał tylko coś o częściach do jakiegoś sprzętu. Lora Sorenti szybko wróciła do swojego męża, zostawiając uchylone wieko.

Zakapturzona kobieta pochyliła się, poprawiła coś w środku, a zawiniątko włożyła do środka i nałożyła pokrywę. Potem mocniej naciągnęła kaptur i uciekła.

Sik przez chwilę śledził ją wzrokiem, po czym podszedł do skrzyni, zerkając przez szparę. Niemowlę w środku już spało, pewnie wcześniej uspokojone przez matkę. Sik jednak nie miał wątpliwości, to był on. On był w tej skrzyni, zostawiony tam przez jego prawdziwą matkę.

Wtedy rozległ się krzyk pilota, a Lora wróciła do skrzynki, zamykając wieko, nawet nie zaglądając do środka. Przycisnęła je do piersi i weszła z mężem do statku.

Sik wpatrywał się w tą scenę nieruchomo, gdy jakaś siła go złapała. Odruchowo zamknął oczy i po chwili uderzył plecami o ścianę. Uchylił powieki. Znowu był w domu Kenobiego.

Jedi wpatrywał się w niego z rękami skrzyżowanymi na piersi.

- C-co to było?! – krzyknął przerażony Sik.

- Moc. Dotknąłeś miecza Anakina, prawda?

- Ta... znaczy nie... ale... przepraszam.

Obi Wan podszedł bliżej i położył mu dłoń na ramieniu.

- Nic się nie stało. Sam bym pewnie tam zerknął na twoim miejscu.

- To mnie... wołało.

- Bardziej przyciągnęło, ale nieważne. Ten miecz został zbudowany przez Anakina, niedługo po pierwszej bitwie o Geonosis. Mając go, walczył ze ramię w ramię podczas wojny, pokonywaliśmy przeciwników, ale... też nim zabił Jedi i wszystkich adeptów. Mając go, zabił Mistrza Windu i stał się uczniem Imperatora.

- W takim razie, skąd ty go masz?

- Zabrałem podczas naszego pojedynku na Mustafar, tyle możesz wiedzieć. Moc jest w tobie silna – Kenobi zmienił temat – tak samo, jak u brata. Nie umiesz jej jeszcze kontrolować, ale potrafisz czasem po nią sięgnąć. Mogę cię uczyć jej tajników – Obi Wan wstał i wyciągnął do niego rękę.

Sik spojrzał w dół i starał się uspokoić oddech. Myśli wirowały w jego głowie, przyprawiając go o lekkie mdłości. Mógł to jednak powiedzieć. Bał się. Ale nie Vadera, Imperium, wściekłej Kiry czy Sojuszu. Bał się Mocy, jej potęga go paraliżowała. Jeśli teraz, niewiele jeszcze wiedząc, widział takie rzeczy to, co mogło się wydarzyć później? Okiełznałby ją? A może, by zwariował, będąc pod jej całkowitym wpływem? Chciał wolności, nie pozwoliłby, żeby jakaś energia zawładnęła jego życiem.

Odtrącił dłoń zaskoczonego Obi Wana.

- Nie! I zostaw mnie w spokoju! Nigdy nie wezmę tego do ręki, a o Mocy nawet nie będę myślał. Ona jest dla mnie martwa!

Sik wybiegł z chaty, a Obi Wan zamknął oczy i szepnął pod nosem:

- Niech Moc mi wybaczy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro