Rozdział 30 || Pełnia możliwości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Końcówka poprzedniego rozdziału była dosyć zmysłowa, co nie? Ale teraz odejdźmy od takiej atmosfery i przejdźmy na chwilę do Anakina.

***

I'm Dangerous – The EverLove

(Perspektywa Anakina)

To spotkanie to jedno z najgłupszych pomysłów na jaki mogłem wpaść. Nic nie poszło tak jak powinno, ale czemu też się w sumie dziwić. Chyba nikt nie umiałby wrócić do miejsca, które kojarzy mu się głównie z bólem i rozpaczą. To była decyzja Sika, a ja nie miałem prawa się do niej wtrącać, ale to tak cholernie boli

Całą drogę powrotną nie odezwałem się nawet słowem, siedząc z opuszczoną głową. Mimo wszystko, w głębi naprawdę liczyłem, że Sik wróci i jeszcze będzie jak kiedyś. A tak naprawdę skończyło się całkiem inaczej i chciał, żebym o nim zapomniał, ale to nie jest takie proste.

Po powrocie od razu, więc zamknąłem się w sypialni, próbując zasnąć, żeby ten przeklęty dzień się w końcu skończył. W salonie, Obi Wan i Ahsoka rozmawiali jeszcze o czymś z Padme, ale już ich nawet nie słuchałem, powtarzając ostanie słowa Sika: ,, Annie, kocham cię, ale też zbyt wiele nas różni. Zresztą oboje chyba świetnie sobie zdajemy sprawę, że ja nie pasuję do twojego świata, a ty do mojego. Dlatego... zapomnij o mnie". Choćbym chciał, nie mogę mu odmówić racji: poza wyglądem niewiele nas łączy i, gdyby nie to, nikt pewnie, by nas nie wziął za braci. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie znamy się też za dobrze, a przepaść między nami jest zbyt głęboka: on jest cyborgiem i członkiem Zakonu Cyborgów, a ja Jedi, który przysiągł działać dla Republiki, która jest w konflikcie z osobami takimi jak Sik. Czemu, więc Moc postanowiła skrzyżować nasze drogi wtedy, w Senacie? Albo to była zwykła pomyłka, a my nigdy nie powinniśmy się o sobie dowiedzieć.

Dopiero po jakimś czasie udało mi się zasnąć, ale nie na długo, bo obudziło mnie jakieś rytmiczne stukanie w ścianę. Podniosłem się i zobaczyłem... Sika tuż obok mnie, patrzącego w sufit. Poza nami nie było nikogo.

- Muszę przerwać tą więź. Rozumiesz? – powiedział, nawet na mnie nie patrząc. – Jeśli będę musiał cię przez to zabić, zrobię to.

Nagle się nade mną pochylił, a jedną dłonią chwycił za gardło. Zaskoczony, spojrzałem w jego oczy. Tutaj znowu były czarne i puste. Puścił mnie i usiadł na brzegu łóżka.

- Muszę zapalić. Masz jakieś fajki lub skręty?

Wstałem, a on nic sobie z tego nie robił.

- Skąd się tu wziąłeś? Przecież zostałeś na Yalim.

- A, co mnie to?

- O-odsuń się! – sięgnąłem po miecz, ale Sik był szybszy i mi go wyrwał, odrzucając na drugi koniec pokoju.

Rzuciłem się, więc do drzwi, gdy Sik na mnie wskoczył i powalił na podłogę, celując z blastera.

- Nie ruszaj się! Trzeba to skończyć.

- Nie!

Pociemniało mi przed oczami i z trudem łapałem oddech. Oparłem się o okno i spojrzałem na Courscant w środku ulewy. Ugh... Walnąłem czołem o szybę, która popękała w kilku miejscach i pojawiły się krople krwi.

- Zgiń! – głos Sika dobiegał gdzieś z boku, ale go nie widziałem

Znowu uderzyłem. Krwi było coraz więcej.

- Głuchy jesteś?!

Uderzyłem trzeci raz i znowu odpłynąłem. Sik jednak mnie obudził mocnym szarpnięciem w ramię.

- Gdy tylko będę miał okazję to przyłożę ci lufę do łba i pociągnę za spust.

Chlasnął mnie w policzek i teraz całkiem straciłem przytomność.

***

Otworzyłem oczy i na chwile oślepiła mnie latarka droida medycznego. Tuż obok stała przerażona Padme, a Obi Wan i Ahsoka nieco dalej.

- Nie widzę potrzeby zakładania szwów – powiedział droid. – Proszę przemyć ranę kilka razy i regularnie zmieniać opatrunki. Blizny nie powinno być.

- Dziękuję – szepnęła Padme, a droid wyszedł.

- C-co się stało? – jęknąłem, czując okropny ból głowy.

- Musiałeś mieć koszmar – powiedziała Ahsoka. – Krzyczałeś i po chwili cię znaleźliśmy z zakrwawioną twarzą.

- Anakinie, co się stało?

Rozejrzałem się, nigdzie nie było nawet śladu Sika. To był tylko sen? Ugh... czoło mnie znowu zapiekło.

- Ja... nie mam pojęcia.

***

(Perspektywa Sika)

Poczułem ciepło na twarzy i towarzyszące temu uczucie, jakby coś mi po niej spływało. Nie wiem, czemu, ale moją pierwszą myślą była krew. Po chwili poczułem też jej metaliczny smak w ustach, co tylko spotęgowało to wrażenie. Jedynie jestem pewny, że to uczucie nie było ode mnie, a bardziej... z zewnątrz.

Pomyślałem o Anakinie. Nasza więź, mimo wszystko, dalej jest silna. Może to jego poczułem? Tylko, co się mogło stać? Nie mam żadnego pomysłu.

Wtedy zatrzeszczały głośniki i rozległ się komunikat:

- Wszyscy Mistrzowie są proszeni do głównej sali obrad.

Wszyscy Mistrzowie? Dziwne... Z reguły wołają po jedną, dwie, maksymalnie trzy osoby. Nigdy jeszcze nie chcieli widzieć wszystkich Mistrzów. Wyszedłem z pokoju i skierowałem się we wskazane miejsce.

***

Byłem jednym z ostatnich, którzy przyszli na spotkanie, mój system naliczył sześćdziesiąt osób w tym mnie. W sumie to nigdy nie zwracałem uwagi, kto poza Radą nosił czerwony pas, po prostu tego nie potrzebowałem.

Zająłem wolne miejsce pod ścianą i po chwili zaczęło się spotkanie.

- Sprawa jest poważna, więc będę się streszczał. Podejrzewam, że większość z was zna wioskę rybacką na Kapp?

Kilka osób skinęło twierdząco głowami. Tak, też ich kojarzę, Nara powiedziała mi o nich to i owo. Jak można się domyśleć, zamieszkują ją głównie rybacy i raczej nie są z tych bogatych, ale są naszymi sojusznikami i często nam pomagają w różnych sprawach, a my w zamian dajemy ich darmowe lekcje samoobrony i pomoc naszych medyków.

- Ostatnio jednak otrzymujemy informację o wzmożonej aktywności sił Republiki na tym obszarze. To delikatna sprawa, która musi zostać sprawdzona i rozwiązana profesjonalnie, dlatego Rada zdecydowała się posłać na tą misję samych Mistrzów.

- Wszystkich? – spytał ktoś z przodu.

- Nie, część musi tu zostać ze względów bezpieczeństwa. Ale na pewno pójdzie cały połowa członków Rady i grupka osób, którą wcześniej wytypowaliśmy. Proszę teraz słuchać: z Rady pójdzie Nara, Stick, Neo, Sami i Jade. A spoza: Alaja, Zen, Sheggy, Alexio, Nanny, Straw i Sik.

Jak mam być szczery to przydział mnie jakoś nie zdziwił. W końcu jako Mistrz jestem tutaj najmłodszy stażem i Rada chcę się upewnić, że dobrze zrobiła, dając mi taki awans. To nic dziwnego.

- Koniec obrad. Osoby wytypowane ruszają za trzy godziny.

***

...Ready For It? – Taylor Swift

Poszedłem do hangaru i wyglądało na to, że wszyscy już przyszli. Czyli już tylko na mnie czekali, świetnie... Plus jest taki, że chyba nikt nie miał mi tego za złe. Potem odruchowo zerknąłem na Narę. Wyglądała jakoś ponuro i mam wrażenie, że coś jeszcze będzie na rzeczy.

- Zanim wyruszymy – powiedziała nagle – mam dla was dodatkowe informacje, których Rada wolała nie mówić na forum wszystkich Mistrzów.

Uniosłem brew. Co takiego mogło się stać, żeby taić jakieś informacje?

- Nasi zwiadowcy donoszą o śladach kilku łowców nagród, którzy mogli zostać wynajęci przez władze Republiki.

Dziwne... Myślałem, że łowcy raczej niechętnie współpracują z politykami. No chyba, że, jak mi kiedyś powiedział ojciec, ci dadzą bardzo wysoką stawkę. Wtedy waśnie idą gdzieś na bok.

- Nie możemy, więc wykluczać scenariusza, że możemy wpaść w ich pułapkę. Dlatego miejcie cały czas broń pod ręką.

- Tak jest! – krzyknęło kilka osób.

Wtedy mój system wykrył, że Nara przez kilka sekund patrzyła na mnie natarczywie. Domyśliłem się o, co jej chodzi: chciała, żebym teraz odpuścił i nie ryzykował, ale nie ma takiej opcji! Zostałem wybrany do tego zadania i muszę udowodnić, że moje zasługi nie wzięły się znikąd.

Nikt się nie wycofał i wsiedliśmy na nasze statki. Przez chwilę miałem wrażenie, że moje serce zabiło nieco szybciej, a mój system zaczął pracować na większych obrotach, ale to uczucie zniknęło, gdy tylko usiadłem na swoim miejscu. Jestem na właściwym miejscu.

***

Podróż na szczęście mijała bez niespodzianek, więc w pewnym momencie pozwoliłem sobie na przejście do Ogrodu Mocy. I to chyba po raz pierwszy nie był dobry pomysł.

Niebo, wcześniej bezchmurne, nagle wypełniały gęste chmury, z oddali było słychać grzmoty, a powiew mroźnego wiatru aż mną wzdrygnął. Spojrzałem również na jezioro i jego nieco wzburzoną taflę i mętną wodę.

- Nie podoba mi się to – szepnąłem pod nosem i ruszyłem w kierunku konstrukcji.

Nagle jednak się cofnąłem. Wcześniej świeciła raz na żółto lub niebiesko, ale, gdy się zbliżyłem ciemny granat wyparł oba wcześniejsze kolory. Problem z psychiką? O, co chodzi? Nie jestem wariatem! Ale też Ogród nigdy się nie mylił... Z każdą chwilą coraz mniej mi się tu podobało, a granatowy odcień zdawał się być coraz głębszy.

NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU

NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU

NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU

Rozmasowałem skronie, które przeszły mi ostrym bólem. Komunikaty o błędach rozmazywały się, ale dalej widziałem i czułem ich skutki.

- Obudź się! – próbowałem krzyknąć, ale gardło nagle zrobiło mi się suche jak wiór.

***

Obudziłem się dosyć nagle, ale na szczęście nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Akurat lądowaliśmy, więc wszyscy skupili się na tym niż, że jeden z nich znowu odpłynął.

Po chwili wszyscy już wyszli na zewnątrz, w tym ja. Na razie nic się nie działo... i coraz bardziej mi się to nie podobało. Ręce zaczęły mi się trząść.

Zgodnie z planem, wylądowaliśmy kilkadziesiąt metrów od wioski, żeby nie wzbudzać sensacji. Sięgnąłem do bazy danych.

Kapp. Planeta na Zewnętrznych Rubieżach. Liczba mieszkańców: około 1 000 000. Struktura ras: 75% - ludzie, 15% - Twi 'lekowie, 10% - pozostałe rasy. Języki: urzędowy – Basic, ale jest duże znaczenie języków ludowych. Stolica: Kapp City. Struktury terenu: 75% - zbiorniki wodne, 20% - lasy, 5% - aglomeracje miejskie i wsie. Struktura zatrudnienia: ponad 99% zatrudnionych to rybacy i handlarze.

Hmm... raczej nic ciekawego. Pozwoliłem na chwilę się uspokoić i rozglądać po bujnej zieleni planety. Trzeba przyznać, że pogoda jest tutaj naprawdę ładna. Tymczasem Nara szła gdzieś z przodu, pewnie omawiając ostatnie szczegóły z innymi członkami Rady. Oczami wyobraźni, zobaczyłem siebie wśród nich, dzieląc się swoimi pomysłami. Może kiedyś?

Nagle w pobliżu rozległ się jakiś wybuch. Co do?!

- Bierzcie broń! – usłyszałem krzyk Nary. – To łowcy nagród!

Natychmiast włączyłem swoje miecze. Kurwa! Wiedziałem, że tak będzie! Nie ma mowy, by jakieś gamonie dały sobie ze mną radę!

Łowcy powyskakiwali zza drzew i krzewów i rzucili się nas, ale pierwsze ich ciosy zostały szybko odparte. Kilku naszych z blasterami z dużą dokładnością celowali w atakujących i po chwili, paru z nich już leżało na ziemi. Ech, czemu mam wrażenie, że od jakiegoś czasu ciągnie się za mną widmo śmierci? To gorsze niż... no... cokolwiek!

Okrzyki bólu wrogów jednak mnie nakręcały i bez wahania odciąłem rękę najbliższego łowcy. Wtedy dostrzegłem kolejnego, odwróconego do mnie tyłem, w zasięgu mojego ostrza. Znowu się zamachnąłem, ale zamiast rozciąć go na pół, mocniej drasnąłem go w plecy. Nie wiem, czemu, ale nie chciałem go dobijać.

Wtedy rozległy się kolejne krzyki, ale teraz rozpoznałem w nich głosy naszych. W głowie już miałem obraz pourywanych protez i przez myśl mi przeszło, że przegrywamy. Nie mogłem się na to zgodzić... Nie mogłem dopuścić, żeby cierpieli. To misja Zakonu, która musi się powieść!

Wtedy coś we mnie zaczęło rosnąć i przez moje ciało przeszła fala energii. Serce waliło mi tak, że słyszałem jego bicie nawet w środku tego szału. Znowu poczułem kolejny impuls, energię wywołaną przez mój gniew. Pokażę tym łowcom, kto tu rządzi.

Skierowałem otwartą dłoń na pobliską grupkę i ci nagle odlecieli w głąb lasu, nawet chyba nie wiedząc, skąd padł cios. Im dłużej tak walczyłem, energia i gniew we mnie rosły, ogarniając coraz większą falą pędu.

Pozwoliłem, żeby ta furia rozlała się bez przeszkód. Po prostu dałem się temu ponieść. Bijąca ode mnie energia, zaczęła przybierać formę fal uderzeniowych... czarnych jak noc.

W tej chwili sobie uświadomiłem, że właśnie stawałem się wyłącznie maszyną...

Chciałem to powstrzymać, jakoś przerwać, ale nie byłem w stanie. Moja mechaniczna strona bez skrupułów brała nade mną górę... Moje ostatnie resztki kontroli zanikały.

- NIEEEEE!

Wrzasnąłem ze wszystkich sił, mając nadzieję, że ktoś to usłyszy i wyciągnie z tego koszmaru. Ciemność i pustka wypierały człowieczeństwo i emocje. Jak to powstrzymać? Czy to jest jeszcze możliwe? Nie mogę stać się maszyną. Muszę się temu oprzeć!

Z trudem otworzyłem oczy i zacząłem machać rękami, żeby jakoś przegonić te fale.

Wtedy oślepiło mnie światło słońca. Łowcy zniknęli. Uświadomiłem sobie, że leżę na ziemi, a pode mną unosi się zapach spalenizny. Serce powoli już zwalniało i ktoś delikatnie złapał moją głowę i położył na swoich kolanach. To była Nara i głaskała mnie po policzku.

- C-co się stało?

- Wygraliśmy. Dzięki tobie.

Rozejrzałem się dookoła. Wszyscy patrzyli się na mnie lub na spalone drzewa i rośliny. Szybko wstałem, ale po chwili padłem na kolana. Drżało mi całe ciało. Nie wierzę... ja nie mogłem tego zrobić. Naprawdę stałem się już tylko maszyną? Czy moja ludzka strona odeszła na zawsze?

Gdzieś z boku słyszałem Narę, chciała ze mną porozmawiać, ale nie odpowiadałem. Teraz naprawdę wolałbym być sam, żeby... odpowiedzieć, kim naprawdę jestem. Już nie było odwrotu, musiałem zaakceptować, czym się stałem i, co mogę teraz rzeczy. Ale czy mógłbym być z tego w ogóle dumny?

***

Fell Invincible - Skillet

(Perspektywa Anakina)

Wszedłem do kwatery Mistrza Yody, nie wiedząc niczego, ani powodu wezwania, ani czego miałbym się spodziewać.

- Wzywałeś mnie Mistrzu? – spytałem, gdy tylko wszedłem do środka.

W pokoju panował półmrok, zresztą jak zwykle. Tymczasem Mistrz Yoda siedział na swojej pufie, skupiony w Mocy, gdy otworzył oczy i spojrzał na mnie.

- Wzywałem cię ja. W Mocy, twego brata ujrzałem.

- Sik? C-co się stało?

- Wielkie zakłócenie wyczułem... Ból i cierpienie również oraz... Ciemną Stronę.

- Przepraszam, ale chyba nie rozumiem.

Yoda westchnął, ale nie dał mi długo siedzieć w niepewności.

- Twój brat ku Ciemnej Stronie się skierował. Pochłonięty został przez własną moc, maszyną się stając. Wielkim zagrożeniem, teraz on jest.

Usiadłem naprzeciw Mistrza, opuszczając wzrok na podłogę. Sik miały przejść na Ciemną Stronę, oddając się mechanicznej stronie? Nie... nie wierzę w to.

- Niech Mistrz powoli mi do niego polecieć i spróbować przemówić mu do rozsądku. To dalej mój brat... nie dam rady go zabić.

- Siła młodego Sorentiego zwiodła. Sithem on się nie stał, ale człowiek, którego znałeś, zniknął, może nawet na zawsze.

- Ja...

- Wystrzegaj się Ciemnej Strony młody Skywalkerze. Więź wasza jest silna mimo wszystko. Gdy jedno z was zacznie zatracać się w mroku, drugi łatwo w jego ślady może pójść.

- Rozumiem, ale muszę mu pomóc Mistrzu.

- Niech Moc z tobą będzie.

***

(Perspektywa Sika/NS-127)

Reszta misji to była chwila, której nawet nie rejestrowałem. Na nasze szczęście, wzmożone patrole klonów okazały się ledwie plotkami i niepotrzebnymi problemami. Na ten moment wszystko będzie tak jak kiedyś, ale to w tej chwili mało mnie interesuje.

Gdy wszyscy byli zajęci sprawami wioski, wymknąłem się do miejsca starcia z łowcami. Nędza i rozpacz, tyle roślinności po prostu zniknęło przez to, że nie umiałem się powstrzymać. Tak bardzo chciałbym się teraz obudzić w łóżku i przekonać, że to był tylko zły sen, ale nie. To była rzeczywistość. Realna wizja tego, że wbrew mnie stary Sik się rozpadał i stawał się obcym dla samego siebie.

Padłem na kolana i zacisnąłem dłonie w suchej ziemi. Po chwili zaczęły skapywać na nie łzy, a z gardła wydobywało się głośne łkanie. Czy nie najlepiej już byłoby sobie strzelić w łeb? Tylko... czy to by miało sens? Wtedy odszedłbym z tego świata jako wariat, który nie wiedział, kim był. Muszę przestać płakać i działać.

***

Po powrocie nie chciałem z nikim gadać, nawet z Narą, Crisi czy Telnem. Moim marzeniem było tylko położyć się do łóżka i przepłakać całą noc, żebym potem nie miał już czym.

Tak się jednak nie stało...

Idąc korytarzami, widziałem coraz więcej innych cyborgów, które albo rozmawiały między sobą lub próbowały się przepchać do przodu. W pierwszym odruchu wolałem ich ignorować i po prostu przejść dalej, gdy spostrzegłem, że wszyscy tłoczyli się koło pokoju Crisi.

Rozejrzałem się i znalazłem Telna. Stał oparty o ścianę, z twarzą ukrytą w dłoniach. Mimo to słyszałem jego płacz i wiedziałem, że coś się musiało stać.

- Teln – położyłem mu dłoń na ramieniu. – Co jest?

Podniósł na mnie zaczerwienione oczy, po czym znowu wybuchł płaczem i wtulił się w moje ramię. Przytuliłem go.

- Hej, mów do mnie.

Podniósł na mnie wzrok i pociągnął nosem.

- Crisi... Crisi... Crisi nie żyję!

To było jak cios w brzuch.

- CO?! Powiedz mi wszystko.

- Ja... znaczy... od rana nie mogłem jej znaleźć, nigdzie jej nie było i nikt jej nie widział. Szukałem jej po całej siedzibie i jakąś godzinę temu poszedłem do jej pokoju. Znalazłem ją w łóżku i na początku pomyślałem, że poszła spać, ale, gdy podszedłem bliżej to zobaczyłem tyle krwi. Ktoś ją wręcz wypatroszył. Wrzasnąłem na cały Zakon i medyk od razu stwierdził, że nie żyję.

Znowu zaczął płakać, ale ostatnie, co mnie martwiło, że będę miał przez niego brudny płaszcz. Pozwoliłem mu łkać do woli. Zresztą, sam z trudem powstrzymywałem łzy. Crisi była w moim życiu od małego i po prostu do mnie nie dociera, że już jej nie ma. Czułem się winny, gdy pomyślałem jak wyznała mi miłość, gdy postanowiłem zakończyć nasz romans. Nawet nie dałem jej wtedy szansy. Może trzeba było spróbować i z czasem sam bym coś do niej poczuł? Kurwa, nie wiem.

Wtedy z pokoju Crisi wyszło dwóch medyków, którzy wynieśli jej ciało na noszach, zakrywając ledwie jednym prześcieradłem. Spod niego wystawała jej trupio blada ręka, która otarła się o moją nogę i z trudem powstrzymałem odruch wymiotny.

Po chwili dostrzegłem Nare, która starała się rozgonić zbiegowisko.

- Wracajcie do swoich pokoi. Tu nie ma nic do oglądania. Rada zajmie się tą sprawą.

Skinąłem na Telna na znak, żeby chwilę na mnie zaczekał i podszedłem do niej.

- Nara, możemy porozmawiać?

- O, co chodzi? Morderstwo... kto, by pomyślał...

- Nara, posłuchaj mnie! – szarpnąłem ją za ramiona. – To ważne, więc będę się streszczał. Ja i Teln zajmiemy się jej pogrzebem.

- Co?

- Wio! Cała nasza trójka znała się od dzieciaka i zawsze trzymaliśmy się razem. Spytaj się kogokolwiek z Nowych Nadziei. Teln i ja ją pożegnamy i nie chcę słyszeć żadnej odmowy.

- Niech wam będzie. Tylko to ma być skromna ceremonia.

- Jasne.

***

Na tę noc zabrałem Telna do swojego pokoju, wolałem, żeby nie zostawał teraz sam. Oboje dalej nie możemy uwierzyć, że ktoś mógłby zabić Crisi, ale na nim odbiło się to zdecydowanie mocniej.

Ze swojego łóżka, spojrzałem na niego. Leżał obok na podłodze, na przyniesionej macie ze składzika. Oczywiście wcześniej mu zaproponowałem, żebym to ja spał na ziemi, a on odpoczął, ale odmówił, a ja nie chciałem się kłócić. W pewnym sensie, z bliskich mi osób został już tylko on.

- Nie możesz spać? – przerwałem ciszę między nami.

- Nie... - leżał na plecach, wpatrzony w sufit. – I chyba wciąż do mnie nie dociera i łudzę się, że zaraz tu przyjdzie i uśmiechnie, mówiąc te swoje nieśmieszne żarty. Żałuję, że nigdy się z nich bardziej nie śmiałem.

- Ja tak samo. Masz w ogóle pomysł, kto mógłby to zrobić?

- Nie i nie chcę o tym teraz mówić.

- Racja. Wybacz.

Teln milczał przez dłuższą chwilę i odezwał się:

- Słuchaj, muszę ci coś wyznać, ale obiecaj, że się nie wściekniesz ani, żeby nie opuściło to tego pokoju, jasne?

- Oczywiście.

- Bo widzisz... ten nasz ostatni rok razem to był... chyba najcudowniejszy okres w moim życiu. Crisi była uśmiechnięta, cieszyła się każdym dniem. Gdyby nie ona, to chyba bym się nie zorientował, że mój wujek chciał nas sprzedać na niewolników... Chyba nie chcesz o tym słyszeć.

- Spokojnie, rozumiem.

- I ja... dobra, będę z tobą szczery... zakochałem się w niej, okej?

Uśmiechnąłem się do niego.

- Czemu miałbym się wściekać?

- Bo przecież ty i ona...

- Przecież wiesz, że byliśmy tylko dla zabawy. Cieszę się waszym szczęściem.

- Taa... tylko, że nigdy jej tego nie wyznałem.

- Och... Może lepiej pójdźmy już spać? Jutro mamy mnóstwo roboty.

- Racja – Teln uśmiechnął się po raz pierwszy od tego wszystkiego. – A ty z Narą już tak na poważnie?

- Serio? Teraz cię wzięło na takie pytania – próbowałem udawać obrażonego, ale nie mogłem powstrzymać parsknięcia.

***

Skremowaliśmy ciało Crisi, a jej prochy postanowiliśmy rozrzucić na polanie niedaleko siedziby. Jeśli chodzi o gości czy jak to nazwać, przekazaliśmy sprawę jasno: kto będzie chciał, może przyjść, nie będziemy nikogo zmuszać.

Ostatecznie przyszedł niemal cały Zakon, z czego byli wszyscy, którzy byli Nowymi Nadziejami. Crisi miała to do siebie, że umiała przyciągać do siebie ludzi i ciężko było sprawić, żeby ktoś jej nie lubił.

Spojrzałem na prostą urnę, którą trzymałem i skinąłem na Telna.

- Zaczynamy... - szepnął, po czym odwrócił się do zebranych. – Nie będę was męczyć sztampowymi mowami pogrzebowymi. Zamiast tego opowiem wam historię. To było dwa miesiące po bitwie o Nilom. Mieszkaliśmy jeszcze wtedy u mojego wuja, szukając roboty. On i Crisi nie przepadali za sobą, chociaż w sumie sam nie wiem dlaczego. Pamiętam, że to był wieczór i coś czytałem, gdy nagle usłyszałem strzały. Zbiegłem na dół, mój wujek leżał martwy, a Crisi siedziała na podłodze z postrzelonym ramieniem. Powiedziała, że przyłapała go, gdy dobijał targu z jakimiś ludźmi, którzy chcieli nas wziąć na niewolników, więc rzuciła się na niego, po czym skontaktowała z Zakonem. Nie pytajcie jak zareagowałem, bo niewiele pamiętam z tego dnia. Tylko jedno jej zdanie wyryło mi się w pamięci, które powiedziała, gdy chciałem opatrzyć jej ranę: ,,Daj spokój Teln. Jestem silną kobietą i byle kmiot mi nie podskoczy". Miała rację. Crisi... najsilniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek poznałem.

Teln spojrzał w moją stronę i się uśmiechnąłem. Moja kolej.

- Czasem wracam pamięcią do chwili, gdy się poznaliśmy. Cała nasza trójka miała po dziewięć lat i stawialiśmy pierwsze kroki jako Nowe Nadzieje. Podeszła do mnie i Telna i spytała: ,,Co tam porabiacie?". Niby nic, ale od tego zaczęła się przyjaźń, które przetrwała lata. Crisi... Nie odpuszczała, miała swój cel i umiała do niego dążyć uczciwie, co teraz zdarza się tak rzadko. Powiedziała mi kiedyś: ,,Nigreos, to jedno, czego nam nie wolno: iść po trupach do celu". Była gotów oddać życie za mnie, Telna czy kogokolwiek jej bliskiego. I to bez mrugnięcia okiem. Ale najważniejsze, co dla nie było to... nie bała się życia. Denerwowała się i bała, ale potrafiła stanąć ze swoimi lękami twarzą w twarz. Jestem pewny, że jeśli teraz patrzy na nas z góry, to uśmiecha się i liczy, że dopełnimy wartości, które kierują naszym Zakonem – spojrzałem na urnę i położyłem dłoń na wieku. – Spoczywaj w pokoju... siostro.

Teln podszedł i wspólnie otworzyliśmy urnę i pozwoliliśmy, żeby prochy poleciały z delikatnym wiatrem. Srebrny pył przez chwilę wirował w powietrzu, po czym zniknął w świeżej trawie. Nie wiem czy to Moc, czy po prostu stare uczucia, ale czułem jej obecność z nami. Była szczęśliwa. Zerknąłem na Telna i wiedziałem, że czuł to samo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro