Rozdział 5 || Zbyt udany żart

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Separatist Droid Army March - Samuel Kim

(Perspektywa Nigreosa)

W drodze powrotnej do bazy Dooku poprosił, żebym stawił się w jego kwaterze. Wciąż pamiętam jego słowa: ,,Zapomnij o nim, bo będzie cię czekała dezaktywacja". Chciałbym poznać bliżej tego Skywalkera, ale nie chcę też umierać. Nie wiem, co robić.

***

Poprosiłem Dio, żeby został w kwaterze i sam poszedłem. Ten uporczywy komunikat o niestabilności systemu pojawiał się, co chwilę. Niech to się już skończy, błagam, głowa mi już pęka.

Dotarłem na miejsce i już podniosłem dłoń, żeby zapukać, gdy usłyszałem hrabiego.

- Wejdź Nigreos.

Ech, on mnie momentami naprawdę przeraża. Wszedłem. Dooku siedział na środku pokoju ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami.

- Dobrze sobie poradziłeś z Gammą - powiedział, nawet nie uchylając powiek.

- Dziękuję. Jeśli wolno mi jednak zauważyć, udało mi się ustabilizować Gammę w 98,7%, więc zastrzelenie mogło być zbyt pochopne.

- Widać, że używasz swoich uprawnień.

- Skan w oczach jest bardzo przydatny, pozwala mi analizować otoczenie, pobierać z niego informację i ostrzegać przed ewentualnym zagrożeniem.

- A wiesz właściwie po, co kazałem aktualizować system?

Zaczynam się bać. Znowu.

- Nie. Do teraz zadaje sobie to pytanie.

- To, co wam zainstalowaliśmy to specjalny program, który nazwaliśmy P-02. Rozkazy bezpośrednio docierają do waszych umysłów i uruchamiają konkretne sekwencje, by ułatwić wam wykonanie zadania.

- To brzmi trochę jak przymuszanie.

- Wątpisz w nasze metody? - jego ręka niebezpiecznie zbliżyła się do miecza świetlnego.

- Oczywiście, że nie! Po prostu jestem zaskoczony takim posunięciem.

- Przyzwyczajaj się. A jeszcze wracając do sytuacji z Courscant, nie wiedziałem, że jesteś spokrewniony z generałem Skywalkerem.

Czemu mam wrażenie, że on sobie ze mnie pogrywa?

- Hrabio Dooku - zachowałem spokój. - Jestem zaskoczony naszym podobieństwem, jak chyba wszyscy. Jeśli miałby się on okazać moją rodziną to prawdopodobnie musieliśmy zostać rozdzieleni.

- Jesteście braćmi. Moc nie ma tutaj żadnych wątpliwości.

Nie znam się na tej całej energii skupiającej galaktykę czy jakoś tako, ale przez tyle lat pod okiem Dooku zdążyłem załapać, że ta Moc nigdy się nie myli. Ci, którzy uważali inaczej długo nie pożyli. Ale, że ja mam brata i do tego bliźniaka i Mistrza Jedi?! To jest zarówno dziwne i fascynujące. Czemu go nie znałem? Jaki on w sumie jest? Na Courscant wydawał się pozytywnie do mnie nastawiony, ale życie już mnie nauczyło, że ktoś nie zawsze jest taki jak nam się początkowo wydaje.

- Mam nadzieję - ciągnął Dooku - że ,,więzi rodzinne" nie zadziałają negatywnie na twoją skuteczność.

- Nie obniżą jej, obiecuję.

Skierowałem się w stronę wyjścia, gdy ostatnie słowa Dooku zatrzymały mnie w pół kroku.

- Poleciłbym, żebyś wgrał swojemu droidowi oprogramowanie do stabilizacji programu oraz mam nadzieję, że twoja obecność będzie mi wystarczyła podczas konferencji na Naboo.

***

- Czy mogę wiedzieć o czym będą te konferencje? - spytałem, stojąc obok Dooku na mostku.

- Jak wiesz, rozmowy na Courscant okazały się nieudane, więc Republika ustaliła nowy termin na Naboo.

- Rozumiem.

Zamknąłem oczy, a moje myśli krążą wokół jednej osoby. A o kim myślałem? O pewnym Mistrzu Jedi.

***

(Perspektywa Anakina)

- Naprawdę myślisz, że zabranie Luke'a i Lei to dobry pomysł? - spytałem, zerkając na Padme, która trzymała nosidełko.

- Chcę, żeby zostali senatorami Naboo, więc chcę im pokazać jak najwięcej.

Już nie skomentuje tego, że wolałbym, że rozpoczęli szkolenie na Jedi.

- Przypomnę ci, że mają dopiero rok.

- Lepiej wcześniej niż za późno.

Tylko przewróciłem oczami i kątem oka dostrzegłem ostatni statek z symbolem Separatystów.

***

(Perspektywa Nigreosa)

Błagam, powiedzcie mi, że mam omamy. Wszystko tylko nie Skywalker! Czy można mieć tak wielkiego pecha?

- Nie wychylaj się - szepnąłem do Dio.

Jeśli Skywalker zauważy Dio to natychmiast rozpozna mnie i zamęczy na śmierć, no chcę go lepiej poznać, ale to trochę za szybko. Eee... Chwilka. Kto tam stoi obok niego? Ta kobieta... przecież to ta sama, którą spotkałem w Senacie! Może to ta jego żona, którą podały mi informacje ze skanu? Możliwe. Jest nawet ładna, ale chyba nie mój typ. Ale, co ona tam trzyma? Użyłem zooma i poczułem, jak opada mi szczęka. Nosidełko, a w nim dwójka dzieci. To jego? Jestem wujkiem?!

- Ło kurwa.

- Di pi di bou?

- Nie, Dio, nie idziemy. Słyszałeś, co mówił Dooku. Musimy go unikać.

- Bup di beep trill!

- Tak, wiem, ale co zrobisz?

Nagle Dio niemal wystrzelił w kierunku Skywalkera.

- Czekaj! Stój!

Co z nim jest nie tak? Dio zawsze się mnie słuchał, no może z wyjątkiem tej sytuacji z Sidiousem, ale to był jednorazowy wybryk. Złapałem go i przycisnąłem do piersi.

- Słuchaj, nie pozwalam ci robić wszystkiego czego chcesz, jak będziesz nas ciągle pakował w kłopoty.

- Nigreos?

Proszę nie... Stałem naprzeciwko Skywalkera, uśmiechnął się.

- No nie wierzę! - podszedł niebezpiecznie blisko. - W życiu bym się tu ciebie nie spodziewał.

- Eee...

- Słuchaj, bo jakoś nie było wcześniej okazji. Będziesz miał trochę czasu, gdy rozpoczną rozmowy? Nawet nie wiesz, ile mam pytań.

Jezu... ile on gada, niech przestanie. Nagle usłyszałem ciche piknięcie i między nami znikąd pojawił się czerwona ściana z wieloma napisami o tej samej treści: ,,Odtrąć go".

- Nigreos? Powiedz coś.

- Trzymaj się ode mnie z daleka! - krzyknąłem, ale to nie byłem ja. Głos należał do mnie, a twarz wykrzywiała złość. Jednak to nie były moje odruchy. Nie mogłem tego powstrzymać. - Nie obchodzi mnie, że jesteśmy braćmi.

Skywalker był jednocześnie zaskoczony i smutny.

- Nie patrz tak na mnie! - sam siebie nie poznaje. - Jedi powinni wystrzegać się emocji, więc przestań udawać, że cię to coś obchodzi!

Nogi też żyły własnym życiem. Odwróciłem się i ruszyłem w kierunku budynku. Nie byłem jedynie zaskoczony, gdy szedłem w stronę Dooku.

- Co pan zrobił?

- Po prostu doznałeś P-02 w praktyce. Skywalker szybko odpuścił, co nie?

- Ale on chciał być tylko miły, a ja zachowałem się jak jakiś buc!

Dooku uniósł dłoń, a ja poczułem jak coś złapało mnie za gardło. Nie mogłem oddychać! Odruchowo się drapałem, jakbym chciał zerwać jakieś więzy. Dio latał między nami zdezorientowany.

- Prze - Przepraszam! - wysapałem, powoli tracąc świadomość

Dooku odpuścił, a ja upadłem na kolana, kaszląc. Czemu nikt nie zareagował? Rozejrzałem się. Niektórzy patrzyli ze strachem w oczach nie tylko na hrabiego, ale też i na mnie. Nie wiedziałem, że wzbudzam tyle niepokoju.

- Idziemy.

***

(Perspektywa Anakina)

Nigreos stał w pobliżu Dooku, bez ruchu stojąc na baczność. Zauważyłem, że wszyscy starali się trzymać od niego jak najdalej. Nie wiem, co o tym sądzić. Na Courscant wydawał się oazą spokoju, ale jak teraz na mnie nakrzyczał, gdy w sumie nic nie zrobiłem to nie wiem, co mam o nim sądzić. Dalej chcę go lepiej poznać, ale nie mogę zapomnieć, że jest też Separatystą. Jego hełm i kombinezon źle mi się kojarzą.

Ech... Nie chcę o tym mówić.

***

The Phoenix - Fall Out Boy

(Perspektywa Nigreosa)

Skupiłem się na Dooku, co jakiś czas analizując otoczenie.

Szacunkowe szanse na atak: 0%

Westchnąłem. Czemu ja się w sumie dziwię? Jestem Nigreos, Nowa Nadzieja Separatystów, szkolono mnie do wzbudzania strachu. Atakuje, zabijam kogo trzeba i tych, co próbują mi przeszkodzić, biorę, co trzeba i uciekam nie zostawiając żadnych śladów. Nie umiem nic inne...

Szacunkowe szanse na atak: 5%

Szacunkowe szanse na atak: 10%

Szacunkowe szanse na atak: 15%

Co się dzieje?! Podłoga zadrżała, a moje czujniki zaczęły wykrywać ślady dymu. Ogień? Pali się? Gdzie?

Nagle zawyła syrena, wszyscy zaczęli krzyczeć i biec w kierunku wyjścia. Strażnicy bezskutecznie starali się wszystkich uspokoić. Podbiegłem do Dooku, który jako jeden z nielicznych zachował spokój.

- Proszę za mną - powiedziałem odruchowo.

- Dam sobie radę Nigreos. Ty zajmij się naszymi sojusznikami. Masz ich listę.

- Da mi pan chwilę.

Lista nazwisk: potwierdzona.

Próbki głosów: potwierdzone.

Zdjęcia: potwierdzone.

- Jestem gotowy.

***

Korytarze coraz szybciej wypełniały się dymem, ale filtr w hełmie radził sobie bez problemu. Prawie wszystkich już bezpiecznie wyprowadziłem na zewnątrz. Zacząłem jednak widzieć ogień, który stopniowo wszystko pochłaniał. Skąd on się w ogóle wziął? Nieważne. To nie moja sprawa.

Nagle usłyszałem jak ktoś walił do drzwi. Przysunąłem się bliżej.

- Pomocy! - krzyknął ktoś po drugiej stronie.

Analiza w toku... Senator Falin Ecxter. Zgodność potwierdzona.

Całe szczęście. Tylko jego mi już brakowało z listy.

- Niech się pan odsunie!

Panel był stopiony od żaru. Nie użyje go. Przekierowałem moc na nogi i wziąłem krótki rozbieg. Drzwi dosłownie wyleciały. Senator kulił się w kącie, ogień zdoła się dostać do jego pokoju i przypalić część ubrania, parząc ręce i nogi. Pomogłem mu wstać.

- Jest pan już bezpieczny.

Szybko go wyprowadziłem na zewnątrz i tam zajęły się nim droidy medyczne. Powinienem wrócić do Dooku, gdy nagle coś usłyszałem, jakby pisk lub coś podobnego.

- Dio, podgłośnisz?

- Bip!

Po chwili słyszałem o wiele głośniej i wyraźniej. Znowu usłyszałem ten dźwięk. To nie był pisk, a... płacz? Brzmiał trochę jak płacz dziecka, ale podwójny. Zbliżyłem się i wyciszyłem dźwięki, gdy buchnęła na mnie chmura ognia, osmalając mi przód kombinezonu.

- Trill be bou?

- Spokojnie mały. Nic mi nie jest.

Ogień zdominował wszystko. Wszędzie widziałem płomienie. To wszystko się zaraz zawali. Nie mogłem jednak ot tak odejść, ktoś w środku potrzebował mojej pomocy.

- Dobra, raz kozie wio.

Udało mi się przeskoczyć między dwa słupy ognia. Trochę zabolało i zapiekło, ale nie za bardzo.

- Ustaw skan na formy życia.

- Trill bi.

- Trzecie piętro?! Wyżej się nie dało?

Okej, myśl. Winda odpada z oczywistych powodów, schody były jakąś opcją, ale były już mocno podniszczone i mogły się pode mną zarwać. Chwila... przecież jednak winda to szyb, który z reguły jest wytrzymały. Jestem genialny.

Rozsunąłem drzwi i wszedłem do środka. Światła pękły, a panel się stopił, ale to nieważne. Pałką podważyłem klapkę i wspiąłem się na górę. Metal pod moimi rękami był coraz cieplejszy, co tylko mi przypomina, że nie mogę się obijać. Zawisłem na wystającej krawędzi drzwi windy. Oczywiście były zamknięte, ale nie po to rozumiem się z Dio bez użycia słów.

Szybko podleciał do gniazda i, mimo awarii, rozsunął drzwi na tyle, żebym się przecisnął. Tutaj płacz był o wiele wyraźniejszy. Dookoła było mnóstwo ognia. Dym się kłębił pod sufitem i mimo filtru kaszlnąłem kilka razy. Nawet oczy mi zaczęły łzawić, że z trudem włączyłem skan. Trzecie drzwi po lewej. Pociągnąłem za nie i nawet nie musiałem się jakoś wysilać, same wypadły. Dzieci były w nosidełku na stoliku na samym środku pokoju.

- Trib!

- Co jest... O cholera! - zerknąłem w bok i szybko tego pożałowałem.

Pod ścianą leżało spalone ciało, a raczej już tylko kości, które zostały. Paskudny widok. Chyba nie chcę wiedzieć, co tu się stało. Podszedłem do dzieci i bez wahania wziąłem nosidełko.

- Spokojnie, pomogę wam.

Przyznaję bez bicia, że w ogóle nie znam się na dzieciach. One w ogóle rozumieją, co mówię?

Nagle usłyszałem huk, czyli zapadnięcie budynku to już tylko kwestia chwil. Skanuje. Mam kilka opcji. Oknem byłoby najszybciej, ale skok z takiej wysokości z dziećmi jest niewskazany. Szyb windy tak samo, szanse na skok bez uszczerbku dla dzieci wynosiły ledwo 12%. Schody były zniszczone, ale najbezpieczniejsze.

- Wynosimy się stąd!

Ogień szalał. Przycisnąłem dzieci jak najbliżej, że wdychały jak najmniej dymu.

- Szlag! - krzyknąłem, gdy belka ze stropu zawalił się tuż przede mną.

Przeskoczyłem i biegłem dalej. To ostatnia prosta. Odpaliłem buty i sunąłem w dół. Pękający tynk i inne materiały mnie dezorientowały i, co chwila ocierałem się o ściany.

- Beep de trill be.

- No, co ty nie powiesz?!

Wylądowałem na korytarzu i zobaczyłem wejście.

- Dalej...

Rzuciłem się przed siebie. Buchające płomienie mnie parzyły, ale ignorowałem ból. Zasada trzecia: ,,Nie bój się bólu, on jest oznaką, że wciąż żyjesz". Dio latał w koło mnie, gasząc małe płomyki na moim kombinezonie.

- Trill du bee beep trill?

- Nie, dam radę.

Wybiegłem na zewnątrz w chwili, gdy piętra zaczęły się zawalać.

- Beep di bri.

- Dobrze powiedziane.

Zerknąłem na dzieci, które już dawno przestały płakać. Teraz nawet wydawały z siebie jakieś radosne piski. Mój skąpy system danych w tym temacie nazywa to ,,gaworzeniem".

- Dziwne jakieś.

Włączyłem skan i szybko znalazłem Skywalker i jego żonę. Stali gdzieś z tyłu w towarzystwie kilku asystentek kobiety. Ruszyłem przed siebie, ignorując ciekawskie spojrzenia tłumu. Najpierw trzymali się ode mnie z daleka, a teraz patrzą jak na jakiegoś bohatera. Ech... rzygać mi się chce.

Byłem już blisko, gdy usłyszałem szloch. Kobieta płakała w ramię Skywalkera.

- A-annie... A jeśli zginęły? Nie przeżyję tego! Ten budynek tak szybko się zawalił...

- Wszystko z nimi w porządku, czuję to.

Chrząknąłem.

- Przepraszam? - oboje spojrzeli na mnie. - One chyba są wasze.

Kobieta podbiegła do mnie w ułamku sekundy i wzięła dzieci. Dalej płacząc, tuliła je do siebie, szepcząc coś. Tymczasem Skywalker podszedł do mnie i położył dłoń na ramieniu. - Dziękuję, że je uratowałeś.

- Zrobiłem, co powinienem Skywalker.

Lekko się skrzywił.

- Słuchaj, czuję, że jesteśmy braćmi i wiem, że ty tak samo, więc przestań mówić do mnie nazwiskiem - wyciągnął do mnie otwartą dłoń. - Jestem Anakin.

Zerknąłem na niego. Wydawał się być szczery, ale... system chyba znowu mi się destabilizuje. Czułem na sobie spojrzenie Dooku. Stanąłem na baczność.

- Przepraszam Mistrzu Skywalker, ale mój zwierzchnik nie upoważnił mnie do spoufalania się z Jedi.

Odwróciłem się na pięcie, ale nie zdołałem zrobić kroku, gdy Skywalker złapał mnie za nadgarstek. W dłoni trzymał...

- Chciałem ci ją jakoś wcześniej oddać, ale nie było okazji.

Wyrwałem mu maskotkę i mocno przytuliłem.

- Skąd ją masz?

- Znalazłem na Geonosis. Musiała ci wypaść.

Chciałem powiedzieć ,,Dziękuję", ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Włożyłem maskotkę do sakiewki i szybko pobiegłem do hrabiego.

NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU

***

Zdałem krótki raport u Dooku, który nie krył niezadowolenia z mojej, jak to nazwał, ,,niepotrzebnej akcji ratunkowej". Mimo to mam pewien powód do radości. Złapali gagatki od pożaru.

To jakieś nastolatki, które podłożyły prowizoryczną bombę dla głupiego żartu. Nie przewidzieli jednak, że ładunek wypali ,,za dobrze". Eksplozja zaprószyła ogień i wszyscy chyba wiedzą, co było dalej.

- Dopilnujcie, żeby ich rodzice się dowiedzieli, co smarkacze nawywijali - rzuciłem do policjantów, którzy pakowali grupkę do radiowozu.

- Oczywiście.

Odlecieli, a ja wróciłem do Dooku, który czekał na mnie przy statku.

- Możemy lecieć.

- Dobrze - burknął hrabia. - Mam już dosyć tych bezsensownych negocjacji.

***

Pomyślcie sobie, że przed nami jeszcze około 48 rozdziałów do końca. Ale w pisaniu na brudno zaczynam już jedenasty, więc nawet idzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro