Rozdział 11. No umysł rozwalony

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Głupi chujek, bęcwał, debil do kwadratu! No ja jeszcze jakoś zrozumiem, że żonę ratować trzeba, ale ten idiota zwyczajnie wystawił mnie do wiatru! Ja tu siedziałem i klepałem w klawiaturę, tłumacząc, że ma czekać na mój sygnał, że możemy wyruszać, a i tak zrobił po swojemu. Nosz ku***! Nie, nie zabiorę dzieciom taty, ale jeśli jeszcze wszyscy wyszlibyśmy z tego cało to już moja głowa, aby zapamiętał, żeby więcej tak nie robić. Ba! Sprawię, że wzdrygnie się na samą myśl, gdyby rozważał powtórzenie numeru.

Program był niekompletny, a w wersji jakiej buchnął mi Anakin to była autentyczna pułapka. Może i były bardziej dokładne dane zniszczenia komunikatora, ale musiałem jeszcze wpisać obejście do sekwencji, która sprawiała, że wejście w sferę odczytu wysyłało coś na wzór sygnału alarmowego. W tej wersji, porywacze prawdopodobnie dostali informację o gościach i mieli czas na dodatkowe osóbki do kompletu. Ten zabieg, który chciałem zastosować nieco ,,rozwiewał" odczyty, ale niwelował ryzyko ujawnienia.

Tylko faceci... Im dłużej myślałem nad całą sprawą, tym bardziej wiedziałem, z czym mieliśmy do czynienia. Gang Czerwonej Wstążki (dla mnie głupia nazwa, ale nieważne) to grupka parająca się uprowadzaniem kobiet, najczęściej z wyższych sfer, którzy potem sprzedawali dziewczyny do burdeli lub na niewolnice albo sprzedawali ich implanty, jeśli były albo poszły pod noże i rozkwitał nielegalny handel organami. Pamiętam, że gdy pierwszy raz o nich usłyszałem to wzdrygnąłem się na samą myśl, co musiały czuć uprowadzone.

***

Wylądowałem na obrzeżach dużego lasu w okolicach dawnej kopalni gdzieś na Zewnętrznych Rubieżach – otworzono ją z nadzieją na rozwój małego księżyca, ale złoża okazały się znacznie mniejsze niż przewidywano i plany padły. Byłem blisko miejsca odczytów, ale nie na tyle, żeby mnie wykryli. Wcześniej na radarze zobaczyłem statek, pewnie należący do Anakina i reszty, ale wiedziałem, że potem wszyscy będziemy musieli wracać Przemytnikiem. Dlaczego? Powód jest prosty: tamten pojazd został już kompletnie spalony i prawdopodobnie wcześniej wrzucono do niego kilka ładunków wybuchowych, bo części leżały dosłownie wszędzie.

Poprawiłem nową snajperkę na plecach, blaster przestawiłem na ogłuszanie, ale też sięgnąłem do schowka, z którego wyciągnąłem nóż, a ten ukryłem w bucie. Iście skrytobójcza akcja można, by rzec.

***

Wejście do kopalni nie było szczególnie strzeżone, więc szybko udało mi się przekraść na teren gangu. Szedłem tunelem, w którym wykuto cele, wszystkie stały puste. Jak to często słyszałem: ,,Mam, co do tego złe przeczucia". Tak, to idealnie pasowało do moich przeczuć.

Im dłużej szedłem, tym czułem większe dreszcze. Zajrzałem do paru cel i to nie był najlepszy pomysł: w wielu walały się po prostu flaki, a nawet całe kończyny. Smród był taki, że raz nawet zwymiotowałem za starem wózkiem. A do tego czułem strach dawnych ofiar, choć stary to tak wyraźny, że prawie można go było dotknąć. Tylko mogłem sobie wyobrażać, co mogły czuć dziewczyny, gdy zorientowały się, gdzie trafiły.

Nagle usłyszałem histeryczny śmiech w celi za solidnymi, metalowymi drzwiami. Znowu pchnięty ciekawością, podszedłem i zobaczyłem kobietę, na oko niewiele starszą ode mnie, brunetkę tak wychudzoną, że szmaty na niej wyglądały jak flaga w bezwietrzny dzień. Z braku laku, delikatnie zapukałem. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż się wzdrygnąłem.

- Hej, słuchaj, nie jestem od tych drani. Widziałaś może trzy kobiety, z czego jedna była Togrutanką? Albo trzech facetów, z czego jeden wyglądał bardzo podobnie do mnie?

- Raneez... - wyszeptała, po czym wybuchła głośnym śmiechem psychopaty. Dla niej nie było już ratunku. Ostrożnie nałożyłem tłumik na blaster i oddałem strzał w jej głowę. Przynajmniej już nie cierpiała.

Ruszyłem dalej, pozwalając, żeby to intuicja mnie prowadziła. A może to była Moc? Właściwie jak się nad tym zastanowić to wiele moich sukcesów zawodowych właśnie wynikało z, jak mi się wtedy wydawało, szybkiego myślenia i prawie nieomylnej intuicji. Wśród snajperów często się mówiło: ,,Celuj tam, gdzie twój cel dopiero będzie". Od zawsze miałem wrażenie, że doskonale znałem następny ruch przeciwnika i, aż do poznania Anakina, przypisywałem to rozumowi. I nawet teraz, po tylu latach, dalej nie wiem czy bardziej zdaje się na rozsądek czy Moc.

Wszedłem do pomieszczenia, które okazało się być olbrzymim składem broni, głównie zardzewiałej, ale znalazłem kilka sprawnych modeli. Podniosłem z podłogi prosty karabin, która miał porysowaną lufę, ale poza tym był sprawny.

- Co do...?! – usłyszałem pijany wrzask za sobą. W wejściu do pomieszczenia stał mężczyzna, sądząc po sylwetce, cały ubrany w krwistoczerwoną zbroję, ale wątpiłem, żeby należała do niego (miała za dużo motywów z Mandalore, ba, logo na torsie było tylko połowicznie zdrapane, a cały ubiór zdawał się trzymać dzięki prostym, ale słabym zapięciom z taśmy). Moje oko snajpera szybko dostrzegło szparę pomiędzy łączeniami na brzuchu i piersi, więc szybko oddałem strzał. Potem jednak tego żałowałem.

- Słyszeliście to?

- Do broni!

- Intruz!

Wychyliłem się i... już musiałem kryć się przed strzałem. W mgnieniu oka, na korytarzu zaroiło się od minimum dziesięciu gangusów. Uskoczyłem za kolejny stary i przewrócony wagonik, gdy padła kolejna salwa strzałów, a ja na szybko szykowałem broń, w myślach przeklinając Anakina. Brałem już udział w niejednej strzelaninie, ale teraz pierwszy raz byłem jej uczestnikiem ,,przez kogoś". Wychyliłem się i oddałem krótką serię, powalając dwóch typków. Kolejni coś wrzeszczeli i już z daleko czułem od nich alkohol. Chyba trafiłem na jakąś imprezę...

,,Nie mam na to czasu", pomyślałem. Szybki wpis do komputera i moje przeczucie się nie myliło: ta zgraja durni była połączona jedną siecią. Szybki rzut oka na jednego z nich, potem na odczyty z komputera i wiedziałem, że nie mieli żadnej osłony przed atakiem slicera. Szybko wpisałem kilka poleceń i już się ładował ogólny reset systemu. Potem trzask jak przy zwarciu i ekipka już spała potulnie (wyprzedam pytanie, nie, reset ich nie zabił, był klasycznym atakiem ogłuszającym, lepiej działał na pojedyncze cele, ale przy odrobinie wprawy mógł być też użyty na większej liczbie osób).

Przechodząc koło nich, zobaczyłem, że komunikator jednego z nich migał na czerwono, ale wtedy to zignorowałem. W kościach czułem coś dużego i szybko się przekonałem, że znowu musiałem mieć rację. Niestety.

***

Wszedłem do jakiegoś centrum bazy, bo pomieszczenie było wydrążone na kształt ogromnego leja z piętrami, gdzie na każdym mieściło się co najmniej kilkadziesiąt cel. Na samej górze dostrzegłem jakiś błysk naturalnego światła, ale z tej odległości wyglądał jak mały punkt. Wcześniej nawet nie pomyślałem jak mogliśmy być wtedy głęboko pod ziemią.

- Sik! – usłyszałem dobrze znajomy mi głos.

Wielki Wybraniec Mocy siedział w jednej celi z Obi Wanem i Lux'em, a klitkę obok nich zajmowały dziewczyny. Cała szóstka wyglądała na przerażonych, ale uśmiechnęli się na mój widok. Nawet nie musiałbym być wrażliwym na Moc, tak poczułem ich ulgę. Podszedłem do celi facetów.

- Dobrze was widzieć, a zwłaszcza ciebie, debilu skończony – obrzuciłem Anakina wymownym spojrzeniem.

- Sorki...

- Sorki? Oszukałeś mnie, wystawiłeś do wiatru, musiałem za wami dymać przez pół galaktyki jak nie lepiej i przebijać aż tutaj dla ,,sorki"? Ty wiesz, że ja tu powinienem cię zostawić jeszcze trochę, żebyś zmądrzał? – Anakin był cały czerwony na twarzy ze wstydu. – Dobra, dzieciaki czekają. Dajcie mi moment i otworzę wam cele.

- Odebrali nam broń i gdzieś ją schowali – odezwał się Obi Wan.

- Byłem w jednej zbrojowni, ale nic tam waszego nie było. Ale to później. Ja się ku**a nie rozdwoję.

Podpiąłem komputer do pierwszego zamka i już puściłem procedurę otwierania, gdy w pewnym momencie usłyszałem ciężkie kroki, połączone z sapaniem i jeszcze odgłosem ciągania czegoś po ziemi.

- A teraz kogo nie... - urwałem w pół zdania, gdy zobaczyłem z kim, lub czym, miałem się zmierzyć.

W wielkim wejściu stał facet, a przynajmniej to, co zostało z jego ciała, bo bardziej wyglądał jak jebany czołg! Gdzie nie spojrzałem tam stal, implanty i nie wiem, co jeszcze. Nawet miał wyciętą twarz na jakieś skanery czy inne soczewki. Jedynie tył jego głowy wyglądał na nienaruszony. To coś miało co najmniej dwa metry wzrostu, może nawet trzy na upartego. Żeby wam to zobrazować to w ramieniu miał chyba tyle ile ja w pasie razy dwa, nogi były tylko nieznacznie mniejsze, choć te początkowo mogły zmylić przez coś, co wyglądało jak wielkie karabiny maszynowe. W ręku natomiast trzymał wielki młot ze złomu, ale i tak wyglądał na twardy, że głowę rozbiłby jak jajko.

- Witaj maluszku – powiedział zachrypniętym głosem. – Boisz się?

- Jak ty przechodzisz przez bramki na portach? – mruknąłem, dobywając karabin. Zaskakujący był fakt, że się go nie bałem tak jak może się wydawać. Niepokój był, nawet duży, ale nie taki, żeby paraliżował (Anakin i reszta do teraz nie pojmują, jak się nie posikałem ze strachu, bo oni podobno prawie popuścili, a jeszcze potem dowiedziałem się od Kiry, że to coś miało na karku galaktyczny nakaz ścigania za kradzieże inwazyjnych protez, ale to tylko taka dygresja).

Nagle to coś rzuciło młotem w moją stronę, ale bez problemu tego uniknąłem. Broń uderzyła w ścianę z takim impetem, że ściana się pokruszyła a całe pomieszczenie zdawało się zadrżeć. Strzeliłem, ale pocisk tylko odbił się od blachy na jego ramieniu. Ten zaśmiał się głosem psychopaty, gdy ja głośno przełknąłem ślinę, bo zdawałem sobie sprawy, że tak to nic nie osiągnę.

- Cholera! – wrzasnął nagle Anakin. – Wiej!

Tym razem go posłuchałem, a przynajmniej częściowo, bo dobyłem kotwiczkę i wciągnąłem się na wysoką półkę, gdzie z kolei wcisnąłem się w jakąś szparę. Znowu rozległ się ten okrutny śmiech.

- Oj, maluszku, nawet się nie rozgrzałem.

,,Co ty masz z tym maluszkiem?", pomyślałem, ostrożnie wyjmując snajperkę i ładując ją.

Był jeden plus tego, że facet bardziej przypominał maszynę niż człowieka. Takich jest łatwiej zaatakować przez Sieć i jest mniejsze prawdopodobieństwo wykrycia. W ogóle to ten Raneez (ten o którym mówiła laska w tamtej celi, ale jego imię poznałem wiele lat później od Kiry, ot taka ciekawostka) to chyba nawet miał połowę mózgu wyciętą na kolejne ustrojstwa. Przejrzałe listę hacków i czułem narastającą panikę: taki bydlak nie poczułby ani zwarcia, ani przegrzania, przy jego gabarytach, reset był bezsilny, atak wirusowy był z kolei tak słaby, że już dawno powinienem go usunąć, uszkodzenie broni nie działało na młot z oczywistych powodów i Raneez nie miał przy sobie żadnych ładunków wybuchowych, które mógłbym przymusowo zdetonować. Ostatnią pozycją był mój autorski program – eksplozja umysłu. Zainspirowałem się dawno nieżyjącym slicerem i jego ,,atakiem samobójcy" o raczej jasnym działaniu (dlatego został aresztowany, ale ,,uratował się" tym, że użył programu na sobie). Moja eksplozja działała dość podobnie, bo w pewnym sensie wkładałem detonatory termiczne w fałdy mózgu ofiary a uruchomienie programu można porównać to wciśnięcia guzika od detonacji. Cały rok nad tym pracowałem i, gdy odkryłem, że skrypt działał to zamiast ekscytacji poczułem przerażenie. Autentycznie bałem się tego, co stworzyłem. W pierwszym odruchu prawie to skasowałem, ale potem przypomniałem sobie, że nikt nie zwróciłby mi tego czasu oraz nie było powiedziane, że będę musiał go kiedyś użyć. Problem w tym, że wtedy nie miałem wyboru.

Powoli zjechałem po lince na dół, po czym spojrzałem na Ranezza, który już chyba stracił mną zainteresowanie, bo ten patrzył z pogardą na Jedi. Każdy głupi, by wyczuł jego poczucie wyższości w tamtej sytuacji.

Nagle z ramienia wysunęła mu się wyrzutnia rakiet, którą wycelował tylko trochę ponad kraty. Sporo skał się posypało, ale nikt nie został ranny, jedynie Padme i Satine pisnęły przerażone. Jednak kilka głazów spadło również w celach a jeden masywny huknął tuż obok Anakina, prawie przygniatając mu nogi.

Ktoś powie, że to nic, ale na ten widok coś nagle we mnie pękło a niepewność w kwestii użycia eksplozji umysłu minęła od razu. W zaledwie jednej chwili byłem tak wkurzony, że aż wrzasnął i wybiegłem ze swojej kryjówki, ruszając prosto na to coś, jednocześnie przewijając listę hacków. Pozostali coś krzyczeli, chyba, żebym uciekał lub zawracał, gdy Raneez podnosił już swój młot. Lecz gniew napędzał mnie nową, nieznaną mi energią, silniejszą od tej, którą poczułem przy starciu z Jedi pod dawną Kwaterą Główną. Mój palec od okienka z komendą dzieliły już tylko milimetry. Raneez zamachnął się, ale odskoczyłem, wciskając hak. Program zaczął się ładować...

BAM! W jednej chwili poczułem na sobie ciepłą krew i flaki. Jakiś ostry kawałek implantu drasnął mnie w policzek, ale ledwo to poczułem. Raneez, bez głowy, jak stał tak runął z hukiem. Wtedy zobaczyłem pozostałych członków gangu, których musiał ściągnąć hałas. Wszyscy się mnie bali, że nikt nie był w stanie dobyć broni.

- Macie ich natychmiast uwolnić! – wrzasnąłem na chyba całą bazę. Ktoś posłusznie potruchtał do cel i uwolnił więźniów, a jeszcze ktoś na chwilę zniknął w korytarzu, żeby wrócić z zabraną wcześniej bronią: cztery miecze świetlne, dwa blastery i jeden paralizator. Całkiem sporo jak na mój gust. – A teraz radziłbym wam zamknąć to w cholerę i znaleźć sobie lepsze zajęcie, zrozumiano?

***

Droga do Przemytnika minęła w milczeniu, ale i tak czułem na sobie zdegustowane spojrzenia większość, głównie polityków. Na statku poprosiłem Anakina, żeby uruchomił silnik i wystartował, gdy ja poszedłem przemyć twarz i włosy. Nie miałem ubrań na zmianę, więc, chcąc nie chcąc, musiałem pilotować w zakrwawionych ciuchach.

Ledwo przeszedłem do kokpitu, zostałem wręcz zaatakowany natrętnymi pytaniami i niepochlebnymi komentarzami.

- Odwaliło ci?!

- Co to było?!

- Jesteś nienormalny!

- Skąd tyś to w ogóle wziął?

Zacisnąłem dłonie w pięści tak mocno, że można było usłyszeć strzelające kostki.

- ZAMKNIJCIE SIĘ! WSZYSCY! – o dziwo, posłuchali. – Szczerze to wisi mi to, co teraz o mnie myślicie. Eksplozja umysłu to mój program i jedyne, co mogła zadziałać na to coś! Nie mówię, że teraz macie mi dziękować, bo nawet mi na tym nie zależy, ale to był mój wybór i nic wam do tego!

- Ty rozwaliłeś mu głowę! – wrzasnął Lux.

- Bo to był zamysł tego programu, matole – bez ceregieli, przepchnąłem się między nimi a Anakin przekazał mi stery i poszedł na miejsce drugiego pilota. On nie odezwał się jako jedyny z grupy a parę tygodni po tamtym wydarzeniu, przyznał mi się, że był po mojej stronie, ale nie odezwał się, bo widział, że to, by nic nie dało, a może jeszcze tylko pogorszyło sytuację.

***

W połowie drogi docierało do mnie jak byłem zmęczony, co w połączeniu z adapterem nie było najlepszym pomysłem, gdy to ja sterowałem. Wszyscy znaleźli sobie jakieś miejsce i patrzyli na mnie obrażeni, jedynie Anakin zbliżył się do mnie.

- Hej, może spróbuj się położyć? Oczy same ci się zamykają.

- To chyba nie jest taki głupi pomysł – nawet nie stłumiłem ziewnięcia. Odpiąłem jedynie swój komputerek i podłączyłem do stacji ładującej, którą sam tam dodałem. Timothy wprowadził kilka swoich zmian i jedną z nich było to, że dodał wysuwaną pryczę na tyłach kokpitu. Ledwo położyłem głowę na poduszce i już zasnąłem.

***

(Perspektywa Anakina)

Zająłem miejsce Sika a Ahsoka przejęła stery drugiego pilota. Miałem wrażenie, że ten spór o zabicie Ranezza był niejednoznaczny: z jednej strony mój brat brutalnie go zabił programem, który sam napisał i, że tak miał właśnie działać, ale z drugiej wierzyłem mu, gdy powiedział, że nie było innego sposobu. Nie mogłem się też opędzić od wrażenie, że ruszył tak gwałtownie, gdy zobaczył jak skały prawie na mnie pospadały. Może to zbieg okoliczności, ale coś mi mówiło, że nie i to miałby być kolejną łącząca nas cecha: gdy bliskiej nam osobie coś się działo to ruszaliśmy do działania, nawet jeśli wyglądało to na coś samobójczego.

Wtedy koło mnie pojawiła się Padme, która co chwilę spoglądało na komputerek Sika. Sam trochę zapominałem, że urządzenie, które zabiło tego kloca było tuż obok mnie.

- Wracamy do domu – zaczęła niewinnie.

- Tak, powinniśmy być na miejscu w przeciągu dwóch lub trzech godzin.

- Słuchaj... – znowu spojrzała na komputerek. – Może Sik nie powinien mieć dostępu do aż takich możliwości? Co jeśli zacznie mu się coś mieszać albo program wpadnie w niepowołane ręce? Może dojść do wielu tragedii.

- Ufam mu, że ma nad tym pełną kontrolę.

Niespodziewanie jej ręka powędrował do urządzenia. Szybko złapałem ją za nadgarstek.

- Co ty robisz? – syknąłem.

- Słuchaj, usunięcie tego programu to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Sik na pewno będzie w stanie napisać coś lepszego i nie aż tak makabrycznego. Powiemy mu, że chyba musiało dojść do jakiejś awarii, że tego nie ma – jakby uparcie starała się nie wymawiać nazwy hacka.

- A ty się w ogóle słyszysz? To jego rzeczy i nikt, poza nim, nie ma prawa ich ruszać. To były wybory Sika a my możemy się tylko do nich dostosować – w życiu bym nie przypuszczał, że tak się kiedyś wkurzę na Padme.

- Ale on...

- On, co? Jest tylko łowcą nagród? Wybacz, ale to teraz brzmi, jakbyście wszyscy mieli mu za złe, że nie jest grzecznym chłopcem, który wykonuje wszystkie podane mu polecenia bez zająknięcia.

- To niby mamy mu dziękować, że zabił tego człowieka?

- Nie! Po prostu wolałbym, żeby większość z was przestała na niego patrzeć jak na najgorszego kryminalistę. A od jego komputerka wara!

***

(Perspektywa Sika)

Obudziłem się dopiero jak wylądowaliśmy. Ta dłuższa drzemka była mi naprawdę potrzebna, bo miałem wrażenie, że mógłbym przenosić góry, choć na Courscant był już późny wieczór. Potem jednak zobaczyłem, że na Przemytniku panowała nieco ponura atmosfera, ale nie umiałem rozszyfrować o, co dokładnie mogło chodzić. Zgadywałem, że była jakaś różnica zdań w kwestii zabicia Ranezza.

Anakin wylądował i wszyscy kierowali się do wyjścia, ale ja zostałem, bo wyjście w zakrwawionych ciuchach raczej nie było najlepszym pomysłem. Annie był ostatnią osobą, która została, odpiął komputerek i oddał mi go. Widziałem, że coś go gryzło, ale nie chciałem się narzucać, bo teraz to on sprawiał wrażenie zmęczonego.

- Dziękuję... naprawdę – powiedział, gdy też już zaczynał się zbierać. – Nie pomyślałem, że tak to się może skończyć. Wybacz.

Przewróciłem oczami, ale uśmiechnąłem się.

- Ja chyba nie potrafię się na ciebie długo gniewać, wiesz? Chodź tu! – przytuliłem go, krew na ubraniach już dawno zaschła, więc raczej nie obawiałem się, że go ubrudzę. – No a teraz leć do dzieciaków. Jutro wpadnę po swoje rzeczy.

Wyszedł z uśmiechem na ustach a ja zaczynałem się szykować do lotu do swojego mieszkania. Nagle jednak odczyty zaczęły wariować, tak samo z moim komputerem. Następnie przeszedł jakiś silny wstrząs i metropolia na kilka sekund zmieniła się w jedną wielką czarną przestrzeń. Każdy, nawet najmniejszy neon, zgasł na ten moment, ale to wystarczyło, żebym usłyszał kilka huków, prawdopodobnie wypadków spowodowanych przez zaskoczonych kierowców. Potem przeszedł kolejny wstrząs, ale teraz światła nie zgasły. Mój adapter drżał a ja... naprawdę czułem jakieś zakłócenia w Sieci. Zupełnie jakby w jednej chwili została naładowana olbrzymią energią, która powodowała te ,,skoki".

Wychyliłem się i zobaczyłem... olbrzymią zieloną chmurę nad jednym z najwyższych wieżowców w mieście. Jednak to coś... było stworzone z ciągów danych, które widywałem jedynie podczas skoków do Sieci, czułem to nawet stąd. W ciągu kilku chwil zleciało się tam sporo kanonierek i innych służbowych pojazdów, ale te nie mogły się zbliżyć do anomalii, bo ta raz po raz wypluwała z siebie pioruny o zielonkawej poświacie. Te również biły energią Sieci tak silną, że aż kręciło mi się w głowie.

Mój adapter miał teraz możliwość użycia tożsamości Srebrnego Surfera w rzeczywistości, choć zastanawiałem się do czego niby miałoby to mi się przydać. Teraz miałem okazję się o tym przekonać. Skupiłem się na chmurze i ciągu paru sekund, jako niewidoczny impuls, leciałem już wstronę anomalii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro