Rozdział 17. Zaczynają się działania wojenne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Perspektywa Anakina)

- CO?! – ja i Sik krzyknęliśmy równocześnie. Jedna z maszyn do niego podpięta odpowiedziała przeciągłym piskiem.

- Sami zobaczcie – odparła Aurra i szybko wyszła do windy, a potem Sik zbierał się do wstania z łóżka i chwycił za stojak z kroplówką.

- Ej, a ty nie byłeś przed chwilą ciężko chory? – ja i droid medyczny próbowaliśmy go jakoś powstrzymać, ale jakby nagle wstąpiły w niego nowe siły, bo skutecznie parł w stronę wind.

- Ale jeszcze nie zdechłem! – warknął i uderzył pięścią w panel.

Winda podjechała po kilku sekundach a ja bezskutecznie starałem się go przekonać do powrotu do łóżka. Lecz on uparcie twierdził, że leki i kroplówka zaczynały działać i czuł się coraz lepiej. W sumie miał trochę racji, bo z każdą chwilą coraz bardziej się prostował, że jedynie sam stojak świadczył o jego stanie.

***

(Perspektywa Sika)

Jadąc na górę, mieliśmy doskonały widok na piętra. Wcześniejszy spokojny nastrój zniknął bezpowrotnie i wszyscy kręcili się w te i z powrotem. Powietrze i Moc były aż gęste od niepokoju.

Gdy winda zatrzymała się na samym szczycie, minęliśmy dwóch łowców, którzy już zabierali ciało Borgkama na noszach, zakryte prześcieradłem. Jego trupio blada ręka wysunęła się spod materiału i otarła się o nogę Anakina. Przez jego doświadczenia z wojny zdołał zachować spokój.

Na samym szczycie budynku znajdowało się coś na wzór sali konferencyjnej. Wielki stół i mnóstwo krzeseł zajmowało niemal całe pomieszczenie a na ścianie jeszcze wyświetlały się jakieś wykresy. Naprzeciwko pomieszczenia, na najwyższym krześle młody mężczyzna, w moim wieku lub nawet młodszy. Calan Borgkam. Jedyny syn Borgkama, który miał zostać szefem HunterLife. Był niezwykle podobny do ojca, jedynie oczy miał po matce – jasno zielone. Sam jego charakter trudno było określić. Wszyscy łowcy wiedzieli, że Borgkam ,,myślał o emeryturze" i zorganizował spotkanie łowców ze swoim synem. Ten, kompletnie bez jakichkolwiek emocji w głosie, powiedział, że będzie trzymał się zasad ustalonych przez swojego ojca a jakiekolwiek zmiany będzie dyskutował z innymi. Tego drugiego właściwie nie musiał dodawać, gdy tylko padł temat zachowania dawnych przepisów, w tym wysokość stawek za zlecenia, wszyscy z miejsca przyjęli myśl, że mają do czynienia ze swoim przyszłym szefem. Wiem też, że stary Borgkam sam kiedyś wygadał, że liczył się z tym, że jego syn będzie chciał odsunąć go od firmy, nawet na drodze morderstwa, ale nic z tym nie robił, bo miał świadomość, że nie było nikogo innego na jego miejsce a każda osoba z zewnątrz stanowiła zbyt duże zagrożenie dla wyjątkowego charakteru HunterLife.

Teraz mężczyzna przybrał chytry uśmiech, więc podchodziliśmy bardzo powoli.

- Sorenti! – nagle jego uśmiech stał się przyjazny, Anakin zbliżył się do mnie, jakby chciał mnie przed nim chronić. – W końcu się spotykamy twarzą w twarz. I chociaż okoliczności raczej nie należą do przyjemnych to i tak miałem właśnie kogoś po pana wysłać – spojrzał na kroplówkę, która była już w połowie opróżniona. – Nie zajmę dużo czasu.

- Ta...

- Ale chciałbym porozmawiać tylko z osobami z wewnątrz – spojrzał wymownie na Anakina, kątem oka dostrzegłem, że cały czas trzymał dłoń tuż przy mieczu.

- Nic z tego! Mój brat trafił tu ledwo żywy i muszę przy nim być.

- A ja zdania nie zmienię.

Westchnąłem ciężko i spojrzałem w stronę brata.

- Annie, może lepiej będzie jeśli wyjdziesz?

- Co?! Ale...

- Nie utrudniaj mi tego! – syknąłem i ruchem głowy wskazałem w stronę drzwi.

Twarz Anakina wykrzywiła się w złości, po czym przygryzł wargę, obrócił się na pięcie i wyszedł. Złość biła od niego niczym wichura.

- Dobrze – zaczął Calan, gdy drzwi tylko się zamknęły za moim bratem. – W sumie to bardzo się ciszę z naszego spotkania, bo mój ojciec wypowiadał się o panu w samych superlatywach. Właściwie to bardzo cenił niemal każdego łowcę z HunterLife.

- Tak... Był naprawdę dobrym szefem – rzuciłem okiem na przewróconą szklankę po jakimś alkoholu, prawdopodobnie whisky. Moją uwagę przykuł biały ślad na brzegu naczynia, ale Calan na szczęście tego nie zauważył.

- Ja jednak chcę się skupić na panu. Jest pan wykwalifikowanym slicerem z wieloletnim doświadczeniem. Sam ostatnio zacząłem kilku kursów w tym kierunku i sądziłem, że mógłby mi pan czasem pomóc ekspercką radą.

- Nie widzę dużego problemu, ale podkreślam w tej kwestii działam solo.

- Ta... - jego spojrzenie powędrowało na prawie już pustą kroplówkę. – Dobrze, czas nam się kończy, więc przejdę do sedna: myślę nad tym, żeby pana, Bane i Sing mianować swoimi doradcami i zarządcami firmy, gdy ja byłym nieosiągalny. Wyprzedzam pana pytanie, rozmawiałem już nimi na ten temat i się zgodzili. Została już tylko pana zgoda i możemy oficjalnie rozpocząć nowy rozdział HunterLife.

Praca w zarządzie... Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedziałby mi, że zasiądę na takim stanowisku to padłbym ze śmiechu i zaproponował kieliszek mocnego alkoholu, bo bredził. To mogły być wielkie pieniądze, ale i pozycja. Z czymś takim nie musiałby się już martwić o wszelkie koszty związane z moim zdrowiem. Współpraca naszej trójki może i byłaby na początku uporczywa, ale z drugiej strony dość szybko udawało nam się stworzyć porządny plan działania, gdy działaliśmy razem. Teraz to tylko trzeba by było przenieść na wielką firmę. Proste, prawda? Prawda?

- Zgadzam się. Chciałbym jednak odzyskać więcej sił przed oficjalnym rozpoczęciem działań.

- To zrozumiałe. Zacznę przygotowywać oficjalne umowy i... Jeszcze jedno. Nad HunterLife wisi ryzyko długotrwałego konfliktu z Republiką Galaktyczną. Obawiam, że, Senat może wkrótce poznać naszą lokalizację i wystosować oficjalny konflikt.

- Na pewno? Moją szwagierką jest senatorką Naboo i od niej też wiem, że Republice zajmą lata do odzyskania nowych zdolności operacyjnych po wojnach klonów.

- Pokój za wszelką cenę, zapomniał pan? Obawiam się Republika będzie zipać do samego końca, żeby ,,sprowadzić ład i równość", nawet kosztem większego cierpienia cywili.

Mógł mieć rację...

***

Gdy wyszedłem, Anakin od razu złapał mnie za ramię. Czekał przez cały ten czas.

- Tylko nie mów, że się zgodziłeś na ten cały zarząd...

- No to źle słyszałeś, bo się zgodziłem i nawet już podpisałem wstępną umowę.

- Kurwa! Ty nie widzisz, że rozgrywa cię jak dziecko?! Wiedziałem, że adapter ci namieszał w głowie, ale nie, że aż tak!

- Jakieś inne rady, panie doktorze? – nagle poczułem nieprzyjemne ukłucie w przedramieniu. No tak, zostały dosłownie resztki płynu w kroplówce. – Pogadamy później.

***

(Perspektywa Anakina)

Debil i cymbał – oto, co miałem do powiedzenia na temat ostatnich decyzji Sika. Przechodzenie przez Mur, chociaż prawie go to zabiło? Proszę bardzo. Dać się podejść jak dziecko? Jeszcze jak! I nie tylko on. Czy serio jestem jedyną osobą w tym miejscu, która wiedziała, że to Calan zabił swojego ojca. Serio, nawet nie musiałem sięgać po Moc, żeby to wiedzieć. Równie dobrze ten dzieciak mógłby mieć to wypisane na twarzy.

Przez te ostatnie tygodnie miałem Sika za kompletnie innego łowcę od pozostałych. I to czyniło go wyjątkowym. Teraz to gruchnęło jak domek z kart i mogłem patrzyć jak odbije mu się to czkawką.

Gdy ten wrócił do skrzydła szpitalnego, ja postanowiłem się przejść po budynku. Ku mojemu zaskoczeniu, znowu powrócił tamten spokój sprzed informacji o śmierci Borgkama. To miejsce napawało mnie niepokojem, któremu towarzyszyło ciągłe uczucie sapania na kark. Mijani łowcy patrzyli na mnie z odrazą, ale mieli też świadomość z kim mieli do czynienia. Właściwie to nigdy nie myślałem o tym jak społeczeństwo mogło postrzegać te słynne ,,Bliźniaki Skywalker" – w ogóle to się dziwnie czułem z każdą myślą o tym wyrażeniu. Padme kiedyś uznała, że w sumie to wzajemnie się uzupełniamy. Jeden jest dobry w ataku z dystansu a drugi – z bliska. Ten pierwszy nakreśla tło informacjami zebranymi od Jedi czy od senatorów, żeby ten drugi mógł to uzupełnić lub skorygować wiadomościami ,,z ulicy". I coś w tym było. Lecz problem wtedy, gdy jedna strona upierała się, że to ona ma rację, a druga jest w kompletnym błędzie i byliby gotowi skoczyć sobie do gardeł, żeby znaleźć dowody na swoje tezy.

W pewnym momencie dostrzegłem Bane 'a i Sing, którzy się znowu o coś spierali. Z urywków ich rozmów wychodziło, że to było coś związanego z wizją pracy w zarządzie.

- Hej – podszedłem do nich, choć z tyłu głowy miałem świadomość jak często krzyżowaliśmy bronie podczas wojny.

- Od kiedy jesteśmy na ty? – odparł Bane, poprawiając kapelusz. – Nie sądziłem, że odwrócisz się od Republiki.

- Nie odwróciłem się. Po prostu chcę zrozumieć cały ten spór i nie dopuścić do rozlewu krwi.

- To bardzo zabawne z myślą, że prawie poszatkowałeś mnie na Orondii...

Zacisnąłem wargę. Oronida. Pamiętam aż zbyt dobrze i w sumie się zastanawiałem, czemu Sik nie brał udziału w całym tym spisku (później wyjaśnił, że, gdy dostał propozycję udziału to on w międzyczasie leżał z oparzeniami i pół-przytomny po akcji z Sieci, z której ledwo uciekł z potrzebnymi danymi).

- Słuchajcie – powiedziałem po krótkim namyśle. – Musicie chyba się domyślać, że Caleb...

- Zabił ojca? – dokończyła Aurra. Powiedziała to tak, jakby pytała się, co chcemy na obiad. – Wszyscy o tym wiedzą, że młody planował to od tygodni.

- Co? I żadne z was nie uznało, że trzeba interweniować?

Spojrzeli na siebie.

- To nic nie wiesz?

- Niby, co?

- Borgkam był chory, że i tak było przed nim kilka miesięcy życia. Nie pokazywał tego po sobie, bo brał holendernie dużo leków przeciwbólowych. Podobno sam za młodu był slicerem, tylko, że on potrafił całe tygodnie spędzać w Sieci i teraz to mu się odbiło. Podobno sam zasugerował Calebowi, żeby znalazł sposób na spokojne i bezbolesne odejście – odpowiedziała Aurra.

- I wszyscy też uważamy, że sformował Srebrnych Surferów – dodał Bane – jako pamiątkę tamtych czasów. Dbał jednak o umiar, żeby ci nie powtórzyli jego błędu, ale chyba nie sprawdziło się to w przypadku Sika. Tyle dobrego, że on z kolei dość szybko dostał pomoc, ale... nie zdziw się, jeśli za ileś lat to on pierwszy kopnie w kalendarz...

Nagle rozległ się stłumiony huk i zaraz po nim zawyła syrena. Zaraz potem z głośników poszedł komunikat: Kod czerwony. Kanonierki rozpoczęły manewr okrążania centrali. HunterLife w trybie natychmiastowym zostaje otoczone polem siłowy. Przygotować się na atak piechoty. Powtarzam: przygotować się na atak piechoty.

Co jest? Przecież oni... O nie... Przecież nikomu nie mówiłem, że udałem się do HunterLife! Wyłączyłem wszystko, co mogło ich tutaj sprowadzić, ale nie usunąłem tamtych komunikatów jak Borgkam się ze mną kontaktował. Mogli pomyśleć, że zostałem tutaj sprowadzony pod przymusem a to, że nie odbierałem wiadomości mogli potraktować jak to, że mogłem być uwięziony. Może byli w stanie jakoś pobrać dane o mojej lokalizacji, co dało im pretekst do ataku. Złapałem za miecz i pobiegłem ciasnym korytarzem, gdy za drzwi nagle wyłoniła się czyjaś dłoń i, wykorzystując moje zaskoczenie, wciągnęła mnie do środka.

Ostatnie, co zapamiętałem to jak coś płaskiego uderzyło mnie w tył głowy...

***

(Perspektywa Sika)

Droid medyczny przekazał mi zadowalające wyniki ostatnich badań w chwili, gdy rozległ się alarm. Na szczęście ten pozwolił mi zabrać broń i wyjść ze szpitala. HunterLife niemal całkowicie opustoszało, ale pozostali i tak zbierali się w stronę wyjścia. Ja tylko rzuciłem okiem na snajperkę i ruszyłem na wyższe piętra, skąd miałbym najlepsze miejsca do zajęcia pozycji. Inni snajperzy pewnie też już tam byli i zaczynali ostrzał.

Nagle jednak zatrzymałem się, bo poczułem, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w głowę. To było tak realistyczne, że dotknąłem dłonią miejsce ,,trafienia", choć nic oczywiście mi się nie stało. Potem zrozumiałem...

Anakin.

Skupiłem się na jego osobie i wyczułem go jak kierował się na sam dach budynku. Nie, to było złe określenie, to ktoś go tam ciągnął, a on był jeszcze zbyt otumaniony, żeby się uwolnić.

Przy oblężeniu winda mogła nie być najlepszym pomysłem, więc przeszedłem do Sieci, chociaż adapter zaprotestował. Teraz jednak udało mi się całkowicie go zignorować. Punkt dostępu mieścił się tuż wejściu na dach, ale panel nie reagował, więc z całej siły uderzyłem w blachę barkiem, co zwolniło mechanizm. Ledwo jednak wszedłem i już musiałem się uchylić przed strzałem z blastera Caleba. Następnie mężczyzna znowu przyłożył broń do skroni Anakina, wciąż zbyt otumanionego na jakikolwiek ruch.

Zadarłem wzrok do góry i zobaczyłem, że kilka Kanonierek kręciło się u szczytu budynku, analizując sytuację. Pole uniemożliwiało im jakikolwiek strzał i było za duże ryzyko, że Anakin mógłby oberwać. Wtedy jeden z pilotów obrócił statek tak, żebym dostrzegł na jego pokładzie Obi Wana i Ahsoke. Ci coś krzyczeli w moją stronę, ale dystans był zbyt duży, żebym zrozumiał cokolwiek. Wtedy Kenobi dał znak klonom i Kanonierka zaczęła lecieć ku ziemi. Udało mi się wysłać szybką wiadomość: Nie jedźcie windami. To za duże ryzyko. Potem Caleb znowu strzelił, a ja znowu odskoczyłem. Miał tylko trochę ponad metr sześćdziesiąt wzrostu a jednak był w stanie trzymać większego od siebie mężczyznę.

Jak na zawołanie, Anakin zaczął się wybudzać i próbował zaatakować Caleba, ale dłoń z jego mieczem uderzyła tylko powietrze. Chłopak był w stanie wytrącić mu oręż, który spadł gdzieś na niższe piętra. Przez to oszołomienie od ciosu, Annie naprawdę nie był w stanie zrobić zbyt wiele, że aż się zastanawiałem jak mocno musiał dostać w głowę.

- Puść Anakina! Nie masz innego wyjścia – powoli podchodziłem, żeby go nie sprowokować. Czemu musiałem zaufać Calebowi zamiast własnemu bratu. On przecież czuł, że było coś nie tak a ja uważałem, że dramatyzował...

- Niby dlaczego? – w odpowiedzi tylko mocniej przycisnął lufę broni.

- Bo ja tak mówię? Co, by ci to dało? Ojciec ci już nie wystarczy?

- Nie prowokuj go! – syknął Anakin. Widziałem jak drżał, sparaliżowany przez strach. Odruchowo pomyślałem o naszym pierwszym spotkaniu przed HunterLife i, gdy mnie ,,opętało". Paradoksalnie, byłem teraz na miejscu Obi Wana, modląc się jednocześnie, żeby zaraz przybyli. Lecz bałem się, że już mogło być za późno.

- Wiesz, co? To w sumie trochę jak gra turowa – powiedział nagle Caleb. – Każdy ma swoją kolej i tak się składa, że teraz wypadła moja.

Podszedł do krawędzi, przechylił się i grawitacja zaczęła robić swoje. Pierwszym impulsem był przerażony krzyk Anakina. To z kolei wywołało u mnie kolejne odruchy, w których to podbiegłem i złapałem za dłoń, którą zdołał do mnie wyciągnąć. Gdy tylko jednak dotknąłem jego ubrań to już wiedziałem, że Caleb mógł w tej sytuacji nas obu pociągnąć na dół. Anakin miał więcej osób dla, których musiał żyć...

Z całej siły pociągnąłem go do siebie, wyrywając z uścisku Caleba a sam odwróciłem się na pięcie i uderzyłem w chłopaka barkiem, pozbawiając go tchu. Jak sądziłem, złapał mnie za kurtkę i przyciągnął do siebie, ale ja skupiłem się na zepchnięciu Anakina na pewny grunt. Ostatnie, co zobaczyłem to jak upadł na ziemię, chyba na chwile tracąc przytomność. Potem była już tylko ściana, gdy spadaliśmy.

Rozłożyłem ramiona i zamknąłem oczy, czekając spokojnie na zderzenie, gdy Caleb nagle złapał mnie za pasek spodni i obrócił nas w powietrzu, że to on był nade mną. Pęd powietrza rozchylił jego bluzę, pokazując nowy adapter. Ten dzieciak sam był Srebrnym Surferem? Nie miałem zbyt dużo czasu do namysłu, bo dostrzegłem wokół nas iskry, potem usłyszałem huk i była już tylko ciemność.

***

(Perspektywa Anakina)

Doszedłem do siebie, gdy poczułem na sobie dłoń Obi Wana. On i Ahsoka wyraźnie odetchnęli z ulgą, gdy się ocknąłem.

- Co się stało? – spytał wystraszony.

- Uch, ten młody, Caleb, najpierw zabił ojca a potem wziął mnie na zakładnika. Chciał mnie zabić a Sik... - urwałem, nagle siadając. Następnie zerwałem się na równe nogi i rzuciłem w stronę krawędzi dachu. Prawie byłbym gotowy skoczyć, ale Ahsoka przytrzymała moje ramię. – SIIIIK! – Mój wrzask musiał rozejść się echem po okolicy. W panice rozglądałem się za czymkolwiek, czego Sik mógłby się złapać lub na czymś wylądować. Wszystkim tylko nie na ziemi, gdzie musiałem się przełamać, żeby spojrzeć na sam dół. Nie było tam jednak żadnych śladów.

Nie było niczego.

Ahsoka również się wychyliła, po czym wskazała na fragment ściany kilka metrów w dół, który był brudny od sadzy.

- Gdzie oni są?  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro