Rozdział 7. Nie baw się niszczarką

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Perspektywa Anakina)

Już byłem tak blisko, żeby złapać Sika, gdy to coś go wciągało. Nawet dotykaliśmy się już czubkami palców, ale w ostatniej chwili Obi Wan złapał mnie w pasie, a Ahsoka za ramię. Płyta zatrzasnęła się z hukiem, a ja wyszarpałem się z uścisku i rzuciłem w jej stronę. Wyciągnąłem miecz i bez zastanowienia uderzyłem, ale ostrze, ku mojemu zaskoczeniu, tylko odskoczyło.

Spojrzałem na nich z wyrzutem.

- Co wyście zrobili?! Jeszcze mogłem go złapać!

- Żeby to coś cię pociągnęło razem z nim? – Obi Wan złapał mnie za ramiona i potrząsnął. – Zastanów się! To coś było zdecydowanie za silne. Słuchaj, Sik jest sprytny i może nawet już znalazł sposób, żeby się uwolnić. Musimy za nim ruszyć, ale jednocześnie zachować spokój.

- Spokój?!

Po chwili jednak musiałem przyznać mu rację. Nie wiedzieliśmy z czym mamy do czynienia. Może i przygotowywaliśmy się na atak, ale już nie na scenariusz, że jeden z nas zostanie wzięty na zakładnika. Teraz naprawdę musieliśmy rozegrać to spokojnie, nawet jak świerzbiły mnie ręce.

Spojrzałem w stronę blachy. Jeśli nie dało się mieczem...

- Myślimy o tym samym? – spojrzałem na Obi Wana.

- Ależ oczywiście, że nie.

Złapaliśmy ją Mocą i pod takim naporem musiała już puścić. Zdenerwowany, ścisnąłem ją w kulę i odrzuciłem na bok, już nie przejmując się hałasem.

- To... kto pierwszy?

***

Patrzyliśmy to na siebie nawzajem, to na plac zabaw. Mogłem sobie tylko wyobrazić, co pomyślał Sik, gdy to zobaczył. Nigdzie go jednak nie wyczuwałem, naprawdę zaczynałem się bać, jeśli to coś zaniosło go gdzieś dalej... miałem coraz więcej czarnych myśli.

- Trzymajmy się razem – odparł Obi Wan i miał całkowitą rację.

Była szansa, że Sik mógł ukryć się w jakiejś zabawce, ale rzut oka wystarczył, żeby zobaczyć, że jedynie Ahsoka jako tako mogłaby się do nich wcisnąć. Spojrzałem w bok i zobaczyłem jakieś ślady, raczej nie część dziecięcych malunków na ścianach. Podszedłem bliżej i przyłożyłem dłoń do ust.

Ślady krwi, już mocno zaschniętej, ale nie miałem wątpliwości, że to było to. Plamy rozciągały się na kształt linii przez kawałek ściany. Obi Wan głośno przełknął ślinę.

- Wyglądają jak od postrzału... - szepnęła Ahsoka.

- Masowego postrzału – dodałem.

Nagle z daleka rozległ się potężny huk, a powietrze przeszył wrzask mężczyzny. Od razu rozpoznałem w głosie Sika. Nie chciałem myśleć, co się stało, tak bardzo nie chciałem...

- Tędy, za drzwiami! – krzyknął, chyba Obi Wan, natarczywe myśli przyprawiały mnie już o silny ból głowy.

***

Podłoga na korytarzu była brudna, poza paroma miejscami. Przez grube warstwy kurzu łatwiej było dostrzec różnice od jakichś nietypowych, które na myśli przywodziły szczypce lub takie chwytaki z trzema ,,palcami". Bardziej się jednak skupiłem na jednej ciągłej linii, która nagle się urwała... wyglądał jak ślad po ciągniętym po ziemi ciele.

- Wygląda jakby ktoś wszedł do tego pokoju i potem wyszedł, ciągnąc kogoś ze sobą – oczy Obi Wana powiodły w stronę pokoju z roztrzaskanymi drzwiami.

Weszliśmy i znowu przeszedł mnie dreszcz. Pokój, który wcześnie pewnie był biurem, był kompletnie zdemolowany. Zniszczone szafki, przewrócone biurku czy podarty dywan to były ledwie części chaosu. Tutaj musiało dojść do naprawdę poważnej walki. Ahsoka i Obi Wan oglądali rozrzucone przedmioty licząc na jakiejś ślady, a ja skupiłem się na kilku dziurach w ścianie od blastera. Niedużo ich było i chyba wszystkie były chybione. Potem spojrzałem na przewrócone biurko, w sumie tak ułożone mogłoby się nadawać na prowizoryczną osłonę. Podszedłem i pod wyrzuconą szufladą dostrzegłem coś srebrnego. Ostrożnie wysunąłem przedmiot i... miałem wizję.

Sik wszedł do pokoju, wtedy jeszcze był czysty, jakby jego właściciel wyszedł dosłownie przed chwilą. Mężczyzna przez chwilę przyglądał się pomieszczeniu, na chwilę zatrzymując wzrok na dziecięcych rysunkach na ścianach. Bał się... ale zadziwiająco szybko się otrząsnął. Potem podszedł do biurka, z którego coś podniósł i wsunął do kieszeni spodni. Nie można było jednak dostrzec, co to było, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Nie umiałem dojrzeć napastnika, wizja tu nie była wyraźna, jedynie widziałem ciemną plamę.

Sik wskoczył za biurko, przewrócił je i oddał kilka strzałów. Nie trafił ani razu. Wtedy to coś złapało go za szyję i uniosło nad ziemię. Jednocześnie zabrało mu tez snajperkę, a blaster wytrącił, po czym ten wsunął się pod szufladę. Sik próbował z tym walczyć, ale bez żadnego efektu. Coś go wyciągnęło z pokoju, przy okazji, rozwalając szafki, jakby nie chciało zostawiać wskazówek.

...

Ktoś potrząsnął mnie za ramię.

- Mistrzu!

Siedziałem na podłodze, kurczowo trzymając blaster. Moje dłonie drżały.

- Sik... Sik tu był. Próbował walczyć z tym czymś, ale złapało go i gdzieś zabrało.

Smark i Obi Wan patrzyli na mnie współczująco. Pomyślałem, że w tej chwili zdali sobie sprawę, czym ta misja była dla mnie i dla niego oraz jak oni zachowywali się niesprawiedliwie. Nie mówili tego wprost, ale to czułem. Powoli wstałem, choć nogi jeszcze mi drżały i wyszliśmy. Nawet jeśli ślad się urywał to przecież nie rozpłynęliby się w powietrzu, prawda?

,,Sik, idę po ciebie", pomyślałem dla otuchy.

***

Im dłużej szliśmy, tym moja niepewność rosła i traciłem nadzieję. Chyba już dawno nie byłem tak przerażony jak teraz: wzdrygałem się przy najmniejszym szmerze i, co chwila spoglądałem w górę. Ten sufit ginący w mroku niepokoił najbardziej. Coś tam czułem, ale nie byłem pewny, co. Najgorsza jednak była myśl, że mogło stamtąd spaść dosłownie wszystko.

Oczywiście, w wyobraźni widziałem jak na podłogę spadało pokiereszowane i poobijane ciało Sika. Jak leciało, padało z pacnięciem... Ależ optymizm Anakinie! Byłby z ciebie świetny mówca motywacyjny!

Na końcu korytarza trafiliśmy na metalowe drzwi, nad którymi świeciła czerwona lampka. Wcale nie wyglądała podejrzanie... wcale... Wtedy rozległ się dźwięk, jakby coś z impetem wbiło się w ścianę. Z sufitu posypał się tynk, a hałas zdawał się być coraz bliżej.

Z ciemności wyłoniła się blondynka w długim, białym fartuchu, czarnej koszulce i w spodniach w wojskowy wzór. Miał stalowoszare oczy i w innej sytuacji można, by ją było uznać nawet za ładną, gdyby z jej pleców nie sterczały długie, metalowe ramiona zakończone szczypcami. Jak z opowieści tamtego pijaka... Na oko była niewiele starsza od Obi Wana. Moją uwagę przykuło to, że nie miała butów, bez nich widać było jej wiotkie stopy.

Włączyliśmy miecze, choć wiedzieliśmy, że z takiej odległości nic by jej nie zrobiły. No można było rzucić, ale jedno z jej ramion wisiało w ciemności. Miałem, co do tego złe przeczucia.

- Czy waszego kolegę ma spotkać kara? – spytała przesłodzonym tonem.

Opuściła jedno ze swoich ramion, ujawniając Sika we własnej osobie. Ta wariatka go trzymała i uniemożliwiała jakikolwiek ruch rękami. On sam był widocznie zmęczony i przerażony, raz patrząc na kobietę, a zaraz potem na nas. Ruszał ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Po chwili zamknął oczy i po prostu się skulił.

- Zostaw go! – krzyknąłem, machając mieczem w powietrzu.

- A może grzeczniej, co?

Czasem mógłbym siedzieć cicho. Szczypce wokół Sika zaczęły się zaciskać. Wrzasnął z bólu i bezskutecznie się szarpał. Trudniej mu też było oddychać, że twarz zaczęła przybierać siny kolor (po tym wszystkim przez bity tydzień miał rozległe siniaki).

- Nie rób mu krzywdy!

O dziwo posłuchała. Rozluźniał chwyt, a Sik głośno zaciągnął się powietrzem. Nagle jedno z ramion sięgnęło za plecy kobiety i wyciągnęła jego snajperkę. Obejrzała ją i bez słowa rzuciła na dół, złapałem ją w ostatniej chwili i mocno przycisnąłem, jakbym wtedy się obawiał, że ktoś, by ją zaraz zabrał.

- To do rychłego zobaczenia! – powiedziała kobieta z drwiącym uśmiechem i szybko zniknęła w ciemnościach.

- Puszczaj mnie! – krzyknął Sik, wierzgając nogami do momentu, gdy i on zniknął nam z oczu.

***

(Perspektywa Sika)

Z czasem przestałem się bać. Była jedynie niepewność tego, co dalej. Alma (bo tak mi się przedstawiła, zanim się opuściliśmy do Anakina i reszty) trzymała mnie blisko siebie i niosła w tylko sobie znanym kierunku. Wiodła nas korytarzami, które miały liczne szeroki odnogi nie tylko w prawo czy w lewo, ale też w górę i w dół. Jakby całe to miejsce było już projektowane z myślą o poruszaniu się dzięki takim ramionom.

Zastanawiało mnie jednak, co innego. Byłem łowcą nagród już wielu lat i spotkałem podczas zleceń naprawdę mnóstwo paranoików. Pobudki były różne, ale przyglądając się im dostrzegałem kilka wspólnych elementów: rozbiegane spojrzenie, mniejsze przywiązywanie wagi go wyglądu czy nerwowe tiki. Alma nie pokazywała żadnego z tych ,,objawów". Z pewną pewnością mógłbym nawet powiedzieć, że gdyby nie te ramiona to byłaby najzwyklejszą kobietą na świecie albo taką, która mogła poszczycić się wysoką inteligencją.

Ciągnęła mnie gdzieś dalej, gdy przystanęła przed szerokimi drzwiami i przyłożyła dłoń do panelu obok. Ten zabłysnął na zielono i weszliśmy do pokoju, chyba jej kwatery. Ściany miało niebiesko-szary kolor, a wnętrze było skromne, wręcz ubogie. Półka z różnymi częściami po mojej lewej, proste biurko naprzeciw, a po prawej był sam materac zamiast łóżka. W sumie to nawet pasował do właścicielki, bo Alma nie sprawiała wrażenia osoby, którą interesowały bibeloty.

Wtedy odstawiła mnie na materac z zaskakującą dla niej delikatnością. Byłem tak zaskoczony, że, gdy mnie puściła to ja po prostu tam siedziałem zamiast próbować uciekać. Jedno z jej ramiona sięgnęło do odrapanej komody w kącie, którą dopiero teraz zauważyłem i z szuflady wyciągnęła małe, metalowe urządzenie, które przystawiła mi do piersi. To zapiszczało i zanim zareagowałem, oplotło mnie metalowymi pasami. Lekko otworzyłem usta.

- Mój wynalazek – odparła Alma i skierowała się w stronę drzwi. – Nie próbuj uciekać. Niedługo wrócę.

Po tych słowach zniknęła, a ja tam siedziałem bezczynnie przez chwilę, zdezorientowany. Równie dobrze mogła powiedzieć: ,,Niedługo wrócę jak załatwię pozostałych". Wstałem bardzo powoli, bezskutecznie szarpiąc się z więzami i jednocześnie szukając sposobu na oswobodzenie się. Wtedy przyszło mi do głowy, że mogłem wykonać przeskok, bo więzy raczej nie przeszłyby ze mną. Potrzebowałem jedynie drugiego urządzenia, które mogło być podłączone do HoloNetu. Na biurku leżał datapad, starszy model ze zwykłymi przyciskami do włączania i wyłączania po bokach, ale wyglądał na sprawny. Ledwo mogłem ruszać rękami, więc tradycyjne wzięcie urządzenia z oczywistych powodów odpadało. Potem jednak pomyślałem, że skoro zdołałem złapać skalpel w Świątyni Mocą to te przyciski nie powinni stanowić trudności. Skupiłem się na nich, zadrżały i urządzenie zaświeciło. Dwie kreski zasięgu, ale powinny wystarczyć.

Potem przeniosłem wzrok na adapter i odmówiłem szybką modlitwę, żeby wymioty czy zawroty głowy o sobie nie przypomniały. Poczułem charakterystyczne odrętwienie, które szybko zmieniło się w napięcie wszystkich mięśni. Zamknąłem oczy i w tej samej chwili przeszedł mnie znajomy dreszcz od przeskoku. Moje ciało przez kilka sekund stało się cudownie lekkie, ale po chwili wylądowałem twarzą na podłodze. Burknąłem pod nosem, wstałem i dopiero wtedy poczułem, że byłem wolny. Urządzenie leżało obok, piszczało i po chwili zwinęło się do pierwotnego stanu.

Wstałem i pierwsze, co mi się rzuciło w oczy to stary blaster leżący na półce. W moim położeniu, wybrzydzanie było nie na miejscu, więc wcisnąłem broń za pasek. Zaraz potem, druga myśl mówiła, żebym uciekał jak najdalej, ale potem instynkt zasugerował, żebym rozejrzał się jeszcze tutaj. Miałem wrażenie, że tutaj znajdowała się jasna odpowiedź na zachowanie Almy.

Pierwszy rzut oka i nic. Potem zabrałem się za zakamarki: zajrzałem pod materac, rozsunąłem nieco meble i takie tam. Pusto. Podszedłem do biurka, a wtedy z jednej z szuflad wyciągnąłem notes w jasno niebieskiej oprawie. Otworzyłem go na pierwszej stronie i przez chwilę nie wierzyłem w własne szczęście. Daty i zapiski bez dwóch zdań wskazywały na pamiętnik. Szczerze myślałem, że byłem jednym z nielicznych, którzy dalej korzystali z kartek. Czasem zbierało mi się na sentymenty...

Włożyłem notes pod kurtkę i zhakowałem panel przy drzwiach, żeby wyjść. Potem pobiegłem w pierwszym lepszym kierunku, gdy po drodze zauważyłem jakieś drzwi do pokoju, więc wszedłem, licząc na kryjówkę. Kolejne gabinet, jakich wiele. Ukryłem się pod biurkiem i otworzyłem pamiętnik. Przeleciałem kilka stron, zapiski były z reguły krótkie i był duży odstęp czasu między kolejnymi, z czego ostatnie były napisane tak agresywnie, że odczytanie było prawie niemożliwe.

22/06

Patrzę na te dzieci, ich beztroskę i radość, że czasem jestem zazdrosna. Z mojego dzieciństwa pamiętałam głównie jak matka wracała z kolejnymi kochankami albo ukrywanie się przed pijanym ojcem, który walił we wszystko i wszystkich, co tylko stało na drodze. Można było pomyśleć, że te dzieci po prostu się bawiły, ale szybki rzut oka na krążące dookoła droidy bojowe szybko zderzał mnie z prawdą. A jednak nie żałowałam, że to ja nimi się zajmowałam. Między badaniami, były całym moim światem. Gdy podrosną, po szkoleniu wojskowym ruszą na front. Nie miałam zdania...

13/07

Projekt ramion jest gotowy. Złożenie to kwestia czasu, ale, co potem?

Wojna chyba dogasa. Ale, co z dziećmi? Puszczą je wolno?

11/08

Wiadomość o śmierci Sidiousa spadła jak grom z jasnego nieba. Wraz z nią podjęto decyzję o stopniowym wyłączaniu fabryki.

Na razie nie ma decyzji, co z dziećmi.

30/08

Zabili je... Rozstrzelali w środku nocy, pewnie, żebym nie przeszkodziła. Nie mam siły pisać.

31/08

Zobaczyłam ich ciała. Gdyby nie ta krew to mogło się wydawać, że spały... Nie pozwolili mi podejść bliżej. Wkrótce mają je wywieźć i zakopać w masowej mogile.

Nie protestowałam. To, by im nie zwróciło życia. Ja go już nie mam... Nie wyjdę na zewnątrz. Widok grobu całkiem, by mnie rozkleił. Za parę dni wyłączą ostatnie sektory, więc zostało mi jedno wyjście: sfingować samobójstwo, wtedy mnie nie wyciągną. Chyba.

10/09

Uwierzyli w sztuczne zwłoki i lipny list pożegnalny. Zostałam sama... Przychodzę w miejsce rozstrzelania i patrzą w tą ścianę godzinę, czasem dwie...

Potem wracam do laboratorium i skupiam się w pełni na ramionach. Czekają... Nie mam wyboru. Muszę wykonać ich test na sobie.

17/11

Jestem silniejsza. Wchodzę, gdzie chcę, a w laboratorium szykuje kolejne rację modyfikowanej żywności i wody, ale rzadko po nie sięgam. Straciłam czucie w nogach, ale coś za coś. Ramiona są w pełni funkcjonalne.

Zamknąłem pamiętnik i schowałem go pod kurtkę. Było jeszcze parę notatek, ale nie chciałem ich czytać... tak bardzo nie chciałem. To był ten moment, gdy wszystko stało się klarowne i takie zrozumiałe, że można byłoby się zdziwić, czemu to do mnie wcześniej nie dotarło. Może gdybym bardziej rozejrzał się po tym placu zabaw... Potrząsnąłem głową i wyszedłem z ukrycia. Gdy tylko wyszedłem, usłyszałem czyjś krzyk i w pierwszej chwili pomyślałem, że Alma zauważyła moją nieobecność, gdy wrzask powrócił:

- Kurwa! – ton przypominał mój, więc była tylko jedna osoba, która mogła wrzasnąć. Anakin. To znaczyło, że Jedi spotkali się twarzą w twarz z kobietą... i raczej nie wygrywali.

***

Biegłem, ba, prułem, przed siebie w stronę hałasów. Choć nie zwalniałem nawet na sekundę to jednak bałem się nie zdążę, że dotrę na miejsca, a tam cała trójka już leżałby martwa. W wyobraźni widziałem jak dobiegłem na miejsce masakry, Alma mnie zauważyła i... żadne z nas, by nie opuściło fabryki. Zamknąłem oczy i ostro skarciłem się w duchu, po czym jeszcze przyspieszyłem.

Wyjście przede mną prowadziło na wielką halę a w jej progu po prostu stanąłem jak wryty. Alma wisiał na wysokich konstrukcjach, że ramiona prawie przypominały jakiś pierdolony hamak. Obi Wan leżał z boku, przygnieciony jakimś żelastwem, ale żył i miał otwarte oczy. Przed sobą dostrzegłem natomiast Ahsoke i Anakina. Togrutanka uniosła jeden z mieczy i wykonała rzut w kierunku kobiety, ale ta tylko przeskoczyła w bok, chichocząc pod nosem. Dla niej to była jakaś zabawa.

Najbardziej jednak zaskoczył mnie Anakin. Myślałem, że również będzie chciał rzucać świecącym patykiem, ale nagle schował broń i dobył moją snajperkę. Ręce mu wyraźnie drżały i po chwycie od razu było widać, że taką broń mógł wcześniej trzymać, co najwyżej raz czy dwa. Strzelił, ale pocisk trafił tak daleko od celu, że Alma nie musiała uskakiwać.

Nawet głupi, by dostrzegł, że tylko z nimi się droczyła lub chciała dać złudne nadzieje na wygraną, a tak naprawdę tylko szukała okazji, by zrobić z nich krwawe placki. Nie mogłem tak po prostu tak stać. Musiałem coś zrobić, ale czy podjąłem wtedy właściwą decyzję to nadal była dla mnie kwestia sporna.

- HEJ! – wrzasnąłem, wymachując rękami.

Wszyscy na mnie spojrzeli, gdy Alma nagle zeskoczyła, wykorzystując dezorientację Ahsoki i Anakina, by ich rozepchnąć na boki.

- Mówiłam ci, żebyś nawet nie próbował uciekać!

- Od zawsze byłem buntownikiem – odparłem kpiąco, choć w środku drżałem. – Złap mnie, jeśli potrafisz.

Rzuciłem się do ucieczki i usłyszałem jak Alma wściekle wrzasnęła i ruszyła za mną.

***

Dobra, cofam poprzednie słowa, właśnie wtedy biegłem najszybciej w swoim życiu. Może nieświadomie wspomogłem się Mocą albo to była buzująca adrenalina, ale korytarz, wcześniej tak wyraźny nawet w ciemnościach, nagle stawał się rozmazany od pędu. Wpadłem do pierwszego bocznego korytarza, skąd podniszczone schody prowadziły gdzieś w jeszcze głębszy mrok. Słyszałem Almę za sobą, więc ruszyłem, bez lepszej perspektywy. Nawet się z nich nie wywaliłem to nie wiem. Po prostu biegłem.

Po chwili znalazłem się w ślepym zaułku i wróciła myśl, że zaraz zginę, gdy zobaczyłem dziurę w podłodze, więc, bez lepszego pomysłu, choć wiedziałem, że był głupi, wskoczyłem.

Ku niemałemu zaskoczeniu, trafiłem do jednego z tych korytarzy z popękaną, kafelkową podłogą. Głos Almy zniknął, więc mogłem przypuszczać, że byłem bezpieczny. Na razie. Nieco zwolniłem bieg, żeby złapać tchu. Znowu poczułem ukłucie w piersi, ale to minęło tak szybko jak się pojawiło, co przyjąłem z niemałą ulgą.

No końcu korytarza były metalowe drzwi z przyciskiem do otwarcia. Już z miejsca wyglądał na zużyty, więc nie pieściłem się z wciskaniem, a przywaliłem z pięści, że aż całe moje ramię zadrżało.

Wszedłem do małego pokoju, którego połowę zajmowała wielka, blaszana konstrukcja z jedną wajchą. W pierwszej chwili pomyślałem: niszczarka. Ale to cholerstwo było ogromne, a tych ostrzy w środku nawet nie zamierzałem dotykać.

Nagle znowu ją usłyszałem, a po chwili i zobaczyłem. Alma z szaleństwem i żądzą mordu w oczach pruła w moją stronę, a dwa z jej ramiona już było wyciągnięte w moją stronę. Jedyne wyjście było obok, zamknięte na blachę i szerokie kraty. W panice dobyłem blaster, choć przecież wiedziałem, że nic, by mi on nie dał, więc, chyba w akcie desperacji, pociągnąłem za wajchę przy niszczarce, uruchamiając ją.

Przywarłem plecami do kraty. To miał być mój koniec. Sik Sorenti miał zginąć w opuszczonej fabryce rozszarpany przez wariatkę z wielkimi ramionami na plecach. Trumnę chciałbym jakąś ładną, no może bez ozdobień, ale solidną. Albo moje prochy można, by było rozsypać nad urwiskiem, zjeżdżając z tyrolki, którą zamontowali na krótko przed moją przeprowadzką na Courscant. To, by było coś. Ucieszyłbym się też widok wiązanki z ciemnoczerwonych róż, może jak baba, ale miałem do nich jakąś dziwną słabość.

Zamknąłem oczy w chwili, gdy Alma z piskiem metalu o podłogę wpadła do pokoju. Usłyszałem jakieś szczęknięcie, ale to wizja rychłej śmierci zajmowała moją głowę.

Ale przez chwilę nic nie było... Szczęknięcie zamieniło się w chrobotanie takie jak ktoś wrzucał metalowe śrubki do niszczarki papierów. Zastanowiło mnie, skąd u mnie takie skojarzenia, gdy wrzask Almy prawie mnie ogłuszył.

Otworzyłem oczy i było dziwne poczucie zaskoczenia, ulgi i radości z mojej impulsywności.

Wpadając do pokoju, ramiona Almy wsunęły się w obracające ostrza niszczarki. Kobieta na początku nie zwróciła na to uwagi, wpatrując się we mnie do momentu, gdy nie mogła ruszyć, a poczuła szarpnięcie u pleców. Znowu wrzasnęła, tym razem ze strachu, i wolnymi ramionami próbowała się wyszarpać, lecz tylko pogorszyła sprawę, bo niektóre ześliznęły się i wpadły prosto w ostrza.

Kobieta spojrzała na mnie i po raz pierwszy dostrzegłem w jej oczach szczery strach, którego nigdy nie widziałem. Nagle jakby zapomniałem o wcześniejszych wydarzeniach, a wcześniejsza wrogość została wypchnięta przez współczucie. Mogłem sobie tylko wyobrazić ten ból... Nazwijcie mnie kretynem, debilem czy czym tam chcecie, ale rzuciłem się na pomoc. Złapałem wajchę i próbowałem wyłączyć maszynę, ale ta jak na złość się zacięła. Ciało kobiety było coraz bliżej ostrzy, a ja tylko się szarpałem.

- No... dalej – wysapałem, coraz bardziej bezradny – zardzewiała...dziwko!

Moje ręce ześliznęły się i upadłem na podłogę, gdy mechanizm oderwały się od pleców Almy wraz ze skórą. Krew bryznęła na wszystkie i w ostatniej chwili osłoniłem przed nią oczy. Ostatni wrzask rozszedł się po korytarzach, a może nawet całej fabryce, a jej bezwładne ciało padło z pacnięciem na podłogę. Niszczarka zatrzeszczała i zatrzymała, wypuszczając kłąb dymu.

Ostrożnie zbliżyłem się do kobiety. Bez szczypiec nagle wydawał się taka mała... na oko ledwo mi sięgała do ramienia. Wiotkie nogi i ramiona tylko spotęgowały wrażenie jej nagłej kruchości.

***

(Perspektywa Anakina)

Sik... ocalił nam życie. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie zwrócił uwagi tej wariatki. Gdy tylko zniknęli w korytarzach, uwolniliśmy Obi Wana i ruszyliśmy ich śladem, lecz w połowie drogi musieliśmy zmienić plany. Tam, gdzie pobiegli, przejście było zawalone.

Oddałem się Mocy i wyczułem trasę dookoła, gdzie mógł być Sik. Jeśli była choć niewielka szansa, żeby przeżył to chciałem mu podziękować. Tak bardzo nie chciałem myśleć, co by się z nami stało, gdyby nie on. Podczas wojny byłem przekonany, że z Ahsoka i Obi Wanem byliśmy niezniszczalni, ale starcie z psychopatką jakby mnie uświadomiło, że od tamtych wydarzeń minął ponad rok, a my chyba ,,siedliśmy na laurach".

Wciąż wyczuwałem Sika i biegliśmy w jego stronę, gdy jakiś wrzask kobiety na chwilę nas zatrzymał. Jeśli to było to o czym myślałem...

- O nie... - szepnął Obi Wan.

A on dalej żył. Wizja była niejasna, ale wskazywała, że Sik nie tylko przeżył, ale i wygrał z wariatką. Ale... co on właściwie zrobił.

Był tuż przed nami za jakąś bramą. Wziąłem miecz i tnąc przeszkodę, poprzednie zmęczenie nagle gdzieś zniknęło. Nawet jeśli Sik dał radę to mógł przecież oberwać i wykrwawiać tuż przed nami. Nie pozwoliłbym na to, żeby żelastwo pozbawiło mnie brata o, którym wiedziałem zaledwie od paru dni.

Odcięty fragment odrzuciłem, a tam Sik klęczał nad zwłokami psycholki. On, cała podłoga, ściany i maszyna obok nich była upaćkane krwią, a ramiona kobiety, powykręcane, sterczały z maszyny.

Już otworzyłem usta, ale to Obi Wan mnie wyprzedził:

- Coś ty narobił?! – syknął, nie wiedziałem, że potrafił się wściec tak szybko.

Sik zerwał się na równe nogi, spoglądając to na nas, to na kobietę. Na jego twarzy dostrzegłem przerażenie.

- Cz-czekajcie! To nie to, co myślicie!

- Cholera! – nerwy udzieliły się również Ahsoce. – Było jasno powiedziane: ,,obezwładnij". Nie zabijaj!

- Błagam! Pozwólcie mi wyjaśnić! – dostrzegłem łzy w jego oczach.

- Będziesz się gęsto tłumaczył przed Radą – odparł Obi Wan. Nie poznawałem go. Po raz pierwszy Negocjator nie zamierzał słuchać.

On i Ahsoka odwrócili się do niego plecami, gdy nagle strach Sika zmienił się w złość. Spojrzał gdzieś w kąt pokoju i dostrzegłem błysk w jego oczach. Wyciągnął do mnie dłoń.

- Snajperka.

Zaskoczony, oddałem mu ją, a on poszedł w kąt sali, obracając broń kolbą do góry. Coś szturchnął, bo usłyszałem trzask i złapał w locie. Nie zaglądałem, co, bo w głowie miałem mętlik.

Miałem jakieś nieodparte przeczucie, że ktoś tu będzie kogoś solidnie przepraszał, ale to nie będzie grało wkrótce pierwszych skrzypiec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro