Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wchodzę do domu rodziców bezlitośnie trzaskając drzwiami, po czym maszeruję wprost do gabinetu ojca na piętrze. Matka, którą spotykam po drodze, kręci głową zdegustowana i wciera krem w dłonie. Dochodzi dwudziesta druga, powinienem być w zupełnie innym miejscu, jednak ojciec zechciał widzieć mnie właśnie teraz! Gorszej godziny nie mógł sobie wybrać, ponownie stracę na niego i jego gadkę, cenny czas.

– Domenico. – Wita mnie już w progu, mierząc gniewnym spojrzeniem. Gestem dłoni zaprasza mnie do środka, zamyka za nami drzwi i staje naprzeciwko, zakładając ręce za plecami. – Nawaliłeś, synu.

– Wiem o tym, więc dlaczego mówisz mi to po raz setny? Przeprosiłem, prawda? Czego oczekujesz?

– Czasami przeprosiny to za mało, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Nie wiem, gdzie miałeś głowę. Dopuściłeś do tego, iż na miejscu zaczęły węszyć psy. To niedopuszczalne! – Podnosi głos, co nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Podchodzę do okna, wsuwam dłonie w kieszenie jeansów i skupiam uwagę na ogrodzie i równiutko przystrzyżonej trawie. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Co się z tobą dzieje?

– Po pierwsze; tak, słucham cię, tato. Zawsze. Po drugie; nic się ze mną nie dzieje. Masz rację, popełniłem błąd i nie dopilnowałem dostawy, za co jest mi niezmiernie przykro. Co mam jeszcze zrobić? Uklęknąć?

– Nigdy więcej nie pozwolić na powtórkę, Domenico! Jesteś moim synem, nosisz ważne nazwisko, które zobowiązuje! Jak chcesz rządzić, skoro... – Wyłączam się, zamykając oczy. Przez ostatni tydzień, od kiedy spaprałem robotę, ojciec wałkuje ten sam temat, nie dając mi żyć. Nawet moi bracia strzępili jęzory, pouczając mnie i pokazując swoje niezadowolenie. Może i powinienem mieć większe wyrzuty sumienia, że dostawa warta kilkaset tysięcy euro wpadła w łapy policji, ale szczerze mówiąc, gówno mnie to obchodzi. Nie była aż tak ważna, żeby się nią przejmować, a taką kasę zarobię w jeden weekend. Dla mnie liczy się coś o wiele większego, coś, co siedzi mi w głowie bezustannie, siejąc w niej totalny rozpierdol. Nie mogę się skupić, nie mogę spać, ani nawet jeść, bo przed oczami wciąż widzę tylko ją. Od pieprzonych trzech tygodni poświęcam pracy za mało czasu, by tylko ją zobaczyć, nacieszyć oczy jej widokiem. Obrywa mi się na każdym kroku, a mimo to wciąż popełniam ten sam błąd, podpadając ojcu, który wychodzi z własnej skóry – ... Jutro w południe masz lot, przygotuj się. – Gwałtownie odwracam się za siebie, marszcząc brwi w zaskoczeniu. O czym on to mówił? – Och, nie patrz tak na mnie! Znowu mnie nie słuchałeś! – wydziera się, aż mam chęć zasłonić sobie uszy. Ojciec podchodzi pod siedemdziesiątkę i robi się wręcz nie do zniesienia. – Zejdź mi z oczu, synu. Widzę cię jutro punkt ósma. Zrozumiano?

– Jasne. Dobranoc, ojcze. – Całuję go w oba policzka i czym prędzej wychodzę z gabinetu.

Schody pokonuję biegiem, wypadam z domu, jakby się paliło i wsiadam na mój motor. Uruchamiam silnik, wkładam na głowę kask i ruszam z piskiem opon.

Oby jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym jest ona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro