Kłamstwo Ósme

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To tylko sen, Bill'a już nie ma...

.......

      Obudził się cały zlany potem, jego oddech był szybki, a oczy szeroko otwarte w szoku. Rozejrzał się szybko spanikowany, ale uspokoił się po chwili. Był w swoim pokoju... W swojej piżamie; czysty i cały. Zajrzał niepewnie pod kołdrę na swoją nogę. Cała... — pomyślał w szoku — Czyli to był tylko sen..? — powoli wstał i podszedł do lustra. Podciągnął niepewnie nogawkę i obejrzał uważnie lewą łydkę — Ani śladu... Czy to naprawdę jedynie mi się przyśniło? — spojrzał skołowany w swoje odbicie, w jego oczach widoczne było zwątpienie i pozostałości przerażenia — Ale to było takie prawdziwe... czy to naprawdę był tylko koszmar? — Zmarszczył brwi i podszedł do szafy — Jeśli nie... — przebrał się z piżamy — To by znaczyło, że... — ubrał starą niebiesko-białą czapkę z daszkiem z nieco przetartym już nadrukiem sosny — Bill żyje. — pomyślał, zaciskając pięści. Spojrzał w lustro na ścianie i poprawił czapkę, na moment zastygając w bezruchu.

    Powoli zaczął pakować książki do swojej torby — Dlaczego więc ja jeszcze żyje? — skrzywił się lekko, nie potrafiąc zrozumieć sytuacji — Ten morderca.. Czy Bill mnie przed nim uratował? — zarzucił torbę na ramię i ruszył na dół.

   Na wykładach godziny mijały mu jak zwykle; spokojnie i bez większego problemu. Stopniowo oswajał się z myślą, że to wszystko najzwyczajniej w świecie mu się przyśniło, po zajęciach nawet skierował się w dobrze znany mu kierunku; na polanę.

    Najpierw jednak postanowił po raz kolejny zabrać ze sobą gazetę, uznając, że tamtą Bill na pewno już "przeczytał", a dziś znów nie mógł tam być zbyt długo. W końcu mieli pójść na rodzinny spacer.

    Podszedł do kiosku, gdzie stało dwóch, dobrze znanych mu policjantów. Szeryf Blubs i Zastępca Durland. Rozmawiali o czymś, oparci o drewniany płot, popijając kawę. Dipper kupując szary brukowiec, poczuł jak ciarki przebiegają mu po plecach, kiedy usłyszał fragment rozmowy funkcjonariuszy. Niepewnie podszedł do nich z zakupionym przedmiotem.

- Przepraszam, przypadkiem usłyszałem fragment waszej rozmowy i... - zaczął niepewnie. Mężczyźni spojrzeli na niego. Blubs podrapał się po wąsie i zmarszczył brwi w skupieniu.

- Dipper Pines? - powiedział nieco zaskoczony, przerywając wypowiedź studenta - Patrz, jak nasz mały detektyw wyrósł. - powiedział wesoło do swojego partnera, szturchając go zaczepnie.

- Faktycznie! - skomentował wyraźnie zaskoczony zastępca, którego głos dalej był tak samo wysoki jak przed laty.

- Tak, to ja, miło panów znów widzieć. - powiedział zakłopotany i uśmiechnął się niepewnie - Przypadkiem usłyszałem, że mówią państwo o mordercy w okolicy... - wrócił do interesującego go tematu, nie zamierzając marnować czasu na jakąś wstępną gadkę o tym co-u-kogo-słychać.

- Cóż, grasował jeden po okolicy, ale nim zdążyliśmy go złapać, ktoś nas uprzedził. - szeryf wyraźnie spoważniał, zresztą tak samo jak jego, już, narzeczony - Wczoraj w nocy, jakaś staruszka natknęła się na to, co z niego zostało na skraju lasu. Że był w kiepskim stanie to mało powiedziane, mieliśmy problemy z ustaleniem jego tożsamości przez to, że w większości był zwęglony. - mruknął, wykrzywiając twarz w zniesmaczonym grymasie. Po plecach Dipper'a przeszedł chłodny dreszcz.

- Cóż, teraz powinniśmy znaleźć tego, kto go załatwił. Gość był szumowiną, ale tak się tego nie rozwiązuje... - kontynuował temat zastępca, ale Dipper w pewnym momencie przestał słuchać, tego, co mówił.

To nie był sen. — ta myśl go przerażała — Te płomienie... Bill go zabił. Ale to wygląda, jakby mnie obronił... — wycofał się powoli, ignorując zaskoczonych jego zachowaniem policjantów i ruszył w stronę lasu. Stanął na skraju, serce waliło mu jak oszalałe.

Dlaczego? - to pytanie stało się jego stałym towarzyszem na kolejny tydzień.

     Nie potrafił się skupić na niczym innym, jednego dnia nawet nie zauważył, że wyszedł na zajęcia w piżamie. Był roztargniony i zestresowany. Na dodatek świeżość pogrzebu wuja i coraz niższe oceny nie pomagały. Stał się nieco wyłączony, często nie słuchał, co inni do niego mówią. Zamknął się w sobie, choć w domu, udawał, że wszystko jest w porządku. Nawet to, że Ford co wieczór znikał w laboratorium, zeszło na drugi plan. W normalnej sytuacji poszedłby na polanę, rozładował emocje, wyrzucił to wszystko z siebie... ale teraz, kiedy w głowie wciąż miał przed oczyma te błękitne płomienie, najzwyczajniej w świecie się bał. Bo co jeśli Bill żyje i wcale ostatnio mu nie pomógł? Może to ktoś inny go uratował. Może Bill też chciał go skrzywdzić. Ostatecznie przecież stracił przytomność, nie miał pojęcia, co działo się po pojawieniu niebieskich płomieni. Ostatnie co pamięta to czarne lakierki... Może Bill miał ludzką formę...a jeśli nie, to czyje były?

    Kopnął jeden z kamieni na ścieżce, wylewając odrobinę frustracji na ten bogu ducha winny element podłoża. Spojrzał na las. Puki tam nie wejdę, niczego się nie dowiem... — pomyślał z westchnieniem — Najpierw jednak powinienem się do tego przygotować... Jutro dam radę... — powtarzał to każdego dnia, nawet przyzwyczajając się do tej monotonni. Uznał, że przecież jego bierność nie będzie wieczna, kiedyś znajdzie w sobie odwagę, by znów udać się w głąb tego lasu... Po prostu potrzebował jakiegoś bodźca, większej lub mniejszej motywacji, powodu... Niestety najwyraźniej, jakiś złośliwy bożek wysłuchał jego modłów...

     

      Już z daleka do jego nozdrzy dotarł zapach spalenizny. Zmarszczył brwi, wyrwany tym z zamyślenia. Zaniepokojony przyspieszył kroku. Prędkość jego chód wraz z natężeniem smrodu wzrastał. Okolica była zamglona od dymu. Miał złe przeczucie, w jego głowie zaroiło się od miliona możliwych scenariuszy i pożar lasu byłby w porównaniu do reszty zbawieniem w oczach młodego Pinesa.

Życie jednak lubi być okrutne...

   Zatrzymał się, ciężko dysząc. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach - Nie... - szepnął w zbyt wielkim szoku i przerażeniu, by krzyczeć, kiedy jego oczom ukazała się Chata otulona nienaturalnie zielonymi płomieniami. Zacisnął pięści i kiedy tylko wróciło mu czucie w nogach, pędem ruszył prosto w ogień. Zdjął swoją koszulę i użył jej jako chustki, by choć odrobinę przefiltrować powietrze ze smrodu spalenizny i szkodliwych wytworów spalania. Wbiegł do środka, prawie wyważając drzwi.

- Mabel! - zawołał spanikowany, ledwo cokolwiek widząc przez dym i łzy, które cały czas napływały mu do oczu - Ford! - zawołał i zakaszlał, kiedy ciemny gaz dostał się do jego płuc. Biegał po całym domu. Zajrzał do każdego pokoju, aż ostatecznie stanął przed automatem. Kaszląc coraz częściej i wyraźniej, wpisał kombinację. Zbiegł na dół, prawie potykając się o własne nogi.

Jednak jedyne dźwięki, jakie można było tam usłyszeć to trzask palonego drewna i jego szybki, nierówny oddech.

    Coś jednak przykuło jego uwagę. Nadpalona stara, prawie rozpadająca się księga, otoczona świecami, które stopiły się już prawie całkiem. Ta sama, którą widział, kiedy przyniósł Fordowi kawę. Otworzył oczy szeroko i zgarnął księgę, kierowany silnym przeczuciem, że to wszystko jej wina. Skierował się szybko do wyjścia, po drodze starając się uratować z księgi jak najwięcej.

    Z domu prawie wypadł. Oddalił się parę kroków na chwiejnych nogach i upadł na ziemię. Kaszlał, łapczywie wciągając nieco świeższe powietrze, kurczowo trzymając tajemnicze tomiszcze. Z jego oczu wylało się więcej bólu w postaci słonawej cieczy. Przez parę dobrych minut nie potrafił zebrać myśli i cały roztrzęsiony siedział na ziemi, na tle sypiącej się Chaty Tajemnic.

   Przetarł oczy osmoloną dłonią, pozostawiając na twarzy szare smugi, spojrzał na trzymany przedmiot i zaczął wertować stronice.

- Nie, nie, nie.. - mamrotał, kiedy spostrzegł, że wszystko jest zapisane jakimś szyfrem. Zanim to rozgryzę miną miesiące, może nawet lata... — pomyślał, coraz bardziej pogrążając się w panice i beznadziei — Nawet nie wiem, ile mam czasu, by ich odnaleźć... — pociągnął zaczerwienionym nosem — Przynajmniej wiem, że żyją... Nigdzie nie było ich ciał, nawet niedopalonych resztek... Muszą żyć... — powoli starał się trzeźwo ocenić sytuację — Sam ich nie znajdę... Spojrzał na płomienie z wyraźnym smutkiem, wciąż targały nim silne emocje — Ale kto miałby mi pomóc, nie znam nikogo, kto potrafiłby rozgryźć ten szyfr...— zesztywniał przerażony samą myślą, jaka przeleciała jego umysł.

Bill — pojawił się w jego umyśle znienacka — Moja ostatnia nadzieja...

   Zarzucił koszulę na siebie i kurczowo trzymając księgę, wbijając paznokcie w jej okładkę, wbiegł prosto w las. Mimo że łzy, przez które nic nie widział i strach, starały się go zatrzymać, po zaledwie paru sekundach znalazł się na tej polanie. Motywowany rozpaczą i desperacją padł na kolana przed kamienną statuą. Z jego oczu ciekłe cierpienie spływało strumieniami. Patrzył prosto w oko posągu, lekko się trzęsąc. Zdruzgotany podniósł prawą dłoń i zbliżył ją do skamieniałej, wyciągniętej ręki demona. 

To zabawne do czego są skłonni się posunąć ludzie, jeśli postawi się ich pod ścianą.

- B...bill... Ty nie zginąłeś, prawda..? Dalej tu jesteś. To tydzień temu... To ty. Prawda? Obroniłeś mnie... Chyba powinienem Ci podziękować. Trochę mnie przestraszyłeś... Wiesz, myślałem, że nie żyjesz i... Ugh, rozgaduje się znów o pierdołach. To już chyba przyzwyczajenie. - gorzki uśmiech uniósł nieznacznie kąciki jego ust - A przyszedłem tu, bo.. Chcę zawrzeć pakt Bill. J... Jeśli uścisnę ci dłoń.. Jeśli zawrzemy pakt... Pomożesz mi prawda? - ręką mu zadrżała, prawie stykając się z tą kamienną, obrośniętą żywo-zielonym mchem - Proszę Bill... Jestem w kropce. Przecież gdyby to nie było tak ważne, nie przyszedłbym z tym do ciebie... Jesteś moją ostatnią nadzieją... Błagam...  - złapał za kamienną dłoń pewnie i zacisnął na niej palce. Rozszerzył oczy, kiedy otulił go błękitny płomień, impulsem przechodząc od statuy przez ich dłonie na niego i z powrotem.

   Coś na niebie błysnęło, ciemne chmury zleciały się zewsząd i po krótkiej chwili jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły, a wszystko wokół umilkło. Pomnik zadrżał i... Rozsypał się. Została jedynie kamienna ręka, którą trzymał Dipper, zszokowany tym wszystkim.

   Chwilę tępo patrzył w stertę gruzu. Więcej łez zaczęło spływać po jego policzkach, a z drżącej ręki wypadła ta martwa - Nie...- szepnął zrozpaczony - Nie, nie, nie! Bill! Proszę, nie rób mi tego. - zaczął trzęsącymi się dłońmi, usypywać górkę z gruzu, jakby miał nadzieję, że poskłada tak demona do kupy. Wiatr jednak, niczym kapryśne dziecko, silniejszym powiewem, rozwiał to mniejsze odłamki w różne strony - Błagam. Nie mam nikogo innego... - padł na ziemię. Jak na złość zaczął padać deszcz, istne, niemające za grosz wyczucia czasu, oberwanie chmury - Bill. Zrobię wszystko, tylko mi pomóż! Błagam... Nie widzisz, jak cię błagam..? Bill! Do cholery! Będziesz mógł zrobić ze mną, co zechcesz... - wtulił się zrozpaczony w stertę kamieni. Nie obchodziło go już, że moknie, ani że powstałe błoto go brudzi. Nie miał już nic do stracenia. Chciał pomocy. Chciał odzyskać Forda i Mabel. Nie ważne z czyją pomocą, ani za jaką cenę. - Błagam Bill... Pomóż mi... - szepnął, zamykając oczy i wtulając się w gruzy.

   I nagle rozległ się najmniej spodziewany i w ogóle nie pasujący do scenerii dźwięk .
Mianowicie

–  śmiech.

^^^^^^^
(*1581 słów*)

Tak wiem że jest 4:29

Obiecuję, w kolejnym rozdziale Bill w końcu pojawi się w pełnej okazałości 🤭🤭🤭

Do zobaczenia niebawem ~!

~!Reklama!~
Zapraszam was serdecznie na mojego instsgrama :
fuunhyde - gdzie wstawiam fragmenty historii których jeszcze nie publikowałam i inne dziwne rzeczy
daku_hato - gdzie pełno mojego kota i psa i UwU, jak ktoś lubi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro