god!jonathan x sacrifice!reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


god au
fantasy au

Kiedy ponownie otworzyłaś oczy, spodziewałaś się zobaczyć nieprzeniknioną nawet najdrobniejszym promykiem światła czerń, reprezentującą kres twojego bytowania. Doskonale pamiętałaś szkarłat krwi, kałuże czerwonej cieczy, powoli spływające w dół kamiennych schodów, kiedy pierwsze uderzenie kapłana nie rozłupało śmiertelnie twojej czaszki i należało ponowić kończący cios. Ból jaki temu towarzyszył był piekielny, nie istniał epitet, który w pełni oddałby jego intensywność.

A jednak teraz żyłaś. A przynajmniej wydawało ci się, że żyłaś.

Zewsząd otaczała cię oślepiająca poświata, uniemożliwiająca ci na ten moment określić, gdzie dokładnie się znajdujesz. Chociaż ciężko było ci przyjąć do wiadomości, że ktoś odebrał ci życie i byłaś MARTWA, twoje ciało zareagowało wszczęciem alarmu. Włączyłaś tryb czuwania, aby ochronić się przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Ponowiłaś próbę otworzenia oczu, tym razem z nieco lepszym skutkiem.

Leżałaś na łożu wyściełanym śnieżnobiałą tkaniną, dodatkowo zdobioną złotymi wyszynawkami z motywami roślinnymi. Zewsząd otaczał cię ogród, soczystyszy niż szmaragdowa trawa bezkresnych łąk, które wiele razy zdarzało ci się przemierzać. Jedno z takich pastwisk zaprowadziło cię również do bizarnej, odosobnionej od cywilizacji osady, w której zostałaś zaatakowana i wybrana na ofiarę dla ich bóstwa. Teraz było jednak za późno na żałowanie podjętej decyzji.

Obserwowany przez ciebie świat był znacznie inny, niż ten, do którego przywykłaś. Wszystko tutaj było bardziej żywe i kolorowe, dawało wrażenie wręcz idealnych, bez najmniejszej skazy. Zastanawiałaś się, gdzie konkretnie trafiłaś. Nie wyglądało to na piekło pożogą skwierczące, jak opisywali ci to rodzice, bądź dziadkowie, chcący uświadomić ci, że w każdej sytuacji należy zachowywać się jak „dobry człowiek".

Powoli zsunęłaś nogi na mleczną, kamienną posadzkę, automatycznie wyobrażając sobie, jak twoja krew powoli toruje sobie drogę ku pochyłości zabudowania, tworząc szkarłatny szlak.

Właśnie wtedy wyczułaś czyjąś obecność. Poderwałaś głowę, aby zobaczyć kto jeszcze przesiaduje w tym dziwnym miejscu, ale twoje wszelkie nadzieje zostały zdruzgotane i zmielone na popiół, kiedy zrozumiałaś z kim masz do czynienia.

W twoją stronę zmierzał bóg. Najprawdziwszy bóg, którego namalowane wizerunki widziałaś na ołtarzu w wiosce, gdzie zostałaś złożona w ofierze. Odziany był w skąpe, białe przepaski i szarfy. Aureola nieruchomo wisiała nad upstrzoną niebieskimi puklami włosów głową, jasno dowodząc, że jest to istota przewyższająca cię pod każdym względem. Właśnie przez tą zatrważającą różnice w kastach, twoim pierwszym instynktownym ruchem było rzucenie się na kolana. Z drżącą dolną wargą, respektem pomieszanym z przerażeniem i szokiem, ześlizgnęłaś się z wygodnego łoża i przywarłaś do chłodnej posadzki.

Niecierpliwie czekając na pierwsze słowa boga, zadygotałaś mimowolnie, przytłoczona wszystkim, co przydarzyło ci się przez ostatnie, ile, pięć czy może dziesięć minut? Nawet tego nie byłaś w stanie stwierdzić, co tylko bardziej cię przygnębiło.

— Jestem uradowany, że się obudziłaś — zabrzmiał głos nad tobą, który natychmiast ukoił twój strach. Jeszcze nigdy nie spotkałaś osoby, która jednym zdaniem wprowadziłaby do twojego ciała takie pokłady spokoju. Nie zarejestrowałaś nawet informacji, iż bóg ten dał to zrozumienia, że musiał przy tobie czuwać, kiedy byłaś nieprzytomna. Nie odważyłaś się podnieść głowy. — W prawdzie nie możesz już odczuwać zimna, czy nawet się pobrudzić, ale wolałbym, abyśmy rozmawiali twarzą w twarz.

— O-oczywiście! — z niemałym oporem rozprostowałaś nogi, ale twój wzrok spoczął na mlecznej posadzce.

Po twarzy boskiej istoty przemknął grymas smutku, szybko zastąpiony przez delikatny, pogodny uśmiech. Jonathan usiadł na tym samym łożu, na którym chwilę temu odzyskiwałaś wspomnienia. Ruchem ręki zachęcił cię, abyś spoczęła obok niego, co bezwłocznie zrobiłaś, bojąc się nawet myśleć o tym, co by się stało, gdybyś go nie posłuchała. Wydawał się być przyjaźnie nastawiony, ale  czułaś się przytłoczona jego obecnością i byłaś prawie pewna, że on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Był przecież bogiem, a w twoim ludzkim mniemaniu bóg wiedział wszystko.

— Rozumiem, że czujesz się przytłoczona zaistniałymi wydarzeniami, ale spieszę z zapewnieniem, że jesteś bezpieczna. W tym miejscu nie grozi ci już żadne niebezpieczeństwo.

Ciężko było ci się uspokoić, kiedy z tyłu twojej głowy nieprzerwanie buzowała myśl o tym, że zostałaś zamordowana.

— Czym dokładnie... jest to miejsce? — wydusiłaś, nie zauważając nawet, jak żałośnie brzmiałaś. Jonathana to jednak nie odpychało. W kontraście, widząc twoje przerażenie, pragnął jedynie przyciągnąć cię bliżej siebie i uspokoić czułymi słówkami, zapewniając, że od teraz wszystko będzie dobrze. Każda komórka w jego ciele krzyczała, aby stłumić twój dyskomfort i zetrzeć go z powierzchni ziemi, ale na tym etapie waszej znajomości nie mógł tego zrobić. Upakowany w cierpliwość, rozpoczął swe tłumaczenie.

— Nie znajduje się ono na żadnej mapie świata, a wejście do niego nie jest dostępne dla śmiertelników. To stąd mogę opiekować się moimi wyznawcami, wysłuchiwać ich modłów i spełniać prośby. To tutaj również trafią wszelkie dary, które składają mi w ofierze moi podopieczni, stąd twoja obecność w moim... domu. Z tego co mi wiadomo, przepraszam, jeśli się mylę, to właśnie tak ludzie określają miejsce zamieszkania.

— Ma pan całkowitą rację — przytaknęłaś, wstrzymując się z zadaniem kluczowego dla ciebie pytania. Na razie wolałaś stawiać go na pierwszym miejscu i oddawać należyty szacunek, aby nie wzbudzać niepotrzebnie jego gniewu i nie kopać pod sobą większego dołka. Jednak czy mogło spotkać cię jeszcze coś gorszego niż śmierć?

Zaskoczył cię wybuch śmiechu bóstwa. W stanie osłupienia na moment zerknęłaś na niebieskowłosego, a twoje policzki przyprószyła czerwień. Dopiero teraz mogłaś zobaczyć, jak atrakcyjny, wysoki i dobrze zbudowany był twój towarzysz. Jego istnienie stanowiło idealny dowód na to, że przymiotnik „boski" nie wziął się znikąd.

— Proszę, zwracaj się do mnie moim imieniem. Mój stwórca nadał mi imię Jonathan.

No proszę, czyli nie wziął się znikąd.

— Jestem zaszczycona — dygnęłaś.

— Mogę prosić o twoje imię?

— [Imię] — odpowiedziałaś krótko.

— [Imię] — powtórzył, testując nowe słowo na języku — [Imię] — powtórzył raz jeszcze, uznając, że niezwykle podoba mu się jego wydźwięk. Nie miałby nic przeciwko, gdyby musiał powtarzać je całą wieczność. — Piękne imię. Idealnie do ciebie pasuje.

Zdołałaś pobudzić mięśnie twarzy do aktywności i uformować nieco speszony uśmiech, który dla Jonathana był najpiękniejszym zjawiskiem na świecie. Nic nie mogło równać się z twoim pięknem. Byłaś idealna.

— Przepraszam, Jonathan — zaczęłaś. Wezwany rozpromienił się natychmiast. Niezauważalnie, ale zbliżył się do ciebie, a kąciki ust rozchylił w przeciwne strony, formułując ciepły, onieśmielający cię uśmiech. Twoje pierwsze zawołanie go po imieniu było tak magiczne, jak przewidywał. Żadne uczucie, do tej pory mu znane, nie mogło się z tym równać. — Czy istnieje możliwość... czy istnieje możliwość, bym wróciła do życia?

Sympatyczny uśmiech ugiął się pod ciężarem bezsilności. Możliwe, że w głębinach myśli, do której na razie nie życzył sobie zaglądać, pojawiła się idea, że zadasz to pytanie. Jednakże Jonathan był zbyt zachłyśnięty faktem posiadania towarzysza po tych wszystkich długich, nużących, a wręcz agonalnych latach samotności, po tym jak jego przybrany brat, Dio, odwrócił jego rodzinę przeciwko niemu — aby zdać sobie sprawę, iż jego uczucie może być jednostronne.

Spędził tyle czasu na snach na jawie, marząc, że pewnego dnia ktoś pojawi się akurat w zamieszkiwanym przez niego uniwersum, tak jak ty dzisiaj i będzie towarzyszył mu już przez wieczność. Jego pragnienia były bardzo samolubne, niegodne bóstwa i Jonathan bił się w pierś po każdej sesji mrzonek, ale nie potrafił przestać. Czy nie zasługiwał na szczęście? Chociaż odrobinę szczęścia?

Dlatego też, kiedy pojawiłaś się w oddzielonnym od rzeczywistości skrawku ziemi, który nazywał domem, Jonathan stał się pewny, że nareszcie los się do niego uśmiechnął i jego własne modły zostały wysłuchane. Zakochał się w tobie od pierwszego wejrzenia, a jego miłość — koktajl samotności, pożądania bliskości oraz naturalnego dla bogów oddania — w niedługim czasie przerodził się w coś niepojętego, ale jednocześnie naturalnego dla Jonathana. Od tamtej chwili nie wyobrażał już sobie, że może być inaczej, że może nie być cię w jego wiecznym życiu.

Był w stanie zrobić wszystko, abyś zatrzymała go u twego boku, nawet jeżeli miało to ciągnąć za sobą konsekwencje lub ogromne straty.

Jonathan miał dosyć samotności. Tym razem postanowił być samolubny.

— Dlaczego? — zapytał łamiącym się głosem, choć na razie jego mina pozostała niewzruszona — Czy mój dom nie spełnia twoich oczekiwań? Czy życzysz sobie, abym dokonał całkowitej renowacji według twoich upodobań? Powiedz chociaż słowo, a obiecuję, że spełnię twoje życzenie.

— Nie, nie, nie, to naprawdę piękne miejsce, możliwe, że najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałam — zaczęłaś komplementem, aby zaraz przejść do tej trudniejszej części — Ale jeżeli to możliwe, jeżeli nie ma pa- nie masz nic przeciwko, pragnęłabym wrócić na ziemię, nawet za cenę mojej duszy.

Milczał. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Mógł jedynie wpatrywać się w twoje oblicze wypełnione nadzieją, determinacją i niepewnością — uczuciami, które jeszcze przed chwilą towarzyszyły i jemu.

— Nie pożądam twojej duszy, nie jesteś moja — zaprzeczył — Czy mogę mieć do ciebie prośbę?

— Nie wiem czy jestem godna — odparłaś z pochyloną głową.

— Jesteś warta znacznie więcej niż jedna przysługa od jednego marnego bóstwa.

Otworzyłaś usta, aby zaprzeczyć,
lecz nie było ci dane nawet zacząć.

Jonathan opadł na jedno kolano, płaszcząc się przed człowiekiem. Łzy ciekły mu rzewnie po zaczerwienionych policzkach, a ramiona dygotały od płaczu.

— Czy jeśli zwrócę ci życie, dostąpię zaszczytu zostania twoim towarzyszem?

Potrzebowałaś chwili na otrząśnięcie z szoku, ale nie myślałaś długo na odpowiedzią. Zależało ci jedynie na powrocie do własnej skóry.

— Oczywiście — odpowiedziałaś, zyskując uśmiech ulgi od twojego nowego przyjaciela. Ucałował twoją dłoń, w gest ten wkładając wszelkie żywione do ciebie uczucia.

Jonathan dokonał wyboru. Zrezygnował ze statusu boga, za perspektywę spędzenia z tobą kilkudziesięciu ludzkich lat.

Nareszcie rozłupał kulę samotności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro