joseph x reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

to drabble to wsm tylko i wyłącznie trening pisania w drugiej osobie lmao pozdrawiam

Letnie wieczorne powietrze okalało cię ze wszystkich stron, chłodząc zgrzaną od biegu skórę. Nabierałaś powietrza łapczywie, starając się nagromadzić go jak najwięcej, aby mieć zapasy na dalszą ucieczkę. Oparłaś się o pień grubego i starego drzewa, pozwalając odpocząć dygotającym z wysiłku nogom. Starłaś skroplony na czole pot, zastanawiając się, jak długo będziesz musiała jeszcze szukać chociaż najdrobniejszego zalążka cywilizacji. Joseph postarał się z wyborem domu dla was. Mały, ale przestronny domek jednorodzinny pośrodku niczego. Z daleka od ludzi, którzy podobno flirtowali z tobą przy każdej najkrótszej i najmniej znaczącej rozmowie, których jedynym motywem było odebranie mu ciebie. Joseph był chory, ale nie potrafiłaś uwierzyć, że choroba ta zwała się „miłość”.

Spróbowałaś wznowić bieg, uciec jak najdalej od człowieka, który pewnego dnia mianował się twoim chłopakiem, ale nogi odmówiły ci posłuszeństwa. Musiałaś usiąść, położyć się, nareszcie odpocząć, ale mimo tak prostych pragnień wciąż zmuszałaś swoje ciało do współpracy, powtarzając sobie, że jeśli nie zaczniesz ponownie biec, to Joseph w końcu cię złapie i od tamtej pory już nigdy nie wystawisz stopy na zewnątrz. Uderzyłaś pięścią w drzewo — efekt nagłego nagromadzenia frustracji i wyrzutów sumienia, że nie byłaś w stanie wcześniej dostrzec prawdziwego oblicza dziecinnego, ale czarującego chłopaka. Kto by pomyślał, że tak sympatyczna osoba była zdolna do uprowadzenia cię i wymuszania na tobie swojej bezgranicznej i przytłaczającej miłości.

Spojrzałaś przed siebie i twój żołądek skurczył się delikatnie. Na horyzoncie nie dostrzegłaś ani jednego domu, czy człowieka, który byłby w stanie ci pomóc. Miałaś wrażenie, że los całkowicie się od ciebie odwrócił, zostawiając w łasce Josepha. Nie pozwoliłaś jednak, aby takie myśli odbierały ci pewność siebie i degradowały motywację. Nareszcie uda cię wrócić do prawdziwego domu, tam gdzie czekała na ciebie rodzina i przyjaciele. Wizja ponownego zobaczenia się z najbliższymi dodała ci odwagi i siły na dalszy bieg. Twoje kolana zatrzęsły się, wciąż niechętne do współpracy, ale udało ci się postawić jeden znaczący krok prowadzący ku wolności i spokojnej przyszłości bez głośnego Joestara u boku.

— Znalazłem cię! — dobrze znany ci głos zaświergotał tuż przy twoim uchu.

Wszelkie pokłady determinacji w twoim ciele nagle zostały zastąpione przez gorycz. Joseph zamknął cię w szczelnym i mocnym uścisku, który niemalże skruszył twoje żebra. Ocierał się policzkiem o twoją głowę, wyraźnie zadowolony, że cię dogonił. Mogłaś dosłownie wyobrazić sobie wielki, bielutki uśmiech ciągnący się od ucha do ucha optymistycznego młodego mężczyzny. Jednym ruchem przekręcił cię tak, abyś mogła patrzeć mu w oczy. Nie myliłaś się. Przywitał cię widok rozweselonego Josepha, który niemalże nie mógł ustać w miejscu z radości. Wiedziałaś, że chce coś powiedzieć, ale zanim to zrobił, obsypał twoją twarz deszczem subtelnych pocałunków, w które wkładał całą swoją nagromadzoną przez twoją nieobecność tęsknotę.

— Mogłaś powiedzieć, że chcesz się pobawić w chowanego, [Imię]. Martwiłem się o ciebie. Nie mogłem pokazać ci fajnej sztuczki z yoyo, której  dzisiaj się nauczyłem — zaśmiał się.

Nie dał ci czasu na odpowiedź. Docisnął twoją głowę do swojej klatki piersiowej i pisnął przenikliwie, by następnie okręcić się kilka razy wokół własnej osi. Złożył na czubku twojej głowy masę pocałunków, uradowany, że ponownie schwytał cię w swe ramiona. Ostatniego buziaka otrzymałaś w czoło, po czym Joseph z łatwością podniósł cię z ziemi i zaczął nieść w stronę waszego domu.

— Wiesz, że uwielbiam, kiedy bawimy się w różne gry, ale jednak wolę, gdy mówisz mi o ich rozpoczęciu. Nie musisz się niczego wstydzić — puścił ci perskie oko, ignorując twoje żałosne próby wyswobodzenia się z jego żelaznych objęć. Joseph zdawał się jednak ignorować twoje poczynania, wpatrując się w twoje [kolor] oczy, jak w najpiękniejszy obraz. — Stęskniłem się za tobą, wiesz [Imię]? Nie lubię, kiedy wychodzisz sama z domu. A co jeśli zraniłabyś się, a mnie akurat nie byłoby przy tobie? — dosłyszałaś cichą panikę w jego głosie, ale zmartwienia Josepha nie interesowały cię w nawet najmniejszym stopniu. Chciałaś po prostu wrócić do normalnego życia.

Łzy pociekły po twoich policzkach, a szloch opuścił twoje usta. Joseph uniósł jedną brew do góry, nie rozumiejąc dlaczego nagle uderzyłaś w płacz, ale już po chwili zdawał się rozpromienić jeszcze bardziej niż wcześniej. Iskierki adoracji migotały w jego turkusowych oczach. Zatrzymał się i wyszczerzył, by następnie zlizać twoje łzy błyszczące w promieniach słońca, niczym oszlifowane diamenty.

— Nie płacz, [Imię]. Ja też za tobą tęskniłem, nawet bardzo, ale już wszystko jest w porządku, jasne? Znów jesteśmy razem.

I nic nas nie rozdzieli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro