blue hour

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi dla Seokjina zapowiadał się wieczór idealny. Był początek długiego weekendu, co oznaczało, że nadszedł wreszcie czas na upragniony odpoczynek. Z tej okazji wszyscy gdzieś powyjeżdżali, jakby w pogoni za utraconym w lawinie codziennych spraw czasem. Każdy miał kogoś, kogo musiał odwiedzić, albo miejsce, które musiał zobaczyć. Każdemu dokądś było spieszno.

No i był też Seokjin.

– Frajerzy – mruknął pod nosem, leniwie przechadzając się po swoim niewielkim mieszkaniu i napawając się panującą w nim pustką. Gdyby to był zwykły piątkowy wieczór, cała zgraja jego chaotycznych, rozwrzeszczanych przyjaciół już dawno zwaliłaby mu się na głowę. Wtargnęliby do mieszkania bez zaproszenia, głośni, rozbrykani i ponad wszelką miarę głodni, a Seokjin dwoiłby się i troił, żeby ich wszystkich czymś smacznym nakarmić. To nie tak, że nie lubił ich gościć i dla nich gotować. Troszczenie się o przyjaciół uważał za swoją personalną misję życiową. Ale często w tym wszystkim brakowało mu czasu dla samego siebie.

Dzisiaj jednak było inaczej. Został sam w swoim sanktuarium ciszy i spokoju. Żadnych Jiminów czy Taehyungów okupujących jego kanapę w salonie. Żadnych Hobich zaglądających mu do lodówki. Żadnych Namjoonów, po raz piąty w tym miesiącu psujących kran w łazience.

Seokjin był wreszcie sam, zupełnie sam, w chłodnej niebieskiej ciszy swojego mieszkania.

I może, ale tylko może, ta cisza wydała mu się nieco obca.

Zaraz jednak rozproszył ją swoją krzątaniną. Zaczął nucić pod nosem jakąś energiczną melodię, żeby pozytywnie się nastroić na resztę wieczora. Zyskanego czasu w pojedynkę nie zamierzał zmarnować. Planował poświęcić go na najdoskonalszą formę rozrywki, jaką ludzkość kiedykolwiek wynalazła.

Tak, w tę upojną noc czekał na niego kubek instant ramenu, gry komputerowe i...

– Jungkook? – Seokjin zatrzymał się w połowie drogi z kuchni do sypialni. Korytarz był ciemny, rozjaśniany jedynie bladą elektroniczną poświatą komputerowego monitora, sączącą się zza uchylonych drzwi pokoju. Mimo tej ciemności Seokjin natychmiast rozpoznał wiszącą na wieszaku żółtą bluzę Jungkooka. Był to widok na tyle znajomy, że w pierwszej chwili zdało mu się, że to sam właściciel bluzy stoi tuż przed nim, kryjąc się w ciemności przedpokoju. Zaraz jednak pokręcił głową i przetarł oczy dłonią. To była tylko bluza. Jungkook musiał zapomnieć jej, kiedy ostatni raz u niego był.

Mimo pełnej zasadności takiej wersji zdarzeń, Seokjin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jeszcze tego samego dnia rano wieszak był pusty. Zresztą, gdyby bluza wisiała na nim już wtedy, z pewnością dałby Jungkookowi znać, żeby ją sobie odebrał. Chłopakom często zdarzało się coś u niego przypadkiem zostawić. Czasem to były drobiazgi, jak długopis czy paczka gum do żucia. Zdarzały się i większe zdobycze, klucze, portfele, dokumenty. Namjoon raz wyszedł z jego mieszkania bez butów! Seokjin mógłby z powodzeniem otworzyć biuro rzeczy znalezionych i naliczać kaucję za wydanie każdego zostawionego u niego przedmiotu zapominalskiemu właścicielowi (czasem poważnie rozważał to jako opcję awaryjną, w razie gdyby potrzebował dodatkowego źródła dochodów).

Jednak w dni takie, jak ten, zwracał szczególną uwagę na potencjalne zgubione rzeczy. Długi weekend obfitował w podróże. Yoongi jechał do Daegu, Jimin wybierał się do Busan. Taehyung miał w planie wiele miejsc, wielu przyjaciół, których chciał odwiedzić. To by była wielka strata, gdyby ich wyjazdy się opóźniły, bo czyjś bilet na autobus został na stoliku w salonie Seokjina, przez nikogo nie zauważony. Takie sytuacje już się zdarzały. Seokjin starał się im zapobiegać.

Tym dziwniejsza wydała mu się ta zapomniana bluza. Jungkook ją uwielbiał. Nie pojechałby nigdzie bez niej, nawet w środku upalnego lata. W jego szafie były same białe T-shirty, czarne T-shirty i ta jedna żółta bluza, tak śmieszna, tak niepasująca i tak bardzo jungkookowa.

Seokjin pokręcił głową, uśmiechając się lekko, sam do siebie. Był ciekaw, co Jungkook robił, gdzie teraz był. Kiedy dzień wcześniej wszyscy żywo dyskutowali o swoich planach na długi weekend, on siedział z boku, milczący i jakby zupełnie niezainteresowany, co wydało się Seokjinowi dość niecodzienne. Jungkook zawsze miał na swojej liście jakiś milion nowych rzeczy, które chciałby zrobić, których chciałby koniecznie spróbować. Część to były proste, urocze drobiazgi, jak pojechać z Namjoonem na wycieczkę rowerową albo pokonać Seokjina w następnej rundzie gry. Ale lista obfitowała też w bardziej czasochłonne aktywności, jak zdobycie czarnego pasa karate czy nauka jazdy na nartach wodnych. Jungkook mógł wykorzystać tych kilka wolnych dni na rozwijanie któregoś ze swoich licznych zainteresowań. Mógł też, jak niektórzy, pojechać odwiedzić rodzinę bądź znajomych. Opcji było bez liku. A mimo to nie wyglądał, jakby wybierał się gdziekolwiek.

Seokjin westchnął. Za dużo o tym myślał. Jungkook był z nich wszystkich najmłodszy i może to sprawiało, że czuł się za niego szczególnie odpowiedzialny, nawet jeśli Jeon już od dawna potrafił sam o siebie zadbać.

Mimo to na widok jego zapomnianej bluzy Seokjin poczuł coś więcej, niż troskę. Coś jakby nadzieję. Drobną, żółtą iskierkę pośród chłodnych wieczornych błękitów.

Oczywiście zaraz prędko zdusił w sobie taką myśl, ponieważ nie miała krztyny sensu. Seokjin uwielbiał spędzać czas samotnie, od wielu tygodni wręcz o tym marzył. Nie było żadnego powodu, żeby teraz, kiedy wreszcie miał ku temu okazję, nagle zaczął tęsknić za czyimś towarzystwem.

I w zasadzie wcale nie tęsknił, to nie było odpowiednie słowo. Po prostu pomyślał, że gdyby Jungkook tu był, mógłby zalać wrzątkiem dwa kubeczki instant ramenu, zamiast jednego. Gdyby Jungkook tu był, mógłby włączyć konsolę, żeby zagrać razem z nim. Gdyby Jungkook tu był, ten wieczór byłby pewnie odrobinę mniej spokojny i odrobinę mniej cichy, ale Seokjinowi chyba wciąż by to nie przeszkadzało.

Ale Jungkooka tu nie było, więc Seokjin wszedł do swojego pokoju, odstawił ramen na stolik i włączył światło. Pomieszczenie zalała fala jasności, a od strony balkonu dobiegł go nagły hałas i głośne przekleństwo.

Przekleństwo, które naprawdę zabrzmiało, jak wypowiedziane przez Jungkooka.

Seokjin wzniósł oczy ku niebu, zastanawiając się, co nim kierowało, kiedy pokazał przyjaciołom swoją kryjówkę na zapasowe klucze, znajdującą się pod wycieraczką. A więc to by było na tyle z jego upojnego, samotniczego długiego weekendu. Żegnaj kubeczku ramenu, żegnaj nocy spędzona na graniu! Seokjin wrócił do przedpokoju, zdjął bluzę Jungkooka z wieszaka i ściskając ją w dłoni, wyszedł na balkon.

Noc była ciepła, sierpniowa. Beton pod jego bosymi stopami zdawał się wciąż trzymać w sobie złoty słoneczny gorąc, ale powietrze już było inne, już myślało o jesieni. Seokjin lubił takie noce. Można było znaleźć w nich komfort, można też było zachłysnąć się ich utajonym chłodem, który niepostrzeżenie dosięgał twarzy, wplątany w łagodne, letnie podmuchy wiatru.

Tak jak się spodziewał, balkon był pusty. Ta niewielka, ciasna wręcz, przestrzeń nigdy nie należała do ulubionych miejsc Seokjina. Okna jego sypialni wychodziły prosto na ceglaną ścianę sąsiedniego budynku. Nie można więc było liczyć na ciekawe widoki. W dodatku sąsiadujące ze sobą budynki dzielił odstęp tak wąski, że wywoływał uczucie klaustrofobii. Przynajmniej z poziomu balkonu.

Istniała jednak znacznie lepsza alternatywa.

Seokjin powiódł wzrokiem wzdłuż drabinki pożarowej, w górę, aż po dach. Za jego krawędzią dostrzegł zarys sylwetki. Stłumił cisnący mu się na usta miękki uśmiech i zaczął walić otwartą dłonią w poręcz balkonu, wywołując tym okropny, metaliczny hałas i zapewne wkurzając przy okazji wszystkich swoich sąsiadów.

– Włamanie! Pomocy! Policja! Ratunku! – zaczął krzyczeć, aż osoba stojąca na dachu przechyliła się za jego krawędź. Odległe światła ulicy na moment wydobyły twarz Jungkooka z ciemności nocnego nieba.

– Hyung! To tylko ja! – zawołał, gorączkowo machając na starszego rękami, żeby się uciszył. Seokjin uśmiechnął się psotnie.

– Wiem – odparł, krzyżując ramiona na piersi. – Właśnie dlatego wzywam pomocy. Liczyłem, że nie zobaczę twojej paskudnej twarzy aż do przyszłego tygodnia.

Jungkook wywrócił oczami, najwyraźniej niewzruszony tą uwagą. I słusznie. Seokjin mógł przypisać mu wiele epitetów, ale tak naprawdę nigdy, nigdy nie nazwałby go paskudnym. Jungkook był jednym z najpiękniejszych ludzi, jakich znał.

– Och, czyżbym przeszkodził ci w jakieś szalenie ambitnej formie spędzania czasu wolnego? – zapytał młodszy, szczerząc się głupio, bo prawdopodobnie doskonale wiedział, że Seokjin planował cały weekend przesiedzieć owinięty w kołdrę, wgrywając coraz to bardziej idiotyczne mody do coraz to durniejszych gier. Nie żeby było w tym coś złego. Nie było. Ale mimo to Seokjin poczuł, jak iskierka nadziei, która się w nim pojawiła na widok bluzy Jungkooka, teraz zajaśniała ze zdwojoną mocą. Zupełnie, jakby cieszył się na widok tego nieproszonego gościa. A przecież nie cieszył się wcale.

– A żebyś wiedział! Miałem zaplanowaną randkę z Minecraftem, którą postanowiłeś mi zrujnować! Skoro tak bardzo chciałeś posiedzieć na moim dachu, to wystarczyło poprosić. Albo przynajmniej nie zostawiać tak ewidentnych dowodów! – Seokjin uniósł do góry bluzę Jungkooka. – Beznadziejny z ciebie włamywacz, wiesz...

Jungkook pokręcił głową. W półmroku ciężko było dostrzec wyraz jego twarzy.

– To była pułapka, hyung. Dałeś się w nią złapać. – Wzruszył ramionami. – Teraz nie masz innego wyboru, jak przyjść tu i posiedzieć na swoim dachu razem ze mną.

W zasadzie Seokjin miał wybór, i to całkiem spory wybór. Mógł wrócić do swojego pokoju i udawać, że ta rozmowa nie miała miejsca. Mógł odpalić grę, założyć słuchawki, zaciągnąć zasłony. Noc była ciepła, a dach przestronny. Jungkook poradziłby sobie bez Seokjina. A Seokjin poradziłby sobie bez Jungkooka.

Mimo to Seokjin wiedział, że tak naprawdę wcale nie miał wyboru.

Więc wszedł na dach.

Już po jednym zerknięciu mógł stwierdzić, że Jungkook się przygotował. W przestrzeni pomiędzy kominem a zabezpieczającą krawędź dachu barierką leżało mnóstwo koców, dywanów i poduszek. Seokjin zmrużył oczy na ten widok, rozpoznając w nich swoje własne koce, dywany i poduszki.

– Nie dość, że włamywacz, to jeszcze złodziej! – zawołał z wyrzutem, ale Jungkook nawet na niego nie spojrzał, zajęty oplataniem barierki kolorowymi lampkami choinkowymi (które również wydały się Seokjinowi dziwnie znajome).

– Nie krzyw się tak, bo zostaną ci zmarszczki, hyung – odparł młodszy. Seokjin na moment zamilkł z oburzenia, mimowolnie dotykając dłonią czoła i wyczuwając pod palcami, jak bardzo jest zmarszczone.

– Jesteś przyczyną mojej starości – oznajmił dramatycznym tonem, a śmiech Jungkooka potoczył się po dachu, na moment rozjaśniając czarną miejską noc. Seokjin lubił go rozśmieszać. Lubił to bardziej, niż byłby skłonny przyznać.

– Usiądź sobie, staruszku – powiedział Jungkook, klepiąc jedną z poduszek obok siebie. Seokjin przesadnie ociągał się jeszcze przez parę chwil, aż w końcu z udawaną niechęcią przystał na to zaproszenie. Opadł na poduszki i odetchnął, jakby z ulgą, choć przecież tak naprawdę powinien być poirytowany. Jedyny wolny weekend zrujnowany! Wszelkie szanse na relaks zaprzepaszczone! Instant ramen w kubeczku wystygnięty!

Ale jedyne, co Seokjin czuł, to spokój. Znacznie cieplejszy i bardziej kolorowy spokój, niż ten, którym usiłował nacieszyć się w swoim pustym mieszkaniu. Może to była kwestia tego miejsca. Nie pierwszy raz tak tu razem siedzieli. To właśnie Jungkook był tym, który odkrył dach Seokjina. Pewnego dnia po prostu wdrapał się po drabince pożarowej, ciekaw, co zastanie na jej końcu. Kiedy oznajmił potem Seokjinowi, że wynajął dla niego taras na szczycie miasta, starszy był przekonany, że próbuje go wkręcić.

Ale Jungkook mówił prawdę. Na tym dachu naprawdę można było poczuć się jak na szczycie. Seokjin nie miał duszy poety i zawsze brakowało mu słów na opisanie rzeczy pięknych. Nie miał też w sobie tak wielkiej artystycznej wrażliwości, jak niektórzy z jego przyjaciół. Kiedy Jungkook spoglądał za krawędź dachu, widział morza świateł, lasy błędnych ogników, iskry toczących się w dole ludzkich żyć. Kiedy Seokjin oglądał te same widoki, jego wzrok naturalnie wędrował ku światłom najbliższego spożywczaka, bo bawiła go myśl, że z góry może podglądać znajomego kasjera wychodzącego na tyły sklepu, żeby zapalić papierosa.

I to było w porządku. I to było piękno. Seokjin wiedział, że go doświadcza, nawet jeśli nie potrafił tego opisać w zgrabnych słowach.

Jungkook sięgnął po swój plecak, odwrócił go do góry nogami i wysypał przed Seokjinem całą górę słodyczy i przekąsek. Twarz starszego natychmiast pojaśniała.

– No i to ja rozumiem! Jungkook, przyjacielu, wiedziałem, że na ciebie jednego mogę zawsze liczyć – powiedział, natychmiast zabierając się za paczkę chipsów. Jungkook chwycił czekoladowe wafelki i przez chwilę ciszę rozpraszało jedynie zgodne chrupanie i odległe dźwięki miasta. Jedzenie było jedną z tych spraw, w których rozumieli się bez słów. Niezliczone wieczory spędzili razem na tym dachu, dzieląc się łupami po wspólnym, skoordynowanym ogołoceniu szafki z zapasami, należącej do Yoongiego. Przeprowadzanie takich akcji ułatwiał fakt, że reszta ich przyjaciół nie wiedziała o tym miejscu. Seokjin sam nie był pewien, dlaczego nigdy im nie powiedział. Może czekał, aż Jungkook to zrobi. A Jungkook czekał aż zrobi to on. I w ten sposób spotykali się tu w sekrecie od przeszło trzech lat, coraz mniej chętni do zapraszania dodatkowych gości.

Seokjin zgniótł pustą paczkę po chipsach i zabrał się za żelki.

– Więc – zagadał, spoglądając na Jungkooka. – Co tu robisz? Nie chciałeś nigdzie jechać na weekend? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia. Jungkook wzruszył ramionami, ale nie uniósł wzroku znad swoich wafelków.

– Chciałem. Nawet bardzo – mówił powoli, jakby ważył słowa. – Chciałem jechać nad jezioro wędkować.

Seokjin pokiwał głową. Też chciał jechać nad jezioro wędkować. Taki był pierwotny plan na ten weekend. Seokjin zaproponował przyjaciołom ten wypad już wieki temu i był gotowy wszystkim się zająć, wszystko zorganizować. Z początku zareagowali entuzjastycznie. Ale ostatecznie plan jakoś tak... rozpadł się, nim zdążył dojść do skutku. Pojawiły się inne pomysły, ciekawsze i bardziej ekscytujące, niż monotonny weekend nad jeziorem. O propozycji Seokjina wszyscy stopniowo pozapominali. Nie miał im tego za złe. Z czasem sam doszedł do wniosku, że w zasadzie nigdzie nie chce mu się jechać i przyjemniej będzie spędzić tych kilka dni w domu.

Seokjin zmarszczył brwi.

– Trzeba było jechać! Jestem pewien, że w jeden weekend rozgryzłbyś samodzielnie wszystkie tajniki wędkowania, i ja czy Yoongi nie bylibyśmy ci już do niczego potrzebni – stwierdził, zgodnie zresztą z prawdą. Jeśli tylko Jungkook się do czegoś przyłożył, miał duże szanse opanować daną dziedzinę do perfekcji. Niezależnie czy chodziło o malowanie pejzaży, reżyserowanie filmów, czy o umiejętność trzymania pałeczek palcami u stóp. Jungkook był dobry we wszystkim.

Ale zamiast przyznać Seokjinowi rację, pokręcił tylko głową.

– Nie rozumiesz, hyung – powiedział, spoglądając na starszego. Kolorowe światełka lampek choinkowych odbijały się na jego twarzy tak, że Seokjin nie był pewien, czy Jungkook psotnie się uśmiecha, czy też patrzy na niego z całkowitą powagą. – Chciałem jechać z tobą.

Starszy zamilkł na chwilę, bo słowa młodszego zabrzmiały zdecydowanie poważniej, niż tego oczekiwał. Zbyt poważnie. Zaraz jednak uśmiechnął się przebiegle.

– A więc tak się przywiązałeś do mojego wspaniałego towarzystwa, że teraz nie możesz wytrzymać bez niego choćby kilku dni – skwitował przesadnie chełpliwym tonem. Jungkook prychnął cicho pod nosem. Na jego twarzy też pojawił się uśmiech.

– Prawdę mówiąc, tak – powiedział lekkim tonem, ale w jego oczach zamigotało znacznie cięższe zamyślenie.

Z Jungkookiem tak już było. Można z nim było żartować, jakby jutro miało nie nadejść. Można mu było docinać, można się było z niego śmiać. Nigdy tak naprawdę się nie obrażał. Był obok, kiedy Seokjin opowiadał najgłupsze nawet żarty, zawsze służąc swoim jasnym uśmiechem, zawsze zapewniając tę jednoosobową publikę dla jego błazenady. I nigdy, nigdy go za to nie oceniał. Jakby fakt, że dzieliło ich pięć lat różnicy i z ich dwójki to Seokjin powinien być tym dorosłym, w ogóle nie miał dla Jungkooka znaczenia. Owszem, czasem żartowali na temat jego wieku. Jungkook często nazywał go staruszkiem, albo mówił o jego (nieistniejących!) zmarszczkach. Ale nigdy, nigdy mu nie wypominał, że zachowuje się niedojrzale. I Seokjin doceniał to bardziej, niż można by się spodziewać.

Ale czasem Jungkook robił się poważny. Jego młodzieńczy uśmiech przygasał wtedy odrobinę, a oczy stawały się tak mądre i odległe zarazem, jakby już poznały wszystkie tajniki doczesnego świata, i teraz spoglądały nań z lotu ptaka. W takich momentach twarz Jungkooka popadała w barwy melancholii, w beże i brązy, w zamyślone półcienie, tak różne, tak odległe od letnich strzępków błękitnego nieba, które przeważnie odbijały się w jego oczach. Na ten widok w Seokjinie zawsze coś miękło, coś pękało, jak wilgotna gleba na wiosnę, jak topniejąca ściana lodowca.

To były jedne z tych rzadkich momentów, kiedy Kim Seokjinowi naprawdę brakowało słów. Miał ich w sobie wiele, tłoczyły się w nim i plątały ze sobą nawzajem. Ale żadne nie nadawało się do wypowiedzenia go na głos.

Jungkook chyba to wyczuł, bo uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem uśmiechem znacznie cieplejszym i bardziej obecnym. W jego oczach przyczaiły się niepokojące, psotne błyski.

– Poza tym wiem, jak bardzo rozczarowany byłeś, że nie będziemy wszyscy razem wędkować – powiedział, dziwiąc tym Seokjina, który wcale nie czuł się rozczarowany, póki Jungkook nie nadał jego uczuciom imienia. Dotąd myślał, że jest po prostu niepocieszony, bo nie będzie miał okazji zjeść świeżo złowionej ryby na kolację. Teraz jednak zrozumiał, że Jungkook miał rację. Seokjin był rozczarowany. I wcale mu się to nie spodobało.

Starszy zmarszczył brwi, a uśmiech Jungkooka pojaśniał, jakby chłopak doskonale wiedział, co się dzieje w głowie przyjaciela. Seokjina czasem to przerażało. Nie lubił, kiedy ktoś wchodził do jego głowy bez uprzedniego zaproszenia. A Jungkook robił to notorycznie. To była jedna z jego niezliczonych nadnaturalnych mocy.

– Tak, byłeś rozczarowany – powiedział młodszy z naciskiem, jakby usatysfakcjonowany chaosem, który wywołał. – Dlatego przygotowałem też to – dodał, przechylając się na bok i wydobywając z cienia dwie wędki, należące (oczywiście) do Seokjina. Starszy prychnął, nie tłumiąc jednak rozbawionego uśmiechu.

– I co chcesz tu łowić? Gołębie? – zapytał, spoglądając na Jungkooka z mieszanką powątpiewania i podziwu. Oczy młodszego zamigotały złowieszczo.

– Coś znacznie lepszego.

*

– Czterdzieści trzy do trzydziestu pięciu. A podobno to ty tu jesteś specjalistą od wędkowania, hyung – powiedział Jungkook z dokuczliwą nutą w głosie. Seokjin pokręcił głową.

– Zaraz, zaraz. Ustaliliśmy, że za bokserki jest siedem punktów, tak?

Jungkook przytaknął.

– A co z bokserkami w różowe serduszka?! – zawołał Seokjin, zdejmując bieliznę z haczyka swojej wędki i machając nią przed oczami przyjaciela, jakby to było cenne trofeum. – Nie wmówisz mi, że nie są warte co najmniej dziesięciu punktów!

– Nie mogę dawać ci forów, hyung. Jesteś wystarczająco duży, żeby zrozumieć gorycz porażki – odparł Jungkook, zachowując kamienną twarz. Rywalizowanie z nim było trudne, a on sam bezlitosny, niezależnie czy pojedynkowali się w turnieju tenisa stołowego, w prędkości jedzenia żelek, czy też w ilości wyłowionych z balkonu pod nimi elementów suszącego się na sznurkach prania.

Seokjin przechylił się przez barierkę, omiatając wzrokiem ich pole bitwy. Balkon Namjoona.

– Myślę, że hyung nas zamorduje – mruknął Jungkook, wędrując za jego wzrokiem. Ich niewinna zabawa zasiała znacznie większe spustoszenie, niż można się było spodziewać. Część ubrań leżała porozrzucana po podłodze balkonu. Część spadła im z wędek i runęła w przepaść zaułku między budynkami, kończąc pewnie gdzieś w błocie, albo w śmietniku. Jeden ze sznurków na pranie się zerwał i dyndał teraz smutno, delikatnie poruszany wiatrem. Seokjin pokiwał głową.

– Myślę, że możesz mieć rację.

Spojrzeli na siebie i przez chwilę nic się nie działo. A potem obaj wybuchli śmiechem.

Jungkook po raz ostatni zarzucił wędkę, nie chcąc zmarnować okazji do dodatkowej zdobyczy. Seokjin natomiast, w geście kapitulacji, wsparł głowę na dłoni i przyglądał się poczynaniom przyjaciela. Wiatr mierzwił włosy Jungkooka i poruszał jego zbyt luźną koszulką. Oczy miał skupione, usta miękkie od uśmiechów. Jego twarz pełna była kolorów i chyba nie stanowiło to zasługi choinkowych lampek. Jungkook po prostu taki był. Emanował barwami.

I stojąc tak z wędką na skraju ciemnej miejskiej nocy, wyglądał, jakby łowił gwiazdy.

– Myślę, że wcale nie jestem powodem twojej starości, hyung – odezwał się Jungkook, nie zaglądając już w dół, na balkon Namjoona. Wzrok zawieszał gdzieś w oddali, gdzieś na niebie. Może patrzył na Księżyc. Może na światełko samolotu, szumnie przemykające przez kurtynę ciemności nad ich głowami i pozostawiające na niej niewidzialny w mroku, dymny haft. – Myślę, że przy mnie młodniejesz. – Jungkook spojrzał Seokjinowi w oczy. – Myślę, że przy mnie po prostu jesteś sobą.

I tak to właśnie było z Jungkookiem. Czasem mówił rzeczy, na które w głowie starszego nie istniała żadna dobra odpowiedź. Seokjin poczuł, jak pieką go uszy.

– Sobą, czyli zdziecinniałym dorosłym, który zatrzymał się na tym etapie rozwoju, na którym najlepszą rozrywką jest kradnięcie komuś bielizny dla żartów? – zapytał, a Jungkook wyszczerzył się w uśmiechu.

– Dokładnie tak.

– Doskonale! To od zawsze była moja aspiracja życiowa.

– Ale jest tego więcej – powiedział Jungkook, spoglądając na niego miękko. – Jesteś tą osobą, która zawsze sekretnie troszczy się o innych, tak żeby każdy to odczuł, ale nikt nie zauważył. Jesteś tą osobą, która zawsze stanie w mojej obronie, choćbym nie wiadomo jak głupią rzecz zrobił. Zawsze mnie wysłuchasz, zawsze mnie zrozumiesz. I zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć.

Seokjin myślał gorączkowo, co można na to odpowiedzieć. Nie miał serca po raz kolejny obracać słów Jungkooka w żart. Zwłaszcza, kiedy widział ten znajomy cień nieśmiałości, który czasami pojawiał się na twarzy młodszego, kiedy mówił o czymś dla niego krępującym. Ale emocjonalne rozmowy to nie była mocna strona Seokjina. Bo być może chciał Jungkookowi powiedzieć, jak bardzo go ceni. Być może chciał go uświadomić, że gdyby młodszy z nim nie został, ten weekend byłby ciemny, chłodny i pusty. Pozbawiony piękna sierpniowej miejskiej nocy, które odbijało się we wpatrzonych w niego oczach.

Bo Jungkook potrafił nadawać rzeczom urok.

Seokjin był w stanie stworzyć coś względnie ładnego. Ale to Jungkook zawsze sprawiał, że coś ładnego stawało się czymś wyjątkowym. Starszy go za to podziwiał, choć prawdopodobnie nigdy nie przyznałby tego na głos, a już na pewno nie w poważnej rozmowie, takiej jak ta.

Od mówienia ocalił go nagły chłodny podmuch wiatru. Jungkook wzdrygnął się mimowolnie, a Seokjin przypomniał sobie o bluzie, którą tu ze sobą przyniósł, a która teraz leżała porzucona na stercie poduszek.

Starszy schylił się po nią i narzucił ją Jungkookowi na ramiona. Kaptur naciągnął mu głęboko na oczy, tylko po to, żeby choć przez chwilę nie musieć spoglądać w ich jaśniejącą toń. Młodszy zaśmiał się cicho. Uniósł rąbek kaptura, zerkając na Seokjina jednym okiem. W żółtej bluzie wyglądał, jak promyk letniego słońca, który zbłąkał się na ten ciemny dach i postanowił go rozświetlić w środku czarnej nocy. Seokjin czuł się jak Księżyc, odbijając jego jasny uśmiech i złoty blask jego oczu.

A potem Jungkook wtulił się w niego i Seokjin poczuł, jakby trzymał Słońce w swoich ramionach. Położył dłoń na głowie przyjaciela i zmierzwił mu włosy. Jungkook odchylił się nieco, żeby na niego spojrzeć. Młodszy chyba naprawdę łowił tej nocy gwiazdy, bo w jego oczach można było rozpoznać całe ich konstelacje. Może i Seokjin nie był dobry w słowach, ale Jungkook zdawał się rozumieć go i bez nich. I była w tym wyjątkowość. Było w tym piękno.

Jungkook uśmiechnął się promiennie, a Seokjin poczuł w sercu ciepło.

Poczuł w sercu młodość.

*

Opowiadanie dedykuję Gabi w dniu urodzin! Wszystkiego najlepszego od Asi, a także ode mnie. Życzę Ci wielu pięknych chwil i wielu pięknych ludzi, z którymi będziesz je dzielić. Niech młodość nigdy nie gaśnie także i w Twoim sercu. Sto lat! <3

shizu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro