blue sky

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— In vino veritas, ale gdzie jest moja cholerna wódka?

Choć zegar stojący na szafce w kącie pokoju wskazywał trzecią, przed chwilą minęła piąta, co łatwiej było chyba rozpoznać po wzmagającym się na Alejach, samochodowym huku, niżeliby nieruchomych wskazówkach lub chociażby wypływających na nocne sklepienie gwiazdach. Apolonia co prawda nie była skrajnym przypadkiem słomianego zapału, ale gdy po tygodniu zbierania się po zakup nowych baterii, usłyszała od swojej współlokatorki, że od dwóch dni względnie udaje jej się zasnąć i jeżeli tylko spróbuje na nowo uruchomić to dziadostwo, to wyciąganie jego części z jej martwego, pedagogicznego truchła zajmie patologom naprawdę długo. Polonistka z niespotykanym spokojem oznajmiła na to, że Aldona jest wybitnie durna, bo "martwe truchło" jest pleonazmem i żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie powiedziałby czegoś tak bezsensownie głupiego ("może od razu na urodziny zrobisz mi jabłkową szarlotkę?" "na urodziny mogę cię co najwyżej zepchnąć z balkonu"), ale baterii nie kupiła. To, w jakim stopniu było to winą bezkresnego miłosierdzia, a jakim czystego lenistwa, pozostanie jednak zagadką.

— Chyba nie ma — odparła studentka. Innego dnia pewnie by była tym faktem trochę zdumiona, bowiem brak alkoholu w ich mieszkaniu był praktycznie tak abstrakcyjny, jak brak sufitu albo okien, ale nie pod koniec listopada. Naprawdę, kiedy w końcu udało się doczołgać do mieszkania, nikomu się nie chciało zmuszać do tak prozaicznych czynności, jak na przykład uzupełnianie zapasów. Oczywiście zapewne miało się to za moment zmienić, gdyż "Apolonia trzeźwa to Apolonia złośliwa, przygnębiona i nieprzewidywalna". — Aż tak się trzeba było przed poniedziałkiem znieczulić?

— Gdybyś miała cztery godziny pod rząd z gówniarzami po ósmej klasie, to też byś się musiała znieczulić.

— Nie mówi się "pod rząd", to rusycyzm — zauważyła z nie lada satysfakcją Aldona. Apolonia złapała się za głowę.

— A może by tak rzucić to wszystko i złożyć papiery na filologię rosyjską?

Młodsza współlokatorka westchnęła i pokręciła głową. Ta jesień definitywnie nie oszczędzała ani jej, ani siedzącego obok pogromu mat-fizów. Prawdę mówiąc, malowała się jak istne piekło przepracowania, zmęczenia i rozpaczy, której horyzontu Zielińska nie umiała określić prawie tak jak połowa nieprzygotowanych kandydatów podczas egzaminu na politechnikę. Nie można było nawet powiedzieć, że niebo niespodziewanie pokryły czarne chmury, nicią smutku szczelnie zszywając widok na utęsknione gwiazdy, bo jakby nie patrzeć, miasto było po prostu tak samo brudne i zanieczyszczone jak zwykle, a głupie otworzenie okna groziło uduszeniem się. Niby per aspera ad astra, ale mrok zapadał tylko prędzej i na dłużej, zmęczenie nie pozwalało nawet na oddanie się do krainy ciepłych snów, a niebo stawało się coraz to bardziej żółte.

Nie zwracając już większej uwagi na Aldonę, a tym bardziej na piętrzącą się kopę sprawdzianów, kartkówek oraz – o bogowie, dajcie jej cierpliwość i hart ducha, by to wszystko kiedykolwiek sprawdziła – rozprawek porównawczych, Apolonia wróciła do szperania w odmętach internetu. Fakt, że pojęcie pt. "mamy dwa osobne pokoje, więc możemy żyć w swobodnej symbiozie, nie wchodząc sobie w drogę... aż tak bardzo" niezbyt funkcjonowało, był spowodowany głównie pasją Apolonii, jaką było głośne słuchanie k-popu i darcie się po pseudo-koreańsku (równie dobrze mogłoby uchodzić to za mowę Marsjan), oraz fakt, że to ona miała w pokoju balkon oraz okno wychodzące na Aleje (i zapewne dające możliwość podziwiania szerokiej panoramy miasta nad dachami kamienic, gdyby nie, cóż, smog), a widok na przestrzeń urbanistyczną był Aldonie bardzo potrzebny przy pracach na studia. Skutkowało to mniej więcej tym, że polonistka, choć nigdy nie chciała, prawdopodobnie potrafiłaby bez zająknięcia wymienić różnice między porządkami kompozytowym i rzymsko-korynckim oraz opisać ich budowy na plintrze zaczynając, na mutulae kończąc, a Aldona z pewnością mogłaby wyskrzeczeć całe "Blood Sweat & Tears" po marsjańsku.

Studentka dwukrotnie wysunęła wkład z ołówka i wsunęła go z powrotem. Spojrzała na praktycznie skończoną pracę, w której jednak wciąż czegoś brakowało, a następnie na stertę papierów przed rozwaloną na kanapie z niewzruszoną miną godną indiańskiego wodza, którego nawet wizja rychłej śmierci nie jest w stanie poruszyć, świadczącą o kompletnym niewzruszeniu lub wręcz przeciwnie; zbyt głębokiej rozpaczy Apolonią.

— Co oglądasz?

•••

Drzwi do mieszkania trzasnęły niczym pierwszy grzmot przed burzą, bo oto do mieszkania Apolonii Wrony wkroczył istny huragan.

— WRÓCIŁAM!

Ów huragan zmieszał się najwidoczniej, nie rozważając przed efektownym wejściem, że drzwi mogą popędzić jak szalone i rąbnąć w ścianę niepowstrzymane przez jakiegoś buta, bądź torbę, bądź inny przedmiot codziennego użytku (którego nigdy nie ma pod ręką, kiedy akurat jest potrzebny), czyli dokładnie na odwrót niż zazwyczaj. Zazwyczaj przedpokój panny Wrony był tak zawalony gratami wszelakiej maści, że samo otworzenie tychże drzwi i niepotknięcie się po drodze o jakiś leżący w przejściu przedmiot albo nieoberwanie po głowie niespodziewanie spadającym z szafy podobnym wihajstrem stanowiło sukces. Problem nie leżał nawet w tym, że Apolonia i jej współlokatorka borykały się z bałaganiarstwem. Nie, po prostu miejsca nie było wiele, szczególnie po wprowadzeniu się Aldony i zajęciu przez nią drugiego pokoju, bowiem wszystkie przedmioty rzadziej używane, które do tamtej pory mogły sobie spokojnie tam zalegać, musiały opuścić swoje dotychczasowe miejsce. Po dokładnym zbadaniu, czy ściana żyje (nie żyła – bogowie, na szczęście, Eleonora naprawdę nie wiedziała, co mogłaby zrobić, gdyby było inaczej – ale też nie była uszkodzona, podobnie jak i klamka), człowiek-huragan ponownie nabrał powietrza w płuca, by ponowić wołanie:

— WRÓCIŁAM!

Jednak ponownie przywitał ją brak odpowiedzi. Niezniechęcona tym jednak Eleonora ruszyła w głąb mieszkania. Wątpiła, by nikogo w nim nie było, szczególnie że już po chwili usłyszała jakieś hałasy. Podążając za dźwiękiem, pchnęła drzwi do pokoju właścicielki całego przybytku. Malująca się w środku scena nie zdziwiła jej szczególnie, aczkolwiek zaciekawiła. Wisząca nad laptopem Apolonia sprawiała wrażenie pragnącej utopić swoją współlokatorkę we wrzącej smole, a owa w myślach i na głos uliczną łaciną skazana na męki, najwidoczniej w dużej mierze podzielała te uczucia, bo w dłoniach ściskała tomiszcze Wilfrieda Kocha najpewniej z zamiarem palnięcia Wrony w ten pusty łeb. I wszystko zapewne skończyłoby się nieszczęściem (nie pierwszy raz zresztą), gdyby nie to, że siedząca przodem do drzwi Aldona zauważyła przybycie Eleonory.

— Czy możesz się w końcu zam... — zaczęła, ale brutalnie jej przerwano.

— JESZCZE MI KURWA POWIEDZ, ŻE BULBASAUR NIE JEST NAJLEPSZ...

— NIE KLNIJ, ZA TOBĄ JEST DZIECKO!

Apolonia w tempie godnym Barry'ego Allena oraz z gracją Hulka obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i ze zdumieniem spojrzała w roześmianą twarz nowoprzybyłej.

Może to jest moment, w którym wartałoby wyjaśnić, w jakich okolicznościach ów asteroida szczęścia zaczęła przynależeć do tego harmidru. Otóż wszystko zaczęło się jakieś dwa lata wcześniej, kiedy równie zmęczona, praktycznie tak samo gardząca głupią młodzieżą (do której, jakby nie patrzeć, wciąż częściowo przynależała) Apollonia zaczęła ubiegać się o pracę w szkole średniej, a nie gimnazjum, w wyniku czego przez moment uczęszczała na staż, który częściowo odbywał się w trakcie zajęć maturalnej klasy humanistycznej, co było o tyle śmieszne, że lektur do własnej matury nie przeczytała praktycznie żadnych. Jak chyba nietrudno się domyślić, do tejże klasy przynależała Eleonora, która z całego tłumu wydała się Apolonii jednostką najprzyjemniejszą... albo może trafniejszym ujęciem byłoby "najmniej irytującą". Był to bowiem czas w życiu młodej polonistki, kiedy zaczęła przeżywać swój pierwszy głęboki kryzys ("a może to jednak nie oni są skrajnie beznadziejni? może to po prostu ja jestem beznadziejnym nauczycielem?") pomieszany z PMS ("Pieprzyć Małe Szatany – najwyższej je uwalę i spędzę kolejny uroczy rok z jełopami mylącego Krasickiego z Krasińskim"), co skutkowało tylko pogłębiającą się niechęcią w stosunku do swoich potencjalnych podopiecznych. Jednak tak jak piece grzewcze sprawiają, że niebo żółknie od zanieczyszczeń, tak możliwość pracy z ludźmi na wyższym szczeblu edukacji i w sfrustrowaną Wronę tchnęła iskierkę nadziei na odrobinę lepsze jutro.

Jednak okazało się, że był to tylko kolejny, perfekcyjny dowód na to, że przysłowie "nadzieja matką głupich" ma przełożenie na dosłownie każdą sferę życia. Apolonia przekonała się o tym bardzo prędko, a dokładniej, kiedy już po pierwszym dniu dotarły do niej memy z jej podobizną. A mimo wszystko Eleonora stanowiła naprawdę istotę pocieszną w tej całej tragikomedii, na tyle sympatyczną, by oprowadzana przez nią po szkole Apolonia zdołała zapałać do niej iskierką sympatii, która naraz przerodziła się w prawdziwy pożar miłości, gdy praktykantka dostrzegła jeden mały, lecz zmieniający praktycznie wszystko szczegół.

— Czy ty masz na plecaku przypinkę z Parkiem Jiminem?

Apolonia z westchnieniem ulgi oraz dwoma kubkami herbaty z prądem uczciła zakończenie stażu w placówce, która okazała się bardziej patologiczna, niż na początku zakładała i poprzysięgła, że jej stopa już nigdy nie przekroczy progu tej szkoły, nawet jeżeli byłaby to ostatnia dla niej oferta pracy w całej Małopolsce. Jednocześnie bez najmniejszych skrupułów mogła wyciągnąć zaprzyjaźnioną absolwentkę szkoły średniej na wspólne wycie po marsjańsku. Będąca świadkiem tego zjawiska Aldona tylko przekrzywiła głowę, jak gdyby próbowała rozgryźć, z której planety (a może raczej z którego układu?) się ta dwójka urwała, ale już po chwili sama siedziała po środku tego kosmiczo-koreańskiego darcia, zachwycając się zdjęciami kota Eleonory.

— O, jaki słodki. Jaki puchaty. Apolonia, do jasnej cholery, ścisz ten jazgot i spójrz, jakie ma mięciutkie łapcie. Jakie kochane puciu-puciu, ojej.

Krócej mówiąc, Eleonora została wchłonięta przez mieszkanie Wrony, a dokładniej to przez dwie świrnięte lokatorki, i raczej nic nie zapowiadało, żeby miała szansę się stamtąd prędko wydostać.

•••

— Oglądałyśmy Pokemony, ale ten oto upoś — Apolonia skinęła brodą w kierunku siedzącej z nosem w komórce Aldonie — nie rozumie potęgi Bulbasaura. Zielińska, chyba dostaniesz wypowiedzenie.

Eleonora parsknęła śmiechem, sadowiąc się na kanapie między skłóconymi współlokatorkami. Jak absurdalne by to wszystko nie było, tak miło się temu przyglądało. Czas płynął, pory roku się zmieniały, maturę się zdało, pracę jakimś cudem znalazło – naprawdę dobrze, że przynajmniej ta jedna rzecz w jej życiu pozostawała niezmienna i cudownie stabilna.

— Ha, Roksana pisze, że nie ogarnia, ale Bulbasaur brzmi jak upośledzony żółw! — wykrzyknęła studentka usatysfakcjonowana tym, że najmłodsza, przebywająca aktualnie na Helu przyjaciółka jest po jej stronie. — Dwa do jednego.

Obie z Wroną w jednej sekundzie spojrzały na biedną, postawioną w patowej sytuacji Eleonorę.

— Leon...

— Leon, nie.

— JA NIE WIEM!

— Pamiętaj, kto cię karmi!

Aldona rozłożyła ramiona, nie rozumiejąc, skąd polonistka wytrzasnęła taki argument.

— No na pewno nie ty — zauważyła.

— Mogę ci zrobić herbatę!

Eleonora jednak nie opowiedziała się po żadnej ze stron, a przynajmniej udało jej się to sprytnie odwlec. Mimo tego Apolonia poszła po te dwa kubki herbaty, klnąc przy tym, że "jak to tak bez prądu?", a Aldona, nie łudząc się, że jej współlokatorka skłonna jest do jakichkolwiek bezinteresownych uczynków w jej kierunku, zrobiła sobie kawy. Maraton "Pokemonów" ruszył na nowo, tym razem w trzyosobowym składzie. I zanim zdążyły się dowiedzieć, czy stronnictwo studentki wygrało, czy też sprawa pozostała nierozwikłana, pozasypiały. A kiedy o bladym świcie (czytaj: przed południem) skaczące po parapecie gołębie zbudziły Aldonę, a ona sama uświadomiła sobie, że Eleonora jest po raz drugi z rzędu spóźniona na busa do miasta, w którym aktualnie pomieszkiwała i pracowała, poranne niebo po raz pierwszy od wielu dni porzuciło nużące tony szarości na rzecz, co prawda trochę brudnego, ale błękitu.

•••




miało być wrzucone na osiemnaste urodziny mendicante_ , ale twój tata jest zapracowany i, cóż, leniwy, więc jest dopiero teraz. wszystkiego najlepszego, Marek.

(ZielonaBestia powinna się teraz załamać tym tworem i polecieć pisać rozdział, by tę masakrę zrównoważyć)

polecam wszystkim sięgnąć po wybitne dzieło autorstwa wcześniej wspomnianego zielonego wafla, z którego pochodzą Apolonia, Aldona oraz Roksana, (wciąż czekam na część z Eleonorą, halo), które z kolei wzorowane są na czterech wybitnych jednostkach.

(kontynuacja wrzucona na profil wolframiki )

to kiedy Yellow Sky, ZielonaBestia ?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro