2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następny dzień. Następny cholernie wkurzający, samotny dzień. Wstałem o siódmej czterdzieści pięć, od razu wykonując swoją poranną rutynę. Wyszedłem na korytarz i wszedłem do wspólnej łazienki. Oczywiście, chłopacy mieli oddzielną. Pryszniców było osiem, a do jednego wszedłem. Na szczęście było pusto. Korzystając z sytuacji, która nie zdarza się często, szybko się umyłem i jeszcze w mokrych włosach, zszedłem na śniadanie.

-Bakugo! Po śniadaniu przyjdź do mojego gabinetu!- krzyknął dyrektor ośrodka, kiedy mnie zauważył.

Przecież nic nie przeskrobałem w najbliższym czasie. Westchnąłem i zjadłem posiłek, kompletnie ignorując dziwne spojrzenia kierowane w moją stronę. Codzienność.

Umyłem swój talerz i kiedy dotarłem pod drzwi gabinetu, zapukałem. Dostałem potwierdzenie, więc wszedłem do środka. Od razu, rzuciła mi się w oczy dziewczynka siedząca krześle, tyłem do mnie. Kiedy usłyszała dźwięk, odwróciła się do mnie. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Miała może z osiem lat. Jej włosy były rude i muszę przyznać, że była naprawdę ładna. Nawet jak nie widziałem jej całej, to wiedziałem już, że jest wychudzona.

-Bakugo. Proszę usiądź- odparł Pan Smith wskazując na drugi fotel koło dziewczynki.

Kiedy to zrobiłem, zabrał głos:

-Tak jak wiesz, bez powodu cię tu nie przysłałem. Pewnie się zastanawiasz, kim jest ta dziewczynka. Nazywa się Lilia Pein i także jest wampirem. Znaczy, będzie, bo tak jak wiesz, w wieku jedenastu lat będzie miała moce. Twoim zadaniem jest się nią zająć. Jesteś jednym z najstarszych tutaj, więc dlatego powierzam tobie te zadanie. Będziecie mieli wspólny pokój. Do max piętnastej przyniosą jej łóżko. Masz ją nauczyć zasad panujących tutaj. A teraz zmykajcie.. potwory- ostatnie zdanie szepnął z szyderczym uśmiechem.

Posłałem mu chłodne spojrzenie, ruszyłem do pokoju, a Lilia za mną. Kiedy byliśmy pod drzwiami, wpuściłem ją do środka.

-Przytulnie- mruknęła, kiedy wszystko obejrzała.

Mimowolnie prychnąłem. Jak można nazywać przytulnym, pokój, który znajduje się w ośrodku dla "potworów".

-Jak się nazywasz?

-Katsuki Bakugo, a dla bliskich Kacchan.

-Może ja też będę mogła cię kiedyś tak nazywać- szeroko się uśmiechnęła pokazując swoje jeszcze nie za bardzo równe zęby.

-Kiedyś też mi ktoś tak powiedział. I gówno z tego wyszło- fuknąłem chłodnym głosem, a dziewczyna spojrzała na mnie ze smutkiem- i pamiętaj. Nie potrzebuję litości.

-Oczywiście. Też nienawidzę jak ludzie patrzą na mnie z litością. To żałosne- szepnęła, a ja popatrzyłem na nią z ciekawością.

Interesujące.

-Opowiedz mi coś o sobie.

-Opowiem, jeśli ty to zrobisz- puściła mi oczko, przez co się lekko zaśmiałem.

-Okej. Ale ty pierwsza- usiadłem na łóżku, poklepując miejsce koło siebie. 

Zajęła je i zaczęła:

-Od urodzenia mieszkałam w lesie, ale w Warszawie. To już chyba wiesz, że w wieku osiemnastu lat każdy wampir w ośrodku zostaje zabity jeśli się nie zgodzi służyć łowcom. Moja mama i tata uciekli, a po kilku latach urodziłam się ja. Żyło się nam skromnie, ale kochaliśmy się i wspieraliśmy, a to chyba najważniejsze. Dzisiaj wcześnie rano, byłam na spacerze, żeby pozbierać jakieś owoce, nawet o tym nie wiedziałam, śledzili mnie. Napadli na nasz dom i na moich oczach zabili moich rodziców. I zabrali mnie tu- zakończyła.

W jej oczach czaiły się łzy, które teraz leciały po policzkach. Niewiele myśląc, zamknąłem ją w uścisku, a ona ufnie się we mnie wtuliła.

Czułem, że muszę ją chronić.

-Teraz twoja kolej- mruknęła kiedy się uspokoiła.

-Miałem podobną sytuację do ciebie. Moi rodzice też uciekli, ale ojciec kiedy dowiedział się, że pojawię się ja, stchórzył i uciekł. Wychowywała mnie sama i kiedy miałem osiem lat, została zabita na moich oczach. Tylko akurat ja wróciłem z spaceru i nie było jej w domu. Potem usłyszałem krzyk i co było dalej możesz się domyślić-  Lilia popatrzyła na mnie ze zrozumieniem.

- A ile masz lat? Przez cały ten czas byłeś samotny? Bo przeczuwam, że jesteś sam.

-Mam ponad siedemnaście. Za pół roku skończę osiemnaście. Kiedy trafiłem do ośrodka, byłem gnębiony i bity, ale pewnego razu uratował mnie Nicolas. Miał czternaście, był oprócz mnie jedynym wampirem. Był przywódcą. Nienawidził przemocy, więc ci którzy robili mi krzywdę zostali ukarani, a on się mną zaopiekował. Był jak starszy brat którego nie miałem. Ale wszystko co dobre się kończy. Wolał umrzeć niż służyć łowcą, więc w dzień swoich osiemnastych urodzin został zabity. Od tamtej pory z nikim nie rozmawiam, większość się mnie boi i jestem dziwakiem.

-Ja się ciebie nie boję- odparła rudowłosa.

Nie wiem czemu jej o wszystkim opowiedziałem. Może dlatego, że nasza początkowa sytuacja była podobna? A może dlatego, że miałem ochotę komuś się wygadać? Nie wiem, ale nie żałuję. Nawet jeśli jest to tylko ośmioletnia dziewczynka.

-To chyba dobrze. Swoich się nie można bać- mruknąłem.

Resztę dnia spędziliśmy, rozmawiając o rzeczach, które lubimy. Musiałem przyznać, że ją polubiłem. Na mojej twarzy nadal się nie pojawił uśmiech, a śmiechy były chłodne, ale myślę, że przy niej szybko się to zmieni.

Podobało się? Proszę o ocenę w komentarzu. Do następnego! 🤗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro