7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-No nawet- szepnąłem- ale nie myślcie sobie niewiadomo czego. Nie potrafię kochać- dodałem- idę się przejść.

Wyszedłem z namiotu. Skierowałem się do lasu, który był kilkanaście metrów od obozu. Czy to co powiedziałem dziewczynom było prawdą? Na tą chwilę tak. Oczywiście, chodzi mi o inną miłość niż tą którą darze je. Je kocham jak siostry, a to jak coś innego. Nigdy nie podobała mi się żadna dziewczyna. Tak, wiele razy pomyślałem "ładna jest", ale to nic nie znaczy. Mam bliskich i to mi narazie wystarczy, ale czasami czuję dziwną pustkę. Jakby czegoś, a raczej kogoś mi brakowało w sercu. Ale mam dopiero osiemnaście lat i może jeszcze w swoim życiu spotkam jakąś osobę, która pokocha takiego... pot- wampira jak ja.

Szczerze to nie wiem dlaczego tak teraz to przyszło mi do głowy. Straciłem mamę, przyjaciela, a teraz mam jedną osobę, którą traktuje jak siostrę i jedną, która jest nią. Kochają mnie takim jakim jestem, wspierają, ale... Ja nie zasłużyłem sobie na to. Chyba popadam w paranoje. W pewnym momencie usłyszałem trzaskające gałęzie. Dźwięk był coraz głośniejszy, aż z krzaków wyszło dwoje mężczyzn. Rozmawiali, śmiejąc się, ale kiedy mnie zobaczyli, na ich twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Byli to łowcy, ale to było nic. To był Charlie White i Thomas Wang.

Na mojej twarzy pojawiła się obojętność, ale to oczy pokazywały co czuję. Złość. Wielką złość. Przez sekundę w ich oczach pojawił się strach, ale szybko zniknął.

-Nie byliście na spotkaniu?- spytałem, a po ich minach wywnioskowałem, że nie wiedzą o co chodzi- mieliście nie wchodzić mi w drogę. Porozmawiałem z waszym przywódcą i nie możecie mnie, ani moich sióstr zabić. Będziemy tutaj kilka dni. A teraz znikajcie, dopóki się powstrzymuje, żeby się na was nie rzucić.

Parsknęli śmiechem.

-Skąd mamy wiedzieć, że nie kłamiesz? Nie wierzymy ci.

-To idźcie do swojego przywódcy. On powie wam, że to prawda- moja cierpliwość wisiała na włosku.

-Nie. Najpierw cię zabijemy- warknęli zgodnie, a ja uśmiechnąłem się demonicznie.

-Ostrzegałem- wyobraziłem sobie jak ziemia zaczyna się pod nimi "niszczyć", a oni zaczynają spadać w otchłań.

I tak się stało. Patrzyłem na to zadowolony. Próbowali się chwycić czegoś, ale nie było to łatwe.

-Proszę, nie zabijaj ich- usłyszałem za sobą głos.

Odwróciłem się. Brązowłosa patrzyła na mnie z determinacją, ale w jej oczach czaił się strach. Ciekawe czy boi się mnie, czy o nich. Westchnąłem, i po chwili wszystko wróciło do normy.

-Zadowolona?

-Tak- posłała mi lekki uśmiech i podeszła do mężczyzn. Leżeli na ziemi oddychając głęboko.

-Gdzie się włóczyliście?

-Byliśmy w lesie. Sprawdziliśmy, czy jakieś potwory się nie przedostały tutaj.

-Mam to gdzieś. Na 100% słyszeliście alarm, żeby każdy zebrał się w namiocie. Przywódca kazał nie zabijać wampirów, które są teraz naszymi gośćmi. A wy nie mieliście się zbliżać do chłopaka, do Kacchana Bakugo-warknęła, a oni pokiwali głowami, cały czas zerkając na mnie z przerażeniem.

-Nie bójcie się mnie- mruknąłem spokojnym, słodkim głosem- nic wam nie grozi. Jeśli mnie nie sprowokujecie- dodałem i poszłem w głąb lasu.

Usłyszałem jeszcze kilka ostrzeżeń, i po chwili Uraraka była przy mnie.

-Przepraszam za nich- mruknęła, a ja skinąłem głową. Nie miałem ochoty rozmawiać.

-Zły humor?

-Mhm.
-Poczekaj- chwyciłem za jej ramię.

Popatrzyła na mnie zdziwiona.

-Nadal się mnie boisz?- spojrzałem na jej rękę. Miała krótki rękawek, więc zobaczyłem, że miała gęsią skórkę.

Czyli już mam odpowiedź.

-Dobra już nieważne. Widać, że tak- fuknąłem, i ją puściłem.

-Nie. Nie boję się ciebie, a gęsia skórka nie jest przez strach- szepnęła i szybkim krokiem odeszła.

Nie przez strach? Czy ona reaguje tak przez mój dotyk?

Hejka! Przepraszam, że czekaliście tak długo i jest krótki, ale...

Postawcie znicz [*] dla mojej weny.

Tak, pierwszy raz mam taki problem i mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Postaram się pisać jak najszybciej, ale nic nie obiecuje. Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro