2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tamtego dnia wstała stosunkowo wcześnie. Mimo, że wypadała sobota. Przeciągnęła się leniwie po czym niezdarnie wywlekła z łóżka. Bez żadnego zastanowienia ruszyła do łazienki. Czy to z resztą takie dziwne? Ubrała się w niebieski podkoszulek, ciemne rurki, a na to wszystko brązową bluzę. Rozczesała włosy i rzuciła okiem na zegarek. Ósma dwadzieścia pięć. Odkąd ja  tak wcześnie wstaję...? Niedługo - a może i już - powinna wstać Jenny. Wzięła jedną z czytanych książek po czym usiadła z nią na łóżku. Całkowicie o niej zapomniała, a przeczytanych stron było dosłownie kilka. Zaczęła od początku.
    Książkę dostała na szesnaste urodziny od rodziców. Dokładniej od mamy, ale tata pomagał jej wybrać. No dobra, Jen dała sobie pomóc. Poza tym dostała również bransoletkę z białego złota, którą zawsze miała na sobie. Wracając do książki - była to tematyka fantastyczna, oczywiście. Mówiła o takich stworzeniach jak wampiry, wilkołaki, czarownice... Wszystko napisane było w formie dokumentu czy czegoś takiego. Opisy, wywodzenie się stworzeń z różnych części świata, opisy legend i takie tam. Książka była raczej gruba, miała chyba z siedemset stron, ale dochodziły do tego również rysunki. Mimo wszystko wydawała się dosyć ciekawa. Z racji swojej wczorajszej przygody poczęła czytać o stworzeniach wilko i pso-podobnych. Od Czarnych Psów, przez lisaje po wilkołaki. Nie było tego strasznie dużo, ale wystarczająco, by zapełnić jej czas, a nawet o jakaś godzinę za dużo.
    Odłożyła książkę na bok i zeszła na dół. Jenny już krzątała się w kuchni szykując najwidoczniej duże śniadanie. Przywitały się po czym Meg zajęła swoje zwyczajne miejsce przy stole. Stół był już praktycznie nakryty, a poza tym Jenny nie lubiła, gdy ktoś wtrąca się do tego co robi. Parę minut później kobieta postawiła przed nosem dziewczyny duży talerz jajecznicy i usiadła obok niej na krześle. Podczas śniadania - świetnego swoją drogą - trochę porozmawiały dzięki czemu dziewczyna dowiedziała się, że jej matka pracuje tego dnia na noc. Była pielęgniarką, więc często Megan zostawała sama w domu.
  - To może zostanę u taty na noc? - zaproponowała nie do końca jeszcze rozbudzona.
  - Całkiem dobry pomysł. Nie będziesz siedziała sama w domu.
  - Właśnie stąd ten pomysł. Może wypożyczę po drodze jakiś film. Zobaczy się. - wzruszyła ramionami.
    Po skończonym śniadaniu pomogła matce wkładać brudne naczynia do zmywarki. Potem Meg ruszyła na górę chcąc spakować swoją torbę. Wzięła to czego nie miała w domu u taty i ruszyła w kierunku wyjściowych drzwi. Pożegnała się z matką, pożyczyły sobie nawzajem miłego dnia po czym wyszła z domu. W uszach miała słuchawki od IPoda. Szła niespiesznym krokiem wpierw w stronę cmentarza. Chciała jeszcze odwiedzić dziadków i po przechadzać się trochę. Przecież nigdzie jej się nie śpieszyło... A poza tym miała jeszcze zajść do wypożyczalni.
    Doszła do cmentarza, Wyłączyła muzykę i puściła luzem przeciągnięte pod czarnym płaszczykiem słuchawki. Weszła na teren tego mrocznego miejsca. Miała zazwyczaj problemy ze znalezieniem grobów, ale nie tych. Zawsze wiedziała jak dojść do pomników jej dziadków. Babcia zawsze ją wspierała, a dziadek wymyślał różnego rodzaju zajęcia. Ponadto babcia zawsze pomagała jej jako tako przeżyć rozwód rodziców. Był to dla niej bardzo ciężki i dłużący się niemiłosiernie okres. Niemal doprowadziło ją to do załamania psychiki, która była zazwyczaj dosyć twarda. Znaczy była jeszcze przed tymi kłótniami, ale nadal wiedziała, że kształtuje się nie tylko przez te przeszło sześć lat lecz w dalszym ciągu. Nie wiedziała czy kiedyś uda jej się odbudować to do końca.
    Pomodliła się przy grobach swoich ukochanych dziadków, posprzątała jako tako po czym wolnym krokiem ruszyła ku wyjściu z cmentarza. Idąc wydeptaną ścieżką czytała nazwiska i lata śmierci na nagrobkach. W końcu, gdy już stała przed główną bramą ogrodzonego terenu zauważyła, że stoi już parę minut i rozgląda się jak zagubiona na boki. Czuła wielką pokusę. Dotyczyła ona wczorajszej drogi powrotnej... Nie chciała tam iść. Opierała się tej chęci z całych sił, ale niestety była ona zbyt wielka. Ruszyła pewnym krokiem w kierunku nikłej dróżki. Postanowiła, że dojdzie nią do centrum i wypożyczy filmy. Po prostu przedłuży sobie trochę drogę. I tak siedziałaby u ojca sama. Idąc tamtędy nie zauważyła niczego specjalnego. Poza tym co miałaby niby zobaczyć?  Po jakichś dziesięciu minutach znalazła się "na mieście". Cóż, Vallent było raczej niewielką mieściną. Weszła do wypożyczalni i przywitała się uprzejmie z Wilsonami. Pan i pani Wilson wspólnie prowadzili tą wypożyczalnię i chociaż nie przynosiła ona zbyt wielkich zysków, wystarczało im to co mieli. Nie posiadali już na utrzymaniu dzieci, a sami nie byli zbyt wymagający. Na ich barkach spoczywało już dobrze ponad czterdzieści lat. Z resztą znała się z tym małżeństwem bardzo dobrze. Tak jak z resztą mieszkańców tego miasteczka... Przystąpiła do poszukiwania filmów. Oglądając półki poczuła się jakoś nieswojo... Jakby obserwowana. Rozejrzała się dookoła. Niedaleko niej stała czarnoskóra kobieta z półtora rocznym dzieckiem na rękach - pani Bennett, jej była nauczycielka francuskiego - oraz grupa chłopców. Było ich około siedmiu i dopiero po chwili zorientowała się, że jest tam również jedna dziewczyna. Więc sześciu chłopaków i jedna dziewczyna. Dwaj opowiadali coś szybko do towarzyszy, którzy patrzyli prosto na nią. A, dziewczyna też. Nie znała ich. Z pewnością tutaj nie mieszkali, a jeśli tak to od niedawna. zamarła jeszcze bardziej - oczy blondyna w czarnej czapce na głowie były takie, jakie już kiedyś z pewnością widziała. Jedno było błękitne, a drugie ciemno- brązowe, niemal czarne... Obłęd.Odwróciła głowę i zaczęła szukać jakichś ciekawych filmów. Źle się jednak czuła obserwowana przez siedmioro obcych osób. Wzięła jeden horror oraz jeden film kryminalny. Podeszła do siedzącego na krzesłach małżeństwa, by je wypożyczyć. Wzięła  filmy i gdy tylko zniknęła za framugą drzwi schowała je do brązowej torby. Wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do Sary. Jakoś nie miała co ze sobą zrobić, a w takich chwilach zawsze wyjmowała telefon. Przyjaciółka opowiedziała jej jak to wczoraj była na randce z Mike'm Tylerem. Cóż, był w końcu kapitanem drużyny footballowej, a to coś znaczy.
  - A wiesz jaki ma słodki uśmiech? - zachwycała się przyjaciółka. - I wcale nie ma, aż takiego paskudnego charakteru jak się wydaje.
  - Saro, ale pamiętaj, żeby uważać. Dwa lata to dla nas pryszcz, ale dla chłopaka to wielka różnica, uwierz. W sensie zachowania i dojrzałości.
  - Ale przecież jest ode mnie o dwa lata starszy, a nie młodszy.
  - No właśnie.
  - Fuu. Idź ty tam. Masz kosmate myśli! - dopiero teraz zrozumiała.
  - Po prostu się o Ciebie martwię.
  - Wiem, wiem. Wołają mnie na obiad, muszę kończyć. No to cześć!
  - Mhm, cześć. - mruknęła do telefonu, bo Sara oczywiście już się rozłączyła.
    Westchnęła cicho po czym ruszyła w kierunku domu swojego ojca. Pewnie jeszcze nie wrócił z pracy, ale to nic. Zawsze miała przy sobie klucze. Posiedzi sobie trochę przed telewizorem, może ugotuje jakiś obiad... Normalne. Powróciła myślami do spotkanej gromadki z wypożyczalni. Cóż, byli mniej więcej w jej wieku, więc jeżeli zostaną tu na stałe to pewnie zapiszą się do szkoły. Z resztą co ją oni interesują... Znaczy... Ta dziewczyna niestety zawsze przedstawiała się jej jako chłopak. Była ubrana w luźną bluzę i długie bojówki w kolorze brudnego beżu, więc jednak wyglądała tak jak wyglądała. Może i miała długie włosy, ale były odgarnięte do tyłu... Poza tym ona skierowała wzrok na kogo innego.
    Ci dwaj chłopcy, którzy zerkali na nią nerwowo i opowiadali coś szeptem. Wydawali się dziwnie znajomi. Może już kiedyś ich widziała? Raczej nie, ale kto to wie... Gorzej nie dawały jej spokoju te oczy... Były dokładnie takie, jakie widziała wczoraj wracając z cmentarza. To było bardzo dziwne, ale mogła rękę dać sobie za to uciąć. Wpadała w paranoję. Teraz dręczyły ją te myśli... Niektórych rzeczy lepiej nie odkrywać. - stwierdziła ugodnie w myślach. Niedługo potem doszła do domu ojca. Otworzyła kluczem drzwi i oczywiście je za sobą od razu zamknęła (na klucz). Tak miała w zwyczaju - jak dla niej lepiej było dmuchać na zimne. Co jej szkodzi przekręcić ten klucz ze dwa razy w zamku? Bez przesady. Włączyła telewizor i zobaczyła jakie właściwie wypożyczyła filmy. Kryminał to "Anioły i demony". Film naprawdę godny polecenia, ale już niestety oglądany przez nią i jej ojca. On nie potrafi po prostu oglądać tego samego. Drugi, horror nosił tytuł "Wilkołak". Zapowiadał się na naprawdę ciekawy, chociaż niekoniecznie musiał być straszny. Cóż, zobaczy się.
    Podeszła do lodówki i zobaczyła co w niej jest. Nie za wiele. Postanowiła zrobić sałatkę. Wyjęła potrzebne rzeczy i po włączeniu na IPodzie głośno muzyki zaczęła kroić warzywa i owoce. Najprostsza, a zarazem smaczna sałatka jest najlepszą do "pojedzenia". Poza tym jest dość syta. Na kolację zawsze można zamówić pizzę. Gdy ją już skończyła, nałożyła sobie porcję i poszła przed telewizor. Jadła powoli oglądając. Czekała, aż James wróci w końcu z pracy. Powrót ojca. Wybawienie z już całkowitej nudy. Gdy wszedł przywitała się z nim grzecznie i poinformowała o zrobionej sałatce. Powitał tą wieść z wyraźną ulgą, ale również rozczarowaniem. On nie lubił takich "słabych jedzeń" jak to zawsze ujmował. Kiedy powiedziała o niewielkiej ilości jedzenia w lodówce James ucichł natychmiast. Chyba z resztą nie dziwne. Gdy skończył jeść, praktycznie dopiero zaczęli rozmawiać.- I co u ciebie? Jak mija dzień?
  - Powoli... - mruknęła tylko w odpowiedzi. Wymusiła jednak lekki uśmiech na twarzy. Wiedziała, że ojciec i tak się na to złapie. - A u ciebie? Wydarzyło się coś ciekawego?
  - Nic. Jak zwykle musiałem śmigać jak mały samochodzik. I wiesz co? Ten idiota... - teraz ojciec przez jakieś dwadzieścia minut opowiadał jej o swoim dniu w pracy. Takim jak zawsze z resztą. Dużo pracy i brak czasu na odpoczynek. Super. - Zaplanowałaś coś na dziś? - zapytał na koniec.
  - Wypożyczyłam dwa filmy.
  - Ale wiesz... Mam jutro do oddania nowy, ważny projekt...
  - Jasne. Rozumiem. Sama je sobie obejrzę. - odparła i uśmiechnęła się lekko.
  - Przepraszam. Ale dasz sobie radę.
  - Jasne, że dam.
    Zaproponowała, że pozmywa. Ojciec przystał na to dosyć chętnie. Nawet on chce się mnie pozbyć. - przeleciało jej przez myśli. Westchnęła. Wmawiała to sobie niby, ale znajdowało się w tym również ziarnko prawdy. Postanowiła, że i tak obejrzy na pewno ten film wieczorem. Zrobiła sobie wielką miskę popcornu, przygotowała Sprite'a i rozsiadła wygodnie w fotelu. Bardzo lubiła oglądać tu filmy. Łatwo można było zrobić tu odpowiedni nastrój, a kino domowe było po prostu świetnej jakości. I pomyśleć, że to po przecenie... Zaczął się film. Siedziała cicho, oglądając go z uwagą. Musiała przyznać, że parę razy się wzdrygnęła, chociaż nie był to taki prawdziwy horror.
    Film był bardzo smutny. Główny bohater zmagał się z potworem, którym był i nie mógł temu zaradzić. Zostało tylko oczekiwanie na następną pełnię... Po plecach, wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej zimny dreszcz. Sama nie wiedziała czemu. Po zaniesieniu miski pożyczyła tacie dobrej nocy i skierowała się na górę. Zajęła łazienkę, by móc zająć się jak codziennie wieczorną toaletą. Ustała przed lustrem dokładnie przyglądając się swojemu odbiciu.
    Jej długie, blond włosy (przefarbowane na blond, bo normalne były ciemno-brązowe) spływały jej leniwie na ramiona. Były potargane i skołtunione. Sięgały jej gdzieś do połowy pleców. Całkiem ładna twarz wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Była ostatnimi czasy po prostu wycieńczona. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, zmyła lekki makijaż i w końcu rozczesała włosy. Czyli zrobiła praktycznie to co zawsze. Wślizgnęła się pod kołdrę uprzednio chwytając ukochanego IPoda. Chyba najlepszy prezent pod choinkę - i najnowszy, bo zaledwie z tamtego roku. Włączyła jakąś muzykę i przymknęła oczy. Chociaż była dopiero około godziny jedenastej była mimo wszystko bardzo zmęczona.. Po kilku piosenkach wyłączyła gadżet i bez oporów oddała się w objęcia Morfeusza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro