Teoria

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

wiosna, 1054 r.

[Atla/Kier]

disclaimer: Ten rozdział jest tutaj wyrwany z ciągu fabuły (to się dzieje po zakończeniu arcu z Lidią, ale i tak brakuje jeszcze trochę rozdziałów, żeby wiadomo było, skąd bohaterowie znaleźli się w jednym miejscu), kolejny stanowi niejako jego uzupełnienie. Docelowo mają znaleźć się w dwóch różnych miejscach tomu. 

Atla zatrzymał się w korytarzu. W galerii znowu paliło się światło. Kier stała przed jednym z obrazów. Który to już raz? Trzeci? Może trzeci. Kto wie, czy nie zaglądała też wcześniej. Dużo się działo. Trudno było nadążyć za tym, czym wszyscy zajmowali sobie dzień. Lub wieczór.

Przyzwyczaił się już do tego, że ludzie traktowali jego domy jak własność niczyją. Należały teraz do wszystkich i do nikogo konkretnego jednocześnie. W praktyce oznaczało to, że każdy chodził, gdzie chciał, a rzeczy się psuły, brudziły, wycierały, zmieniały swoje miejsce albo całkiem gdzieś przepadały. Czasami pojawiały się nowe. Zupełnie nie w jego guście, ale już z tym nie walczył. To było doświadczenie przywództwa. Poniekąd.

– Zaczynam powoli rozumieć starego – odezwał się, przestępując próg galerii. – To, że przestał się przejmować własnym dobytkiem na przykład.

Kier zerknęła na niego przelotnie. Trzymała w ręku świecznik. Nierozważnie, ale Atla nie miał pretensji. Wiedział, że była raczej ostrożna. Ona też miała specyficzne podejście do tematu domu. Doceniała wartościowe rzeczy.

– Nie spalę ci obrazu – powiedziała cicho. – Po prostu nie mam pojęcia, jak ty zapalasz te żyrandole.

– Kręgi – wyjaśnił. Pstryknął i galeria zaczęła się przejaśniać. – Margaret poszerza ofertę.

– Dziwię się, że jej pozwoliłeś – zauważyła nieobecnie Kier. – To chyba większe zagrożenie pożarowe niż te świece.

Odsunęła się od obrazów i zdmuchnęła drobne płomyki. W powietrzu rozszedł się mocny zapach dymu. Odstawiła świecznik na podłogę.

– Ma talent – rzucił – ciepło robi się dopiero po jakimś tygodniu.

– Testowałeś?

– Razem testowaliśmy – uściślił – nie ma kogo prosić o drugą opinię. Ale lubię nowinki. – Wzruszył ramionami.

– Te nowinki były kiedyś normą – zauważyła – bezpieczną normą.

Miała dziwną minę. Zamyśloną. Mocno zamyśloną. Jakby coś nie dawało jej spokoju. Miał wrażenie, że nieszczególnie skupiała się na rozmowie.

Zerknął na ścianę, przed którą stali. Połowę powierzchni zajmowały portrety słynnych polityków. Podejrzewał jednak, że te siwe głowy wcale Kier nie interesowały. Po drugiej stronie pokoju, bliżej miejsca, w którym się zatrzymała, wisiał ogromny obraz w pozłacanej ramie.

– Wiesz, że to podróbka? – zagadnął Atla. – To znaczy... tak jakby.

Pokręciła głową. Nie wiedziała. To go zaskoczyło. Była od niego starsza. Myślał, że od razu się zorientuje.

Kupił obraz w ciemno i długo nie wiedział o tym, że płótno stanowiło jakiś paskudny wyrób propagandy. Widział, że różniło się od tego, które wisiało w muzeum w Stolicy, ale za mało znał się na ówczesnej polityce, żeby zrozumieć czemu pewne detale zostały dodane. Trochę aluzji rozjaśnili mu historycy. Ale nie wszystko.

Zadumał się na moment, patrząc na Kier. W gruncie rzeczy niewiele o niej wiedział. Tak prywatnie. Teraz Kier nawigowała na wodach wielkiej polityki Stolicy doskonale, ale może wtedy, cały wiek temu, niewiele ją takie rzeczy obchodziły. A może nie pamiętała? Choroba trzymała ją przecież parę dekad.

– Wyceniali mi ten obraz specjaliści – odezwał się – ktokolwiek to przemalował, sporo sobie pozmieniał. Wszędzie jakieś dodatki. – Odczekał chwilę, żeby sprawdzić, czy Kier jakkolwiek to skomentuje, ale nic nie powiedziała. Wskazał ręką ulokowaną w centralnym punkcie postać. Król. – Tu na przykład. Skrzywiło mu nos, a powinien mieć jeszcze prosty. To było przed jakąś bitwą...

– Helrinden – mruknęła Kier.

No proszę. Jednak coś tam wiedziała. Jej wzrok skakał po płótnie, jakby dopiero teraz zauważyła, że było tam coś jeszcze oprócz Madragala. Bo na pewno przyszła tu na niego popatrzeć. Artysta umieścił go całkiem niedaleko króla. Musiał być w centrum, bo na szarym końcu za bardzo rzucałby się w oczy. Jeszcze zniszczyłby równowagę kompozycji. To był potężny mężczyzna.

Atla miał w kolekcji wizerunki wszystkich bogów, którzy za życia byli na tyle ważni, żeby załapać się na jakiś obraz. Nawet Margo. Ale do tego się nie przyznawał. Bał się, że reakcja byłaby jeszcze energiczniejsza niż ta Zoji. Margo nie tylko by ten obraz zdjęła. Rozbiłaby mu go na głowie.

– Złamał sobie nos pod Helrinden – powtórzyła Kier. – I potem mu tak zostało... ale tu, wtedy, też miał złamany – dodała po chwili. – Bo pili poprzedniego dnia. Wszyscy. Na umór.

– Naprawdę?

– Aha. Król upadł na twarz i był spuchnięty.

Atla zerknął na króla. To była nowa informacja. Tak jakby. Ciekawe. Wyjaśniało, czemu na tej wersji obrazu monarcha trzymał w ręku butelkę zamiast berła. Z piciem miał ponoć problem.

– Dobrze to pamiętasz? – zapytał.

Kier zrobiła krok w tył, ale patrzyła dalej.

– Musieliśmy się przez niego przeprowadzić – stwierdziła. - Nie przez nos... tylko ta cała decyzja o stolicy.

Atla pokiwał głową. No tak. Na tym obrazie król i cały jego stateczny dwór znajdowali się na placu w Rathendal. Jakiś wymalowany dostojnik, którego imienia Atla za nic nie mógł sobie przypomnieć, ogłaszał właśnie zebranemu na placu tłumowi dekret. Miasto na kilka lat stało się nową stolicą. I domem Kier. Bo ona nie opuszczała Madragala, a Madragal nie opuszczał króla. Lojalne bestie.

– Lubicie ten swój południowy honor, co? – zagadnął Atla.

Westchnęła.

– Mhm. Niepotrzebne zamieszanie z pakowaniem. Ale to pewnie niska cena – powiedziała – połowa z tych ludzi, którzy się na ten plac dowlekli, skończyła zdecydowanie gorzej. – Zerknęła w bok. Chwilę coś rozważała. – Chcesz się sprawdzić? – zapytała znienacka – wy tu ponoć bardzo lubicie... gry.

Propozycja na chwilę zbiła go z tropu. Uświadomił sobie, że minęło wiele czasu, odkąd ostatni raz zakładał się z Margo. Przestali, bo połowę tej niezbyt zgranej grupki, którą kiedyś tworzyli, zmiotło z powierzchni ziemi. W pył. Trudno było mu się do tego przyznać, ale zaczynał podejrzewać, że odrobinę za pomysłami Rovenina tęsknił. Upierdliwy czy nie, ze starym przynajmniej nie było nudno.

– I na czym ta twoja gra miałaby polegać? – zainteresował się ostrożnie.

Kier jakoś nigdy do tego ich kółka nie należała. Byli dla niej za głośni. Za dzicy. Za północni. I nie lubiła Margo.

– Sprawdzimy, kto zna więcej politycznych miernot. Punkt za każdą głowę – powiedziała.

Uśmiechnął się krzywo.

– Kier, z całym szacunkiem, ale kiedy to się działo – wskazał obraz – mnie nie było na świecie. Jeszcze z dekadę.

– Ale znałeś ich pewnie, kiedy byli starsi – zauważyła. – Jestem ciekawa...

Rozważył to, przebiegając wzrokiem po namalowanych twarzach. Miała rację. Niektórzy na pierwszy rzut oka nie wyglądali znajomo... chyba, że się im dodało w wyobraźni trochę zmarszczek. I odjęło włosy. Może i nie miał wielkich szans, ale coś tam kojarzył.

– Niech ci będzie – powiedział.

Zgodził się w imię budowania sojuszu. Sophia sprzątnęła tak wielu bogów, że trzeba było doceniać tych, którzy jeszcze się ostali. Obudziła się w nim jednak materialistyczna dusza. Albo nuda.

– Co będę z tego miał? – zagadnął.

Uniosła brwi.

– Więcej detali do opisu katalogowego obrazu? Opowiem ci jakieś smaczki.

Westchnął. Kier nie była Roveninem i nie miała jego kreatywnego drygu do eksperymentów. Rozwiązania w stylu łykania soli odpadały. Trzeba było brać, co oferowała. Na początek.

– Minę to masz raczej kwaśną – skomentowała, lekko urażona.

– Może być. – Wyciągnął dłoń. – Ale jak przegrasz, to masz mi to wszystko spisać. A jak wygrasz... – Zastanowił się przez moment. – Powiem ci, co mówiła o tobie moja pierwsza żona.

Myślał, że nie zrobi to na niej większego wrażenia, ale się mylił. Była minimalnie zaskoczona.

– Zgoda – uścisnęła rękę.

Może i gra nie była tego warta, ale potraktował ją mimo wszystko dość poważnie. Bez ceregieli wskazał dwóch młodych mężczyzn, którzy wspinali się na podwyższenie ustawione na środku namalowanego placu.

– Lenston. Najstarszy i najmłodszy. Imion nie pamiętam, ale pościnali ich potem Ganiniści.

Przeszło mu przez myśl, że rodzina Lenstonów miała szczęście. Dekady panoszenia się inkwizycji przetrwał środkowy syn, którego akurat na obrazie nie było. W każdym razie, gdyby nie to, że Lenstonowie mieli w zanadrzu jeszcze jednego potomka w tamtym pokoleniu, to cały ród trafiłby szlag.

– Znałem Gerarda – dodał – liczy się?

– Niech ci będzie – powiedziała Kier. – Dwa punkty za całość.

Miał nadzieję, że nie brała pod uwagę Madragala i króla. To byłoby za proste. Trochę pluł sobie w brodę, że od tego nie zaczął.

Kier zrobiła dwa kroki w bok.

– Matthias Belent – mruknęła, wskazując mężczyznę, który stał tuż obok króla.

Może i nie sięgnęła po dwie najbardziej oczywiste opcje, ale też nie stawiała poprzeczki wysoko. Belent, dumna głowa królewskiego gabinetu. To nie było trudne, nawet jeśli na tym obrazie miał jeszcze dwie ręce. I wszystkie włosy.

Kier przekrzywiła głowę.

– Próbował mi się oświadczyć.

– Co to znaczy „próbował"?

– Powiedzmy, że... – zawahała się. – No... kiedy padło pytanie brakowało mu trochę garderoby. – Zmarszczyła brwi. – I to nawet nie z mojego powodu. Weszłam do pokoju w nieodpowiedniej chwili. Nie wiem, coś mu się na mój widok ubzdurało.

– Pasuje mi to do niego – zgodził się Atla.

Belent, stary czy młody, wybitny czy nie wybitny, miał opinię potwornego rozpustnika. Atla nie był pewien i nieszczególnie go to obchodziło, ale miał wrażenie, że Belent spał nawet z jego pierwszą żoną. „Z drugiej strony – pomyślał – kto z nią nie spał?".

– Twoja kolej – rzuciła Kier.

A więc planowała grać w cywilizowany sposób. Z klasą. Szkoda. Atla pomyślał, że stary już dawno wrzeszczałby na pół budynku, sypiąc opcjami szybciej niż nadworny historyk. Margo zresztą też nie miałaby poszanowania dla jakiejś tam kolejki. Oboje lubili wygrywać. I teraz przy nie-życiu zostało już tylko jedno z nich.

– Masz jeszcze jeden ruch – powiedział Atla – ja od razu wskazałem dwójkę...

Tym razem Kier się nie zawahała:

– Madragal.

Pozostało odbębnić króla, co Atla natychmiast zrobił. Potem szli w zasadzie od lewej do prawej, bo tam stali generałowie, a na tym akurat oboje znali się dość dobrze. Kier zaczęła zyskiwać wyraźną przewagę, kiedy wrócili do polityków. Już się tej swojej kolejki tak sztywno nie trzymała.

Atla odbił sobie dopiero na koterii pierwszej żony. Julia miała słabość do liberałów. Na tym obrazie było ich pięciu, a każdy kolejny coraz bardziej niezadowolony z królewskiej decyzji. Nic dziwnego. Rathendal było wtedy świątobliwym miastem. Niewiele tam było burdeli.

Wymieniali i wymieniali kolejne postacie, aż w końcu wyczerpali wszystkie sensowne opcje. A przynajmniej Atla wyczerpał. Dotarli do punktu, w którym nie był w stanie wskazać nikogo znajomego. Ale i tak był z siebie dumny. Kier prowadziła tylko kilkoma punktami i też zaczynała się mocno wahać.

– Tej kobiety tam nie było. A przynajmniej nie pamiętam, żeby była – odnotowała po kilku minutach długiego monologu o jakimś południowym prawniku. Wskazywała teraz na pulchną damę, która miała dość władczy wyraz twarzy.

– To akurat nie jest wina twojej pamięci – westchnął Atla. – Ten malarzyna ją sobie domalował. Mówili mi, że to jakaś księżna...

Kier zmrużyła oczy.

– Żadna księżna – powiedziała po chwili – kochanka króla. Xenia.

Atla przysiadł na podłodze.

– Możliwe. Tych przeróbek jest pełno. – Machnął niedbale ręką. – Myślę, że ten obraz powstał, żeby komuś dopiec.

Wzrok Kier skakał i skakał.

– W takim razie mnie chyba też – mruknęła. – Widzisz ten herb pod nogami Madragala? Ktoś nam zmienił orła na jaszczurkę.

Atla uświadomił sobie, że była zaskoczona.

– Tyle godzin się na Madragala gapiłaś i dopiero teraz to widzisz? – Pokręcił głową z niedowierzaniem.

Kier milczała dłuższą chwilę. Nagle uzmysłowił sobie, że może tym swoim wtargnięciem coś jej tutaj przerwał. Jakiś rytuał pożegnalny? Wiedział, że Madragal nie żył już od wielu lat, ale w świetle nowych informacji ta jego śmierć mogła być znowu... żywa. Atla takich melancholijnych problemów nie miał. Na razie. Zazdrościł tym, którzy mieli.

– Przepraszam – rzucił, trąc rubinowe oko – nie przeszkadzam ci tu w czymś?

Przysiadła na podłodze, zamyślona równie mocno, co wtedy, kiedy tu wszedł.

– To twój dom – odezwała się – jeśli już, to ja ci przeszkadzam.

Chciał zaprotestować, ale kontynuowała:

– A poza tym... – Przesunęła ostrożnie świecznik, położyła rękę na posadzce i oparła się wygodniej. – Wcale nie patrzyłam na Madragala. Gdyby mi chodziło o pooglądanie sobie Madragala, to w ogóle bym tu nie zaglądała. Mam w głowie milion dokładniejszych obrazów niż ten.

Zmarszczył brwi. To zmieniało postać rzeczy. Po co ona tu tkwiła? Czemu akurat to płótno? Chyba nie przychodziła oglądać niedoszłego narzeczonego, Belenta?

– Kier, zaczynasz mnie martwić – powiedział. – Jeśli żywisz jakiś sentyment do tego nadwornego hedonisty...

Skrzywiła się.

– Belent? – dopytała – Atalan, słowo daję, czasami mnie osłabiasz – potarła czoło, zażenowana jego sugestią. – Nie jestem szurnięta. Po prostu musiałam sobie przypomnieć, jak wyglądał Tyllenhall. – Uniosła rękę i pozwoliła opaść jej z powrotem na grube fałdy czarnej spódnicy.

Atla wykręcił szyję.

– No to masz go tam. – Wskazał na ścianę za sobą. Wisiał tam niewielki portret szczupłego, lekko posiwiałego mężczyzny. – Przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie byłem tak blisko wyrzucenia czegoś – ciągnął Atla – ze względów etycznych.

Kier zerknęła przelotnie w tył i natychmiast odwróciła się z powrotem.

– Tam jest już stary. Za stary.

Trochę bał się pytać, w czym jej ta starość przeszkadzała.

– Młodego nie mam – zauważył. – I nie planuję nabywać. Jeden malunek z twarzą tego sadysty zupełnie mi wystarczy.

Kier rzuciła mu zagadkowe spojrzenie.

– Ależ oczywiście, że masz.

Podniosła się z podłogi, podeszła do płótna, na którym toczyli swoją grę i wskazała wysoką postać. To była jedna z tych anonimowych figur, których ani Atla, ani opłaceni historycy nie potrafili nazwać. Wysoki mężczyzna. Stał z prawej strony, tak daleko od centrum, że krawędź kompozycji ucinała mu kawałek ramienia.

– Młody Tyllenhall – ogłosiła Kier – swoją drogą, punkt dla mnie.

– Jaja sobie ze mnie robisz, prawda? – zapytał poważnie Atla.

Musiała żartować.

Obraz namalowano na Południu. Przedstawiał południową stolicę w okresie jej największej religijnej popularności. I Madragala, południowego boga. I południowych dostojników. Skąd, u licha, miałaby się tam wziąć najgorsza inkwizycyjna szumowina Północy?

Atla nie dowierzał. Po sekundzie dotarło do niego, że nawet jeśli Kier miała rację i mężczyzna miał być tym osławionym Tyllenhallem, to jednak pozostawał artystyczną wizją malarza. Tylko wizją. Wariacją na temat.

Od razu zebrał się, żeby naświetlić Kier sytuację:

– On jest domalowany – powiedział.

Bo był. Na oryginale, który wisiał w Stolicy nie było ani jaszczurzego herbu, ani butelki w miejscu berła, ani księżnej-kochanki, ani tym bardziej Aleksandra Tyllenhalla. To byłoby wariactwo.

Kier znowu pokręciła głową.

– Może i jest domalowany, ale on tam naprawdę był. Pamiętam. Zresztą, widzisz, kto koło niego stoi.

Spojrzał. Obok sztucznie wstawionej postaci Tyllenhalla gramoliła się jedna z tych oryginalnych. Jak najbardziej prawdopodobnych. Już go zresztą dzisiaj zidentyfikowali i Atla zarobił za to punkt. Niski, pulchny i zupełnie zasuszony staruszek, który nosił więcej złota i brylantów niż sam król. Najwyższy kapłan świątyni w Rathendal. Fanatyczny piewca starych bogów.

Stał, podpierając się na złotej łasce. Miał bardzo zadowoloną minę. Nic dziwnego. Przeniesienie stolicy oznaczało dla niego dodatkowe wpływy do skarbony. Większy rozgłos miasta dawał mu dostęp do kolejnej rzeszy naiwnych idiotów, którzy wierzyli, że słyszał głosy bogów. Atla podejrzewał, że raczej nie słyszał. W tym przekonaniu pomagał mu fakt, że sam był bogiem i miał lepsze rzeczy do roboty niż udzielanie eterycznych wskazówek co do zbiorów zboża.

– Świątobliwy wariat – podsumował. – I jak to się ma do Tyllenhalla? Bo jak na razie, to nie klei mi się to jeszcze bardziej niż dziesięć sekund temu. Ta ganinistyczna żmija prędzej udławiłaby się własnym językiem niż zapozowała obok kapłana z południa... – urwał, bo mina Kier była szczególna. Lekko rozbawiona.

- Co? – zapytał.

– Wiedziałam, że jesteś za młody, żeby pamiętać, gdzie zaczynał – powiedziała. - A ci, którzy pamiętali, kiepsko skończyli. Miał dar przekonywania do zabijania swoich wrogów, wiesz? Solidne argumenty. Jak raz człowieka zagadał...

Przesunęła się o parę kroków w kierunku drzwi.

– I proszę. Sportretowali go razem z przyszłymi ofiarami. – Wskazała na braci Lenstonów, a potem jeszcze na dwóch generałów. – Oni na pewno się nie spodziewali, Atalan. Gwarantuję ci, że wtedy przez myśl im nawet nie przeszło, że Tyllenhall ich sprzątnie. No bo kto to był? – wzruszyła ramionami. – Ot, pomocnik kapłana. Taki miły, cichy i życzliwy chłopiec na posyłki. Siedziało to sobie w świątyni i tyle...

Atla podniósł się z podłogi i podszedł do postaci. Teraz, kiedy Kier go oświeciła, zaczynał widzieć drobne podobieństwa pomiędzy starszą wersją z drugiego portretu, a tym młodszym, zamyślonym mężczyzną z ogromnej fałszywki, którą miał przed sobą.

– Aleksander... – odezwał się, tkwiąc w lekkim szoku – Tyllenhall... był pomagierem kapłana w Rathendal? Mieszkał... na Południu?

Musiał się upewnić, czy dobrze Kier zrozumiał. Po prostu musiał.

– Aha. Parę ładnych lat. I nie mieszkał. On był z Południa – powiedziała.

Atla nie mógł w to uwierzyć. Nie dało się.

– Ale on nie wierzył w bogów – dziwił się dalej. – Tępił zabobony jak zarazę. Ściął tylu ludzi za przesądy...

Nawet on to pamiętał. Wyrok za wyrokiem. Sprawa za sprawą. Szaleńcze tempo. Inkwizycyjny morderca.

Kier ten jego szok trochę bawił. Zaśmiała się.

– Potężna ironia losu, co?

Potężniejszą byłoby tylko, gdyby mu teraz powiedziała, że ten sekciarz sam był bogiem. Ale nie był. Atla wiedział, że Tyllenhall dożył dość przyzwoitego wieku i przekręcił się znienacka pewnej pięknej wiosny z powodu zawału. Choć wiodąca teoria była taka, że ktoś go w końcu otruł. Wrogów miał aż za wielu. Może i nie zabijał własnymi rękami, ale podpisał tyle obciążającej makulatury, że potencjalnych urażonych nie brakowało.

Kier stanęła obok.

– Patrzyłam na niego i patrzyłam – poklepała dłonią własną skroń – tutaj w głowie i on nie daje mi spokoju. Dlatego przyszłam sobie tu pomyśleć.

– Ty go wtedy znałaś? – zapytał błyskawicznie Atla. – Znałaś młodego Tyllenhalla?

Już wiedział, że tak. To musiało być dziwne wrażenie. Sam przyjmował we własnym domu kilku królów i całe setki wielkich możnych tego kraju. Aktorów, polityków, przedsiębiorców, filantropów, uczonych. Ale nie miał okazji obserwować z bliska założyciela najgorszej sekty, jaka przetoczyła się przez kontynent. I to w chwili, kiedy ten założyciel był jeszcze ideologicznym zaprzeczeniem samego siebie.

– „Znałam" to trochę za dużo powiedziane – stwierdziła Kier. Znowu była mocno zamyślona. – Każdy prędzej czy później w tej świątyni lądował. Biedni, bogaci. Bez różnicy. To było modne miejsce. A że on tam zawsze był... Niepozorny człowiek. Ale całkiem miło się rozmawiało. Nie tylko mnie.

Zapatrzyli się oboje, choć Atla podejrzewał, że Kier nie miała takiego mętliku w głowie.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo Roveninowi by się ta twoja historia spodobała – rzucił pod nosem, patrząc na wysokiego, czarnowłosego i ciemnookiego mężczyznę.

Tyllenhall faktycznie wyglądał niepozornie. Atla uznał, że styl ubioru wcale mu się z wiekiem nie zmienił. Zawsze był raczej surowy. Ascetyczny. Na portrecie za ich plecami jego starsza wersja nosiła czarne guziki zamiast złotych. I tyle. Innych różnic w zasadzie nie było.

– O, myślę, że wprost przeciwnie – odpowiedziała Kier. – Myślę, że Rovenin tę historię częściowo znał i że wcale by mu się nasza rozmowa nie spodobała. Zwłaszcza to, co podejrzewam.

Atla przeanalizował sobie jej słowa i uznał, że mogła mieć rację. Ciągle zapominał o tym, że Rovenin autentycznie z Margo mieszkał. Że mu na niej zależało. Tyllenhall prawdopodobnie podpisał wyrok, który zaprowadził ją na stos. A nawet jeśli nie, to był odpowiedzialny za sukces Ganinistów. Na jedno wychodziło.

– Co ta sekciarska żmija właściwie robiła na tym placu? – zagadnął Atla.

– Piął się po szczebelkach świątynnej kariery. Zawsze był... skuteczny.

– Domyślam się.

Kier oderwała wzrok od obrazu.

– Ponoć słyszał głosy – powiedziała.

– Jak Najwyższy Kapłan? – Atla miał ochotę się roześmiać. Rathendal było najwyraźniej siedliskiem wariatów. Religijnych i antyreligijnych.

– Może. – Wzruszyła ramionami.

Spoważniała. Otworzyła usta i od razu je zamknęła. Wahała się. To było dziwne.

– Jak musisz coś z siebie wykrztusić, to lepiej wykrztuś – ponaglił – bardziej mnie już dzisiaj i tak nie zaskoczysz.

Uniosła gwałtownie brwi. Zaniepokoiło go to. To wyglądało, jakby chciała mu powiedzieć: „Jeszcze zobaczymy".

– Są takie rzeczy, których z obrazów nie wyczytasz, bo wyszło jak wyszło i guzik widać – powiedziała – ale możesz się domyślić na podstawie pewnych... niszowych informacji. Czasami człowiek znajdzie się w odpowiednim miejscu... I podkreślam... – Strasznie cedziła. Atla powoli tracił cierpliwość. I wątek. – Nie jestem pewna... raczej nie przekazuj tego dalej... Chyba, że Maturinowi. On pewnie powinien... Nie ma pojęcia, czemu Agata była taka wściekła po tej lalce...

– Mów – uciął – nie myśl tyle, tylko mów.

Westchnęła.

– Intensywne spojrzenie swoją drogą – mruknęła, mijając Atlę, żeby znowu znaleźć się w miejscu, gdzie tkwił namalowany przedmiot ich rozmowy. Pacnęła czarną książeczkę, którą trzymała wysoka postać młodego Tyllenhalla. – Urok osobisty to nie wszystko. Ten skurwysyn był taki skuteczny na procesach, bo szybko czytał. Błyskawicznie wręcz. I kiedyś z Agatą rozmawiał.

Odwróciła się od płótna i zerknęła na Atlę, szukając zrozumienia. Nie doczekała się, bo nie rozumiał.

– A co ma do tego Agata?

– Agacie zawsze się wydawało, że ma wszystko pod kontrolą.

– Aha...?

Kier zniżyła głos do szeptu.

– Ale nie miała. A Tyllenhall kartkował. Siedział w tej świątyni i czytał tak szybko, że praktycznie kartkował. Cichy, miły, niepozorny. Do czasu. Brzmi znajomo? Znasz jeszcze kogoś, to pasuje do kryteriów? Kogoś, kto wygląda jak Agata...

Moment mu to zajęło. A jak już załapał, to musiał przyznać się do błędu. To, co Kier sugerowała było jeszcze bardziej nie do pomyślenia niż wszystkie poprzednie rewelacje.

– Czy ty chcesz mi powiedzieć, że ten gigantyczny facet... jest synem Tyllenhalla? Że trzymamy w Twierdzy... – Potarł czoło. – Żartujesz.

– Nie żartuję. Ale pewności nie mam. Z wyglądu to wykapana matka.

Atla nigdy Agaty nie poznał, ale Gottentergów i ich pozycję społeczną rozumiał aż za dobrze. Wiodąca rodzina Północy. Wyjaśniło się, czemu to biedne dziecko upchnęli na jakiejś zapadłej prowincji. Aż dziw, że od razu nie zabili. Atla po prostu zagwizdał z wrażenia, kiedy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo Agata byłaby skończona, gdyby ktoś wyciągnął tę informację na wierzch w strategicznym momencie dziejowym. Tyllenhall zresztą też.

Niebieskie oczy i białe włosy były teraz tylko połową kontrowersji w życiorysie ich świeżego nabytku. Przykryły skutecznie ten wpływ, który nawet teraz byłby skandaliczny, gdyby wyszedł na jaw.

„Ponoć słyszał głosy". O bogowie. Możliwe. Tak po talencie syna oceniając, to bardzo możliwe, że Tyllenhall słyszał głosy. Pewnie nie tak dobrze i na pewno nie bogów. Rzeczy. Rzeczy innych ludzi. Skuteczna bestia.

– Kurwa. Nie miał facet szczęścia z rodzicami, co? – zagadnął Atla. Pocierał w zamyśleniu podbródek.

Jeśli Kier miała rację, to pod tym względem gigant był jeszcze większym pechowcem niż Sophia. Ona miała przynajmniej normalnego ojca. Chyba. A i tak wyszła na wariatkę. Atla nie spodziewał się, że kiedykolwiek tak o tym pomyśli.

Kier podniosła świecznik z podłogi.

– W ogóle z całą rodziną. – Pokręciła głową. – Gorzej się nie dało trafić. Naprawdę gorzej się nie dało...

– Aż dziw, że jest taki zwyczajny.

– Odwrotnie. Myślę, że tyle wytrzymał, bo nie jest.

Atla potarł rubinowe oko. To była sensowna teoria. „Oby się to nigdy nie obróciło przeciwko nam" - pomyślał.

Długo siedzieli w milczeniu. Każde pogrążone we własnych przemyśleniach.

– Nie powiedziałeś mi – mruknęła w końcu Kier.

– Hm?

– Wygrałam, ale nie powiedziałeś mi jeszcze, co myślała o mnie Julia.

No tak. Gra. Kier wygrała grę. Zupełnie zapomniał. Założył ręce za plecami.

Nie przepadał za swoją pierwszą żoną, choć musiał przyznać, że mimo oczywistych wad nadal była lepsza niż druga. A już na pewno zdecydowanie ciekawsza niż trzecia. Bo trzecia była z Wirydaży.

W przeciwieństwie do dwóch późniejszych, które raczej się ze swoim życiem osobistym kryły, Julia wpadała do domu o nieludzkich godzinach i bez cienia zażenowania zdawała raport z własnych poczynań. Była bezczelna. Miał z nią ubaw.

– „Może i Kier jest zimną suką – zacytował – ale nie znajdziesz w stolicy drugiego domu z tyloma popielniczkami".

Kier uniosła brwi.

– Popielniczkami?

Atla wzruszył ramionami.

– Coś jej się pomyliło. Była pijana jak bela. Pewnie spała z którymś Corneliusem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro