Rozdział IV - Piętra

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lato, 1053 r.

[Nina]

Nie mogła uwierzyć w to, że po raz drugi w życiu burzyła spokojny sen człowieka, grożąc mu nożem przed twarzą. Tym razem nie był to jednak Leonard.

Ciemnowłosy mężczyzna patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, ale odniosła wrażenie, że nie dało się w nich znaleźć ani krzty strachu. W kącikach lekko opadających powiek miał już chyba pierwsze zmarszczki. W półmroku trudno było ocenić, w jakim był wieku. Może liczył tyle lat, co Nina. Może trochę więcej. Czubek ostrza, które trzymała, niemalże wbijał mu się w lekko skrzywiony nos.

To nie była dobra pora na takie spostrzeżenia, ale Nina uświadomiła sobie, że pościel musiała być astronomicznie droga. Nigdy nie dotykała czegoś tak miękkiego. Delikatna tkanina łaskotała ją przyjemnie w odsłoniętą kostkę, tuż nad podwiniętą nogawką praktycznych, podróżnych spodni.

Dywan zakrywający większą część podłogi wyglądał, jakby ktoś sprowadził go z tkackiego raju. Nina prawie żałowała, że w drodze od okna do łóżka ubłociła czerwony wzór swoimi ciężkimi butami.

Zupełnie nie pasowała do wnętrza sypialni. Była jak podwórkowy pies wpuszczony znienacka na salony. Wszystko w tym pokoju wydawało się proste, ale w ten irytująco elegancki sposób, który świadczył o wysokiej jakości wykonania. Arystokratycznie drogo, wygodnie i ze smakiem. Wnętrze odzwierciedlające portfel i rodowód mieszkańca, który zajmował łóżko. Nina siedziała na nieznajomym okrakiem.

– Cornelius? – zapytała, koncentrując się na swojej ofierze.

Zamrugał. Miał gęste rzęsy.

– To zależy – powiedział, zachowując zupełny spokój.

Leżał nieruchomo, z głową ułożoną na poduszce. Jednej z wielu. Wyglądały na równie drogie, co pościel, dywan i reszta sypialni. Nina przywaliła mężczyznę całym ciężarem swojego ciała, i choć nie można go było nazwać mocno zbudowanym, to podejrzewała, że jak dotąd nie zrzucił jej z siebie tylko dlatego, że nadal był zaskoczony.

– Zależy od czego? – dopytała.

Odchrząknął. Minę miał niemądrą, ale ewidentnie się nie bał. Podejrzewała, że był nawet trochę zaintrygowany.

– Aktualnie żyje nas trzech. Podać imiona? – zaoferował, unosząc brew.

„Definitywnie zaintrygowany" – pomyślała.

– Poproszę – rzuciła – Najlepiej od razu z lokalizacją.

Wiedziała, mniej więcej, kogo szukała. Nie zaszkodziło się upewnić, czy przygniatała właściwą osobę.

Poprawiła chwyt na nożu. Pilnowała, żeby nie uronić ani jednej kropli krwi. A właściwie jej ciało pilnowało za nią. Zasada, którą wpoił jej ojciec była tak silna, że inaczej nie potrafiła. Po miesiącach próbowania podejrzewała, że rzucił na nią klątwę i teraz nie mogła nikomu zrobić krzywdy. A tyle razy miała ochotę. Tyle razy tego potrzebowała. Nie dało się błądzić po ciemnych zaułkach Stolicy i nie wpaść w kłopoty.

Sprawiła sobie nawet sztylet i na każdym postoju w drodze z Północy na Południe, przy każdej okazji, ćwiczyła rzuty, żeby się oswoić z użyciem broni. Nic to nie dało. Skradanie i chowanie się pozostawały jej jedynymi opcjami. Prawie. Mogła jeszcze grozić. A przynajmniej udawać, że grozi. Właśnie próbowała.

– Igo, Jonne, Argo – wymienił posłusznie mężczyzna – Jonne jest w innej części kraju, ale ojciec śpi piętro niżej. Wskazałbym drogę... – zawahał się – i może nawet bym ci pomógł? Tak, pewnie bym ci pomógł, ale... – zerknął na ostrze, robiąc lekkiego zeza – jest mi tu dość wygodnie. Na razie.

Nina wiedziała, że najstarszy Cornelius, ojciec, miał na imię Igo. Nie było gazety, która by o nim nie mówiła. W tym mieście i w tym kraju był politycznie tak grubą rybą, że nie dało się go nie kojarzyć. Co do synów była trochę w kropce. O tekstylnym magnacie, Jonnem, coś tam pisano, ale nie miała pojęcia, jak wyglądał. Doszła jednak do wniosku, że skoro był gdzieś indziej, to zostawała jej tylko jedna opcja. Ta właściwa. Argo.

O tym osobniku nie pisało się w gazetach. Był trochę jak problematyczny trup w szafie. Pilnie strzeżony sekret rodzinny. A każdy i tak podejrzewał swoje: choroba, hulaszczy tryb życia, jakiś ubytek rozsądku. Coś musiało być na rzeczy, skoro ojciec trzymał go na uboczu wielkiej polityki i nie pozwalał się wykazać. To było dziwne. Takie rodziny zwykle eksponowały swoje złote dzieci na wygodnych posadkach.

Dobrze wychowani ludzie milczeli. O Argo szeptało się jednak w rynsztokach. Jak o jakiejś miejskiej legendzie. Liczba bzdur, które krążyły na jego temat była zaskakująca. Pod tym względem nie odbiegał bardzo od bogów.

– Ja do ciebie – wyjaśniła.

– Z kim mam przyjemność? – Patrzył na nią z lekkim zniecierpliwieniem. Jego zupełny brak przejęcia sytuacją strasznie ją ubódł. Opuściła ostrze. Cała ta szopka z nożem nie miała sensu. Zignorowała pytanie i przeszła do rzeczy:

– Na mieście mówią, że umiesz namierzać ludzi.

Zmarszczył czoło:

– Trochę tak, a trochę nie. Nie chciałbym się powtarzać, ale...

– To zależy? – weszła mu w słowo Nina.

– Czy możesz ze mnie zejść? Chyba możesz... Nie chciałbym ci zrobić krzywdy.

Milczała dłuższą chwilę. Mierzyli się wzrokiem. Zmarszczył brwi jeszcze mocniej.

– To chyba nie była prośba – powiedział w końcu. Miał szczególny sposób mówienia. Jakby głośno się nad sobą zastanawiał. Albo nad światem dookoła. – Bardziej miałem na myśli to, że musisz zejść. Musisz. Po prostu. Bo zrobię ci krzywdę? Nie lubię, ale potrafię? Potrafię. Zejdź. – Ostatnie słowo zabrzmiało jak komenda.

Wycofała się i zlazła z łóżka. Argo podniósł się i odgarnął pościel. Spał w kompletnym ubraniu. Z własnym sztyletem w ręku. Miał nawet buty. Eleganckie, ale buty. Nina uznała, że jak raz w plotkach, które krążyły po nieciekawych zakątkach Stolicy, musiało tkwić źdźbło prawdy. Kto normalny sypiał w butach, jeśli miał czyste sumienie?

Argo wstał i wyjrzał przez okno. Ulica była o tej porze prawie pusta. Nina wiedziała, bo spędziła obrzydliwie dużo czasu gapiąc się na front kamienicy Corneliusów. Dostanie się do niej niepostrzeżenie wcale nie było łatwe – wymagało silnych rąk, szybkości, dobrego wyczucia pory i jednego zapomnianego, otwartego okna na poddaszu.

Miasto było ciche. Lato powoli się kończyło.

– Śmierdzisz trochę demonem – zauważył Argo. Był skupiony na widoku za szybami. – Ale nie jesteś demonem – stwierdził, zerkając przelotnie na Ninę – Mało to w sumie daje, bo całe to miasto śmierdzi teraz demonem. Bogiem też nie jesteś? Nie jesteś. W ogóle nie pachniesz jak bóg. Kim jesteś?

Nina pomyślała o ojcu. Odpowiedź była skomplikowana. Trochę łażenia po kraju uświadomiło jej, że nie zapisał się w historii zbyt chlubnie. Prawie wcale.

– Mam na imię Nina, ale mniejsza ze mną. Po pytaniach widzę, że trafiłam pod właściwy adres. Szukam kogoś.

Argo odszedł od okna.

– Bóg, demon, człowiek?

– Runista.

Podrapał się czubkiem własnego sztyletu w skroń. Ostrze nic mu nie zrobiło. Albo było tępe, albo miał dobre wyczucie. Nina zaczęła się zastanawiać, jaki rodzaj szaleństwa reprezentował ten starszy syn Corneliusa.

Argo odłożył sztylet na szafkę nocną i wygrzebał z szuflady srebrną papierośnicę.

– Chodź – rzucił, tarmosząc włosy.

Bez dalszych wyjaśnień ruszył do drzwi. Nina nie miała pojęcia, dokąd zaprowadzi ją ta noc, ale musiała przyznać, że ona też była teraz zaintrygowana. Miała szczęście do spokojnych reakcji u swoich niedoszłych ofiar. Świat nie przestawał jej zaskakiwać.

Zaprowadził ją do salonu, który był nawet okazalszy niż sypialnia. Nad kominkiem, w którym jeszcze tlił się żar, wisiał gigantyczny łeb północnego lwa. Zrobiono go z drewna.

– Z tym znalezieniem to może być ciężko – rzucił Argo. Rozsiadł się w fotelu. Nogi wyłożył na niski stolik. Zdecydowanym ruchem ręki wskazał jej sofę, ale nie usiadła. Wolała stać.

Całe pomieszczenie było mieszaniną wypolerowanego drewna i czerwieni, która wprost raziła po oczach. I pachniało... czymś nietypowym. Jakby mydłem.

– Co ja mówię. Nie tyle ciężko, co się nie da – ciągnął Argo.

Nina nawet nie zdążyła poczuć rozczarowania. Była zbyt zdumiona tym, jak działał umysł jej rozmówcy. Ciągle o coś pytał i sam sobie odpowiadał.

– Tacy to prawie jak zwykli ludzie – ciągnął – Ma chociaż jakieś imię? – zapytał, wyjmując papierosa ze srebrnego pudełka. Wyciągnął się w dół, jak struna, i odpalił go od żaru z kominka.

– Leonard – odpowiedziała.

Zamarł, już z papierosem w ustach. A właściwie nie zamarł. Jego zaskoczenie było jakieś dziwne. Brakowało mu fundamentalnego ukłucia strachu.

– Leonard? Runista? Z Twierdzy? A to ciekawe...

Orzechowe oczy wpatrywały się w nią, jakby powiedziała coś zupełnie niezgodnego z rzeczywistością.

– Myślałem, że go utopili – zauważył, wyraźnie zaciekawiony.

– Sam się utopił – stwierdziła Nina – prawie, ale to akurat nie jest teraz ważne. Chciałabym wiedzieć, gdzie jest. Znaleźć go.

Była równie zaskoczona co rozmówca. Nie spodziewała się, że ktoś na Południu będzie Leonarda znał. Szansa wynosiła pewnie jeden na milion – Leonard był takim samym życiowym wyrzutkiem, jak ona. Ale Argo też stanowił najwyraźniej jakiś szczególny przypadek.

– Często cię napadają we śnie? – zapytała, patrząc na eleganckie lakierki rozmówcy. To, jak go znalazła, nie dawało jej spokoju. Teraz siedział rozwalony na fotelu, niczym marnotrawne złote dziecię Stolicy w pięknie skrojonej kamizelce. Czarne włosy miał zaczesane do tyłu, praktycznie na gładko. Tarmosił je jednak za często i zaczynały się mierzwić.

– Zwykle nie – rzucił, odpalając papierosa. Zaciągnął się głęboko – Ale wczoraj trochę przegiąłem. Dobrze, że ojciec jeszcze nie wie. Chociaż wieczór mam spokojny.

– Nie za stary jesteś, żeby się bać ojca?

W dość dobrze oświetlonym salonie nabrała przekonania, że był od niej starszy. Musiał mieć na karku trzydziestkę.

– Kto mówi, że się boję? – Uśmiechnął się krzywo – Banie się to ostatnie, co mnie w tym życiu spotyka i czasami tego żałuję.

Nina zmarszczyła nos. Papierosy miały bardzo charakterystyczny zapach. Czuła go wcześniej w sypialni. Całe piętro było nim przesiąknięte. Przypominał jej trochę bagienną herbatę.

– Poczęstowałbym, ale po twojej minie widzę, że chyba nie ma sensu proponować – zauważył. Krzywy uśmiech nie schodził mu z twarzy.

– Słusznie – powiedziała.

– Leonard, Leonard, Leonard – zamruczał, patrząc w sufit. Znowu głośno się zastanawiał – Moje umiejętności na nic się tutaj zdadzą, tak, tak. Ale może jakoś tradycyjnie by się dało... Ojciec ma kontakty. Czy mógłbym? Chyba mógłbym – Przeniósł wzrok z sufitu na Ninę – Jakieś szczególne okoliczności zniknięcia? Inne niż utopienie? – zwrócił się do niej.

Nina westchnęła.

– Ostatni raz, kiedy go widziałam, Sophia stała przed domem.

Zakrztusił się nagle. Kaszel przerodził się w niekontrolowany śmiech. Spojrzała na niego, jakby był wariatem.

– Przepraszam – rzucił, kaszląc i śmiejąc się jednocześnie – Ale do tego chyba nie będę ci potrzebny. Wiesz, co mówią – oparł się wygodnie – Albo zabiła go na miejscu, albo zabrała do swojego domu. Ma alergię na ludzi.

Nina obawiała się takiej odpowiedzi. Słyszała ją już wiele razy. W różnych wariantach. Od pół roku prowadziła dochodzenie, tułając się po kraju. To zależało od miejsca i statusu majątkowego, ale podejścia były na ogół dwa: Chłopi z Północy albo nie mieli pojęcia, o czym mówiła albo bardzo mocno i zdecydowanie udawali, że nie mieli. Represji za szczerzenie zabobonów bali się bardziej niż ognia piekielnego. Ci z Południa na słowo „bóg" zaczynali z kolei powtarzać na potęgę jakieś ludowe legendy. Z Sophią nie miały żadnego związku.

Arystokracja odmawiała rozmowy. Nic dziwnego. Nina była dla nich nikim. Dostanie się do kogokolwiek na odpowiednim poziomie graniczyło z cudem. Zwłaszcza na Północy, dla której oficjalnie Nina nie istniała. Nawet jeśli znalazł się ktoś skłonny słuchać, to bardzo szybko traciła wiarygodność.

Dla poważnych i szanowanych tergeńczyków była tylko jedna Sophia – najzwyczajniejsza wdowa, która od lat przechodziła głęboką żałobę. Ponoć mieszkała w posiadłości po swoim mężu i kolekcjonowała dzieła sztuki. Opowieść o trzymetrowej kobiecie, która manipulowała snami i porywała ludzi nie brzmiała dla nich przekonująco. Wrzucali Ninę do jednego worka z przesądnymi chłopami z Południa i grozili aresztem za podburzanie prostych ludzi. Trochę im się nie dziwiła.

– Ciała nie znalazłam – wyjaśniła.

Minęło tyle miesięcy pełnych rozczarowań i ślepych uliczek, że już nie miała oporów przed stawianiem kawy na ławę. Znieczuliło ją od niepowodzeń.

– Ale w tym jej domu też go nie było – ciągnęła – W ogóle nikogo nie było.

Argo wypuścił duży obłok dymu:

– Mówisz o tej kamienicy w Tergu? Ona tam nie mieszka. Niskie sufity, porządna reputacja. To jest dom pokazowy na interesy z arystokracją.

To była pierwsza rzeczowa informacja, którą Nina usłyszała od miesięcy.

– A gdzie mieszka?

– Na bagnach – wyjaśnił – Głęboka Północ. Słyszałaś może?

Nina pokiwała głową. To były bezdroża, tereny za Tergiem. Wyjęte spod prawa. A przynajmniej na razie. Apetyt tergeńskich miast rósł ponoć z każdym rokiem i wyciągał swoje przepastne szczęki w każdą stronę.

– Ona ma tam Dwór – kontynuował Argo – Czym ją rozjuszyliście? – zapytał, poważniejąc odrobinę. Tylko odrobinę.

Nina doskonale wiedziała czym.

– Znaleźliśmy jej lalkę. I najwyraźniej nie oddaliśmy na czas.

– Agatę? – zdziwił się.

Brwi same podjechały jej w górę.

– Tak ją nazwała? – westchnęła – Nigdy nie zrozumiem arystokracji.

Argo wzruszył ramionami.

– Gdzie ją... znaleźliście? – zapytał, prostując się odrobinę. Popiół z papierosa opadał mu na kamizelkę. Trochę pyłu spadło też na dywan, ale zupełnie się tym nie przejmował.

Nina w końcu się poddała i usiadła na brzegu sofy. Pomacała delikatnie obicie. Było przyjemne w dotyku. Wyglądało na zupełnie nowe, jak wszystko w tym obrzydliwie bogatym domu.

– Nad jeziorem – wyjaśniła – Leżała na plaży. Nie wiedzieliśmy nawet, że do Sophii należy. To znaczy... ja nie wiedziałam. Leonard się domyślał.

Argo zsunął stopy ze stolika i założył nogę na nogę.

– Czy ja bym się domyślił? Trudno się nie domyślić. Maturin zna się na swoim fachu. One wyglądają identycznie.

Nina zmarszczyła brwi. Przypomniała sobie ciężką drewnianą lalkę. W niczym nie przypominała kobiety, którą widziała przez okno.

– Nie powiedziałabym...? – rzuciła – Nie bardzo pamiętam twarzy Sophii, ale wydaje mi się, że nie jest drewniana. Prawda...? – zapytała, skonsternowana.

– O – zdziwił się.

– Co to znaczy „O"?

Zgasił niedopałek o rękaw własnej koszuli.

– Nie znaleźliście Agathy. Znaleźliście Nes–Avisa. Wszystko jasne. Wszystko jasne.

Dla Niny nic nie było jasne. Jej niezdecydowanie musiało być aż nazbyt widoczne.

– To taki jej niewolnik – wyjaśnił – Wysoki. Skrzeczący. Nieciekawy typ. Kręci się czasem na traktach? Tak, chyba się kręci...

– Ani wysoki, ani skrzeczący. Zwykła lalka – upierała się Nina. Miała wrażenie, że dochodziło do jakiegoś fundamentalnego nieporozumienia – Może nie do końca mała jak dla ludzi, ale w porównaniu z Sophią, to wielka nie jest. Była cała drewniana – tłumaczyła – i miała sznurki.

Argo pokręcił głową:

– Czy Nes–Avis jest mały? Nie. Jest ogromny. Nawet jak na boga. Obawiam się, że nie rozumiem tej historii.

– Ja też – mruknęła.

Kukiełka, którą trzymali w pustym pokoju domu nad jeziorem, nie była ani wielka, ani żywa. Nie mogła być bogiem. Chyba. Nina niewiele o bogach wiedziała, bo historie chłopów stanowiły po prostu stek bzdur, a porządnych książek na ten temat nie było. Szukała.

Mierzyli się wzrokiem. Spojrzenie, jakie rzucał jej Argo, zdawało się pytać: „I co teraz?". Domyślała się już, że nie uzyska od niego takiej pomocy, na jaką liczyła. Trudno było się z nim dogadać.

– Jak znajdę ten dwór? – zapytała, chcąc wyciągnąć więcej informacji.

– Czy ja wiem? – znowu gadał sam do siebie – Nie, nie wiem. – Odstawił niedopałek na stolik i wyjął kolejnego papierosa – Nigdy tam nie byłem – wyjaśnił.

– To skąd w ogóle...?

– Rovenin dobrze ją zna. Sophię – powiedział, odpalając papierosa. Od intensywnego zapachu robiło się Ninie już trochę niedobrze. Zaciągnął się mocno.

– Jak wszystko przycichnie, to mogę się do Twierdzy przejść i go zapytać, ale nic nie obiecuję, bo... – urwał, nadstawiając uszu. Wyprostował się nagle, zgarnął niedopałek ze stołu i wstał. Przygładził włosy. Rozległy się kroki. Nina chciała się zerwać.

– Spokojnie – rzucił, kładąc jej rękę na ramieniu – nie takie rzeczy ojciec widział. I nie takie zobaczy.

Do salonu wszedł niski, grubawy mężczyzna w szlafroku. Nosił tę samą twarz, co karykatury w co drugiej gazecie wydawanej w Stolicy. Igo Cornelius. Trochę łysiejący, trochę czerwonawy, trochę nachmurzony. Spojrzał zimno na syna. Niny nie zaszczycił ani jednym spojrzeniem. Jakby jej nie było.

– Argo, jacyś ludzie dobijają się do mnie po nocy. Weber postawił na nogi pół Kancelarii. Dlaczego mi się wydaje, że to ma jakiś związek z tą twoją wycieczką? Co znowu zrobiłeś, chłopcze?

Argo wzruszył ramionami. Nina rzuciła mu szybkie spojrzenie. Nie był wcale „chłopcem". To był dorosły mężczyzna. Ekscentryk, trochę niepoważny, ale ciągle dorosły.

– Impulsywne decyzje. Mały chaos. Nic nowego – powiedział, gładząc znowu włosy.

Cornelius przymknął ciężkie powieki. Wyglądał jakby przełykał właśnie gorzką pigułkę:

– Damy radę zamieść to pod dywan?

– Czy damy radę? – zastanawiał się Argo – Nie, nie wydaje mi się. Nie tym razem. Na sanatorium się nie skończy. Przekupić kogoś można, ale będą konsekwencje.

Starszy Cornelius zamrugał. To musiała być nieoczekiwana odpowiedź. Powoli zaczynał robić się coraz czerwieńszy. Zupełnie jak kosztowne obicia mebli w salonie.

Argo zgasił kolejny niedopałek.

– Pozwól, że zanim skoczymy sobie do gardeł, odprowadzę chociaż tę miłą damę.

Cornelius spojrzał na Ninę.

– Kto to w ogóle jest?

– Nina? – zastanowił się Argo – Nina. – powiedział, jakby się zdecydował. Nie zawracał sobie jednak głowy dalszymi wyjaśnieniami. Chwycił ją pod rękę i wyprowadził szybko z salonu, zostawiając zdumionego Corneliusa w progu.

Wrócili do sypialni.

– Weszłaś jakoś po ścianie, prawda? Jesteś bardzo cicha. To dobrze. To się przydaje – mruczał.

Chwycił sztylet pozostawiony na stoliku nocnym i otworzył drzwi balkonowe. Nina zmierzyła go wzrokiem. Przypomniało jej się, jak zaoferował jej pomoc, kiedy wspominał, gdzie stary Cornelius śpi. Zastanawiała się, czy nie miał przypadkiem zamiaru zamordować teraz własnego ojca. A może szykował się na nieproszonych gości. Może jedno i drugie. To nie była jej sprawa.

– Co z Leonardem? – zapytała, wychodząc na zewnątrz. Zadrżała lekko. Wieczorem spadł ulewny deszcz i powietrze zaczynało się ochładzać.

– Zapytam w Twierdzy i dam ci znać. Zajrzyj tu za miesiąc – Spieszył się i zaczął zamykać za nią drzwi.

Zatrzymała go. Był taką mieszanką sprzeczności, że ciekawość wzięła nad nią górę.

– Argo? Co ty właściwie zrobiłeś?

Uśmiechnął się, przygładzając włosy:

– Dowiesz się jutro z gazet. Chociaż moje imię tam nie padnie. Mam nadzieję.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro