Rozdział XV - Imię

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przedzimie, 1053 r.

[Oscar]

Odkąd Margo pozbyła się szwu, Oscar zachowywał się jak zupełnie inny człowiek. Wiedział to, choć nie potrafił przyznać się do tego we wnętrzu własnej głowy. Powoli, powolutku zaczynał Margo ufać.

Pewne fakty pozostawały do bólu wyraźne. Coś złego się Sophii stało. Coś próbowała mu zrobić. Minione wydarzenia i opowieści miały jednak do siebie to, że z czasem lubiły się rozmywać i zniekształcać. Czy na pewno Sophia była odpowiedzialna za szew? A może ktoś inny? Może ona o niczym nie wiedziała? A co jeśli to Margo mieszała mu teraz w głowie? Albo ktoś inny? Jakiś inny podstępny bóg?

Oscar czuł teraz o wiele mniej bezsensownej agresji. Ani razu nie miał ochoty podnieść na nikogo ręki. O próbie zamordowania Michaela myślał ze zgrozą. To nie znaczyło jednak, że chłopak nie zasługiwał na potępienie. Trzymał z północnymi bogami, a więc zwyczajnie zbłądził. 

Oscar sam miał w głowie kocioł sprzecznych doznań. Zastanawiał się, dlaczego Sophia miałaby go krzywdzić, skoro tyle lat mieszkał w jej domu dobrowolnie. Nie reagowała gniewem, kiedy coś kwestionował. Nigdy nie dała mu powodu do odejścia. Nie była nawet w połowie tak straszna, jak Margo ją malowała. W ogóle nie była straszna.

Oscar siedział pod ścianą, głaszcząc mechanicznie łeb wielkiego lisa. Kilka razy złapał się na tym, że po powrocie do dworu planował sobie sprawić psa. A potem przychodziła myśl, że pies nie przeżyłby tam doby i Oscar nie pamiętał, dlaczego. Naprawdę nie chciał wiedzieć, skąd mu się brały te wszystkie niemiłe myśli. Przychodziły gwałtownie: krótkie wrzaski wewnętrznego monologu, które wstrząsały strumieniem jego świadomości jak niespodziewane szczekanie w środku nocy. Nadal miewał przebłyski pamięci, ale blokował je z obawy przed tym, jakie nowe dziwactwa mogły kryć.

Margo przygotowała go na gościa, mimo to nie mógł powstrzymać niedowierzania, kiedy Avis schylił się w progu. Ogromny bóg ledwo mieścił się w celi, która od jakiegoś czasu właściwie nie była już celą. Oscar zaczynał czuć się w swojej wieży prawie swobodnie.

Avis stanął na środku pomieszczenia.

– Mam mało czasu na układanie ci życia, Oscar, więc będę się streszczać – stwierdziła Margo. Podniosła koralowy nóż, który leżał na stole i wręczyła go Avisowi. Zacisnął go w poczerniałej ręce.

Oscar przyglądał mu się, czując mieszaninę ulgi i przerażenia. Gigant żył. Przynajmniej w jakimś sensie. Dobrze, Sophia się ucieszy.

– Czy możesz powiedzieć, kto tego użył? – zapytała Margo.

Ogromny bóg podniósł wysuszoną dłoń i poklepał się po piersi.

– Avis – wychrypiał. – Ja.

Oscar wpatrywał się w białą maskę, teraz pozbawioną kolorowych piór, i ramię, na którym nie było sznurków. Nes stanowiła tak nieodłączny element tej ogromnej chudej postaci, że bez niej Avis wyglądał na niekompletnego. Oscar zawsze zakładał, że piskliwy głos lalki był głosem całego boga. Margo twierdziła jednak, że coś tam tkwiło, obezwładnione w środku, a lalka stanowiła zupełnie osobny byt. Kobieta chyba miała rację, bo to coś właśnie przemówiło i nie brzmiało jak Nes. To przyprawiło Oscara o gęsią skórkę. Uświadomił sobie, że wcale tego boga nie znał. 

Ale Sophia znała. Mimo całej swojej bezradności i roztrzepania w tej jednej kwestii była zawsze pewna. Jeśli Nes została przywiązana do giganta, to istniał jakiś powód. Jeśli Nes brała na siebie mówienie, to najwyraźniej coś z mową Avisa było nie tak. Jeśli Nes sprowadzała go do domu, to musiało istnieć ryzyko, że sam nie potrafiłby wrócić. Sophia wiedziała, co robi.

Oscar próbował ocenić, czy zmiana w zachowaniu wielkiego boga była korzystna. Czy nie dało się wypatrzeć czegoś, co mogłoby rzucić trochę światła na decyzję Sophii. Avis wyglądał na dużo cichszego. 

Kiedy Oscarowi przypominały się jazgotliwe krzyki lalki, zaczynał trochę lepiej rozumieć powody decyzji wielkiego boga. Jeśli on tego gadania nie kontrolował, to pewnie ciężko je było znieść. Oscar musiał się jednak upewnić:

– Dlaczego akurat sól? Czemu jezioro...?

Tak naprawdę chciał zapytać: "Dlaczego porzuciłeś Sophię?". Sophia go kochała. Pilnowała, żeby się nie zgubił, a potem tęskniła. Wyciągnęła go z tej okropnej dziury, w której tkwił tyle lat. Uratowała go. Było jej tak źle, kiedy znowu zniknął. Tak źle, że tego nie dało się opisać. Dlaczego nie chciał do niej wrócić?

Avis przycisnął ręce do boków głowy, w miejscach, gdzie normalnie znajdowałyby się uszy. Nie wiadomo było, czy je miał, bo jego głowę i szyję, oprócz maski, zasłaniał szczelnie ciemny materiał. Pod wieloma względami przypominał mumię.

– Nie do wytrzymania – powiedział powoli, potykając się na długim słowie. Opuścił ręce.

– Nes? – dopytał błyskawicznie Oscar.

Wielki bóg tkwił chwilę nieruchomo, jakby musiał się zastanowić nad odpowiedzią. W końcu pokiwał delikatnie głową.

– Nie do wytrzymania – powtórzył ciszej.

Oscar nie rozumiał. Nawet jeśli Avis nie przepadał za lalką to mógł poprzestać na pozbyciu się kłopotliwego balastu. Dlaczego wpakował się do słonej wody? Oscar przyglądał się ponurej postaci w milczeniu. Avis nigdy nie był ludzki, ale jego dłonie i ramiona były teraz w zasadzie wypalone do kości. Oscarowi przeszło przez myśl, że może właśnie przed tym chroniła go Nes. Sophia coś o tym bogu wiedziała. Sophia coś wiedziała. Coś ją martwiło.

– Schowałeś się przed Sophią? – zapytał Oscar.

– Nie do wytrzymania – powtórzył znowu.

– Nie tyle się schował, co pewnie chciał umrzeć – rzuciła Margo. – Kiedy zniknął, dobrze wiesz, a od siebie mogę dodać, że wyłowiliśmy go późną wiosną. Rzygać mi się chce, jak sobie pomyślę, do czego ta wywłoka potrafi doprowadzić innych. – Stanęła obok wielkiego boga i wpakowała ręce do kieszeni. – Jeśli chcesz wracać w jej objęcia, to najpierw policz, ile jesteś w stanie wysiedzieć na dnie słonego jeziora, bo może się zdarzyć, że ci się ten uścisk przestanie podobać. Rekord wynosi z pół roku. Niech to będzie przestroga dla ciebie i twojej tolerancji na minerały.

Oscar uznał, że to faktycznie była przestroga, ale chyba nie taka, o jakiej Margo myślała. Kto był w stanie wytrzymać na dnie jeziora przez pół roku? Nikt normalny. Zerknął kontrolnie na wielkiego boga. Ten korpus był silny. Oscar zastanawiał się, czy Margo o tym wiedziała.

– Nie do wytrzymania – powtórzył Avis.

– Trudno mi w to uwierzyć... – mruknął Oscar.

– Oscar, do cholery jasnej! – Margo podniosła głos. Była tego dnia bardziej cięta niż zwykle. – Ta kobieta wszyła ci własne włosy w rękę. Masz oczy, widzisz żywy przykład tego, jak wykorzystuje innych. Pamiętasz, co mi powiedział Michael. Coś jej strzeliło do tej cholernej głowy i najwyraźniej realizuje kolejną chorą misję. Werbuje bogów, żeby nie ubrudzić sobie rąk. Wiesz, że Michael nie kłamał. Jego też wykorzystała. Wiem, że wiesz.

Czy wiedział? Może... Oscar pogładził odruchowo rękę poznaczoną bliznami. Margo topiła ją w soli tyle razy, że nawet jego regeneracja musiała w końcu zwolnić. Próbował jeść, żeby przyspieszyć gojenie, ale skóra nadal była dziwna w dotyku. Podejrzewał, że spanie by pomogło, ale nie mógł się zmusić.

– Wiem – stwierdził – ale wciąż nie mogę zrozumieć, skąd jej się to wzięło – zamyślił się. Te potworne opowieści wcale mu do Sophii nie pasowały. – Może gdyby James żył... to byłoby inaczej? A może nie... 

To też była istotna kwestia. Sophia nie była zwykłym bogiem. Spała wiele lat, zamknięta w artefakcie, który Oscar pomógł Jamesowi znaleźć. James chciał się nią zająć. Miała być dla niego jak córka. Uwolnił ją i bogowie się zemścili. Atla. Atla zamordował Jamesa. Oscar nie mógł porzucić tej wersji wydarzeń, nawet jeśli Margo twierdziła, że to kompletna bzdura. 

Teraz też kręciła głową. Próbowała mu to już tłumaczyć, ale bez skutku, bo jego wątpliwości nie mijały. Twierdziła, że Sophia w żadnym magicznym jaju nie spała. Ale skąd Margo miała tę pewność? Sama się przyznała, że nigdy Sophii nie widziała. Gdyby widziała, gdyby ją spotkała, to ta rozmowa wyglądałaby inaczej. Margo trzymała z Roveninem i Atlą. Była uprzedzona.

– Oscar, nie masz za dużo czasu – powiedziała. – Ta twierdza to tykająca bomba. Możesz tu na Sophię czekać i pytać ją o jej moralność jak ostatni idiota... – urwała gwałtownie. – Ile jeszcze razy będę musiała to mówić? Ciągnij za wszystkie sznurki, którymi to babsko cię omamiło, i odcinaj je najszybciej, jak się da, a potem stąd spieprzaj – powiedziała – najlepiej na to twoje ukochane Południe. Wyglądasz przyzwoicie, wmieszaj się w tłum i siedź cicho. Tam będziesz mógł się zastanawiać, ile chcesz, ale tutaj zostać nie możesz.

Stanęła nad nim.

– Zaklinam cię – powiedziała, przymykając oczy – nie wracaj do niej. Jeśli nie przez wzgląd na siebie, to na nas – otworzyła oczy. – Nie dawaj jej przewagi. Przemyśl sobie najpierw. Obiecaj mi to. Teraz.

Pogładził znowu gojącą się rękę. Blizny pomagały pamiętać o rzeczywistości. Jakkolwiek niewygodna mogła być. Sophia jakoś go skrzywdziła, nawet jeśli miała dobry powód.

Margo patrzyła na niego, wyczekując. Nie mógł jej dać definitywnej odpowiedzi, bo nie miał pojęcia, co się z nim działo i co chciał zrobić. Wszystko w nim krzyczało, że powrót do dworu był słuszny. Zupełnie, jakby coś tam zostawił i koniecznie musiał po to wrócić.

Odwzajemnił spojrzenie ciemnych oczu. Po raz kolejny przypomniał sobie, że kiedy Margo tak go świdrowała wzrokiem, nie miała tak naprawdę pojęcia, co myślał i czuł. Mógł powiedzieć jej cokolwiek.

– Obiecuję.

Odetchnęła głęboko.

– Poczekaj do naszego odejścia. Wychodzimy jutro rano. – Wyciągnęła rękę. – Powodzenia.

Potrząsnął nią, przestraszony własnymi słowami i czynami.

– Powodzenia – odpowiedział automatycznie.

Wysoka postać Avisa zniknęła w ciemnym korytarzu. Margo mówiła poważnie. Zabrała ze sobą lisa i zostawiła otwarte drzwi. Po raz pierwszy Oscar został w wieży naprawdę sam. Wolny.

Momentalnie ścierpł. Jakby ktoś w samym środku najczarniejszej nocy wypchnął go z przyjemnej ciemności na lodowatą ulicę, bez butów, i zostawił pod najjaśniejszą latarnią w całym mieście. Samotność go przerażała.

Ale Margo miała rację. Mógł chociaż spróbować sięgnąć do odmętów własnej głowy. Dowiedzieć się, co takiego tam siedziało. Dlaczego dzień na statku wracał i wracał. Zamknął oczy. 

Pomarańczowe światło nigdy nie odchodziło daleko, ale i tak go zaskoczyło. Zalało wszystko, wciskając się w każdy kąt wieży, w każde wolne miejsce jego wizji. Poczuł kołysanie. Stał na drewnianym pokładzie. Odwrócił się i powiedział:

– Wyglądasz jakbyś wcale nie spał.

James siedział na swoim miejscu przy stole. Obejmował jajo. Oscar nie mógł patrzeć na nie inaczej niż z obrzydzeniem. Przypomniało mu się, ile czasu spędzili, tułając się po świątyniach i zapomnianych kaplicach. Ile musieli się płaszczyć przed prywatnymi kolekcjonerami. Dziesięć lat na służbie, kolejne dziesięć na wojnie Arktura. Zawsze na tropie. Żałował, że zgodził się na tę ekspedycję. Mógł wybić Jamesowi z głowy ten pomysł i odesłać go w końcu do domu.

Zdziwiła go gwałtowność własnych myśli. Czemu się tak na to jajo złościł? To nie była wina Sophii, że ją w środku zatrzaśnięto. To Atla zabił Jamesa. To Atla Sophię skrzywdził. Bał się, że Sophia zabierze mu władzę.

James uchylił oko, na twarzy miał swój zwykły złośliwy grymas.

– Bo nie spałem. Nawet nie próbowałem.

Oscar pokręcił głową i zbliżył się do stolika.

– Ludzie się gapią – powiedział.

I mieli na co. Takiego jaja nie można było kupić za pieniądze.

– Nie szkodzi. Zupełnie nie szkodzi – brzmiała odpowiedź.

Teraz nie dziwił się, że James został zamordowany, gdy tylko znaleźli się na lądzie. Trzymanie czegoś takiego na widoku podczas rejsu było jeszcze względnie bezpieczne. To nie był duży statek, a pasażerowie zdawali się przyjaźni. Nie można było powiedzieć tego samego o ludziach z portu. Katastrofa była tylko kwestią czasu. Ktoś północnym bogom doniósł.

– Trzeba było powiedzieć w nocy. Popilnowałbym...

– Nie pozwoliłbym ci – zaśmiał się.

Oscar spojrzał na zmęczoną twarz i ręce zaciśnięte wokół jaja. James pilnował go bardziej niż własnego oka, ale zmęczenie i tak z nim wygrywało. Nie myślał trzeźwo. Obaj nie myśleli wtedy trzeźwo. trzeba było Atli nie podpadać.

– No wiesz – mruknął Oscar.

Założył ręce za plecami i przestąpił kilka razy z nogi na nogę, żeby lepiej złapać balans. Rozejrzał się, próbując zrozumieć, co mu umykało w tym wspomnieniu. Jak na razie nic się nie zmieniło.

– A powiedzieli ci chociaż, co to za zwierzę?

„Najgorsze z możliwych" – odpowiedział sobie w myślach. Znowu na moment ścierpł. To nie była ładna myśl.

James przyciągnął jajo jeszcze bliżej i oparł na nim głowę.

– Nie. Nie wydaje mi się, żeby była zwierzęciem.

Oscar zmarszczył się lekko, posłuszny wspomnieniu.

– „Była"? – zapytał.

James przeczesał w roztargnieniu zmierzwione włosy. Wojskowy płaszcz, który zarzucił sobie na ramiona zsuwał się odrobinę z lewej strony. Nie porzucił munduru po zakończeniu służby. Nigdy nie wrócił do domu. Od razu udał się na poszukiwania.

– To zabrzmi śmiesznie, ale wydaje mi się, że wiem, jak ma na imię.

Oscar nie widział w tym nic śmiesznego. Zastanawiał się, czy już wtedy właziła im do głowy. Być może zwabiła ich jakoś z drugiego końca kontynentu. Zerknął na rękę.

Nie było na niej szwu. Prawa dłoń Jamesa nie miała kciuka, ale to była zupełnie inna historia. Żadnych sznurków, żadnych szwów, bo i skąd? Oscar przypomniał sobie jednak radę Margo. Jak dotąd go nie zawiodła. Nie wolno było zakładać rzeczy z góry, trzeba było obserwować. Tylko obserwować. Ostatnio robił się w tym coraz lepszy.

– Jak? – zapytał Oscar. Z całej siły powstrzymał się przed podaniem imienia. Odpowiedź narzucała mu się z taką mocą, że całe wspomnienie zafalowało. Sophia. Sophia. Sophia. Zachwiał się. Wytrzymał jednak.

James coś powiedział. Zabrzmiało jak plątanina bezsensownych sylab. Oscar znieruchomiał.

– Że co? – zapytał. To nadal była część wspomnienia. Naprawdę nie zrozumiał wtedy odpowiedzi. Teraz to pamiętał.

James powtórzył, ale skutek był taki sam. Zupełnie niezrozumiałe imię. Bełkot.

– Słyszę je, ale nie potrafię powtórzyć – wyjaśnił zakłopotany James. – To jakiś północny język – wyjaśnił – chyba...

Oscar pokręcił głową.

– Tyle żyję na tym świecie i jeszcze czegoś takiego nie słyszałem. Powtórz, jeszcze raz.

James powtórzył, próbując oddać jak najlepiej wszystkie dźwięki.

– Jeśli to północny, to chyba bardzo stary – stwierdził Oscar. – Musisz jej zmienić to imię, bo ludzie nie dadzą jej żyć. Brzmi trochę jak Eleonora.

James przymknął oczy. Znużenie zaczynało brać nad nim górę. Oscar poczuł się nieswojo na samą myśl o spaniu. Miał ochotę potrząsnąć nim, ale nie mógł. Wspomnienie musiało toczyć się własnym torem.

– Albo chociaż skróć to jakoś.

– Niech będzie Nina – powiedział James. – Myślę, że jej się spodoba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro