Rozdział XXVI - Raz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1054 r.

[Nina]

– Przysięgam. Jedno słowo. Jakaś mała wskazówka – zawodziła zmęczona Nina. Ogromny bóg krążył pomiędzy resztkami spalonej chaty a stosem równo poukładanych kawałków desek, dźwigając to, co dało się jeszcze uratować z pozarastanych zgliszcz. Nie brakowało mu chęci do pracy, ale nie czuł tej samej motywacji, kiedy w grę wchodziła rozmowa z Niną. Odpowiadał jeszcze wolniej niż się ruszał, a to, co mówił, składało się z jednej sylaby:

– Nie – rzucił sucho. Odłożył kawał czarnej, zupełnie zawilgoconej belki na nowe miejsce i zawrócił po kolejny. Impas trwał.

W przeciwieństwie do mieszkańców wioski dwójka bogów nie miała oporów przed wchodzeniem na ziemię, na której znajdowały się spalone chaty. Robili wszystko, żeby nie uważano jej już za przeklętą i nie poprzestali na pozbyciu się woreczków z solą – usuwali też gruzy. Efekty stawały się widoczne, bo łąka, mimo szarej pory roku, przestała przypominać posępne cmentarzysko porzuconych ruin.

Nina podejrzewała, że w przeciągu roku albo dwóch roślinność zrobi swoje i zupełnie odczaruje to miejsce. A nawet jeśli nie całkiem, to przynajmniej rodzinie mieszkającej na wzgórzu łatwiej będzie pogodzić się z widokiem z okna. Zanim nadciągnęły hordy, mieli tu sąsiadów.

– Dlaczego nie? – zapytała po raz setny, umęczona uporem ogromnego boga.

Odkąd tylko wstało słońce i pojawił się wśród szkieletów chat, Nina próbowała wyciągnąć z niego informacje o miejscu zamieszkania Sophii. Teraz łaziła za nim sama, bo Margo była zajęta własną misją.

Wczesnym rankiem pod płot Driny zaplątało się dwóch chłopów. Przytargali ze sobą cały plik jakichś starych papierzysk, których nie rozumieli, bo były zapisane w wymarłym alfabecie. Na tłumaczenie nie było ich ponoć stać. Teraz zawracali Margo głowę gdzieś na polach za wioską, próbując ustalić, jak właściwie przebiegały granice rozległych gruntów i czy warto było ryzykować sądzenie się o nie z panami z miasteczka.

Avis milczał zawzięcie, nie oferując żadnego wyjaśnienia co do Dworu i Nina zaczęła dochodzić do wniosku, że Margo dysponowała na co dzień chyba jakąś boską cierpliwością. Tego uporu ogromnego boga nie dało się niczym złamać. Nina prosiła, brała go na litość, zaklinała, błagała i argumentowała, ale niewiele sobie z tego robił. Jedyne słowo, jakie usłyszała w ciągu całego przedpołudnia brzmiało „nie". Padło już mnóstwo razy, zabarwione wszystkimi możliwymi odcieniami obojętności.

Nina wytarła ręce o trawę i podwinęła opadające rękawy koszuli najwyżej jak się dało. Nie chciała ich ubrudzić. Miała na sobie to samo ubranie, co dzień wcześniej – Drina nalegała, żeby je zatrzymała i Nina chętnie na to przystała. Jej własne już wyschło, ale uznała, że rozsądniej było zostawić je na podróż. Zdecydowanie lepiej odpowiadało jej rozmiarom.

Gościnność Driny sprawiła, że Nina miała mocne postanowienie odwdzięczenia się przy pierwszej możliwej okazji. Próbowała jej nawet zapłacić, choćby tyle, ile brano za nocleg w północnych zajazdach – jakieś pieniądze przecież jeszcze miała, nie wszystko przepadło w pożarze Twierdzy – ale Drina nawet nie chciała o tym słyszeć.

Na razie Nina niewiele mogła zrobić, dlatego pomagała Avisowi w porządkach. Jej zaangażowanie miało też drugie dno. Liczyła, że ta wspólna praca pomoże jej wzbudzić zaufanie i ułatwi rozmowę z wielkim bogiem. Pomyliła się. Jedyne co osiągnęła, to rozprężenie własnego języka. Rano była jeszcze dość formalna. Teraz już jej nie zależało, bo reakcja zawsze była taka sama. „Nie".

– Dlaczego nie? – powtórzyła pytanie, prostując się – Przecież nie każę ci tam iść – wyjaśniła po raz enty. – Potrzebuję tylko informacji. Nawet nie musi być dokładna. Jakiś przybliżony kierunek. Mała mapka. Albo ktoś inny, kto mógłby mi powiedzieć. Ktoś. Coś. Cokolwiek.

Nie mogła uwierzyć w to, że odpowiedzi, których tak rozpaczliwie pragnęła, miała praktycznie na wyciągnięcie ręki, a od kilku godzin odbijała się od ściany. Stała teraz i słuchała jak wyblakły płaszcz boga sunął po trawie w tę i z powrotem. Mdłe szarości i czernie materiału dały jej do myślenia. Tak samo jak prostokątna łata, którą Avis miał na plecach.

Margo przyszyła ją poprzedniego dnia, kiedy był zajęty jakimś wirydaskim czytadłem. Nina uświadomiła sobie, że jak dotąd nie spróbowała w tym werbalnym starciu tylko jednego: przekupstwa. Na płaszczu Avisowi jednak ewidentnie nie zależało, skoro go tak włóczył po ziemi. Postanowiła uderzyć od innej strony.

– A co powiesz na książki? – rzuciła nagle – Ty zdradzisz mi, gdzie jest ten dwór, a przysięgam ci, że po moim powrocie dostaniesz tyle książek, na ile tylko będzie mnie stać – obiecała.

Przeszło jej przez myśl, że brzmiało to trochę tak, jak jej wczorajsze negocjacje z małym Jannem. Nie chciał jej oddać sztyletu. Twierdził, że go w ogóle nie widział. Doprowadził tym matkę prawie do desperacji. Dopiero interwencja Margo przyniosła skutek. Sztylet cudem się znalazł.

– Naprawdę – ciągnęła Nina – Słów na wiatr nie rzucam. Jedna mała informacja i książki będą twoje. Może da się to nawet załatwić przed moim wyjściem. Musiałabym się wybrać do miasteczka, ale czego się nie robi. I mówię o takich zupełnie nowych, żeby była jasność...

Avis zatrzymał się i przechylił głowę w bok. Serce Niny zabiło szybciej. Wywołała reakcję. Najwyraźniej trafiła w czuły punkt. Postanowiła łapać okazję i drążyć, póki słuchał:

– Jakiekolwiek będziesz chciał – podjęła podekscytowana. Pilnowała się, żeby brzmieć miło, zachęcająco i spokojnie. Nie mogła tego teraz spartaczyć. Naprawdę potrzebowała tej informacji. – Atlasy, albumy, bajki... – wymieniała przymilnie – Mogę nawet znaleźć jakąś z obrazkami...

– Obrażasz mnie – zachrypiał paskudnie. Warknął tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła.

O jedną beznadziejną wypowiedź za późno dotarło do niej, że przekroczyła jakąś granicę, o której istnieniu nie miała pojęcia.

Odrzucił z impetem kawał drewna na trawę i ruszył w jej stronę. Zdecydowanie szybciej niż można się było po nim spodziewać. Stanął – wielka, posępna i najwyraźniej wściekła figura, która miała dość siły, żeby zgnieść Ninę jak robaka. Nina patrzyła z rosnącym przerażeniem, jak biała maska zaczęła się nad nią nachylać. Znalazła się tuż nad jej głową. Malowane oczy wyglądały, jakby chciały wwiercić się w jej własne. Na wylot.

W tej bliskości było coś absolutnie paraliżującego. Nina czuła się jakby żołądek podskoczył jej do gardła. Nie śmiała drgnąć. Nie wiedziała, że Avis był w ogóle zdolny podejść tak blisko. Margo uprzedzała, że ze strachu zawsze trzymał wszystkich i wszystko na dystans. Od wczoraj aż do teraz miała rację. Z naciskiem na „miała".

W tej chwili to nie on był tym wystraszonym. Nina wiele by dała za przestrzeń. Ledwo powstrzymywała wzbierający odruch ucieczki. Spanikowana, zastanawiała się, jak daleko była Margo. I czy usłyszy jej krzyki.

– Czy ty wiesz... – zaczął cichym i pewnym głosem. Do Niny dotarło, że chrypienie zupełnie zniknęło. Nachylił się jeszcze bardziej i malowane oczy znalazły się dosłownie centymetry od jej twarzy. Nina dostała gęsiej skórki. – Czy ty wiesz, z którego jestem stulecia? – zapytał. Miała dziwne wrażenie, że zabrzmiało to jak groźba.

Nie była zdolna odpowiedzieć. Nie tyle dlatego, że nie wiedziała. Zatkało ją z wrażenia.

– Nie jestem głupi – wysyczał. Uniósł czarną, wyschnięta dłoń i dźgnął Ninę palcem w obojczyk. Mocno. Aż zabolało. – I nie można mnie uwiązać rzeczami, Nino – Dźgnął jeszcze raz. – Nie można mnie zatrzymać. Już nie.

Patrzył jeszcze chwilę, po czym, ku niewysłowionej uldze Niny, zaczął się prostować i cofać. Odwrócił się w końcu i podjął przerwaną pracę, jakby nic się nie stało.

Nina wypuściła głośno powietrze. Na dobrą minutę przestała oddychać i właśnie zdała sobie z tego sprawę. Potrząsnęła mocno rękami. Zrobiły się gorące ze stresu. W żyłach trochę jej się gotowało. Jak zwykle, kiedy coś brało ją z zaskoczenia, a to konkretne było olbrzymie.

– Nie mów Margo – odezwał się znowu. Zachrypły głos wrócił. Brzmiał zupełnie spokojnie. Obojętnie.

– Nie powiem – rzuciła odruchowo.

Nie miała pojęcia, co dokładnie miał na myśli, ale nie zamierzała teraz dopytywać. A tym bardziej się nie zgadzać. W głowie szalał jej mały pożar i trzeba było go uspokoić zanim przerodzi się w kolejny atak majaków. Usiadła na trawie i zaczęła głęboko oddychać. Nie zaszczycił jej już żadną uwagą. Jakby nie istniała.

Spokojniejsza, przeanalizowała sobie, co właściwie powiedział i dotarło do niej, że popełniła co najmniej jeden gruby błąd. Nie potraktowała go poważnie. To, jak się zachowywał przy Margo zupełnie uśpiło jej czujność. Widocznie miał też drugą twarz. I chyba nie chciał jej Margo pokazywać.

Patrzyła, jak odkładał na miejsce ostatnie kawałki drewna – znowu był niemiłosiernie powolny, cichy i skrupulatny. Zastanawiała się, dlaczego właściwie robił to, co robił. Jak na kogoś, kogo rzekomo nie dało się uwiązać, czy tam zatrzymać, był zaskakująco posłuszny. Przecież właśnie sprzątał bez zająknięcia czyjś bałagan.

Nie miał teraz Margo w pobliżu. Nie pilnowała go. Gdyby chciał odejść, to Nina nie stanęłaby mu na drodze, a po tej małej demonstracji siły, którą dopiero co jej zafundował, sądziła, że był tego świadom. Jakoś wcale mu się nie spieszyło do całkowitej wolności i zaczęło to Ninę mocno zastanawiać.

Doszła do wniosku, że Margo miała rację. Z bogami trzeba było ostrożnie. Zwłaszcza z tym konkretnym, bo najwyraźniej miał tutaj jeszcze jakiś własny interes.

Dystans. Nina teraz go trochę potrzebowała. Podniosła się z trawy i ruszyła do domu. Uznała, że tymczasowo mogła być przydatna gdzieś indziej, a do prób perswazji wrócić – jeśli w ogóle był sens wracać – kiedy w wiosce pojawi się znowu trzymetrowa, czarnowłosa i ponura gwarancja jej bezpieczeństwa.

Oczekiwanie okazało się jednak długie. Nina spędziła całe popołudnie pomagając Drinie, najpierw w gotowaniu obiadu, a potem przy pakowaniu herbacianego suszu do ozdobnych woreczków. Pokręciła się też trochę wokół domu, a nawet wzięła psa na spacer wzdłuż linii lasu. Na łąkę starała się nie patrzeć.

Kończyła właśnie karmić króliki, kiedy Margo przemaszerowała przez podwórko, dźwigając niewielki kamienny słupek. Nina zatrzasnęła kratkę skrzyni, w której zwierzęta wcinały obierki. Upewniła się, że rygiel mocno trzymał i pobiegła w ślad za oddalającą się kobietą. Musiała się przyłożyć, bo marsz Margo był tym razem energiczny.

– Udany dzień? – zagadnęła ją, próbując nadążyć. Margo rzuciła jej spojrzenie spod oka. Zwolniła.

– Tym ludziom się chyba wydaje, że jestem pieprzonym geometrą – powiedziała – Mają tu gorszy burdel w papierach niż prawdziwe burdele – Poprawiła chwyt na słupku. Dźwigała go teraz pod pachą. – Terg. Jak ja go nienawidzę – dodała.

– To czemu tutaj mieszkasz? – zapytała Nina.

– Ledwo. Ledwo mieszkam. Myślisz, że czemu tyle łażę?

Stanęła na środku łąki. Ogarnęła wzrokiem schludne kupki belek, desek, cegieł i wszelkich innych rupieci, które udało się Avisowi posegregować.

– A nie mogłeś tego pozanosić gdzieś pod dach? – zapytała bardzo głośno.

Ogromnego boga nie było w zasięgu wzroku, ale był raczej w zasięgu słuchu. Odpowiedziała jej jednak cisza.

– Zresztą nieważne – krzyknęła Margo – To i tak dobra robota.

Nina zastanawiała się, czy brzmiałaby tak spokojnie, gdyby zobaczyła i usłyszała to, co ona. Nie była tego taka pewna. Na razie wybrała ostrożność i nic nie powiedziała. Zamiast tego skomentowała to, co Margo dźwigała.

– Co trzymasz? – zainteresowała się, oglądając uważnie kamienny słupek.

Margo spojrzała na niego, jakby dopiero teraz sobie o nim przypomniała. Odrzuciła go obok stosu drewna. Uderzył w ziemię, wzbijając w powietrze chmurę pyłu i pękł na pół.

– Pieprzona pamiątka z podróży – mruknęła, otrzepując spodnie – Sporna granica. Stoją tam dalej jak chochoły w polu i się sprzeczają. Nawet nie wiem, czy zauważyli, że poszłam. Marnują tylko mój czas.

Nina zerknęła na pozycję słońca. Robiło się już późne popołudnie, prawie wieczór. A Margo wyszła przecież o świcie.

– To dalej ci dwaj z rana? – zdziwiła się Nina.

– A gdzie tam. – Margo machnęła ręką. – Pół wioski przyszło z żalami. Wygrzebali, co mieli po schowkach i w piwnicach. Gdybym brała pieniądze za każdy przeczytany świstek, to byłabym bogatsza niż wszyscy Gottentergowie razem wzięci! – Splunęła na trawę. – Ale to jednak trochę pocieszające – dodała po chwili, przekładając połówki słupka bliżej sterty. – Myślałby kto, że już nic z tych zawijasów tutaj nie zostało – mówiła dalej – ale spokojna głowa. Oni w tych swoich chatach mają więcej papieru niż biblioteki w Burenturgu. Nawet wiersze mi przynieśli z rozpędu.

– Dobre chociaż?

– Okolicznościowe.

– Czyli nie – Nina pokręciła głową.

Margo chwyciła się pod boki.

– Widzę po twojej minie, że też się dziś namęczyłaś. Raczej się nie dowiedziałaś tego, czego chciałaś, skoro nadal tutaj kwitniesz, co? Ostrzegałam cię.

– Ostrzegałaś – potwierdziła spokojnie Nina. „Nie tylko przed tym" – dodała w myślach, a na głos powiedziała:

– Ale jeszcze się nie poddaję.

Mimo wszystko – nie mogła. Ten Dwór był jej celem od ponad roku, a celu bardzo potrzebowała. Najpierw musiała się dowiedzieć, gdzie ten głupi budynek w ogóle stał. A potem trzeba było uzyskać jeszcze kilka innych odpowiedzi od Sophii. Chociaż jedną. Poprzeczka nie była zawieszona wysoko, nawet jeśli Margo próbowała wmówić jej, że była, i to aż na księżycu.

– No – rzuciła Margo – to się lepiej pospiesz z tym swoim przesłuchaniem, bo my się stąd zbieramy. Nie będziemy Drinie zawracać głowy w nieskończoność. I tak już dość jej sprawiliśmy kłopotu. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku stodoły.

– Zaczekaj! – zawołała Nina. Myśl, że mieliby stąd zniknąć i zostawić ją w punkcie wyjścia wprawiła ją w panikę i bojowy nastrój jednocześnie. Margo wcale się nie zatrzymała, więc Nina znowu za nią pobiegła. – Ale dokąd się wybieracie?

– Do domu.

Margo uchyliła drzwi i przekroczyła próg stodoły. Nina ledwo zdążyła wcisnąć się do środka, zanim wielkie drewniane wrota zamknęły się z głośnym zgrzytem. Nie wisiały już w zawiasach, ale naprawa nie objęła oliwienia.

Wewnątrz panował półmrok. Avis siedział na tym samym miejscu pod ścianą, które zajmował, kiedy Nina zaglądała tu poprzedniego wieczora. Na kolanach miał mały szkicownik, a w ręce trzymał kawałek węgla, ale nic nie rysował. Szary papier był czysty.

Nie odszedł. Mimo że zupełnie nikt go nie pilnował przez pół dnia. Jakkolwiek zaskakujące, zgadzało się to z przewidywaniami Niny. Coś tu jeszcze chciał osiągnąć.

– Do jakiego domu? – dopytała, koncentrując się znowu na tym, co powiedziała Margo.

– Mojego domu – stwierdziła kobieta – Nie garb się – rzuciła w kierunku ogromnego boga.

Wyprostował się odrobinę, ale przechylił głowę w bok, zupełnie tak, jak wtedy, kiedy mierzył Ninę spojrzeniem podczas jej pechowych perswazji. Teraz wiedziała, że tam, na łące, na moment przed właściwym wybuchem, definitywnie oznaczało to rozdrażnienie. Może nawet złość.

Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem to samo nie działo się też w tej chwili. Bez kontekstu wcale nie było to takie oczywiste. Ta biała maska nie zdradzała nic, dopóki nie było za późno. Wszystko było kwestią osobistej interpretacji. Margo mogła nawet nie wiedzieć z czym właściwie się mierzyła.

– Nina chce cię jeszcze trochę pomęczyć – zakomunikowała mu. Przyklepała solidnie worek z suszem, usiadła na nim, wyjęła sznurowadło z czarnego trzewika i zaczęła je obierać z brunatnej ziemi. Musiała się dużo nachodzić po polach, bo nogawki spodni też miała solidnie pobrudzone.

– Pozwolisz jej czy już masz dość?

– Dość – zachrypiał od razu.

– Mhm. Jak ja się tego nie spodziewałam – mruknęła sarkastycznie Margo. Odłożyła wyczyszczone z grubsza sznurowadło i zabrała się za drugie – Ale wiesz – kontynuowała, nie zwracając uwagi na to, że Nina stała tuż obok – ja jej nie mogę całkiem zabronić pytać. Jasne, mogę jej kazać sobie stąd pójść. Ale dobrze by było, gdybyś potrafił ją spławić sam. To też się w cywilizowanym życiu przydaje. Jak nie każesz się komuś zamknąć, to możesz skończyć jak ja – powiedziała, podwijając nogawki spodni – Wkurzony i uwalony ziemią.

Nina pokręciła głową z niedowierzaniem.

– O bogowie – mruknęła, zanim zdążyła się powstrzymać.

– Jakieś uwagi, Nina? – zagadnęła cierpko Margo. Najwyraźniej nie miała pojęcia, jak skutecznie Avis potrafił uciąć dyskusję, jeśli tylko chciał. A jej nie było w pobliżu.

– Żadnych. – Nina zagryzła wargę.

Biała maska przekręciła się w jej stronę, potem spojrzała na Margo, a potem znowu wróciła do niej. Nina postanowiła wytrzymać to spojrzenie. Gapił się tak dłuższą chwilę, aż w końcu odwrócił się zupełnie, kryjąc się w cieniu.

Margo przerwała wkładanie sznurówki do buta. Zmrużyła oczy.

– Co znowu zrobiłeś? – zapytała nagle.

„Znowu?" – pomyślała Nina.

– Nic – rzucił szybko.

Margo dokończyła wiązanie trzewika. Wstała i stanęła nad Avisem z założonymi rękami.

– Jasne – rzuciła, obserwując jak maska ucieka w drugą stronę – A w oczy to mi nie możesz spojrzeć, bo ta dziurawa beczka w kącie, to pewnie najciekawszy widok na świecie.

– Nie będziesz zła? – wychrypiał.

Nina była skołowana. Znowu to robił. To, jak się do Margo zwracał brzmiało zupełnie inaczej niż to, jak cedził, stojąc nad nią na łące. Nie mogła dociec, skąd mu się to brało. Był od Margo dużo większy i prawdopodobnie silniejszy, może nawet szybszy, a zachowywał się, jakby wcale nie był. Chował się. Nie wiedzieć czemu.

Margo odwróciła się. Jej czarne oczy zmierzyły ją od stóp do głów, jakby musiała sobie przypomnieć, jak Nina właściwie wygląda.

– Dziewczyna żyje – ogłosiła, zwracając się znowu do schowanego boga – Ściany też nie pomazane. Nie stresuj mnie, tylko mów.

– Nie byłem... – odezwał się po chwili – zbyt miły.

– Dla kogo? Dla niej? – wskazała kciukiem Ninę.

Pokiwał głową.

Margo przymknęła oczy i zaczęła pocierać skronie.

– Wykończysz mnie kiedyś – mruknęła – jak nie tergeńscy chłopi albo sól, to ty. – Otworzyła oczy i opuściła ręce. – To dobrze, że byłeś niemiły – podniosła głos – Też bym była, jakby mi cały dzień truła za uchem. – Odwróciła się. – Bez urazy, Nina.

Nina bardzo chciała czuć się urażona, ale była po prostu pod wrażeniem. Pod wrażeniem tego, jak świat w głowie Margo rozmijał się z rzeczywistością. Albo tego, jak ta rzeczywistość sobie z nią pogrywała. Nina wiedziała, że sama sobie była winna za wcześniejsze zajście, ale ten, który przed nimi siedział bardzo sprawnie operował słowami, mimo że używał ich tak niewiele. Jeszcze lepiej wykorzystywał przemilczenia. Przypomniała sobie głos ociekający groźbą. „Niemiły" – to był eufemizm roku.

Margo usiadła znowu na worku i wróciła do poprawiania sznurowadeł. Widocznie nie była zadowolona z pierwszego wiązania.

– Trzeba umieć odmawiać – kontynuowała – A jak czasem na kogoś pochrypisz w złości, to świat się nie zawali.

Podniosła się, zgarnęła szkicownik i węgiel, po czym wrzuciła je do torby:

– Chociaż akurat z tym dworem, to mógłbyś jej powiedzieć. Skoro jest tak głupia, że chce się tam pchać...

– Nie – powiedział, wchodząc jej cicho w słowo – Nie.

– Jak chcesz – uniosła ręce do góry – Mnie wcale nie zależy. – Przewiesiła sobie torbę przez ramię. – Idę się rozmówić z Driną. Jak wrócę, to wychodzimy. Jakiś sprzeciw?

Pokręcił głową. Wyszła, mijając Ninę bez słowa.

W głowie Niny kiełkowała już jednak pewna decyzja. Postąpiła kilka kroków w głąb stodoły. Biała maska spojrzała na nią, przechylając się w bok. Ciekawość albo złość. Nie dało się tego stwierdzić bez zaglądania pod spód. Nina nie była jednak aż tak szalona, żeby ją zrywać. Zamiast tego zapytała:

– Kogo właściwie próbujesz bronić, nie mówiąc mi, gdzie ten dwór jest?

– Siebie – odpowiedział natychmiast.

– Ciekawe – mruknęła – Od tego, co mówisz, o wiele bardziej interesuje mnie to czego, nie mówisz. Zwłaszcza Margo.

Nie skomentował.

– Ty chyba zakładasz, że ja mogłabym stamtąd jeszcze wrócić – zauważyła Nina – I teraz się zastanawiam, co to właściwie dla ciebie oznacza.

Milczał dalej.

– Bo dla mnie – rzuciła Nina – to znaczy, że wrócić się da. Między innymi.

Podjęła decyzję. Nie zamierzała zostawać na miejscu. I nie zamierzała wracać nad jezioro. Nie zamierzała też włóczyć się po świecie w poszukiwaniu kolejnego bezimiennego i pustego miejsca, które mogłaby nazwać swoim domem. Prędzej czy później i tak zjawiał się ktoś, kto jej to ciężko wytargane i wykrojone szczęście niszczył. Na razie musiała się przylepić do tej dwójki. I drążyć. Dostać swoje odpowiedzi.

Ruszyła do drewnianych wrót. Miała kilka rzeczy do zabrania. Choćby własne ubranie.

Cichy głos zachrypiał, kiedy przekraczała próg:

– Można próbować – oznajmił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro