Rozdział XXVIII - Dwa cz. II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1054 r.

[Margo]

Margo odrzuciła miecz na bok. Na nic mógł się tutaj zdać. Chlastanie dziewczyny ostrzem tylko pogorszyłoby sprawę. Margo dziękowała w myślach starym bogom, że Nina była zaledwie marnym cieniem swojego ojca. Kiedy w grę wchodziła natura istot z Drugiej Strony, najlepszym rozwiązaniem było po prostu nie być obok nich. Dostawały szału od byle zranienia. Silny instynkt ataku.

Podejrzewała, że w głowie Niny panowało teraz małe piekło. Rodzinne klimaty. Dobrze, że jej pełnowymiarowi pobratymcy palili się zanim dostawali okazję, żeby spełnić swoje dzikie marzenia o rozrywaniu ludzi na strzępy.

Margo przywaliła jej wyrywające się ciało butem do ziemi i oceniła sytuację. Podeszwa natychmiast zaczęła dymić. Oczy Niny były czarniejsze niż noc. Bredziła w tym swoim demonicznym języku, drapiąc zaciekle ziemię. Wracała co chwilę do południowego. Nie była jeszcze stracona, choć poszarzała jak trup, a pod oczami wykwitły jej głębokie cienie.

– Nina – zaczęła spokojnie Margo. Spokój był tutaj kluczowy. – Obudź się, kobieto, masz tu jeszcze coś do zrobienia.

Zmieniła but, bo podeszwa zaczynała okropnie się nagrzewać. Nina po prostu parzyła. Margo pamiętała jeszcze, jak bardzo sama była zdziwiona, kiedy pierwszy raz zobaczyła Nauczyciela, który gołymi rękami wypalał dziury w murze. Zerknęła na ubranie Niny.

Koszulę, którą dostała od Aleksandry, już trafiał szlag. Dymiła. Reszta wyglądała na nienaruszoną. Ktoś tu musiał wiedzieć z czym się mierzył. Margo zastanawiała się, co wykorzystano, żeby to ubranie ochronić i czy była to ta sama metoda, którą Sophia zabezpieczyła swoje odcięte włosy. W każdym razie trochę odetchnęła. Już miała wizję, że będzie musiała dziewczynie użyczyć własnych ubrań, żeby nie paradowała nago.

Znowu przypomniał jej się stos, który sto lat temu zgotowali jej naczelni sekciarze Północy. Była wtedy na tyle pewna siebie, że pozwoliła im się wygadać na procesie. Nie pierwszy raz oskarżano ją o kompletne bzdury. Okazało się, że byli dobrze przygotowani. Wybitne argumenty. Jeszcze bardziej wybitna armia. Wzięli ją z zaskoczenia i trochę zdążyła się przypiec.

W tym stuleciu Ganinistami już się nie trzeba było martwić, ale Margo doszła do wniosku, że warto było Ninę zapytać o tę jej ubraniową ochronę. Jak już się wygrzebie z ziemi i przestanie miotać w pogoni za ludzkimi duszami. Takie zaklęcia na temperaturę bywały przydatne. 

– Nina – zagadnęła znowu, dociskając but – uspokój się, bo mi podeszwy pójdą z dymem. Nic ci nie będzie. Wcale nie chcesz tu skończyć. Są lepsze miejsca.

Trochę działało. Nina zaczynała więcej bredzić w zrozumiałym języku. Oznaczało to niestety, że Margo musiała się nasłuchać próbki tego, o czym po Drugiej Stronie wołało się prawdopodobnie dniami i nocami. O ile mieli tam jakieś dni.

Demony, jeśli była okazja, wyrażały niską opinię o wartości ludzkiego życia. Ten ich barwny język jakoś nieszczególnie się Margo podobał, ale taki Rovenin na przykład, po trzystu latach przebywania z Nauczycielem pod jednym dachem, miał nawet swoje ulubione frazy. Nie żeby kierował je do ludzi. Uśmiechał się tym swoim głupim uśmiechem i powtarzał, że nic tak nie działa na anatomiczną wyobraźnię jak rozjuszony demon. Zarzekał się, że pewnego dnia stworzy słownik demonicznych powiedzonek. 

Margo zaczęła rozważać, czy tego pomysłu nie pociągnąć. Nina nie była tak kreatywna jak ojciec, ale też dawała radę.

Trwało to i trwało. Margo zaczynała się niepokoić. Nie tyle o Ninę, bo tej z każdą chwilą wyraźnie się poprawiało. Martwiła się obozem. Wartownik poturbowany przez temperaturę zwiał i nie miała pojęcia, ile mieli czasu zanim wywoła wśród swoich jakąś reakcję. Jeśli w ogóle mu uwierzą. Po tym, co Ninie nagadał, wnioskowała, że mogli już tam być wyczuleni na jego słabą psychikę. Margo trochę sobie podsłuchała, zanim ruszyła na interwencję.

Widocznie miał pecha stracić kogoś bliskiego w jakimś starym i nieskutecznym rytuale. Ten jego atak, to był żal do ludzi, którzy nie traktowali przesądów poważnie. Ciekawe, co mu Nina powiedziała, że aż tak się uniósł. I jaki rytuał właściwie obwiniał? Margo znała tylko jeden, który mógł zadziałać, ale nie przypuszczała, że w tym stuleciu i na tej ziemi bywali jeszcze ludzie tak postrzeleni jak Atla. Atla sam sobie wyrwał serce.

Próbowanie zdobycia statusu boga było jednym. Trzeba było jeszcze niestety mieć w sobie coś, co skutecznie tu zatrzymywało. I Atla to miał. Podejrzewała, że działało lepiej, kiedy człowiek się nie spodziewał. Ona na przykład własnej przemiany zupełnie nie przewidziała. Nie taki miała plan na tamten upalny dzień, pięćset lat temu.

Rytuały. Ilu się w ten sposób zabiło i nic nie zyskało? Wielu. Smutne.

Coś zamajaczyło w jej widzeniu peryferyjnym. Zerknęła. Avis. Stał w odległości kilkunastu kroków. Nie podszedłby bliżej za żadne skarby. Nawet gdyby poprosiła. Z początku w ogóle nie chciał jej do Niny puścić i chyba się obraził, że go zignorowała. Najwyraźniej już mu przeszło i przywlókł się za nią na miejsce zdarzenia.

– I co? – zagadnęła. – Widzisz tu coś, co mogłoby Sophii zagrozić? Bo ja nie bardzo. Dosłownie trzymam to dziewczę pod butem.

Maska ani drgnęła. Avis stał w mroku i gapił się przed siebie.

Margo westchnęła. Obraza nie minęła. Dalej się boczył.

– Może i dobrze, że się tak uparłeś. Jedna mała rana zwala ją z nóg, a jej się marzy podbój świata. – Wskazała leżącą na ziemi Ninę. – Sophia pewnie by się uśmiała.

Ninie nagle zmieniła się śpiewka. Jakby ktoś pstryknął jej w głowie włącznik. Zaczęła majaczyć o ojcu. Na zwykłe przywidzenia Margo mogła już coś poradzić.

– Jeśli go widzisz, to go nie słuchaj – stwierdziła – to nie jest prawdziwe. Gadasz sama do siebie, Nina. Głęboki wdech. Będzie dobrze.

Zamknęła się. Oczy wróciły jej do normy. Przestały przypominać szklane kulki. Opadły jej powieki. Margo pochyliła się i dotknęła czoła dziewczyny. Było gorące, ale do wytrzymania. Wolała nie kusić losu, przebywając tak blisko obozu dłużej niż to było konieczne, więc zgarnęła znieruchomiałą Ninę z ziemi i przerzuciła ją sobie przez ramię.

– Bądź tak miły i weź, proszę, mój miecz – rzuciła, zwracając się do ogromnego boga.

– Nie – stwierdził sucho. Odwrócił się i zaczął iść przed siebie.

Zdziwił ją tak bardzo, że nie miała pojęcia, jak właściwie zareagować. Odmowa była ciekawa. Jeszcze ciekawszy był powód.

– Obraziłeś się?

– Nie.

Zatrzymał się po kilku krokach.

– Po co nad nią stałaś? – wychrypiał, zły.

Odwrócił się do niej bokiem.

– Trzeba było odejść – mruczał.

Brwi Margo uniosły się w górę.

– I zostawić ją tutaj? – zapytała, podnosząc miecz. Z trudem wsunęła go do osłony. – Żeby wybiła cały obóz ludzi? I usmażyła sobie mózg po drodze? – Pokręciła głową. – Zostawienie jej tu w takim stanie, to dla niej pewna śmierć. Dla tych ludzi też.

– Trzeba było odejść – powtórzył ciszej – trzeba było odejść.

– Czy ty w ogóle przemyślałeś to, co teraz mówisz? Nie dam wymordować niewinnej dziewczynie kilkudziesięciu patałachów w mundurach, tylko dlatego, że tak mi wygodniej. Po prostu nie – podkreśliła, mijając szybko obrażonego boga. – Nie jestem potworem, Avis. Mam pieprzone poczucie przyzwoitości.

– Trzeba było odejść.

Ruszył za nią, mrucząc gniewnie. Sama też już była poirytowana. Momenty takie jak ten obnażały słabe punkty jej taktyki – zaczynała się bać, że pod względem moralnym tego, co się teraz za nią wlokło przez ten ciemny las, nie dało się już naprawić. Nigdy się nie oszukiwała. Krwawe aluzje Michaela nie mogły brać się znikąd. Myślała, że podstawą tych opowieści był raczej przymus Sophii, a nie jakaś głębsza obojętność na okrucieństwo wobec ludzi.

Prawie była Ninie za tę jej śmieszną wyprawę wdzięczna. Trochę otworzyła jej oczy na to, że Avis wcześniej nie bardzo miał jak się z tym swoim punktem widzenia zdradzić. Od początku trzymała go z dala od ludzi – nawet wtedy, kiedy przebywał w Twierdzy. Nigdy się do nich nie odzywał.

– Kot – wymruczała Nina. Wyrwała Margo z ponurych przemyśleń.

– Co?

Dziewczyna zapadła w głęboki sen. Musiała się trochę zregenerować po swoim małym napadzie. Tak, jak ostatnio.

Margo szła szybko pomiędzy ciemnymi drzewami. Zorientowała się nagle, że kierunek, który obrała, oddalał ją nie tylko od obozu, ale także od rozdroża. A ono było przecież ich głównym celem na tym etapie podróży. Jedyna istota, która mogłaby jej teraz zwrócić uwagę na pomyłkę, jak zwykle wolała milczeć. Margo odbiła w bok. Trzeba było nadrobić trochę trasy, okrążając pole tergeńskich namiotów. Najlepiej z daleka.

Powoli dochodziła do wniosku, że jak Nina się dobudzi, to konieczna będzie poważna rozmowa. Można było dać jej jakiś inny cel niż Dwór. Na przykład Oscara. Skoro pomógł Jamesowi zdobyć to jajo, w którym Nina się kiedyś kisiła, to mógł wiedzieć o dziewczynie o wiele więcej niż Margo. Niech sam się męczy z odpowiadaniem na jej pytania. Może Nina też rozjaśniłaby mu trochę głowę.

To rozwiązanie miało jedną wadę. I jedną zaletę. Oscar był teraz równie nieosiągalny, co miejsce zamieszkania Sophii. To była wada. Tyle że ostatni raz, kiedy Margo o nim słyszała, kierował się ponoć na Południe - a więc zaleta. Ninę też można tam było za nim wysłać, bo Leonard stanowił już niestety przegraną sprawę. To, za jaką mrzonką ta półdemoniczna dziewczyna miała gonić, nie było istotne. Grunt, że na Południu byłaby bezpieczniejsza. 

Bez niej przemieszczaliby się też o wiele szybciej. Kolejna zaleta, choć trochę egoistyczna. Margo widziała jednak, że to miało znaczenie. Wnioskowała po tempie, w jakim minęli teraz z Avisem obóz. Nina spała, więc nie hamowała marszu.

Pole namiotów zostało w tyle. Dalekie ogniska migały za drzewami, ale nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Nikt nie wysłał obławy. Nikt nie krzyczał. Panował spokój. Margo zastanawiała się, czym te ich wzorowe tergeńskie głowy wytłumaczyły sobie poparzone ręce wartownika. 

Podejrzewała, jakkolwiek smutna to była wizja, że wzięli poprawkę na sytuację rodzinną poszkodowanego i doszli do wniosku, że sam zrobił sobie krzywdę. Wyobraziła sobie reakcje. Już słyszała potencjalne komentarze obozowiczów: "Demony widzi? Nic mnie to nie dziwi, u niego w domu wszyscy mają nie po kolei".

Margo nie zatrzymywała się całą noc. Więcej się nie oglądała. Dotarli w pobliże rozdroża nad ranem. Temperatura Niny już dawno wróciła do normy. Koszula od Aleksandry nie wytrzymała jednak tego starcia. Była w tak beznadziejnym stanie, że w pewnym momencie energicznego marszu jej marne strzępy po prostu się z Niny zsunęły. Margo miała w nosie to, gdzie upadły. Grunt, że dziewczynie zostało jeszcze to jej własne ubranie.

Margo zatrzymała się dopiero, kiedy dostrzegła na horyzoncie rozwidlenie traktu. Rozdroże. W końcu. 

Droga wzdłuż której dotąd się poruszali była częścią Długiego Szlaku Handlowego. Narturg, wioska Driny, znajdował się dokładnie pomiędzy dwoma kluczowymi rozdrożami Północy. Z obu dało się odbić do Burenturga i dalej na północ, do Tergu-miasta. Margo wiedziała jednak, dlaczego to rozwidlenie, które miała przed sobą, było dla podróżnych mniej atrakcyjne.

Tutaj jedna droga prowadziła na Krótki Szlak Handlowy, do Twierdzy, druga – przez mokradła. Jej mokradła. Niezależnie od pory roku przejście tą trasą wiązało się z ryzykiem utknięcia gdzieś na bagnistym pustkowiu, bez ani jednego przyzwoitego zajazdu, i tak prawie aż do samego Tergu-miasta. 

Wozy mogły tylko pomarzyć o suchej i sprawnej przeprawie. Kiedy się miało całą karawanę, sensowniej było minąć Narturg i odbić sobie do tych wielkich północnych miast dopiero na drugim rozdrożu. I chyba tam szedł oddział, który odwiedziła Nina. Trochę Margo ten stan rzeczy cieszył. Miała pod domem święty spokój.

Stanęła nad wąskim strumieniem, który przebiegał pomiędzy drzewami. Wezbrał trochę po nocnych opadach śniegu. Biały puch nie utrzymał się do rana. Płatki topniały, gdy tylko stykały się z ziemią i wszystko było mokre.

Margo ułożyła Ninę na względnie suchym miejscu pod rozłożystym drzewem i wsunęła jej plecak pod głowę. Wiedziała, że szkicownik był nadal w środku, ale nie zrobiła z tym faktem absolutnie nic. Jeśli Avis nie umiał się o niego upomnieć sam, to ona nie zamierzała interweniować. Uznała, że ulgowe traktowanie musiało się skończyć. Zupełnie zresztą nie mogła zrozumieć, co się z nim działo.

Cały zeszły dzień szedł najwolniej jak się tylko dało, a w nocy – wprost przeciwnie. Teraz minął szybko miejsce, w którym się zatrzymała. Stanął na skraju lasu, patrząc na puste rozwidlenie i wymruczał:

– Chodźmy.

– Co z tobą jest nie tak? – zapytała. Nocne poirytowanie zaczynało znowu przejmować kontrolę nad jej tonem.

– Weź ją. Ale chodźmy do domu – powiedział.

– Czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? Powinniśmy wrócić do kręgu? Nie jesteśmy tu bezpieczni?

Rozejrzała się odruchowo. Raczej nie spodziewała się, żeby Sophia miała wyskoczyć spod jakiegoś kamienia, ale coś tutaj musiało być na rzeczy.

– Jesteśmy bezpieczni.

– To o co ci, u licha, chodzi?

– O nic.

Standardowa odpowiedź, kiedy miał coś na sumieniu i kręcił. Miała tylko nadzieję, że jak zwykle było to coś głupiego. Usiadła obok Niny i włożyła ręce do kieszeni. Ona też potrafiła być uparta.

– Jak o nic, to wspaniale – zauważyła sarkastycznie. – Ja się stąd nie ruszam dopóki dziewczyna się nie obudzi. Rób, co chcesz. Chyba że potrafisz mnie jakoś przekonać do swoich racji. Argumenty lubię. Byle z sensem, Avis.

Przechylił głowę w bok i stał tak bez słowa. Próbowała ten martwy wzrok wytrzymać, ale bóg tkwił tak z pół godziny. Nie drgnął nawet wtedy, kiedy przez trakt przetoczyło się kilka wozów. Zlitowała się dopiero, kiedy z nieba zaczęła siąpić lodowata mżawka. Krople spływały po masce i kapały na szary płaszcz.

– Złaź z tego deszczu, bo oczy ci się zmyją – stwierdziła cierpko. Drgnął, jakby się ocknął po długim zamyśleniu. O dziwo, posłuchał. Usiadł jednak z drugiej strony drzewa. Obraza.

Niebo zupełnie się wypogodziło, kiedy wstało słońce. Z deszczem czy bez, nadal było potwornie zimno. Nina długo się nie budziła i Margo podjęła w końcu decyzję, że trzeba było tę przytomność jakoś na niej wymusić. Choćby po to, żeby upewnić się, czy faktycznie jej przeszło. Jeszcze bardziej dlatego, że w domu na bagnach było przynajmniej sucho. Jedno Avisowi musiała przyznać – też miała ochotę pójść dalej.

Potrząsnęła Niną delikatnie. Chwilę to trwało, ale dziewczyna w końcu uchyliła powieki. Światło poraziło ją w oczy. Przesłoniła je dłonią.

– Lepiej się namyśl zanim otworzysz usta – stwierdziła prewencyjnie Margo – bo demonicznego ględzenia o wyżeraniu duszy mam już po dziurki w nosie.

– Ja też – rzuciła słabo Nina – dość się ojca nasłuchałam, kiedy żył.

Głos miała lekko zdarty, ale z każdą chwilą rozbudzała się coraz bardziej.

– Czyli wiesz, który szatański pomiot powołał cię na ten świat?

Nina dźwignęła się do pozycji siedzącej, trzymając się za głowę.

– Mhm – mruknęła. – Ostatnio nie da się zapomnieć...

Margo trochę ulżyło. Skoro Nina wiedziała tyle i aż tyle, to jakąś część tej rozmowy miały z głowy.

Nina siedziała chwilę na mokrawej ziemi, masując skroń. Zerknęła na drugą rękę. Była uwalona czarną krwią. Skrzywiła się i twarz jej trochę poszarzała, ale zignorowała nieprzyjemny widok.

– Muszę się napić – stwierdziła po chwili – moje gardło to pustynia.

Wstała powoli i otrząsnęła ręce, jakby chciała coś zrzucić z ramion. Odeszła kawałek do niewielkiego strumienia i usiadła tuż przy błotnistym brzeżku.

– Nie wiem, czy ta woda jest bezpieczna – mruknęła Margo. Wezbrany ciek był zupełnie mętny.

– Wszystko mi jedno. – Padła odpowiedź. Ale się nie napiła.

Margo obserwowała, jak Nina szorowała z determinacją pobrudzoną rękę. Po chwili dziewczyna po prostu zanurzyła głowę w wodzie i tkwiła tak dobrą minutę. Jej jasne włosy falowały pod powierzchnią zgodnie z rytmem prądu. Margo podniosła się w końcu i wytargała ją za kołnierz nad powierzchnię. Topielców miała dość. Ten strumień przynajmniej nie był słony.

– Ciepłokrwistość swoją drogą. Nie kuś losu – powiedziała, puszczając kołnierz. Stanęła nad dziewczyną, krzyżując ręce.

– Lepiej – rzuciła Nina. Ulga była słyszalna. Odgarnęła z twarzy włosy ociekające wodą. – Zdecydowanie lepiej. – Spojrzała na Margo. – Dziękuję za... hm... ratunek? Wczoraj...?

– Drobiazg.

Margo zastanawiała się, jak poruszyć temat, który sobie w nocy zaplanowała. Nie znała dobrego sposobu na to, jak zakomunikować komuś, że się mu zabiło rodzica. Nieważne jak długo szukała odpowiednich słów, nic nie przychodziło jej do głowy. Na szczęście Nina trochę ułatwiła jej zadanie:

– Nauczyciel – rzuciła znienacka, mocząc ręce w strumieniu – tak na mojego ojca mówiła kucharka z twojej Twierdzy.

Margo nie spodobał się dobór słów. Może i chwilę tam mieszkała, ale to nie była jej Twierdza. Mimo to nie poprawiała. Zbyt długo musiałaby się tłumaczyć, a jakoś nie bardzo miała ochotę.

Już chciała pociągnąć wątek Nauczyciela, kiedy Nina uprzedziła ją kolejną uwagą:

– Mieszkałaś w moim starym domu. Prawie.

Margo zmarszczyła brwi.

– W jakim starym domu?

– W Twierdzy – wyjaśniła, chlapiąc sobie znowu twarz wodą. – Ja mieszkałam w trochę mniejszej. Była niżej. Kiedyś nie było tam tak wysoko, wiesz? No, góry nadal stoją – zamyśliła się, pocierając kark. – Jezioro też pamiętam. Ale mój dom nie znajdował się na wzgórzu.

Margo zaczęła się zastanawiać, ile Nina siedziała w tej swojej kapsule. Obecna Twierdza miała z trzysta lat. Rovenin mieszkał w niej, odkąd powstała, a o dziecku Nauczyciela nic nie wspominał. Pamięć i dociekliwość były jak jego kolejne imiona, a taić informacji nie miał w zwyczaju, nie specjalnie. Podejrzewała zatem, że po prostu nigdy Niny nie poznał. To oznaczało, że dziewczyna była jeszcze starsza niż on.

– Ile ty masz właściwie lat, Nina?

Wzruszyła ramionami.

– Tak z mojej perspektywy to z dwadzieścia dwa. Może mniej, może więcej... Na pewno minęło kilkanaście, odkąd przestałam spać.

– A tak ogólnie?

Znowu wzruszyła ramionami.

– Za wiele to ja o świecie na zewnątrz nigdy nie wiedziałam. – Uśmiechnęła się bezwiednie. – Ale ostatnie, co pamiętam to dwukrólewie.

Margo przyszły na myśl co najmniej trzy potencjalne daty. Grzebała w pamięci, przywołując niemiłosiernie nudne wywody Rovenina. Dynastie były jeszcze jedną z jego pasji. Sam z takiej uprzywilejowanej rodziny pochodził i to było czasami widać. W innym układzie byłby tutaj królem ludzi. Czterysta lat temu.

– A coś więcej? – dopytywała dalej Margo. Musiała przeprowadzić proces eliminacji. – Które to było dwukrólewie?

– Kobiety. – Nina podrapała się po głowie. – Siostry? Z jedną chyba było coś nie tak. Umysłowo. Ale nazwali po niej miasto. Żeby jej nie było przykro. – Zmarszczyła brwi. – Czy coś. Nie jestem pewna. Trudno się do tego wraca.

To było najgłupsze podsumowanie legendy o królowych siostrach, jakie Margo w życiu słyszała. Maria i ta druga... Jak na ironię, Margo nie pamiętała jej imienia. Ale wystarczyło. To była stara historia, nawet z jej perspektywy. Odległa wojna domowa, która skończyła się, zanim Margo przyszła na świat. 

Uświadomiła sobie, że Nina była starsza niż Mariada. Starsza niż ona sama. Dwa razy starsza od Twierdzy. To dziewczę miało z sześćset lat. I żyło za czasów wygasania Wielkiego Terroru. Tej ciemnej, schyłkowej epoki. Najgorszej w dziejach Północy. 

Skrajna bieda. Ponoć. Sto lat później rodzina Margo już tak tego nie odczuwała. Do czasu. Ale to była inna sprawa. Sami sobie byli winni.

Może nawet spłycona wersja Niny była bliższa prawdzie o dwukrólewiu niż marne ochłapy, które oferował Baragan. Może dziewczyna wiedziała o Wielkim Terrorze więcej niż on? W przeciwieństwie do niego, Nina znajdowała się tu, na miejscu, a nie w celi jakiegoś zapomnianego klasztoru, na samym końcu znanego ówczesnym ludziom świata.

Gdyby Rovenin miał szansę z Niną porozmawiać, to chyba padłby z ekscytacji. Nauczycielowi raczej nie wierzył. Zresztą, pogaduszki z demonem do przyjemnych nie należały.

Po raz tysięczny, ale tylko na krótką chwilę, do Margo dotarło, że Rovenina już tu nie było. Ktoś musiał poekscytować się za niego. Wzięła to na siebie. Na tyle, na ile potrafiła.

– Jak się wtedy... żyło?

Nina wyjęła ręce z wody. Zdjęła but i zaczęła odwijać z nogi jakieś szare bandaże.

– Dużo uciekania – stwierdziła – dużo palenia, dużo krzyku. Narturg to przy tym perła architektury, Margo. Pod koniec nawet lasów tu nie było... Ojciec nie był zbyt popularny. – Zastopowała na chwilę, zagryzając wargę. – A może trochę właśnie był. To taki niedobry rodzaj popularności.

– Wiesz czemu? To znaczy, oprócz tego, że był demonem...

Pokręciła głową.

– Nie. I nie chcę wiedzieć. Nie tęsknię za nim. Zwykłe uciekanie to jedno. Uciekanie przed nim i jego wymysłami, to drugie.

Margo pokiwała głową. Nie trzeba było wychować się w zamierzchłych wiekach, żeby doświadczyć tej strony Nauczyciela. Widocznie osobowość miał stabilnie niestabilną.

Miała jeszcze ochotę dopytać o jezioro, ale zrezygnowała. Skoro istniało już za życia Niny, to tym razem wygrywała lakoniczna wersja Baragana. Sarkofag z dna miał mieć tyle lat, co on, Nauczyciel i Szkiele. Tysiąc.

– Zabiłam Nauczyciela – oznajmiła Margo. Musiała to z siebie w końcu wyrzucić. – A przynajmniej trochę pomogłam. Ze czterdzieści lat temu.

Nie chciała dziewczyny dobijać, ale stwierdziła, że najgorsze, co się mogło zdarzyć po ujawnieniu tej informacji to to, że Nina w końcu się od nich odczepi.

– Cierpiał? – zapytała, rzucając jej poważne spojrzenie.

Margo zastanawiała się chwilę. Pamiętała, jak wspaniała była martwa cisza, która zapadła w czarnym lesie, kiedy Rovenin podniósł dymiący łeb. Naprawdę długo zwlekał. Gdyby to jego przeklęte sumienie nie poszło w odstawkę, to w kolejnej minucie krąg Nauczyciela byłby kompletny i mieliby pod Twierdzą wyrwę na Drugą Stronę. Jak już się z Nauczycielem uporali, to nie tylko drzewa były czarne.

– Nie bardziej niż zwykle – powiedziała. Uznała, że pewne kłamstwa były nie tyle przydatne, co konieczne.

Ku jej zaskoczeniu Nina wcale nie była tą odpowiedzią zniesmaczona:

– A szkoda – rzuciła ponuro – należało mu się.

– Widzę, że nie tylko mnie ta śmierć cieszy – odnotowała sucho Margo.

Nina pokiwała głową.

– Rzucił na mnie klątwę.

– Aha?

To też nie było dla Margo nowością. Rovenin nie byłby tak skuteczny w trzymaniu bogów w ryzach, gdyby nie miał nad nimi pewnej przewagi. Przewagi teoretyczno-praktycznej, którą przekazał mu Nauczyciel. 

Rovenin sporo od tego demona wyciągnął zanim stało się jasne, że sam nie był potulnym uczniem. Że wcale nie zamierzał Nauczycielowi pomóc w jego ostatecznym planie sprowadzenia piekła na ziemię. Demon przeminął, ale umiejętność rzucania klątw Roveninowi została. Bardzo mu się przydała, kiedy ludzie nawalili i trzeba było utrzymać status quo oblężenia Twierdzy. Parę barier odpychało nieproszone siły z daleka od murów.

– Przeklął mnie, żebym mu znowu przypadkiem nie przelała krwi – wyjaśniła Nina. – Bo jakbym mu przelała, to by mu odbiło tak samo jak mnie dzisiaj, a on miał z tym dużo gorzej. Jednej nocy oberwał szkłem i nieźle go to przestraszyło. Miesiąc się wygrzebywał.

Zamyśliła się. Po chwili westchnęła:

– Trochę mi ten napad uporządkował łeb, Margo. Dawniej myślałam, że ojcu dużo zawdzięczam. Ale teraz wiem, że nie. On nigdy nie robił nic dla mnie – wycedziła – po prostu pomieszało mi się z tym drugim.

– Jakim drugim? – zapytała Margo.

– Wojskowy – padło zza drzewa.

Nina obejrzała się na wielkiego boga, zdziwiona. Chyba przypomniała sobie o jego istnieniu. Do Margo też dopiero teraz dotarło, że cały czas słuchał tej rozmowy.

– A ten co taki schowany? – zapytała cicho Nina.

– Obraził się na mnie – powiedziała Margo.

– Wcale nie – wychrypiał, wstając – wcale nie.

Zaczął iść przed siebie. Margo nawet nie pytała. Czuła, że nie było sensu. On chyba po prostu wypierał swoje własne reakcje. To, że je w ogóle miał. A może taki mu się trafił charakter. Trochę jak Argo, który wiecznie sobie zadawał pytania. Albo coś sprawiło, że nie mógł się pogodzić z tym zwracaniem uwagi na własne negatywne odczucia. Bał się konsekwencji? Tylko jakich niby? Margo wolała się nad tym nie zastanawiać.

– Wojskowy? – zagadnęła ją Nina. 

Dziewczyna jakoś nie bardzo przejęła się tym, że ogromny bóg sobie poszedł. Zajęła się znowu bandażem, który miała na pięcie. Dokończyła odwijanie i wcisnęła but na nogę.

– Przyjaciel Oscara – wyjaśniła Margo. Włożyła ręce do kieszeni i śledziła wzrokiem oddalającą się postać. Avis zatrzymał się po chwili i stał tak, odwrócony plecami. Pewnie musiał sobie przemyśleć. Jak zwykle. 

– Chciałam o tym z tobą porozmawiać – podjęła znowu Margo. – O Oscarze i o Jamesie. Bo ostatnio, to nie bardzo mi się chyba udało.

Faktycznie. Coś tam Ninie już próbowała tłumaczyć, kiedy były w Narturgu. To było tego dnia, w którym Nina zajrzała do ich stodoły po raz pierwszy. Margo próbowała streścić jej wtedy doniesienia Oscara najlepiej jak potrafiła, ale dotarły jedynie do momentu z paskudnymi włosami Sophii. 

To było bardzo nieporadne opowiadanie, a kiedy Margo wspomniała o narzędziach Oscara, całkiem się posypało, bo Nina przypomniała sobie nagle o swoim sztylecie i zaczęła panikować. Nie mogła go znaleźć. Trzeba było zdyscyplinować małego Janna, żeby oddał ostrze, uspokoić płaczącą Aleksandrę, a potem Margo zabrała się za przyszywanie łaty do płaszcza Avisa i zupełnie zapomniała, że miała jeszcze coś Ninie powiedzieć. 

Ale nie winiła się za to, że jej to umknęło. Zmuszenie wielkiego boga, żeby siedział bez ruchu, kiedy igła i nić znajdowały się tak blisko, wcale nie należało do prostych zadań. Musiała mu wtedy wcisnąć tę wirydaską komedię, którą przeczytała dzień wcześniej, i zagadywać o fabułę, żeby nie syczał. Okazało się, że faktycznie czytał. Przekartkował całość w kwadrans. 

A potem jeszcze miał czelność wykłócać się o to, ile było z Kortudy do Tajadu. Jakby wiedział lepiej. I Margo dała się wciągnąć. Nie ważne, że to była fikcja literacka i że bohater piechotą nie mógł pokonać tej trasy w jeden dzień. Chodziło im o to, kto miał rację z prawdziwym dystansem. Zdania były nadal podzielone.

Dziwny bóg. 

Margo się zamyśliła i do rzeczywistości sprowadził ją dopiero głos Niny:

– On też nie żyje, prawda? – Pytanie zostało zadane lekko łamiącym się głosem. – Przyjaciel Oscara nie żyje?

Margo przestała oglądać się za szarym płaszczem i zerknęła w dół. Ninie zaszkliły się oczy.

– Tak.

To był fakt. James został zamordowany.

– To był dobry człowiek – powiedziała Nina.

– Tego nie wiem...

I naprawdę nie wiedziała. Była sceptyczna. James służył w armii Arktura, a ten król z miłosierdzia raczej nie słynął. Jego dziesięcioletnie podboje na bezdrożach poszerzyły Terg o jedną trzecią, ale jednocześnie spustoszyły wioski i miasta wysunięte najbardziej na północ. Dotarł aż pod Runturn i okrążył Szkard, żeby podbić górny kawał Wirydaży. I James miał w tym wszystkim duży udział.

Teoretycznie siedział w kieszeni Atli. A że Atla lubił dostarczać broń na prawo i lewo... Poszli sobie na wyprawę. I ją Arkturowi wygrali. Spektakularnie.

– Ale ja wiem – powiedziała Nina. – Wiem, że to był dobry człowiek. Wiele razy wołałam przez sen, Margo. I tylko on usłyszał. Przyszedł po mnie.

Margo próbowała sobie to jakoś poukładać, ale nie poznała Jamesa osobiście. Nie wiedziała, jaki był na co dzień. Jakoś nie było okazji do zawarcia tej znajomości.

W wojnach Arktura nie brała udziału. Bez Madragala, po tej samej czy nawet po drugiej stronie frontu, to nie było to samo, a Atla nie potrafił znaleźć żadnych sensownych argumentów, żeby zachęcić ją do udziału w wyprawie. Poza zyskami i pustą rozrywką, a to nie bardzo ją interesowało. Nie przepadała za sprzedawaniem życia za majątek, więc tym razem zostawiła Atli zabawę w generała. O Jamesie wiedziała tyle, ile powiedziały jej ówczesne relacje z postępów frontu, a niedawno – tyle, ile powiedział jej Oscar.

– Może to nie moja sprawa – podjęła po chwili Margo – ale co ty właściwie o Jamesie wiesz?

Nina zapatrzyła się w dal:

– Zaskakująco dużo – powiedziała, rozczesując palcami mokre włosy. – Nadał mi imię.

Nie zaoferowała jednak dalszych wyjaśnień. Widocznie musiała to jeszcze przemyśleć. Albo nie miała ochoty się dzielić. Oczy miała załzawione.

Margo postanowiła popchnąć ją w pożądanym kierunku:

– To jeszcze więcej może ci powiedzieć Oscar. Jak go znajdziesz na Południu. Gigant też cię nazwał córką Jamesa, więc może ci się ten tytuł faktycznie należy, chociaż ja tam kompletnie nie wiem, o co wam z tym chodzi... W każdym razie Oscar na pewno chętnie by cię poznał. Skoro Jamesa już nie ma, to chyba tylko ty mu zostałaś. Oni byli jakoś spokrewnieni. Nie wiem – wzruszyła ramionami.

Nina przestała rozczesywać włosy. Jej oczy pociemniały nieznacznie, choć Margo brała pod uwagę to, że mogło jej się tylko wydawać. Z powodu nocnych atrakcji.

– Kto go zabił? – zapytała Nina.

Margo w lot pojęła, że weszły na grząski grunt. Jakoś nie przewidziała, że myśl Niny pójdzie od razu w tym kierunku. Zastanawiała się, kiedy Nina właściwie z tej swojej kapsuły wylazła, skoro nie wiedziała. I kto ją w ogóle wypuścił.

Nie bardzo paliło jej się do udzielenia wyczerpującej odpowiedzi na niewygodne pytanie, ale udawać głupiej też nie mogła. Wolała nie brnąć dalej w manipulację, nawet jeśli dotąd była tylko leciutka i jak najbardziej w interesie Niny. Jeden zakłamany potwór już dość dziewczynie w życiu namieszał. Licząc Nauczyciela – nawet dwa.

– Sophia – powiedziała, ryjąc rozmokłą ziemię czubkiem trzewika.

Nina wróciła do rozczesywania włosów.

– Najpierw ojciec, potem mąż – powiedziała cicho – myślisz, że to coś osobistego? – Jej głos ociekał goryczą.

Puściła gwałtownie kosmyk włosów i wsadziła obie ręce do strumienia, rozchlapując strugi. Margo znowu cieszyła się tym, że woda nie była słona. Nurt się zakotłował. Strumień zawrzał na kilka sekund. Cofnęła się spokojnie o kilka kroków, zostawiając Ninę jej furii.

– Nie odpowiadaj. Sama się dowiem – wycedziła Nina. – Wyciągnę to z niej, choćby to była ostatnia rzecz, którą zrobię, zanim się spalę.

Margo trochę się tego obawiała. Zamiast zniechęcić Ninę do planu, tylko ją w nim utwierdziła.

Nina wyjęła ręce z wody i dokładnie je obejrzała. Chwilowy atak żalu zgasiła jakaś inna myśl.

– Czy ten wartownik przeżył? – zapytała, unosząc głowę. Jasne światło poranka padło na jej oczy. Margo zdała sobie sprawę z tego, że Avis miał rację z kolorem. Faktycznie były zielone. A przynajmniej wtedy, kiedy Nina zachowywała spokój.

Margo zerknęła na postać, która stała w oddali. Oceniła dystans. Prawdopodobnie je słyszał.

– Przeżył. – Wyjęła ręce z kieszeni. – Trochę się będzie musiał pozbierać i raczej kubka do ręki przez najbliższy miesiąc nie weźmie, ale nie ma dramatu. Masz dużo samokontroli. Wbrew pozorom.

– Chociaż tyle – powiedziała z ulgą. – Byli nawet całkiem mili, wiesz? Do czasu...

– I na co ci było to łażenie do obozu, Nina? Guzik ci to dało, a narobiłaś sobie tylko kłopotu.

Nina podniosła się znad strumienia i zaczęła się przeciągać.

– Ale skuteczna to ja jednak jestem. Chciałam wiedzieć, skąd przyszli, i wiem. Chciałam wiedzieć, dokąd idą, i też wiem.

– Coś ciekawego?

– Twierdza – rzuciła, prostując się – byli pooglądać zniszczenia. Ktoś tam ich zagonił do brudnej roboty. Mówili coś o pochówkach. I soli. Wracają do Tergu.

Cała ta historia odrobinę Margo nie pasowała. Ten oddział był bardziej doborowy niż te, z którymi jak dotąd miała do czynienia. Dużo bardziej niż ten, który minęli z Avisem, kiedy szli do Narturga zbadać sprawę Niny.

Margo nie sądziła, żeby Gottentergowie, rodzina panująca tego regionu, wysyłali kwiat swojej młodzieży do chowania wysiedleńczych trupów. Tym bardziej nie potrafiła wyobrazić sobie, jak Maja, despotyczna matka całego tego rodu, mogłaby poprzeć pomysł wrzucenia własnych sił w dawne siedlisko boga, nawet puste. Chyba że jej też zdążyły się zmienić priorytety. Albo wiedziała, że było tam teraz bezpiecznie. Może Sophia jej tę Twierdzę oddała.

To nie byłby pierwszy raz, kiedy Maja, prawie samozwańcza królowa Tergu, ubiła interes z bogiem. Kiedyś płaciła za usługi Pauline dość regularnie. Pauline wyłapywała dla niej wysiedleńców. Tych pechowców z magicznymi umiejętnościami.

To nie był głupi kierunek kombinowania. Może Sophia i Maja się jakoś dogadały. Jedna i druga ceniły sobie wysoki status społeczny na Północy. Chyba. Maja na pewno. O miejskich zakusach Sophii Margo niewiele jednak wiedziała.

Zanim napatoczył się Avis, ledwo o istnieniu Sophii pamiętała. Ta nieznajoma, pozbawiona twarzy i głosu, egzystowała sobie w sporadycznych wzmiankach Rovenina, gdzieś tam na peryferiach uwagi Margo. Interesowała ją o tyle, o ile Rovenin mówił o jej wizytach w Twierdzy. A trochę ich było. Czasem na nią narzekał, ale Margo wydawało się, że w gruncie rzeczy Sophię lubił.

Za każdym razem, kiedy Margo dziwiło to, że nigdy się w Twierdzy nie spotkały, napadały ją paskudne wyrzuty sumienia – w końcu jej tam też często nie było. Od wyprawy do wyprawy, i jakoś jej to życie leciało. Teraz z kolei nie mogła się nawet obrócić, żeby nie trafić na ślad pokręconych sieci, które Sophia wszędzie rozstawiała. Margo tkwiła w nich po uszy, a pętle powoli się zaciskały.

Zaczynała trochę lepiej rozumieć, co motywowało Ninę do zmierzenia się z Sophią. Sophia była jak zły sen, który powracał i powracał. A Margo nawet nie spała. Do Dworu jednak nie miała zamiaru iść.

Co innego Twierdza. Ci żołnierze od Mai byli ludźmi. I wrócili stamtąd w jednym kawałku. Nina też wcześniej mówiła, że coś z konstrukcji mogło się tam jeszcze ostać. Może drugi plan Margo, ten z korytarzami w Martemidach i znalezieniem Atli, nie był taki znowu niemożliwy.

– I nic ich tam w tej Twierdzy nie postraszyło? – dopytała.

Nina wzruszyła ramionami.

– Podobać, to im się raczej nie podobało. Ale to takie dobrze wychowane paniątka – stwierdziła Nina – dla nich nawet moja kwiecista mowa to ujma na honorze. Wsypałam się, gadając o sercu. Jakbyś widziała ich miny...

– Bo tu się o sercach raczej nie mówi.

– Wiem, wiem. – Podniosła ręce w obronnym geście. – Zabobony. Drażliwa sprawa.

– Efekt tych zabobonów przed tobą stoi, Nina. A drugi masz tam. – Wskazała na Avisa. – W tym jednym jest akurat ziarno prawdy.

Zielone oczy zmierzyły ją od stóp do głów:

– Wyrwiserca, co?

Skrzywiła się.

– Jak raz zgadzam się z Atlą. „Bogowie" brzmią lepiej – stwierdziła Margo. – Poza tym tamto jakoś nie wyczerpuje sprawy. Wyrwiserca, przebijserca, zatrzymajserca... – wymieniła – metod pewnie jest więcej.

– I mówisz, że jest was tylko dwadzieścioro?

Miała ochotę powiedzieć, że jak się z Atlą dogada, to dopilnują, żeby było o jednego mniej, ale sobie darowała. Gigant mógł słuchać i wolała nie wiedzieć, jaka byłaby jego reakcja na ten beztroski plan. I tak nie miał dzisiaj humoru.

– Do liczby się nie przywiązuj. Tak tylko rzuciłam. Nikt nigdy nie wie, co po lasach siedzi.

Nina obejrzała się na trakt. Przemieszczali się nim teraz jacyś piesi. Spojrzała na rozdroże.

– Nie powiecie mi, gdzie jest ten Dwór, prawda?

Margo westchnęła.

– Wiem jedynie, że to gdzieś pomiędzy moim domem, a Runturn. Co właściwie nic ci nie daje, bo to cholerna przepaść kontynentalna.

Nina obejrzała się na ogromnego boga. Stał nadal pomiędzy drzewami. Odwrócony plecami.

– Nie męcz go – poprosiła Margo. – Nie chce, to nie chce. Widocznie ma jakiś powód.

Nina rzuciła jej bardzo intensywne spojrzenie. Znowu te znaki, których Margo nie rozumiała i o które nie mogła dopytać. Ale podejrzewała, że chodziło o jej własne bezpieczeństwo. Nina Avisowi nie ufała. To było widać aż za bardzo. 

Margo nieznacznie skinęła jej głową. Sięgnęła po plecak, wydobyła z niego szkicownik i oddała Ninie jej bagaż.

– Wiesz, żyję z pięćset lat – mruknęła, zerkając w niebo – a takiej dziwnej zimy jeszcze nie widziałam. W tych stronach trzeba na pogodę uważać. Bardzo uważać. Na Południu jest dużo przyjemniej.

Otwarcie porozmawiać nie mogły, ale uznała, że tyle wystarczy, żeby Nina mogła pójść z czystym sumieniem. Margo potrafiła o siebie zadbać.

Ogromny bóg odwrócił się i zaczął się zbliżać.

– Idziemy? – zapytał. Nie pomyliła się. Łowił każdy dźwięk.

– Idziemy – rzuciła Margo. Wystawiła szkicownik w wyciągniętej dłoni i czekała cierpliwie aż przyjdzie go zabrać. Przejął go delikatnie i wpakował sobie do torby.

Nina westchnęła, jakby się godziła ze swoją porażką, ale Margo miała przeczucie graniczące z pewnością, że dziewczyna na Południu wcale nie skończy. Może się tam pokręci, ale prędzej czy później niezawodnie wróci do swoich poszukiwań. Miała to wypisane na zaciętej zemstą twarzy.

– No to... szerokiej drogi, Margo – rzuciła.

– Jeszcze się nie żegnamy – stwierdziła spokojnie Margo – kawałek cię odprowadzimy.

Nina zmarszczyła brwi.

– A wy nie mieliście iść dalej na północ? Do twojego domu?

– Mała... zmiana planów – wyjaśniła Margo. – Zainspirowałaś mnie. Odwiedzimy sobie Twierdzę – sprecyzowała.

Ogromny bóg przechylił głowę w bok.

– Uparta – wychrypiał umęczonym głosem. Brzmiało to prawie jak zawodzenie. – Margo, jesteś strasznie uparta.

Nie miała pojęcia, że aż tak mu się spieszyło do jej domu. I nadal nie powiedział, dlaczego.

– Trafił swój na swego, Avis – Poklepała go po ramieniu. – Trafił swój na swego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro