Rozdział XXX - Nowy plan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1054 r.

[Nina]

Minęło okropnie dużo czasu, odkąd Nina ostatni raz widziała Margo. Kilkadziesiąt minut? Może już ze dwie godziny? Nie mogła się przekonać, gdzie ta wielka kobieta w tej chwili była i czy już to swoje przejście znalazła. Zostały rozdzielone. Nina musiała grzecznie siedzieć na wielkim kamieniu, pod dalekim murem obronnym. I czekać. Chyba na cud.

Nie była pewna, co Margo właściwie na tym dziedzińcu przedtem robiła, bo ona sama spędziła jakiś kwadrans po drugiej stronie ogromnej kupy gruzów, oglądając dokładnie szczątki kamiennej syreny. Potem zawróciła i zobaczyła, że Margo chowa twarz w dłoniach. Wyglądało to, jak płacz. A może tylko zmęczenie? Nina ruszyła, żeby interweniować, ale wielka czarna ręka złapała ją za kołnierz i wytargała z dziedzińca.

Ciepło uderzyło jej do głowy. Gardło ścisnęło się ze strachu. Nina nawet nie zdążyła krzyknąć. Głos zawiódł.

A przyczyną był wielki bóg. Avis.

„To wszystko twoja wina – warczał, ciągnąc ją dalej, przez trawnik, a potem posępną alejką – wszystko twoja wina". Brzmiało to jak jedno z tych oskarżeń, po których nadciąga szybka zemsta. Taka ze skutkiem śmiertelnym. Nina bała się jeszcze bardziej niż na łące, bo tym razem nie groził jej palcem. Wlókł ją za sobą, jakby była niczym. Najgorszym, co go w życiu spotkało.

Z początku nie miała pojęcia, o co mu właściwie chodziło. Ona tu nic nie zrobiła. Nic. Najgorsze, co się temu miejscu przydarzyło to pożar. Ale to nie Nina spaliła tę Twierdzę. Uznała, że coś mu się pomyliło. Może ta sól z jeziora dobrała mu się w końcu do rozumu. Ten bóg był nieobliczalny.

W tamtym momencie jeszcze się zresztą nad jego gniewnymi słowami nie zastanawiała. To przyszło potem. Za bardzo była przerażona tym, gdzie ją właściwie targał. I co chciał jej zrobić.

Szedł coraz dalej i dalej, odciągając ją od dziedzińca i od Margo. Wrzało jej znowu w żyłach tak potwornie, że potrzebowała całej swojej siły woli, żeby pozostać przy zmysłach. Przynajmniej ojciec przestał ją prześladować w majakach. Widocznie ten jeden problem życiowy jakoś sobie przepracowała. Szkoda, że miała teraz całkiem inny. Namacalny.

Zaciągnął ją aż pod mur. Puścił gwałtownie i wycofał się trochę, stając pomiędzy nią a ścieżką. I dalej syczał o tym, że to była jej wina. Nic z tego nie rozumiała.

Uspokoiła się jednak, bo przysięgała sobie, że już więcej swoimi atakami demonicznego apetytu nie będzie sprawiać kłopotu. Minęło trochę czasu, raz czy dwa wołała Margo, ale nigdzie jej nie było. Siedziała więc dalej na kamieniu, który został jej wyznaczony, gapiąc się w maskę.

On też siedział. Na trawie. Zabić jej chyba nie miał zamiaru. Ani wypuścić. Syczał, kiedy próbowała wstać. W ogóle cały czas mruczał pod nosem to samo. Jakby się zaciął.

– Wiecznie tu siedzieć nie mogę – powiedziała w końcu, rozdrażniona.

– Twoja wina – zawarczał znowu.

– Raczej twoja, jeśli już – odgryzła się – gdybyś zaczął sypać wtedy, kiedy była pora, to może dałoby się Sophię zatrzymać.

Zamknęła mu tym usta. Przestał mruczeć. Może musiał to przetrawić. A może planował już, jak jej skręcić kark tymi swoimi skostniałymi rękami. Trudno było powiedzieć.

– Ty teraz dużo gadasz, ale to prawie tak, jakbyś nic nie mówił – odezwała się znowu gniewnie. – Tylko się powtarzasz. Jeśli chcesz nas pogrążyć, to doskonale ci idzie. Miotamy się wszyscy w tej cholernej układance, a ty ciągle Sophii bronisz.

– Nieprawda.

– A tak. Zapomniałam. – Klepnęła się w czoło w ironicznym geście. – Mówiłeś, że bronisz siebie. Czego się w tym dworze o tobie dowiem, że tak strasznie nie chcesz mnie tam puścić?

– To będzie twoja wina. – Wrócił do swojej śpiewki.

Nina się poddała. Uratować od tego szaleńca mogła ją już tylko Margo. Najwyraźniej była czymś zajęta, bo Nina nigdzie jej nie widziała.

Po chwili ignorowania miarowego mruczenia ogromnego boga coś jednak zwróciło jej uwagę. Teraz to brzmiało trochę inaczej. Albo cały czas brzmiało tak samo, tylko wcześniej za kiepsko się wsłuchiwała.

– To będzie twoja wina.

– Dlaczego „będzie"? – wcięła mu się w słowo.

Do tej pory myślała, że mówił o pożarze Twierdzy. Ale to się już stało. I na pewno nie było jej winą. Znalazła się po prostu w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. To rodziło pytanie: co takiego jeszcze się nie stało?

Urwał powtarzanie i podniósł głowę.

– Pójdziesz tam – powiedział – a ona pójdzie za tobą.

– Kto? Sophia?

Może się bał, że Nina ją do nich sprowadzi. Dość możliwe. Chyba. Nie miała pojęcia.

– Nie zabieraj jej, Nina. – To brzmiało jak błaganie.

Chyba jednak nie mówił o Sophii. A skoro nie o Sophii, to zostawała tylko jedna opcja.

– Margo? – zdziwiła się.

– Nie zabieraj jej. – Desperacja. Zupełnie niepotrzebna.

– Przecież ona mnie wyśmiała – stwierdziła zdumiona Nina. – Dosłownie. I to nie raz. Ciągle mówi, że pójście do tego dworu to czysty idiotyzm.

Umilkł na chwilę. Odwrócił głowę w kierunku Twierdzy.

– Przyprowadziłaś ją tutaj – wymruczał znowu, zagniewany. – A teraz każe mi powiedzieć, gdzie jest dwór. I pójdzie za tobą. – Kręcił głową. – A miała szukać Atli, Nina. Miała znaleźć Atlę. Mieliśmy iść do Atli.

– Przecież szuka Atli – stwierdziła. – Co? Nagle jej się odwidziało? – dopytywała, niedowierzając. – Niby czemu?

Wstał.

– Tergeński taran – powiedział.

Brwi Niny uniosły się w górę.

– Ty po prostu oszalałeś do reszty i już zupełnie bredzisz. Co to ma w ogóle znaczyć?

Wyjął z torby szkicownik. Wziął zamach. Rzucił nim z taką siłą, że aż świsnęło. Kilka kartek wyleciało w locie. Nina ledwo uskoczyła. Spadła z kamienia i przeturlała się, obijając sobie ramię na twardej ziemi. Szkicownik uderzył w mur za nią i zsunął się na trawę. Grzbiet zagniótł się od impetu.

– Masz – zasyczał Avis – masz i idź, Nina. Idź sobie. Idź sobie do dworu. Twoja wina. Idź.

Zdjął torbę i zostawił ją na ziemi. Przeszedł obok zszokowanej Niny i zniknął w przejściu w murze. Wstała, podbiegła do łukowatego otworu w ścianie i patrzyła, jak z trudem schodził po krzywych stopniach kamiennych schodów.

– Dokąd idziesz? – zawołała za nim.

– Na spacer – powiedział. Miała wrażenie, że teraz to on ironizował.

Ale nie poszła za nim. Uznała, że ta przechadzka mogła mu dobrze zrobić, po tym jak znowu był „niemiły". Niech sobie rozchodzi własną bzdurną złość. Machnęła ręką.

Odwróciła się i ogarnęła wzrokiem porozrzucane kartki. Zaczynały moknąć od wilgotnej trawy. Zgarnęła je, żeby całkiem się nie zniszczyły, i podniosła szkicownik. Wsadziła go sobie pod pachę. Spróbowała też podnieść torbę, ale była ciężka i zupełnie nieporęczna. Nie jej rozmiar.

Nina w sprzyjających warunkach potrafiła wykrzesać z siebie więcej niż przeciętny człowiek, ale w tej chwili nie miała siły. Podejrzewała zresztą, że do Margo było jej pod tym względem daleko. Jeszcze dalej do jej cierpliwości. Przeciągnęła więc torbę pod drzewo, licząc, że Avis sam ją sobie zgarnie, jak już ochłonie i zacznie myśleć z sensem. O ile w ogóle kiedykolwiek z sensem myślał.

Ruszyła alejką w kierunku Twierdzy. Nie zamierzała czekać, aż ogromny bóg wróci i znowu zatarasuje jej drogę, sycząc swoje bzdurne oskarżenia i wymysły. Uznała, że i tak wykazała się niezwykłą wyrozumiałością. Trzeba było pomóc Margo szukać tego przejścia. Może spróbować jej przemówić do rozsądku, żeby nie brała ze sobą tego szaleńca. I dowiedzieć się, czemu płakała.

Jeśli w ogóle płakała. Nina nie zdążyła się przyjrzeć. Płacz jej jakoś do Margo nie pasował. Podejrzewała, że ta zdeterminowana, nieugięta kobieta raczej przeczesała już połowę gruzów na własną rękę. I pewnie pomstowała, że Nina się obija.

Zdziwiła się jednak, kiedy zastała Margo na dziedzińcu. Tkwiła w tym samym miejscu, w którym Nina widziała ją kilka godzin wcześniej. Gruzy też wyglądały tak samo, choć potencjalnej zmiany ich położenia nie dało się za bardzo ocenić. Może faktycznie je jakoś przeszukała.

Margo patrzyła przed siebie. Była nieruchoma jak rzeźba. Nina zbliżyła się ostrożnie. I zaczęła się martwić. Rozmawiały trochę o tej dziwnej chorobie, która atakowała bogów. Margo wyjaśniła jej to przy okazji pytań o Runturn i tych dwóch, u których Leonard dawniej pracował. Baragan i Graffo. Tego drugiego choroba zabiła.

Takich przypadków było ponoć więcej. Margo mówiła, że od tego się milkło i gasło. Nina bardzo nie chciała zobaczyć tego na własne oczy. Miała nadzieję, że ten kompletny bezruch Margo był tylko jakimś niegroźnym zamyśleniem.

– Wszystko w porządku? – zagadnęła ostrożnie.

Odpowiedź padła prawie natychmiast.

– Tak. – Brzmiała mocno i pewnie. Jak zwykle. To napawało optymizmem. Chyba jednak nie płakała.

– Naprawdę? – dopytała Nina. Tak na wszelki wypadek.

Margo w końcu się poruszyła. Zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów.

– Naprawdę – potwierdziła. – Musiałam się zastanowić. Nad... wieloma rzeczami – powiedziała, pocierając czoło.

Schyliła się i podniosła kamienną głowę, która leżała u jej stóp. Przeniosła ją pod stojący jeszcze balkon. To samo zrobiła z kilkoma innymi częściami rzeźb. Nina uświadomiła sobie, że układała je według jakiegoś porządku.

– Mogę ci tu jakoś pomóc? – zapytała.

– Nieszczególnie – rzuciła Margo. – To i tak nie jest robota na dzisiaj. Po prostu nie mogłabym stąd odejść, wiedząc, że tak leżą bez ładu i składu. Schowam je chociaż przed deszczem...

Nina przyjrzała się kawałkom, które Margo dźwigała. To były kolumny, które podtrzymywały wcześniej drugi balkon. Zanim się zawalił. Nie pomyliła się tamtej paskudnej nocy. Miały kształt kobiet.

Za jej czasów, w poprzedniej twierdzy, nie było takich rzeźb, ot zwykłe słupy i nagie mury. Ojciec nie był zbyt kreatywny, kiedy w grę wchodziła architektura inna niż pułapki. Trochę ją to cieszyło. Samo patrzenie na takie cudne posągi byłoby pewnie przyjemne, ale uciekanie przed wybuchami ojca stanowiło wystarczająco trudne zadanie. Rzeźby wyłażące z ciemnych kątów wcale by nie pomagały.

Ale uczeń ojca, ten bóg, którego nigdy nie poznała, a który najwyraźniej wytrzymał z nim dłużej niż ktokolwiek, musiał mieć bardzo artystyczne zapędy. Ninie przypomniała się wygadana kucharka, którą spotkała tutaj przed katastrofalną pożogą. Stara Bernie. Ona za rzeźbami co prawda też nie przepadała, ale ich twórcę lubiła. Ledwo Nina o tym pomyślała, a cały nastrój Margo stał się dla niej zdecydowanie bardziej zrozumiały.

Uczeń ojca. To był przecież jej przyjaciel.

Leonard wspominał parę razy o bogu z Twierdzy, ale dopiero Argo i jego enigmatyczne polecenia przekonały Ninę do przełamania ogólnej niechęci do ludzi i miejsca. A musiała tę niechęć przełamać tak czy inaczej, bo Argo słowa nie dotrzymał i wyparował bez żadnych wyjaśnień. Mówiło się, że rodzina wysłała go gdzieś dla podratowania zdrowia. Więc Nina nie czekała na jego powrót. Przyszła tu, żeby zmierzyć się z własną przeszłością i wypytać tego słynnego Rovenina o Sophię osobiście. Ale go nie zastała. Ludzie Arkazana mówili, że obrócił się w proch. Choroba.

– To ten cały Rovenin je zrobił, prawda? – Nina wskazała na rzeźby. Postanowiła wybadać wody. Delikatnie.

– Aha – przytaknęła Margo. Złapała za kolejną głowę. Z tej została połówka. – Jak wszystkie tutaj – uzupełniła.

Nina ogarnęła wzrokiem dziedziniec i całe góry gruzów. Tych postaci musiało tu być pełno. Wszędzie jakieś części. Ornamenty. Twarze.

– I wszystkie będziesz teraz układać? – zapytała, pocierając kark. Pytanie nie było tak naiwne, jak mogłoby się wydawać. Popalone chaty w Narturgu też wyglądały jak zadanie niewykonalne, a jednak Margo sprostała. Nawet jeśli nie sama. W każdym razie brudnej roboty się nie bała.

Margo rzuciła jej na wpół rozbawione, a na wpół poirytowane spojrzenie.

– Nie – ogłosiła. – Nie będę. Te są po prostu... specjalne. Nie mogą czekać – powiedziała, odkładając drugą połówkę głowy obok pierwszej. Odwróciła się i zaczęła podwijać rękawy. – Ale ty możesz. Wolałabym, żebyś trochę sobie posiedziała, najlepiej bez kłapania dziobem. Daj mi to w spokoju załatwić. Potem sobie podyskutujemy.

– Mówisz i masz – powiedziała Nina.

Doszła do wniosku, że Margo miała swój własny sposób na pokazywanie tego, że jej zależało. Czynami. I należało dać jej święty spokój.

Nina odeszła kawałek i usiadła na schodach drugiego balkonu. Przez chwilę się wahała, bo nie miała pewności, czy konstrukcja była stabilna. Wyglądała na taką. Ale przed tamtą okropną nocą wszystko tu wyglądało stabilnie, a jednak połowa gmachu się zapadła. Nina pogładziła bezwiednie kamienny stopień, na którym siedziała i uznała, że Margo byle gdzie by tych swoich rzeźb nie kładła. Schodom i balkonowi należało zaufać. Już raz uratowały Ninie życie.

Położyła wymięty szkicownik na kolanach. Kusił ją. Potwornie ją kusił. Odkąd tylko położyła na nim ręce. Tam, pod murem, mogła wsunąć go do torby, ale tego nie zrobiła. To, że Avis prawie rozbił jej nim głowę, rozbudziło w niej mały bunt. Trzeba było na jego skandaliczne zachowanie donieść, ale może nie w tej chwili. Margo miała ciężkie popołudnie. Wielki bóg chyba też.

Nina trochę to rozumiała. Orientowała się, że poza momentami, kiedy trzeba było uciekać albo się chować, sama miała jeszcze całą masę cudownie parszywego charakteru, który dopiero powoli odkrywała. Na przykład to jej wciskanie nosa w nie swoje sprawy.

Teraz miała taką nieswoją sprawę na kolanach. Widziała, jak ogromny bóg szkicował coś w tym zeszycie. Nawet go parę razy o to zagadnęła. Dał jej kiedyś zerknąć na jeden z rysunków, ale niewiele wypatrzyła zanim zatrzasnął okładkę. Nie chciał się uzewnętrzniać.

Margo mówiła, że ta jego sztuka nie była raczej wiele warta, ale Ninę i tak zżerała ciekawość. Bo Margo nie wyglądała na kogoś, kto sztukę w ogóle doceniał. Składanie rzeźb do kupy stanowiło chyba pierwszy przejaw jakiegokolwiek zainteresowania tematem. A i to było raczej naciągane.

Nina rozejrzała się po okolicy. Ogromny bóg jeszcze nie wrócił i nie było go w zasięgu wzroku. Lepsza okazja do zaspokojenia ciekawości mogła się nie nadarzyć. Nina otworzyła szkicownik i zaczęła go przeglądać.

Po chwili doszła do wniosku, że Margo miała rację. Sztuka Avisa była zupełnie jak jego mowa: szara, zapętlona i bez wyrazu. Pierwsze strony zawierały prawie same kreski, punkty i jakieś kółka. Jakby rysował je kilkulatek. Nina przekładała kartki dalej. Nieporadny schemat ciągle się powtarzał. Do znudzenia.

Po chwili zauważyła, że z każdą kolejną wersją coś się jednak zmieniało. Kreski się wydłużały. Punkty stawały się mniejsze. Kółka przechodziły w bardziej skomplikowane kształty. Nina przewracała i przewracała kartki.

Linii przybywało. Były coraz precyzyjniejsze. Punkty zaczęły mnożyć się jak rozbiegane mrówki. Nina kartkowała coraz szybciej, bo zdawało jej się, że rozpoznawała ten zarys. Po chwili miała już pewność, ale kartkowała dalej, bo to, co widziała przechodziło jej najśmielsze oczekiwania.

Dotarła do ostatniej strony. To była ogromna mapa kontynentu. Niemożliwie szczegółowa jak na stosunkowo niewielką powierzchnię, którą zajmowała i narzędzie, którym została wykonana. Najprecyzyjniejsza, jaką Nina kiedykolwiek widziała. Z siecią dróg. Rzek. Z miastami. Z wioskami. Z górami. Z jeziorem. Nagle zrozumiała, czemu rzucił w nią tym szkicownikiem w takiej złości. „Masz. I idź".

Daleko za kropką, którą Avis oznaczył Terg, widniał jeszcze jeden punkt. Mocny, ciemny punkt. Zakreślony pętlą. Nie pasował tam, bo dosłownie nic innego tam nie było. Bezdroża. Bardzo głębokie bagna. Już za oficjalnie wytyczonymi granicami kraju. Na normalnych mapach kończył się tam świat. Dwór. To musiał być dwór. Ogromny bóg dał jej tę upragnioną lokalizację. „Masz. I idź". I teraz mogła pójść.

Tak długo tego chciała, że zamarła na chwilę z mapą w ręku, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zerwać się i ruszyć w drogę od razu? Nie. Głupia przecież nie była. Do tego się trzeba było przygotować. Spakować. A nawet nie miała czego pakować, bo to ubranie, które nosiła, stanowiło prawie cały jej dobytek.

A co jeśli to nie był ten punkt? Co jeśli się myliła? Potrzebowała drugiej opinii.

Podniosła się ze schodów i z mapą w ręku stanęła przed Margo.

– Margo? – rzuciła.

– Moment, Nina. Już kończę.

Patrzyła, lekko oniemiała, jak Margo odstawia kawałek kamiennej dłoni obok reszty rzeźb. Czarne włosy opadały jej na twarz, zakrywając profil. Wyprostowała się w końcu i odgarnęła je nieznacznie. Przesunęła wzrokiem po zebranych kawałkach.

– Trudno – mruknęła. – Na razie tyle musi wystarczyć. Nie będziemy tu kwitnąć do nocy. Przydałoby się wyjść o zmroku.

Odwróciła się i spojrzała na Ninę.

– Idziesz z nami, Nina – powiedziała. Zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu. Rozkaz.

– Idę? – zapytała.

– Na razie do mojego domu na bagnach – oznajmiła Margo. – Jakoś się z tym upartym osłem dogadamy. A nawet jeśli nie, to Michael będzie wiedział.

Nina jak przez mgłę przypomniała sobie to imię. To był chyba ten chłopiec, który zaczepił ją tutaj, kiedy Twierdza stała jeszcze w jednym kawałku. Ten od szumiącej kukły. Ten, którego boski status mocno kwestionowała. Michael miał dziwne poczucie humoru. Tego akurat była pewna.

– Co będzie wiedział?

Margo zmarszczyła brwi.

– Gdzie jest dwór. Jak nie Avis, to on. Gigant nie jest jedynym byłym sługą Sophii na tym padole – wyjaśniła. – Jak Avis nie będzie chciał nam powiedzieć, to jakoś Michaela znajdę i on nam wskaże. Szkiele ma zresztą dobry instynkt. Może nawet sami przyjdą, jak wystarczająco mocno pomyślisz o własnej śmierci. – Pstryknęła Ninę palcem w czoło.

Nina z minuty na minutę była coraz bardziej zaskoczona.

– Czy ty... – zawahała się – chcesz iść tam ze mną?

– Z grubsza. Nie obiecuję, że się od razu wpakuję z mieczem do środka – powiedziała, spluwając na trawę. – Jak się to okaże taką beznadzieją, na jaką wygląda teraz, to sobie daruję. Rozumu się całkiem nie wyrzekłam, chociaż dzisiaj było blisko. Ale powiedzmy, że ja też chcę ten dwór sobie pooglądać. – Obejrzała się na gruzy. – Może nawet go spalę. Tak chociaż z pół na początek. Kto wie.

W jej tonie były tak gorzkie i mroczne nuty, że nawet Ninie, przyzwyczajonej już trochę do gróźb, zwłaszcza tego dnia, zrobiło się nieprzyjemnie. Zrozumiała, że Avis miał rację. Na jej oczach, kropka w kropkę, realizowało się to, co jej zapowiedział.

Uniosła szkicownik do góry i prawie wcisnęła Margo mapę przed twarz. Kobieta zapatrzyła się w szkic.

– Co to jest? – zapytała, cofając odrobinę głowę.

– Mapa. Z oznaczonym dworem. – Nina dźgnęła punkt.

Margo analizowała schemat. A potem wzrok zaczął jej sunąć po brzegach zeszytu.

– Skąd ty to wzięłaś, Nina?

– Od giganta.

– Dał ci to?

– Można tak powiedzieć.

– Ukradłaś?

– Nie. Ale prawie tym oberwałam w łeb.

Margo rozejrzała się jakby szukała kogoś, kto mógłby tę wersję potwierdzić. Nikogo jednak nie wypatrzyła. Avis jeszcze nie wrócił.

– A kiedy to się stało?

– Z pół godziny temu. Może trochę więcej...

Margo dalej się rozglądała. Teraz energiczniej. Zrobiła kilka kroków w bok i wyjrzała zza rogu lewego skrzydła.

– Nina, a gdzie on właściwie jest? Myślałam, że gdzieś siedzi i bazgrze... Ale skoro ty masz ten zeszyt...

Nina zamknęła szkicownik.

– Powiedział, że idzie na spacer.

Głowa Margo błyskawicznie się odwróciła. Czarne oczy przeszyły Ninę na wylot.

– Nie powiedział tego – stwierdziła zimno. Potem jakby się trochę opamiętała. – Co mu nagadałaś?

Nina zmarszczyła brwi.

– Nic mu nie nagadałam. Sam coś mówił od rzeczy. A potem powiedział, że idzie na spacer. Brzmiało jakby się ze mnie śmiał. – Zerknęła w dół na sfatygowany szkicownik. Czuła z jakiegoś powodu drobne wyrzuty sumienia. – Pewnie kręci się w kółko pod murem...

Nagle coś szarpnęło jej głową do góry. To była ręka Margo. Złapała ją za podbródek i zmusiła do patrzenia sobie w oczy.

– Nina – warknęła. – On nie potrafi żartować. Co miał na myśli?

– Nie wiem – wymamrotała. – Powiedział, że to wszystko moja wina, cisnął we mnie zeszytem, rzucił torbą i wyszedł na trakt. Ja bym się nie przejmowała, Margo, odejść to on raczej nie jest zdolny...

Ucisk na podbródku zniknął. Tak samo jak Margo. Czarne włosy mignęły Ninie gdzieś kątem oka. Obejrzała się, zaskoczona. Uświadomiła sobie, że chyba pierwszy raz widziała, jak Margo biegnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro