Rozdział XXXVI - Cień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1054 r.

[Nina]

Nina podążyła za Margo. Nie miała wyboru. Musiała słuchać chrypiącego głosu, który kazał jej iść. Patrzyła z przerażeniem na stopy, które niosły ją z jadalni na korytarz, krok za krokiem. Krok za krokiem. Wokół lewej nogi miała długie włókno, które wyplątało się z dywanu. Margo nadal go nie zauważyła, zatopiona we własnych myślach.

Nina nie miała pojęcia, czy to, co Sophia zdążyła Margo powiedzieć, zmusiło ją do jakichkolwiek wniosków, ale o bogowie, miała nadzieję, że tak. Miała nadzieję, że uwierzyła. Ledwo co słyszała drugą część rozmowy. W pewnym momencie stłumiło ją to, co rozgadało jej się w głowie.

Zaczęło bardzo niewinnie, ostrzegając ją delikatnie przed Sophią. Nie słuchaj jej. Ona kłamie. Sophia kłamie. Ten głos brzmiał prawie jak jej własny i był tak tyci, że z początku nie odróżniała go wcale od swoich myśli. Łatwo było przeoczyć jego wpływ. Przecież to, że Sophia kłamała było oczywiste. Prawda?

A potem Nina zadała Sophii pytanie: „Jak długo się nie odzywał?". Pytała o Oscara. Miała ochotę zapytać też o resztę. O Jamesa. O Michaela. O Avisa. O Leonarda. O Leonarda zwłaszcza.

Od dawna zastanawiało ją, jak naprawdę sprawy stały w tym Dworze i kto tak właściwie pociągał tu za sznurki. Nie mogła jednak dobyć głosu. Coś zasznurowało jej po tym pytaniu usta i pytania się skończyły. A historia Sophii zaczęła nabierać trochę innego sensu.

Myśli Niny także skręciły wtedy w tym kierunku. Ku innemu podejrzanemu. Żeby przemyśleć znowu tę powracającą ciągle możliwość, przed którą Margo tak się broniła. Sophia czy Avis. Avis czy Sophia. Dwa tory się rozeszły. Różnica pomiędzy tokiem myślenia Niny, a tym obcym stała się brutalnie widoczna. Jakby ktoś znienacka dołożył jej niechcianego lokatora w głowie.

W miarę rozmowy obcy głos zaczął się zniekształcać. Coraz mniej przypominał jej własny. Sophia kłamie – powtarzał do znudzenia, coraz natarczywiej, coraz mocniej. Aż w końcu całkiem się potknął. Zrzucił swój przyjazny ton i zaczął krzyczeć.

Najgorsze było to, że Nina wiedziała od dawna, jaki posiadacz tego głosu był pokrętny. Wiedziała, a i tak miał dalej niewiarygodną siłę przebicia. Tak bardzo, że z początku może nawet by go posłuchała. Sophia, umierająca, czy nie, budziła w niej od tylu miesięcy taką grozę, że nawet ostrzeżenia obcego głosu w jej własnej głowie brzmiały sensownie.

Chętnie by je przekazała dalej, ale on już nie pozwalał jej mówić. Nawet po tym, jak Sophia zastygła. Nie pozwalał mówić jej do Margo. Wtedy zauważyła włókno na swojej nodze. Głosowi skończyła się do Niny cierpliwość. Zainterweniował sam. Straciła władzę nad własnymi kończynami.

Wyszły na korytarz. Nina bardzo niechętnie zamknęła za sobą drzwi, ale nie miała tu już nic do powiedzenia, mimo że powiedzieć chciała wiele. Ależ ten głos był teraz niecierpliwy. Jak strasznie ciągnął ją do drzwi. Do tego korytarza. I dalej. Byle dalej od ciała. Do drzwi. Do drzwi. Czekał. Czekał na to, co powie Margo. Jak tę rozmowę skomentuje. Po czyjej stanie stronie.

Nina obserwowała te obce myśli. Zerknęła na Margo wbrew własnej woli. Margo miała zasępiony wyraz twarzy. Nina uświadomiła sobie, że ona nie była jeszcze pewna, co należało dalej zrobić. Jak zwykle, kiedy w grę wchodził Avis. O to chodziło.

Głos nie pozwalał Ninie podrzucać jej dalszych podejrzeń. Najwyraźniej historia Sophii nie zdążyła Margo całkiem przekonać. Może miała być jeszcze jedną, ostatnią bajeczką. Jeszcze jedną legendą dla świata, który zapamięta potwora z dworu. Nina zadrżała w środku własnej głowy.

Nawet jeśli Margo planowała przetrząsnąć pokoje jeszcze raz, to Nina wiedziała, że prędzej czy później wyjdą na zewnątrz. Prędzej czy później ruszą w drogę powrotną. Prędzej czy później Margo znajdzie Atlę. Może weźmie Ninę ze sobą. A może nie.

Na pewno przyplącze się za nią miły, cichy, usłużny i kompletnie dwulicowy cień, który w końcu rozpracuje jej żelazną wolę. Margo nigdy nie poznała jego prawdziwej twarzy, choć Nina tyle razy próbowała przemówić jej do rozsądku. Uparła się, że to coś da się uratować. „Znajdź Margo, Nina – mówił Ezra – i nie daj jej złamać". Miała jedno zadanie. Jedno zadanie.

A teraz ten cień dobierze jakiś wytrych do głowy Margo. Próbował miesiącami. Brał ją na litość, przywiązywał do siebie, wcinał jej się w życie, grał ofiarę. W końcu mu się uda. Jak z Sophią, którą posyłał gdzie się dało, kiedy był już zajęty ważniejszym celem. Wykorzysta Margo i nie zostanie żaden bóg. Żadna konkurencja.

Do Niny dotarło, że jeśli Margo nie wzięła tej zniszczonej, wyczerpanej Sophii na poważnie, to obie przepadły. A nikt nie brał Sophii na poważnie. Więc przepadły. Może Margo się jeszcze zorientuje? Może zobaczy to włókno na jej nodze?

Głos siedział teraz z tyłu jej głowy i obserwował, jak się męczyła. Był zadowolony, bo z każdym krokiem były coraz dalej i jednocześnie coraz bliżej... drzwi. Jak okropnie się tych drzwi nie mógł doczekać. A Nina mogła tylko iść. Krok za krokiem. Krok za krokiem.

– Co o tym sądzisz? – zapytała Margo.

– Sophia kłamie – odpowiedziała Nina. Miała ochotę zatkać sobie usta, ale bez zezwolenia głosu nie mogła nawet drgnąć palcem. Dyktował jej słowa. Zastanawiała się, ilu przed nią powtarzało te same oskarżenia, nie mogąc nic zrobić. Ilu w nie wierzyło?

– O, to na pewno – mruknęła Margo.

Głos był zadowolony. Nina uświadomiła sobie, że znajdowała się właśnie w czymś w rodzaju personalnego piekła. Chciała wrzeszczeć.

– Zastanawiam się tylko, jak bardzo – podjęła niepewnie Margo.

– Cały czas – rzuciła Nina – Wszystko, co mówi, to brednie.

Żałowała, że nie zadźgała Avisa, kiedy jeszcze miała okazję. Może i nie dałaby rady. Ale przynajmniej odeszłaby z tego świata, wiedząc, że nie przyłożyła do tej klęski ręki. Tyle dni przesiedział schowany tuż pod nosem Margo, zapuszczając swoje mentalne macki, siejąc dookoła chaos. Przypomniały jej się znowu wszystkie momenty, kiedy próbował je odciągnąć od wyprawy do dworu.

„Kogo bronisz?" – pytała. Przecież jej powiedział. Siebie. Swojego wizerunku ofiary.

Oczywiście, że tak. Sophia już nie była mu potrzebna. Mogła tylko zaszkodzić. To była ta niewygodna prawda. Zostawił ją sobie samej, żeby zdychała na tym zupełnym odludziu. Miały od razu zabrać go do Atli. Bez wyciągania trupów z szafy. Był gotowy znieść całą tę wyprawę, byle w końcu dały sobie z Sophią spokój. Próbował je przetrzymać, żeby już nie zdążyły jej zobaczyć.

Nina chciała wrzasnąć, ale tylko zadrżała jej szczęka. No, no, no – zachrypiał głos – cicho. Jeszcze trochę. Wykorzystał ją do kolejnych słów:

– Zauważyłaś, jak próbowała oczernić innych bogów? – zapytała ku swemu przerażeniu Nina – Ciągle tylko kłamstwa.

Zaczęła wpadać w panikę. Cokolwiek czekało na nie w polach przed dworem, było gorsze niż śmierć. Takie niepozorne, takie zagubione, a takie skuteczne. Widziała to w Twierdzy. Podejrzewała przez ostatnie tygodnie. A teraz chrypiało jej w głowie.

Głos przestał zwracać na nią uwagę. Nina była tylko narzędziem. Wszyscy byli tylko narzędziem. Koncentrował się teraz na Margo. Potwornie go interesowała, a nie potrafił się do niej dobrać. Tu trzeba było czegoś więcej niż włókna.

– Za wiele to już nie nakłamie – stwierdziła Margo. Brzmiała prawie smutno i Nina poczuła coś intensywnego. Palącą ciekawość. Nie potrafiła dokładnie tego nazwać. Uczucie nie należało do niej. Zrównała się z Margo. Głowa sama zwróciła jej się w kierunku kobiety i przechyliła w bok. A więc to czuł, kiedy się tak na Margo gapił.

– Przykro ci? Z powodu Sophii? – zapytała, choć wcale nie chciała – Dlaczego?

Głos jej się trochę zniekształcił przy ostatnim słowie, ale Margo chyba tego nie zauważyła.

Pytanie wystarczająco ją pochłonęło. Zatrzymała się mniej więcej w połowie korytarza i milczała dłuższą chwilę, patrząc w podłogę. Nina śledziła jej twarz uważnie, próbując zgadnąć, w którym kierunku biegły jej myśli. A raczej głos próbował. Gapił się, jak wygłodniały kot polujący na zdobycz w polu. O, potrafił się gapić. Godzinami.

– Wiele z tych rzeczy, które mówiła – podjęła Margo. Zawahała się. – To brzmiało znajomo. Nie wiem – westchnęła w końcu, wyraźnie umęczona. Musiała przeżywać własne dylematy – Gryzie mnie to.

Te słowa podziałały na głos jak rozżarzony pogrzebacz.

Drzwi. Patrz i giń z żalu, Margo.

Nina wbrew swojej woli cofnęła się o dwa kroki.

Białe drzwi, przy których zatrzymała się Margo, otworzyły się na oścież z okropnym zgrzytem. Margo podniosła głowę. Nina nie miała pojęcia na co patrzyła, bo nadal nie władała własną szyją. Widziała kątem oka, jak Margo schyla się i podnosi coś z podłogi. Miała nadzieję, że to nie był sznurek.

Margo wyprostowała się powoli i znowu znalazła się w polu widzenia Niny. Wyraz jej twarzy zmienił się nie do poznania. Przedmiot, który trzymała, wyglądał jak długa figurka.

– Zabiję tę sukę – warknęła Margo.

W głowie Niny eksplodował głośny śmiech. To nie był zachrypły głos Avisa. Brzmiał dźwięcznie.

Margo odwróciła się na pięcie, ciągle ściskając przedmiot. Zaryła nim w drewnianą boazerię, aż poleciały drzazgi, i ciągnęła go tak wzdłuż ściany, zasypując podłogę odłamkami.

Paskudny śmiech zgasł. Nina znowu mogła mówić. Upadła na klęczki. Podniosła głowę. Pokój, do którego przed sekundą zaglądała Margo, był pełen rzeźb. Rzeźb Rovenina. Tych rzeźb, których miało tutaj nie być.

– O bogowie – mruknęła, patrząc na głowę gargulca z labiryntu.

– Ale przecież mówiła... – Nina urwała. Głos po raz ostatni zabrzmiał w jej głowie. Był rozbawiony: Mówiłam.

Sznurek opadł. Nina w sekundę uświadomiła sobie, że wszystkie jej poprzednie przemyślenia nie były nic warte. Nawet do niej nie należały.

Avis czy Sophia. Jednak Sophia. Chrypiący głos z wcześniej? Sophia. Miły głos z teraz? Sophia. Zawsze Sophia. Sama jej to powiedziała. „Sophia kłamie".

Nina zerwała się z kolan i pobiegła za rozwścieczoną Margo, która przemierzała korytarz, siejąc zniszczenie.

Kobieta przerzuciła figurkę z ręki do ręki.

– Wyłaź, przeklęta kurwo – wrzasnęła, wyrywając drzwi z zawiasów. Odpowiedział jej jedynie pusty śmiech.

Nina odskoczyła do tyłu, uchylając się przed kawałkami drewna i metalu, które Margo odrzuciła w tył. Ledwo wyszły z paszczy potwora, a ta postrzelona kobieta już miała zamiar do niej wrócić. I nie traciła czasu.

Miała furię w oczach. Ninie wydało się, że w kilka sekund urosła o głowę. Próba zatrzymania jej była teraz tak sensowna jak mierzenie objętości oceanu szklanką. Margo wparowała do pokoju z dzikim wrzaskiem. A Nina za nią. Gotowa choćby i na nadejście końca świata.

Ciało Sophii, czymkolwiek było, nadal leżało na fotelu, ale Margo nawet na nie nie spojrzała. Drzwi po przeciwnej stronie rozwarły się na oścież. Margo przeszła przez pokój, jak burza. Jeszcze w biegu wzięła szeroki zamach. I uderzyła.

Siła była ogromna. Figurka pękła na pół. Margo upadła na podłogę.

Wysoka kobieta także nie utrzymała się na nogach. Runęła na kolana i zastygła nieruchomo, podpierając się na wyprostowanych rękach. Jej twarz skryła się całkowicie za kurtyną białych, prostych włosów. Były tak długie, że sięgały prawie do podłogi i mieszały się z koronkami niemalże srebrnych rękawów. Zapadła martwa cisza. A potem wybrzmiał dźwięk. Pac, pac. Na parkiet zaczęły skapywać pojedyncze krople krwi.

Nina usłyszała śmiech. Najpierw cichy. Jak drobny chichot. Tym razem nie znajdował się we wnętrzu jej głowy. Narastał, aż wypełnił cały pokój. Kobieta poruszyła się. Jej jasne włosy zafalowały. Ninie zdało się, że spomiędzy pasm mignęło przeraźliwie niebieskie oko. A może to wyobraźnia grała jej na nerwach. Jedno wiedziała na pewno. Sophia zaczęła rosnąć w oczach.

To był ten potwór, który w szale sprawił, że runęła połowa trzystuletniej Twierdzy. Trzeba było działać. Nina dopadła boku Margo i ujęła jej twarz w dłonie, zmuszając, żeby zwróciła na nią uwagę. Była blada jak ściana. Tkwiła w szoku.

– Uderzyłaś ją, wariatko – wrzasnęła Nina – I opowiem o tym wnukom, ale teraz trzeba uciekać, słyszysz?!

Margo oprzytomniała. Zerwała się z podłogi, złapała Ninę za rękę i pociągnęła za sobą tak mocno, że aż zabolało. Wypadły na zdemolowany korytarz. W samą porę. Pęd powietrza musnął Ninie plecy, kiedy brała zakręt. Coś za nią przeleciało. To kawał rzeźby wyleciał z otworu po drzwiach i wbił się w ścianę naprzeciwko. Przebił ją na wylot i zdemolował dawną sypialnię Oscara. Rozległy się głośne kroki, ale żadna z nich się nie obejrzała.

Przebiegły przez korytarz. Nina pędziła, ile sił w nogach. Znalazły się w zaszklonym atrium. Na zewnątrz coś łaziło po kopule. Jak pająk, który zwietrzył ofiary w sieci. Nagle Nina poczuła mocne pchnięcie. Margo dosłownie wrzuciła ją do bocznego korytarza.

Nina zaryła barkiem w komodę. Coś z niej spadło i uderzyło ją w bok głowy. Jakaś szkatułka albo preparat. Nie miała pojęcia. Było ich dużo. Coś rozlało się na deskach korytarza

Mozaikowy sufit atrium pękł, zalewając pomieszczenie szkłem – fałszywy dzień ustąpił czarnej nocy. Coś czerwonego, jak krwawy księżyc, zwaliło się na Margo i prawie przygwoździło ją do podłogi. Miało skrzydła. Baragan.

Nina dźwignęła się spod rozrzuconych rzeczy i namacała sztylet, ale Margo ją powstrzymała:

– Nawet się stamtąd nie ruszaj!

Rozkaz zabrzmiał z taką mocą, że ręka Niny znieruchomiała wbrew jej woli. Spojrzała na nią, zdziwiona. Spróbowała znowu się poruszyć i wszystko wróciło do normy. Nie miała pojęcia, że Margo potrafiła rzucać klątwy. Choćby nieświadome. Choćby tak ulotne.

Czerwony bóg złapał Margo za kostkę i pociągnął ją w kierunku korytarza, z którego dopiero co uciekły. Jak szmacianą lalkę. Ileż to skrzydlate monstrum miało siły.

Margo uniosła głowę i zerknęła na to, co czekało na drugim końcu korytarza.

– Nie, dziękuję – mruknęła z irytacją.

Wierzgnęła nogą. Raz. Drugi. Trzeci. Oswobodziła się i od razu rzuciła się na plecy Baragana. Szarpanina. Szkło. Szorstki dźwięk piór. I to ogromne coś, co stało w ciemnym korytarzu i patrzyło, przechylając głowę w bok.

Nina czuła się jak zahipnotyzowana. Jakie te jej oczy były niebieskie. Tak strasznie niebieskie. Niebieskie. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, ale to musiało być zaledwie kilka sekund.

Margo złapała Baragana za skrzydło.

– Wybacz – mruknęła, poprawiając chwyt tuż przy łopatce. Ręka i tak ześlizgnęła jej się po piórach prawie do połowy. Chwyciła mocniej. Szarpnęła. Rozległ się paskudny chrzęst i kawał skrzydła opadł na podłogę zasłaną kolorowym szkłem. Margo odrzuciła boga. Najmocniej jak się dało. Upadł. Paskudnie i z trzaskiem, najpewniej jakiejś kości. Od razu próbował się podnieść. W rękę powbijało mu się szkło, ale i tak chciał jeszcze Margo złapać. Pewnie nie miał wyboru. Zerwała się, jak oparzona solą, odkopując go od siebie.

W korytarzu znowu rozległy się kroki. Automatyczne. Precyzyjne. Miarowe. Jak tykanie wskazówek.

– Uciekaj! – krzyknęła Margo. Biegła już do Niny i Ninie nie trzeba było powtarzać. W tej chwili nogi poniosły ją same.

Kawałki szkła osypały się Margo z ubrań. Wąski odłamek tkwił jej w obojczyku. Wyrwała go w biegu. Opadł na podłogę, zostawiając smugę krwi na wypolerowanym drewnie. Grymas bólu przebiegł Margo po twarzy, ale nie zatrzymała się. To, co zostało gdzieś tam, za nią, było gorsze niż ból.

– Woda i bagna czy tylko bagna? – zawołała Nina. Ceniła każdy wolny wybór. Póki jeszcze go miała.

Drogi były zaledwie dwie. Żadna bezpieczna. Żadna sensowna. Na jednym końcu czekał prawdopodobnie Avis. Ale to było po zupełnie innej stronie budynku, za wodą. Droga w przód prowadziła za to w grząską pułapkę. I nic innego tam nie było. Znały tylko jedno wejście. I nie miały pojęcia, czy użycie go jeszcze wchodziło w grę.

– Zapytaj, jak dożyję do drzwi – zawołała Margo.

Już miały wypaść z korytarza wprost na schody, kiedy drogę zagrodził im jakiś mężczyzna.

– Maturin – syknęła Margo. Prawie na niego wpadła.

Wyglądał jakby dopiero co sam wyplątał się z jakichś gruzów. Jasne włosy pokrywał szary pył. Brakowało mu kawałka ucha. Twarz, od nosa aż po szyję przecinała świeża rana cięta. Dopiero zaczynała się goić. Jego wyraz nie pozostawiał nadziei. Nawet jeśli Margo kiedyś go znała i potrafiła przywołać jego imię, na nic mogło się to teraz zdać. To był wróg. Brutalny, niemyślący i nieczujący wróg.

Nina bez zająknięcia zatopiła w nim sztylet. Nie wiedziała, jak to było możliwe, ale to zrobiła. Wrażenie było paraliżujące. Wbiła ostrze dość głęboko. Nie podejrzewała się o tyle siły.

Na Maturinie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Ledwo odchylił się odrobinę w kierunku schodów. Podniósł zaciśniętą pięść i zamachnął się z całej siły. Nie dotarła do celu. Przecięła powietrze tuż przed uchylającą się Niną. Ale to nie unik ją ocalił. Maturin zrobił chwiejny krok w tył.

Margo zaszła go od tyłu. Złapała za szyję, przylegając tak ściśle, jakby była gotowa oderwać mu głowę. Coś chrupnęło w jej dłoni, ale była tak skupiona, że nawet nie zareagowała. Siłowali się. Maturin pociągnął ją za sobą. Wpadli na barierkę. Drewno nie wytrzymało. Runęli w dół.

Nina krzyknęła, ale dźwięk zamarł jej w gardle, gdy w oddali rozległ się rytmiczny odgłos. Krok za krokiem – powoli, bez pośpiechu, jak tykanie zegara. Krok za krokiem. Krok za krokiem. Zbliżał się perfekcyjny automat bez serca. Targał w ręce czerwone skrzydło. I nie był to kawałek, który oderwała Margo.

W żyłach Niny zawrzało. Zbiegła po schodach, przeskakując po dwa, po trzy stopnie. Margo dźwigała się właśnie ciężko spod bezwładnego Maturina. Nina ledwo wzięła zakręt. Zeskoczyła z ostatniego stopnia schodów, przebiegła przez hall i padła obok Margo. Zaczęła zgarniać z niej odłamki drewna i czegoś, co wyglądało jak szczątki jakiegoś metalu.

Margo miała rozcięte czoło i prawdopodobnie milion innych obrażeń, których Nina nawet sobie nie wyobrażała, ale była przytomna. Wyglądała, jakby lada chwila miała podnieść się o własnych siłach. Nina bardzo na to liczyła. To nie mógł być koniec. Jeszcze nie. Nie w taki sposób.

Maturin miał mniej szczęścia. Żył, ale topił się praktycznie w kałuży własnej krwi. Margo dźwignęła się, złapała go za bark i przewaliła na plecy. Chwiejnym ruchem wyrwała z jego piersi sztylet Niny.

– Jeszcze ci się przyda – mruknęła, praktycznie wciskając go w jej drżącą rękę.

– Mówisz? – rzuciła słabo Nina. Na moment poczuła ulgę, dlatego że Margo żyła. Jeszcze.

Oderwała wzrok od Niny i spojrzała w górę. Nina też zerknęła. W dziurze ziejącej po zerwanej balustradzie stała jasnowłosa kobieta. Ale nie Sophia. To było ciało, które posłużyło jej do poprzednich szarad. Kobieta wyglądała teraz trochę inaczej, jakby rysy jej twarzy złagodniały. Miała na sobie ten sam jasny szlafrok. Wokół jej głowy dryfowały kolorowe kawałki szkła z atrium.

– Pauline – powiedziała Margo – To była Pauline.

Nie wyjaśniała jednak dalej. Złapała okrągły stolik i użyła go jak tarczy. Chciała zatrzymać pikujące szkło. Wbiło się w blat, zostawiając w nim pęknięcia. Odrzuciła go i znowu złapała Ninę za rękę, wygrzebując się z odłamków i szarpiąc ją w kierunku drzwi. Ten bieg nie był tak sprawny jak wcześniejsza ucieczka. Margo solidnie oberwała. Była celem numer jeden.

Nina już wiedziała, że coś było nie tak z jej własnym barkiem. Cała ręka promieniowała bólem. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Z każdego korytarza, z każdej strony domu pełzły po ścianach i podłodze sznury i nici. Jak morderczy bluszcz. Jak węże. Sunęły powoli, wypełniając dom ogłuszającym szumem.

Nina i Margo przebiegły przez próg głównego wejścia. Ledwo dotarło do Niny, że ogromne wrota gdzieś zniknęły. Otwór ział czernią nocy, ale obie rzuciły się w nią bez wahania. Zbiegły po pokruszonych schodach.

Dlaczego były pokruszone? Wyglądały zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy Nina siedziała na nich, zamroczona perspektywą spotkania Sophii. Teraz ją spotkała. A schody były gruzami. Co tu się stało?

– Prosto Nina – zawołała Margo. No tak. Dożyła drzwi. – Nie patrz w bok – rzuciła.

Ale Nina zerknęła.

Ujrzała połamane wrota, na które padało światło z wnętrza dworu. Ich kawałki zaścielały trawnik przed budynkiem. Jeden z segmentów poruszył się. Z podmokłej ziemi, jak z najgłębszych czeluści demonich piekieł, zaczęło wyłazić coś czarnego. Tu Margo nie musiała Ninie pomagać z pamięcią. To był Ezra. Nie spieszył się. Obserwował je i wstawał powoli, jakby wiedział, że i tak nie wydostaną się stąd żywe.

Ninę ogarnęła tak ogromna trwoga, że zaczęła biec bez opamiętania. Czuła się, jakby ziemia pod jej stopami parzyła, a powietrze było trującym oparem, który mógł ją w każdej chwili zabić, jeśli nie będzie dość szybka, żeby się wymknąć. Gdzieś obok świsnęło szkło. A potem kolejne. I jeszcze jedno.

W oddali mignęło coś jasnego. Wielka szara postać. Avis. A obok mniejsza szara postać. Bóg? Człowiek? Dobry? Zły? Granice sądu i tak się zatarły. Pewne było tylko absolutne zło za nimi.

Światło w oddali było nikłe. Jak cieniutka linia. Linia wydłużyła się i zatoczyła niewielki krąg. Krąg. Nina miała ochotę wrzasnąć, ale zamiast tego po prostu przyspieszyła. Nie miała pojęcia, że jeszcze była w stanie.

To był Leonard. To mógł być Leonard. Im bliżej była, tym bardziej zyskiwała na pewności. Leonard. Leonard. Leonard. Rozstawiał krąg. Nawet nie próbowała myśleć o tym, czy był po ich stronie czy nie. Nie miała na tym pustkowiu żadnego innego wyboru. Równie dobrze mogła zobaczyć go przed śmiercią jeszcze jeden raz.

Biegła i biegła, choć stopy zaczynały jej się zapadać w grząskiej ziemi. Patrzyła na topniejący dystans. Kilkadziesiąt kroków. Kilkanaście. Kilka. To był Leonard. Ta sama postura. Broda. Ta idiotyczna twarz pełna skupienia. Nie wiedziała, skąd u licha wziął się akurat tam, ale miała iskierkę nadziei, że mógł je stąd jeszcze wyciągnąć. Wyszarpała z kieszeni guzik i po prostu nim w niego rzuciła. Wylądował mu na kolanach.

Dopadła świecącego kręgu. Znalezienie się w środku przyprawiło ją niemalże o euforię. Padła na podmokłą ziemię. Miała ochotę ją wycałować. Przewróciła się na plecy. Dyszała jakby przebiegła pół kontynentu.

– Co ona wyprawia? – warknął Leonard.

Nina krztusiła się haustami powietrza tak bardzo, że ledwo uniosła głowę. Jeszcze nie bardzo docierało do niej, że był prawdziwy. Że żył.

Nie mówił jednak do niej.

– Margo? – zachrypiał Avis. Brzmiało to jak słabe wołanie.

„Margo" – pomyślała Nina. Adrenalina zupełnie ją zaślepiła. Margo tu nie było. A to się nie zgadzało. Powinna była tu być. Dużo wcześniej niż Nina. Czy biegła obok przez cały czas? Nie znajdowała się w kręgu. Dlaczego jej tu nie było? Przecież miała swój guzik. Nina odwróciła głowę.

Margo stała w oddali. Zwrócona twarzą do Dworu. Rozświetlony budynek był teraz niczym gigantyczna latarnia z setką oczu. Spoglądał w każdą stronę świata. Sprawiał wrażenie, jakby nie dało się przed nim ukryć. W porównaniu z tym roziskrzonym potworem ich świetlisty krąg był tylko błędnym ognikiem w smole tej parszywej nocy.

A Margo stała.

– Zwariowałaś?! – wrzasnęła Nina. Kompletnie zdarła sobie gardło. – Nie będziesz z nią... – urwała i zaczęła kaszleć. Miała za wielki pożar w płucach. Nabrała tyle powietrza, ile tylko się dało – Walczyć! Nie będziesz!

Nie mogła. Po prostu nie mogła z Sophią walczyć. Nina w lot pojęła, ile różnych obrażeń w tak krótkim czasie przyjęła na siebie Margo. Gdyby nie była bogiem, to byłoby już po niej.

Rozcięty obojczyk może i się zagoił, ale cała reszta wykluczała starcie z potworem, który majaczył w rozwartych drzwiach. „Na klątwy starych bogów i do jasnej cholery" – przebiegło Ninie przez głowę. Z tym czymś nie mógł się mierzyć nikt. Nawet Margo. Na pewno nie ranna. I bez broni.

– Chyba nie zamierza – rzucił Leonard.

Sens jego słów w ogóle do Niny nie dotarł. Ale jego ton podziałał na nią niczym impuls elektryczny. Była w nim beznadzieja czekającej na Margo śmierci. A czekała w progu. Razem ze swoją świtą. Piękny oprawca. Straszny zgon.

Nina wciągnęła jeszcze jeden haust powietrza i wyrwała się z kręgu biegiem. Ta ogromna ponura kobieta w ciągu kilku tygodni zrobiła dla niej więcej niż jej rodzony ojciec przez całe życie. Więcej niż większość ludzi, których poznała. Nie zamierzała jej zostawić. Choćby chciała pokonać coś gorszego niż demony. Trzeba ją było ściągnąć do kręgu.

Zacisnęła w ręku sztylet. Już prawie dobiegła do Margo. Jej własne ciało powoli odmawiało posłuszeństwa.

– Nie jesteś niezniszczalna! – krzyknęła.

Margo mówiła coś pod nosem. Odwróciła się powoli, stawiając ostrożne kroki. Jej twarz znalazła się w cieniu nocy. Patrzyła na własną uniesioną dłoń. Jej rękę od łokcia, aż po nadgarstek oplatał sznur. Nina stanęła jak wryta.

Margo przysiadła powoli na ziemi, nadal patrząc na zgiętą w łokciu rękę. Zachowywała się, jakby zamiast dłoni wyrosła jej nagle z nadgarstka paszcza jadowitego węża. Jakby mierzyła się z dzikim, wściekłym zwierzęciem w środku ciemnego lasu.

– To nic, Margo – mruczała pod nosem. – To zupełnie nic.

Klęknęła ostrożnie. Chwyciła łokieć wolną ręką. Przyłożyła go powoli do ziemi. Zaczęła drżeć.

– To tylko sznur – mówiła cicho. Jej oczy były skupione. Głos pozostawał pewny. Jakby uspokajała spłoszone dziecko. – Tylko sznur. To nic.

W oddali coś zaczęło się poruszać. Jakieś sylwetki rzucające długie cienie. Naczelny cień nie drgnął nawet odrobinę. Jak zwykle nie brudził sobie rąk. Musiał wiedzieć, że Margo jeszcze nie dała się złamać. Wyczuwając przeszkodę, spuścił ze smyczy swoje małe piekło. To, co z niego zostało.

Margo rzuciła Ninie szybkie spojrzenie. Nie musiała nic mówić. „Znajdź Margo, Nina. I nie daj jej złamać". Dostała drugą szansę.

Nina padła na ziemię. Wsunęła ostrze sztyletu pomiędzy sznur a rękaw i zaczęła ciąć jak opętana. Musiała solidnie pozacinać Margo skórę, ale nic na to nie mogła poradzić. Nie było czasu. Od strony Dworu zbliżała się do nich obława.

Kawałki sznura opadały razem ze strzępami czarnego materiału z rękawa. Margo patrzyła na nie z coraz większym obrzydzeniem. W powietrzu coś śmignęło. Kawał kolorowego szkła. Wbił się w ziemię jak zbłąkana strzała, tuż obok Niny. A potem kolejny.

– To tylko sznur – powtórzyła Nina, koncentrując się na szybkich ruchach sztyletu. Odrzuciła ostatni strzęp. Jak na komendę obie zerwały się z ziemi. Nina nie wiedziała, że miała jeszcze jakieś siły, ale biegła. Tym razem miała Margo obok.

Ciemne postacie ścigających je bogów były coraz bliżej. Ani ona, ani Margo nie miały zamiaru się z nimi mierzyć. Postawiły wszystko na jedną kartę. Krąg albo nic. Powietrze przecinały odłamki szkła.

Margo znalazła się w środku pierwsza. Rozległy się krzyki. Jakby ktoś nagle włączył Ninie dźwięk w uszach. Coś świsnęło i wbiło jej się w kostkę. Runęła na grząską ziemię. Tuż obok kręgu.

Przez ułamek sekundy nie czuła nic. A potem ból stał się potworny. I zaczęło jej odbijać od napływu gorąca. Byle nie patrzeć na własną krew. Byle nie zwariować. Nie teraz. Nie w takim momencie. Kolejny odłamek ranił jej bark. Kolejna fala demonicznych myśli. Jak ona miała do tego kręgu trafić? Jak stąd wrócić?

Padł na nią długi cień. Maturin? Ezra? Baragan? Pauline? Kogo jeszcze Sophia zniszczyła? Nina nie miała pojęcia.

Ktoś złapał ją za rękę. Ktoś wciągnął ją w krąg. Rozbłysło światło. Tak jasne, jakby dwór eksplodował. Jakby świat się skończył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro