Mordred Pendragon: Zatruty książę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szedł przez poranne mgły, niemalże nie czując chłodu. Był całkowicie odrętwiały na bodźce otoczenia za sprawą gniewu pulsującego mu w żyłach oraz pogardy, którą w tej chwili  czuł w stosunku do siebie. To jego wina. Nie doszłoby do tego, gdyby wiedział kim właściwie jest. A kim był?

Do niedawna jeszcze sir Mordredem, rycerzem Camelotu. Ale wczoraj stamtąd uciekł, ponownie wracając do poprzednich wcieleń. Sieroty wychowanego przez druidów, potem chłopca który ukrywa się w puszczy, ale może liczyć na pomoc samej lady Morgany, a wreszcie młodego czarodzieja, który ukrywa swój dar. W żadnym z tych wcieleń nie był naprawdę sobą.

Kim naprawdę jestem? Gdzie przynależę?

Jego serce było przy Arturze. Ten mężczyzna w niego wierzył. Emanował do tego spokojem i poczuciem bezpieczeństwa, które Mordred za wszelką cenę pragnął zatrzymać. Nie zaznał ich wiele w dzieciństwie...

Ale każdego dnia u boku króla, chłopaka ogarniało poczucie winy. Artur nie wiedział o jego darze...

A teraz skazał na śmierć Karę i patrzył jak ją wieszają, choć Mordred błagał o litość dla dziewczyny!

Młodzieniec wiedział, że łzy spływają mu po policzkach, ale prawie ich nie czuł. Niczego już nie czuł. Prócz furii w swojej piersi.

Zaufał Arturowi. Uwierzył w niego. A władca odebrał mu jedyną osobę, którą naprawdę miał. A Mordred został z niczym - pomagał uciec Karę, a  teraz ona nie żyła, a król zdystansował się od niego. Ich przyjaźń bezpowrotnie przepadła. Ale czy kiedykolwiek naprawdę byli przyjaciółmi? Jak można się uważać za przyjaciela kogokolwiek mając przed nim sekret, który może być groźny dla nich obu?

Kara próbowała zabić Artura. Temu nie mógł zaprzeczyć. Ale rozumiał doskonale dlaczego tego chciała. Miała rację. Doki Artur żył, jej pobratymcy - w tym on sam - nigdy nie będą bezpieczni.

Poświęciła się dla nas wszystkich. W imię Morgany i wolności...

Łzy ponownie popłynęły po twarzy młodzieńca.

Przepraszam, że cię nie ocaliłem, moja kochana! Ale nie martw się... Dopilnuję by Artur zapłacił! Byś nie umarła nadaremno! Pomogę Morganie zasiąść na tronie. A wtedy magia powróci na te ziemie. A twoja pamięć zostanie uhonorowana!

Oczywiście przytomna część jego umysłu wiedziała, że Morgana ze swoimi wybuchami złości i bezwzględnością nie stanie się, delikatnie mówiąc, najlepszą królową. Ale uznał, że nie będzie się tym teraz martwił.

Córka Uthera musi zasiąść ponownie na tronie. Niech nawet będzie tyranką - ale Camelot przynajmniej będzie wolny. A czystka dla wszystkiego, co nadprzyrodzone, wreszcie się zakończy...

Gdy napotkał dwóch Sasów patrolujących las, od razu rzucił im swój miecz, zanim zdążyli choćby zażądać by się poddał.

- Prowadźcie do waszej królowej! - warknął.

                                                                                     

                                                           *

Morgana delektował się chwilą, gdy płomienie z pyska Aithusy otuliły sobą trzymaną przez nią klingę.

Nareszcie!, pomyślała. Emrys stracił swą moc, Artur swego obrońcę. Wystarczy zwykłe ostrze by go zabić.... Ale lepiej mieć pewność, że nawet magia go nie ocali.

Długo musiała przekonywać Aithusę, by zgodziła się jej pomóc. Smoczyca nie była w stanie mówić, ale zdawała się niepewna i niechętna planowi swojej pani, co objawiała, odsuwając się przy każdej wzmiance o tchnięciu na broń ognia. Jednak długie tygodnie łagodnej perswazji i czułych słów zrobiły swoje. Morgana przekonała podopieczną, by zabarwiła miecz swoim oddechem.

Morgana rozumiała, że smoki mają pewne opory przed dzieleniem się swoją mocą i czuła się zaszczycona, że koniec końców Aithusa zgodziła się jej pomóc. Na nią zawsze mogę liczyć! Kocha mocniej niż wszyscy ludzie, których w życiu spotkałam.... Co za przeklęty los sprawił, ze urodziła się smokiem! Gdyby była człowiekiem, nigdy nie zaznałaby cierpienia, które na nią spadło...

Smoczyca zamknęła pysk i ostrze zaczęło ostygać. Morgana westchnęła z uwielbieniem. Gotowe!

Spojrzała na Mordreda, który po raz pierwszy w życiu widział ziejącego płomieniami smoka i przyglądał się Aithusy z otwartymi ustami, pełen sprzecznych emocji malujących się na twarzy.

Najwyższa Kapłanka uśmiechnęła się do niego.

- Dla mojego najlepszego żołnierza! - oznajmiła, podając mu klingę.

W jego oczach pojawił się błysk niedowierzania, ale zaraz uśmiechnął się z dumą i radością. Ujął rękojeść broni i podniósł do góry, lustrując ją wzrokiem konesera.

Morgana też czuła dumę. Wreszcie był z nią. Walczył w jej sprawie. Odwrócił się od Artura.

Nie wiedziała dlaczego, ale potrafiła zrozumieć, że dla chłopaka nie ma już miejsca w Camelocie. Chyba, że zmieni się władca.

Cieszyła się, że w nią uwierzył. Właśnie tego teraz potrzebowała - wiary od kogoś z dawnych lat. Usłyszenia, iż postępuje słusznie, wypowiadając swemu przyrodniemu bratu wojnę.

I nie chciała walczyć ze swoim własnym synem.

Gdy odzyskam swój tron, powiem mu prawdę, postanowiła. Jak tylko moja władza się ustabilizuje, ogłoszę go dziedzicem. I pewnego dnia przekażę mu koronę.

Z trudem powstrzymywała łzy wzruszenia cisnące się jej do oczu. Mordred miał zostać księciem,  potem królem Camelotu. Tak, jak było mu przeznaczone od narodzin.

Przegrałeś, Utherze! Rozdzieliłeś nas, gdy przyszedł na świat, ale znów się zjednoczyliśmy. I we dwoje zetrzemy z powierzchni ziemi dziedzictwo twoje i twego żałosnego syna. A wtedy nastanie nowa era! Era, w której smok nie będzie już tylko pustym herbem naszego rodu, ale gdy na nowo rozpostrze swoje skrzydła ponad Camelotem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro