10. Pakt z diabłem.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej. Przypominam, że rozdziały są pisane na surowo ❤️

Ig- Aleksandra.nil
x - hellofanonymou, #bornofdead

Przed godziną siódmą, ponownie stanąłem przed domem Ivana, kąpanym w powoli zachodzącym słońcu. Wzrok mój wędrował po każdym detalu budynku, jakbym próbował odnaleźć odpowiedzi, które tliły się w moim wnętrzu.

Co ten stary dziad znów wymyślił? Gdy mówił o dzisiejszej kolacji, wyczuwałem w jego głosie dziwne podniecenie.

Paliłem fajkę, jedną za drugą, nie mogąc się uspokoić. Miałem ochotę wzburzyć gołymi rękami ściany tego domu, a do tego, Lea non-stop spamowała mnie wiadomości, po tym jak wysłałem jej jedną o treści „Nie ma mnie w domu."

Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. I nie zwracając uwagi na jej wiadomości, napisałem:

Do Lea: Jestem u Ivana.

Nie zamierzałem jeszcze zdradzać jej o szczegółach. Muszę uważać na każde słowo. Jestem pewien, że gdybym już jej wszystko powiedział, nie wytrzymałaby i zaraz byłaby w drodze tutaj. Nie mogłem ryzykować.

Brama od razu się przede mną otworzyła, a mnie dopadła fala niepokoju.

Narzuciłem kaptur na włosy i wszedłem na posesję.

Na wstępie przywitali mnie ochroniarze, a potem doberman, którego ostatnio poznałem. Leżał przy wejściu i uważnie mi się przyglądał. Nie wyglądał, jakby miał mnie zaraz pożreć w całości.

Kącik ust zadrżał mi w niepewnym uśmiechu. Przez chwilę głowiłem się nad imieniem dla tego psa. Nie przyglądałem mu się dokładniej, ale założyłem, że nie jest suką.

– Grzeczny Mishka.

Zwierzę tylko obracało ciemnymi oczami za kolejnym moim ruchem. Złapałem przypadkowy patyk z chodnika i przybliżyłem go do jego pyska. Rzuciłem patyk daleko przed siebie, jednakże pies nie zareagował.

– No tak. Zapomniałem, że z pewnością ty też jesteś płatnym zabójcą – wymamrotałem z ironią. – Ciebie nie interesują patyki, tylko moje kości.

Pies w odpowiedzi ziewnął i położył głowę na swoich łapach.

Niedługo potem wszedłem do domu. W salonie nie spotkałem nikogo, ale o uszy obił mi się dźwięk rozmów i odkładania sztućców. Podszedłem bliżej jednych z wielu drzwi, za których dochodziły te dźwięki – najwyraźniej musiała się to być jadalnia.

Miałem właśnie złapać za klamkę, ale drzwi nagle otworzyły się z hukiem. Na mojej drodze stanęło dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn o minach ostrych jak brzytwa. Gdy mnie zauważyli, nie próbowali przycisnąć się przeze mnie i wyjść z jadalni.

– Och, Raise! – Rozległ się głos Ivana. Jego ludzie ustąpili mi z drogi, a wtedy zobaczyłem nakryty stół pełen potraw i alkoholu. Wśród zgromadzonych przy stole, dostrzegłem jeszcze czwórkę osób, w tym Sashę i... Darię. Obok przemieszczała się kobieta w średnim wieku i z rękoma pełnymi talerzami, pewnie była gosposią. – Spóźniłeś się.

Jadalnia była utrzymana w nowoczesnym stylu, choć podłoga we wzorze marmuru skrzypiała pod każdym moim krokiem. Nad podłużnym stołem wisiał masywny żyrandol z drobnymi krzystałami, migocząc w blasku światła.

Nie odpowiedziałem, nawet nie próbowałem przytaknąć głową. Po prostu patrzyłem na Ivana, w milczeniu, gotowy do tysiąca sposobów na zemstę. Poprawił okulary na nosie, z malującym się na jego wargach drwiącym uśmiechem. Wziął kęs jakiejś potrawy i dopowiedział:

– Właśnie miałem wysłać po ciebie moich ochroniarzy. Powiedziałem im, aby zrobili co chcą, byleby cię tutaj przyprowadzili.

Roześmiałem się prześmiewczo.

– To całe szczęście, że nie dotarli, bo inaczej wróciliby tu w kilkunastu kawałkach

Ivan wytarł usta serwetką.

– Nie trać mojej cierpliwości i siadaj przy stole.

Niechętnie zająłem miejsce naprzeciwko Aleksandra.

– Sashę i Dashę już znasz, więc teraz poznaj resztę ważnych dla mnie ludzi. – Wskazał dłonią na faceta siedzącego przy Aleksandrze, który patrzył na mnie cięto. Jego podbródek był spiczasty, szczęka smukła, a włosy miał ścięto na krótko. – To Boris, ale wszyscy wołamy na niego Szeroki. – Ta ksywka pewnie wzięła z tego, że ma naprawdę szerokie ramiona. – A to Dimitr, mówimy na niego Szczerbatek. – Szczerbatek siedział obok Szerokiego, był trochę niższy, łysy, ale emanował złowrogą aurą. – Wowa i Danił stoją za tobą, to jedni z wielu moich ochroniarzy.

Nie interesowałem się jego ochroniarzami, mój wzrok padł na Darię... Dashę. Tym razem nie miała już na sobie żadnej ugodowej maski. Patrzyła na mnie złowrogo, ale i figlarsko, podpierając podbródek na dłoniach. Zacisnąłem szczęki, przypominając sobie, że była o krok od skrzywdzenia Deana. Podstępna szmata.

– Chciałem wam oficjalnie przedstawić mojego bratanka, Raise'a – oznajmił swoim towarzyszom. – Wreszcie dołącza do naszego grona. Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy do Rosji i wszyscy go poznają, a szczególnie mój wierny przyjaciel. – Spojrzał na mnie. – Reszta nas pracuje w Rosji.

No tak... pewnie ma od cholerę tych ludzi. Do Nowego Orleanu zabrał tych najbliższych, najpotrzebniejszych do tego pobytu.

– I co dalej? – spytałem kpiąco, rozleniwiając się na krześle. Patrzyłem po kolei na każdego zebranego przy stole. – Mam zacząć prowadzić z wami jakieś interesy? Zajmować się handlem narkotyków? Czy może coś grubszego?

– Nie tym tonem do pakhana – wysyczała Dasha, a jej figlarskie spojrzenie zniknęło. Ani drgnąłem.

– Gwiazdko... – rzucił do niej spokojnie Ivan, po czym dodał ostrzej: – To mój bratanek.

Gwiazdko? Musiała być dla niego naprawdę ważna.

Dasha skuliła się.

– Na ten moment przygotowałem dla ciebie coś lepszego – zwrócił się tym razem do mnie.

– Niby co? Mam załatwić jakieś twoje porachunki? – dociekałem z pogardą. – Mam kogoś zabić? Tego chcesz?

Ivan zamruczał melodyjnie, ruszając szklanką z alkoholem, a lód w niej rytmicznie zabrzęczał.

– Na razie będziesz wykonywał wszystko, co ci rozkażę.

Skinął lekko głową, sięgając po kęs potrawy. Wtedy spojrzałem na swój talerz. Nie zwróciłem nawet uwagi, że znajdowało się na nim jakieś danie. Zresztą nie miałem ochoty tego dotykać.

– Dzisiaj mam dla ciebie coś naprawdę ekscytującego. – Spojrzenie wujka znów padło na mnie.

Spoczywając wzrokiem na talerzu, a ręce zaciskając na krześle do bólu, postanowiłem dać upust swoim emocjom.

– Mam dosyć niespodzianek. Mów, co znów wymyśliłeś – warknąłem, unosząc wzrok na wodza wszystkich tu zebranych. Szklanka z whisky zatrzymała się przy jego ustach. – I lepiej, żeby nikt z twoich ludzi tym razem nie dotykał moich bliskich.

– Nikt nikogo j e s z c z e nie dotyka – odrzekł z tajemniczym uśmiechem.

– A co z panią Ramirez?

– Jest z Lópezem. Możesz powiedzieć o tym jej synowi. A on niech zawiadomi policję. Tylko...ta biedna kobieta jest zakochana po uszy w moim dobrym przyjacielu, więc nie sądzę, że wyciągną ją stamtąd siłą. – W zamyśleniu potarł brodę. – A co do tego całego Romana... domniemam, że wiesz, co by się z nim stało w pierwszej kolejności, gdyby zaczął działać na własną rękę?

W skroniach poczułem łomotanie, przypominające głuche walenie młota. W mojej głowie ułożył się scenariusz, w którym Roman zostaje zabity przez Ivana... przeze mnie. Zrobiło mi się niedobrze.

Uniosłem jednak dumnie głowę.

– Wtedy bym się na tobie zemścił.

– Ty? A co ty możesz mi zrobić?

Ivan parsknął donośnym, obelżywym śmiechem, po czym spojrzał na swoich ludzi, którzy wkrótce dołączyli do niego w tej niecnej zabawie. Czułem się jakbym uwięziony w ciasnej przestrzeni, gdzie echa ich śmiechu odbijały od murów. Moje oddychanie stało się coraz trudniejsze, a powieki ciążyły mi ołowiem. Byłem upokorzony, wyśmiany i zlekceważony. Zerknąłem na gościa, który stał obok mnie, był to Wowa albo Danił. Śmiał się w niebogłosy. Patrzyłem na jego twarz, gdzie bruzdy sprawiały wrażenie wyrytych sztyletem. Po cichu sięgnąłem po nóż, nie spuszczając wciąż z niego wzroku.

Ścisnąłem nóż i zdecydowanym ruchem wbiłem go w jego dłoń. Facet zaczął milknąć, gdy spojrzał na krwawiącą ranę.

Wtem nagły krzyk z jego gardła uciszył wszystkich wokół.

– Chcesz się bliżej przekonać? – zagrzmiałem tak krzykliwie, że Ivan aż się wzdrygnął z wymalowaną na twarzy kwaśną miną.

Spojrzałem na faceta, któremu przebiłem rękę. Leżał pod ścianą, jęcząc z bólu. Nie potrafił powstrzymać krwawienia z ręki, gdy tylko wyjął widelec.

– Jak ty śmiesz?! – Gwałtownie od stołu odstąpił Szczerbatek. Wyglądał, jakby był krok od zamordowania mnie.

– Spokojnie. – Głos Iwana wciąż był gładki, spokojny. Nawet lekko się uśmiechał. Szczerbatek od razu skulił ramiona. – To dowód na to, że Raise jest moim prawdziwym krewnym. Nie znosimy być wyśmianymi i zlekceważonymi. Lubimy czuć władzę, prawda Raise?

Milczałem. Pakhan tylko jeszcze bardziej poszerzył swój uśmiech.

W tle nagle rozbrzmiał kolejny jęk z ust ochroniarza.

– Pomóżcie mu – zażądał Ivan. – I zróbcie porządek.

Boris od razu podbiegł do rannego ochroniarza.

– Wyjdźcie wszyscy oprócz Raise'a – dodał jeszcze. Gosposia w międzyczasie zaczęła szorować rozbryzgniętą krew na podłodze.

Musiał być poważnie zdenerwowany. Jeden kącik ust zadrgał mi w uśmiechu.

Gdy zostawili nas samych, mężczyzna nerwowo upił łyk alkoholu, ja zaś nie ruszałem się z miejsca.

– Chcesz wiedzieć czym się zajmujemy?

Odstąpił od stołu i chwycił swoją laskę spod ściany. Kątem oka widziałem, że kierował się do mnie powolnymi krokami. Zachowałem nieugiętą, poważną minę.

– W Rosji mamy dużo biznesów, tutaj natomiast zajmujemy się tobą. – Zagiął mnie. Jak to zajmują się mną? – A ten pobyt w Ameryce traktuję bardziej jak długi urlop – zaczął, stając za mną. – W naszym kraju dysponujemy wieloma biznesami: restauracjami, klubami, czy innymi dużymi instytucjami.

Zasiadł na miejsce obok mnie.

– Tutaj zajmujecie się mną?

– Tak – przyznał z lekkością w głosie. – Mój wierny przyjaciel i prawa ręka, doradzał mi, abym wysłał go tutaj zamiast siebie i został w Moskwie, nie narażając się na bezpieczeństwo, lecz ja musiałem sam to zrobić... chciałem, byś wiedział, jak bardzo mi zależy na tobie.

Nie uwierzę mu w to.

– Napijmy się. – To nie była prośba, a żądanie. – Nalej nam po kieliszku wódki.

Nie zamierzałem pić... na pewno nic spod rąk tego człowieka.

– Wódka... – wyznałem, jak gdyby smakując to słowo. – Typowe.

Spojrzałem na stół, by odszukać butelkę wódki i kieliszki. Kiedy po nie sięgnąłem, Ivan roześmiał się cynicznie.

– Kiedyś jak i dziś notorycznie spożywaliśmy alkohol... by się bawić, albo by zapomnieć o otaczającym nas szarym życiu.

– Skoro tak, to po co chcesz teraz ze mną pić?

Postawiłem naczynie na małym talerzu, który wydał delikatny dźwięk, subtelnie informując Iwana o jego gotowości.

– Czasem w takim towarzystwie zawieramy rozejm, albo... jak w naszym przypadku, umowy – odpowiedział, przesuwając delikatnie dłonią po stole, by odnaleźć kieliszek. – Ty też musisz sobie nalać.

Po krótkim namyśle zrobiłem to, co mówił. Mój kieliszek wypełnił teraz trunek.

– Jakiej umowy?

Uniósł Kieliszek w geście toastu.

– Ja zabieram ciebie, a w zamian nie dotykam twojej rodziny.

Kpina uciekła mi spod warg.

– Dlatego więc wznieśmy toast za zwarcie naszej umowę – dodał.

Sięgnąłem po kieliszek, patrząc na niego i na mężczyznę naprzemiennie. Jego usta wykrzywiały się w demonicznym uśmiechu, trochę przerażając mnie. Nie czułem, że zawieram umowę o życie; raczej, jakbym właśnie podpisywał pakt z samym diabłem.

Wkrótce potem, nasze kieliszki zetknęły się, a ich dźwięk rozbrzmiał. Jednym haustem wypił całą zawartość. Ja zamarłem w niepewności, zastanawiając się, czy też powinienem to zrobić.

– Moi ludzie zaprowadzą cię do naszego deseru.

Ivan został w towarzystwie kilku ochroniarzy, zaś ja poszedłem z dwoma kolejnymi i Sashą. Po przejściu korytarza, weszliśmy do ciemny pokoju, który rozciągał się przed nami jak mroczny labirynt. Po zapaleniu światła okazało się, że to jednak duże pomieszczenie, a po prawej stronie ujrzałem pieprzony ring.

Blisko ringu spostrzegłem mężczyznę, skutego łańcuchami, wiszącego przy ścianie. Choć jego twarz obrosła krwią, poznałbym ją nawet z daleka – to Max.

Zamarłem.

– Raise, czy kojarzysz tego śmiecia? – zagadnął ironicznie Sasha.

Mięsień na mojej dolnej szczęce drgnął, kiedy oczy mojego byłego przyjaciela, zetknęły się z moimi. Nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie.

– Albo raczej odpowiedz, czy... – Urwał, jak gdyby budując napięcie. – Czujesz spełnienie widząc go w takim stanie?

– Wypuść go – rozkazałem buntowniczo.

Pakhan powiedział, że mogę zrobić z nim co chcę, bo był mi coś winny.

Mój wzrok padł na Aleksandra.

– Co ci jest winny?

– Nie twój interes.

– Ślepy jesteś, blondasie? – huknąłem i kiwnąłem brodą na Maxa. – Jest wykończony. Jeśli jest ci winny pieniądze, to nie odda ci go będąc martwym.

– Co ty nie powiesz... – Prychnął, unosząc dłoń nad policzkiem mojego byłego przyjaciela. – Marny już jego los.

Nie pozwolę mu go zabić. Nie będę patrzył na żadną śmierć, już dość się w swoim życiu jej naoglądałem. Tym bardziej na śmierć człowieka, którego znam od dziecka, i który przyczynił się do jakiejś cząstki szczęśliwych wspomnień z mojego dzieciństwa.

– Ostrzegam, dotkniesz go, ja dotknę ciebie – rzuciłem, otoczony pulsującą aurą napięcia.

Aleksandr zerknął na mnie ukradkiem, wyśmiewając powagę sytuacji. Nerwy kłębiły się we mnie jak wicher. Tafla gorąca buchnęła mi w twarz, a krew zaczęła wrzeć. Prowokował mnie.

Kiedy Sasha zamierzał uderzyć Maxa, ja chwyciłem go mocno za ramiona i popchnąłem z impetem na ścianę. Nie czekałem długo na jego odwet, bo oddał mi, a ja zatoczyłem się do tyłu.

– Dokładnie, Raise. Musisz o to zawalczyć.

Muszę zawalczyć? Co, to do cholery, ma znaczyć?

Podwinąłem rękawy bluzy, mówiąc lekceważąco:

– Skoro tak bardzo chcesz.

Zapodałem pierwszy cios w szczękę Aleksandra. Nie był mi długo dłużny. Uniósł dłoń, tnąc powietrze, i z hukiem uderzył mnie w twarz. W miejsce uderzenia rozlało się na mojej skórze ciepło. Nie mogłem być mu dłużny, mój kolejny cios szybko trafił w mężczyznę, rozdzierając ciszę jak strzała.

Gdy poczułem ból wokół nosa, a krew bryzgnęła na twarz mojego przeciwnika, zachwiałem się zamroczony. On był w tym lepszy niż ja, miał więcej doświadczenia. Spojrzałem na podłogę, nieco nachylając głowę. Szkarłatna ciecz z mojego nosa kapała na beton.

Nie miałem pojęcia, czy Aleksandr złamał mi nos. Aż tak mnie nie bolał, jedynie zrobiło mi się słabo.

Zaczęło mi szumieć w uszach.

– Mówiłem pakhanowi, że jesteś słaby – dorzucił pogardliwie Sasha.

W mojej klatce piersiowej czułem jakby zaciskała się obca dłoń, a przy każdym oddechu, moje płuca wypełniały odłamkami szkła. Wkrótce jednak uświadomiłem sobie, że to nie ból, a wściekłość. Wyprostowałem plecy, krzyżując spojrzenie z Sashą.

W jednym potężnym uderzeniu odnalazłem tę siłę, której mi brakowało. Aleksandr obił się plecami o ścianę, lecz nim mógł się obronić, zacząłem okładać go pięściami. Zatraciłem się w wirze swojego gniewu. Okładając pięściami przeciwnika, straciłem nad sobą panowanie. Nie miałem pojęcia ile to trwało; nie wiedziałem, co się dzieje.

– Wystarczy. – Głos jednego z ochroniarzy przebił się przez mój gniew.

Krew spływająca po twarzy Sashy była jak makabryczny obraz, ale nie zdołała mnie zatrzymać. Próbował mnie odepchnąć, bronić się, ale nie zdołał – jego siły słabły.

Odepchnąłem od siebie tego idiotę, a on zsunął się bezwładnie po ścianie. Był przytomny, lecz zdecydowanie przypominał teraz Maxa, z którego jeszcze niedawno się naśmiewał.

Splunąłem krwią na beton, nieco chwiejąc się na nogach.

– I kto jest słaby? – wychrypiałem ledwie.

Nie odezwał się, jedynie odkaszlnął z trudem.

– A teraz wypuście Maxa.

– Sam to zrób – wybełkotał Sasha.

Spojrzałem na swojego byłego przyjaciela. Wyglądał koszmarnie. Co miałem z nim zrobić? Jeśli teraz go ot tak wypuszczę, na pewno nie dotrze do domu, czy hotelu w takim stanie. Mogę jedynie sam go tam zawieźć.

– Max, słyszysz mnie? – Podszedłem do niego.

Wtem dopadł mnie chichot Aleksandra.

– Dostał mocną dawkę środków uspokajających – powiedział cicho, nadal siedząc pod ścianą. – Strasznie się rzucał. Silny z niego chłop.

– Co ci jest winny? – zmieniłem temat, ale tym samym ponowiłem swoje pytanie sprzed kilkunastu minut.

– Nic – zakpił. – Jeśli myślisz, że pakhan obserwuje twoje życie dopiero od kilku miesięcy, to jesteś w błędzie.

Zmarszczyłem czoło.

– Jeśli chodzi informacje o Maxie, to przekazali mi je twoi przypadkowi znajomi. Wspominali, że sprzed laty byliście przyjaciółmi, a potem rzekomo zaczęliście się nienawidzić i prowadzić konflikt – wyjaśnił. – Myśleliśmy, że ty widząc go w takim stanie, będziesz zadowolony i chętny do zemsty.

Moje oczy złagodniały.

– Ale ty jesteś miękki – szydził ze mnie. – Nie pasujesz tutaj.

– Owszem, nie pasuje – przyznałem mu rację. – w przeciwieństwie do was, ja mam empatię i serce.

Pakhan ją z ciebie wyciągnie. – Zaśmiał się, po czym zakrztusił. – Ty w ogóle masz jakiekolwiek pojęcie o nas? O mafii w Rosji?

Zamilkłem. Nigdy się tym nie interesowałem.

– Ivan chciał zrobić z ciebie swojego drugiego Sovietnika.

– Że kogo?

– Jego najbardziej zaufana osoba i doradca – sprecyzował.

– Czyli szukał mnie przez wszystkie te lata, abym został jakimś durniem w jego gangu? – wyrzuciłem zdenerwowany. – Poza tym ja i zaufana osoba Ivana? To się nie łączy.

– Nie wiem.

Prychnąłem pod nosem.

– Mówię tylko to, co wiem.

– A pakhan znaczy szef? – zapytałem znienacka.

– Szef, czy jak to powiedziałeś, przy naszym pierwszym spotkaniu, guru – mruknął z uśmieszkiem. – Pełni istotną rolę w utrzymaniu całej tej hierarchii.

– Dobra, mniejsza z tym. – Machnąłem niedbale dłonią. – Powiedziałeś, że „chciał" zrobić ze mnie swojego Sovietnika.

– Ja tak tylko mówię, bo się na niego nie nadajesz – wysyczał z wściekłością. – Sovietnik to zaufana osoba. Ty mu tylko sprawisz problemy. Pakhan jest uparty, chcę cię mieć, więc cię dostanie.

– Pewnie masz rację, ale... – Urwałem, kucając obok niego. – Ale ja nim zostanę będąc do tego przymuszony, a ty, szpiegu? – Dałem mu chwilę, aby zaprzeczył, aby może wyznał, że też został do tego zmuszony. Sasha pomimo wszystko milczał. – A ty miałeś wybór.

Patrzył na mnie potępiająco, spluwając śliną na beton.

– Gadamy o tobie, a nie o mnie – warknął. – Pytałeś do czego jesteś mu potrzebny...

– Powiedział, że na razie będę wykonywać jego rozkazy – przerwałem mu.

– A co dalej?

Znikąd ogarnęła mnie nieopanowana zgroza. Czułem głęboko pod skórą, że to co zaplanował dla mnie Iwan na pewno mi się nie spodoba.

– Tylko nie łudź się, że teraz ci coś powie.

Zacząłem poważnie nad tym rozmyślać... i nad Sashą. Czemu mi to wszystko mówił?

– Jesteś z Ivanem, czy przeciwko niemu?

W oczach chłopaka pojawił się cień nienawiści.

– Bo go cenię i nie chcę, aby dużo przez ciebie stracił.

– Ta? Jak na szpiega, to dość mocno się z nim trzymasz.

Zacisnął wargi w wąską wargę. A nim odpowiedział, dobiegł nas dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłem się aby spojrzeć, kto nas odwiedził. Okazało się, że to Dasha. Zirytowałem się, widząc jej energiczną i pełną zapału twarz. Ułożyła cienkie usta w błyskotliwym uśmieszku i skrzyżowała ręce na piersiach, które wręcz wylewały się spod jej krótkiego topu.

– Jeśli chcesz, to mogę pomóc twojemu koledze, opatrzę go – zabrała głos.

Podniosłem się. Dasha od razu poderwała wyżej głowę, aby nasze spojrzenia się skrzyżowały.

– Teraz się bawisz w pielęgniarkę?

– Ciebie też powinnam opatrzeć. Masz zakrwawioną twarz... – Chciała chwycić mnie za polik, aby zapewne przyjrzeć się bliżej ranie, ale chwyciłem ją mocno za nadgarstek. Dziewczyna rozwarła szerzej oczy.

– Nie próbuj mnie nawet dotykać.

– Chcę ci pomóc...

Pomóc? Współpracujesz z Ivanem i byłaś o krok od zabicia mojego przyjaciela – wygarnąłem jej, wściekły. – A teraz mi mówisz, że chcesz mi, kurwa, pomóc?

Chciała zabrać rękę, ale wzmocniłem swój uścisk. Dasha przybrała groźniejszego wyrazu twarzy.

– Jesteś cholernie przystojny, ale zabiłabym cię za obrażanie pakhana wycedziła. – Ale nie mogę tego zrobić, zgodnie z jego rozkazem.

Z nieposzanowaniem odepchnąłem ją od siebie.

– Jeśli masz pomóc Maxowi, to to zrób. Mnie nie waż się dotykać.

Chwilę ciszy przeciął krztuszący się Aleksandr.

– I pomóż Sashie Grey zanim wykrwawi się na śmierć – poleciłem, kiwając na niego głową.

– Co cię obchodzi mój los?

W odpowiedzi jedynie się uśmiechnąłem.

Sasha był za bardzo wygadany. Może mi się na coś przyda.

Do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro