I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biała koszula, starannie wyprasowana. Czarne spodnie, idealnie skrojone i bez widocznych zagnieceń. Kamizelka granicząca ze zbyt obcisłą, podkreślającą krągłości i tylko nieznacznie krępującą ruchy. Pozłacana plakietka z imieniem, mniej służąca do identyfikacji, a bardziej do oznaczenia go jako innego. Nie jeden z gości, broń Boże. Tylko kelner, który jest niczym więcej niż ozdobą i środkiem do zapewnienia wszystkiego, czego drodzy goście potrzebują.

Kiedy Louis Tomlinson nie jest kelnerem, jest kimkolwiek, czego potrzebuje hotel. Dziś i przez większość dni czuje się po prostu porażką. 

Trudno nie czuć się tak, mieszkając w Londynie i próbując dostać jakąkolwiek rolę w jakiejkolwiek sztuce, do której choć trochę się nadaje. Każdego dnia budzi się, idzie na przesłuchanie, nagrywa kolejną autotaśmę, otrzymuje kolejny telefon zwrotny. I każdego dnia przychodzi kolejne odrzucenie, każde bardziej bolesne od poprzedniego. Dlatego każdego wieczoru zakłada swój głupi kostium narzucony przez pracowiczy dresscode, próbuje poruszać się po swoim maleńkim mieszkanku na obrzeżach miasta, które dzieli z trzema innymi osobami, których tak naprawdę nie lubi, a potem udaje się do pracy metrem, pełnym co najmniej stu innych ludzi, których marzenia także się nie liczą. 

Dziś jest gorzej niż zwykle.

 Zaledwie trzy godziny temu obudził się po zdecydowanie za małej ilości snu i po raz kolejny spotkał się z kolejną odmową. Następnie zadzwonił do niego kierownik hotelu i błagał, aby przyszedł wcześniej i pomógł w przygotowaniu tego bardzo ważnego wydarzenia, które akurat miało miejsce dla Rose Aesthetics. Firma ojca byłego Louisa, jedna z odnoszących największe sukcesy firm na świecie i powód, dla którego Louis nie zaznał spokoju przez ostatnie trzy lata. Firma ma swoje pazury we wszystkim, od makijażu, przez modę, po cholerne meble. Trudno jest zapomnieć o kimś, kiedy nie można uciec od przypomnień o tej osobie, od małych kropelek jej istnienia, które prześladują cię, gdziekolwiek się udasz.

Trzy dni po zerwaniu Louis w drodze do pracy przechodził obok siedziby firmy i musiał zadzwonić do działu kadr, żeby zgłosić, że ​​jest chory. Dwa miesiące później przewinął reklamę na Instagramie i przez resztę dnia nie mógł pozbyć się bólu w klatce piersiowej. Rok i trzy miesiące później jedna z jego współlokatorek wróciła do domu z krzykiem o swoim ostatnim, niepotrzebnym zakupie, mini wersji słynnej torby Rose Aesthetics, a Louis zamknął się w swojej sypialni, żeby przepłakać cały wieczór. Załamywał się niezliczoną ilość razy pomiędzy, niekiedy bardziej boleśniej niż kiedy indziej, ale zawsze stanowiło to niepożądane przypomnienie o chłopaku, teraz już mężczyźnie, o którym wolałby już nie myśleć.

Minęły trzy lata od tego głupiego wydarzenia, a ból wciąż go zaskakiwał. Już nie tak jasny i ostry jak za pierwszym razem lub kilka razy później - teraz tylko jako tępy ból w dole brzucha, który w najmniejszym stopniu utrudniał mu oddychanie.

Dlatego trochę się zmaga, pomagając polerować szklanki w kuchni, bardziej niż świadomy, że za jakąś godzinę będzie musiał obsłużyć Desa Stylesa, jakby nie nienawidził jego wnętrzności.

Ale jest w porządku, mówi sobie Louis, w roztargnieniu pocierając palcami uparty punkt na krawędzi szkła. W porządku. To tylko kilka godzin, kilka fałszywych uśmiechów i, miejmy nadzieję, dobre napiwki, a jeśli będzie miał szczęście, potem będzie mógł wczołgać się z powrotem do metra i potykać się ze zmęczenia w drodze do domu, mając nadzieję, że Mina nie urządza kolejnego wieczornego palenia papierosów, które będzie go trzymać aż do następnej pory snu.

I jest pewien, że może uniknąć Desa. Mężczyzna mógł go nawet nie pamiętać, choć biorąc pod uwagę ich historię, jest to mało prawdopodobne.

Zastanawia się bezczynnie, czy może nie jest już za późno na zgłoszenie choroby. Robił to już wcześniej, żeby pójść na przesłuchanie; w połowie zmiany wziął chore i uszło mu to na sucho. Mógłby wśliznąć się na zaplecze, poklepać się po policzkach i doprowadzić do płaczu, jest w tym dobry.

- Nie wydostaniesz się z tego – rozlega się głos obok niego. Ta osoba chwyta szklankę i zaczyna pomagać - Znam to spojrzenie i absolutnie nie.

Louis jęczy, odwracając się do Aaliyah i opierając biodro o stalowy blat. Technicznie rzecz biorąc, jest jego szefową, mimo że oboje są w tym samym wieku i przepracowali tu tyle samo czasu, ale mając prawie dwadzieścia pięć lat, są starsi niż ponad połowa personelu kelnerskiego, co jest przerażającą myślą.

Niemniej jednak Aaliyah jest najmniej irytująca z jego przełożonych i faktycznie przyszła na jego jedyny występ na Off West End* rok temu, co czyni ją jego najlepszą przyjaciółką w mieście.

Poza tym to właśnie ona znosi jego gówno i daje mu tyle samo w zamian.

- A co, jeśli umrę na zmianie? – pyta ją, unosząc brwi - Wygląda na to, że trzeba wypełnić mnóstwo dokumentów…

Dziewczyna się śmieje, a jej zaczesany kucyk składający się z ciasno zaplecionych warkoczyków kołysze się w rytm tego ruchu.

- Kochanie, wyciągnęłabym cię za kontenery z tyłu i zostawiła, żeby śmieciarze mogli cię tam rano znaleźć. Wiesz, że nienawidzę papierkowej roboty.

Louis wzdycha z niechęcią.

- No dobrze, chyba to przeżyję.

- To mój chłopak! – mówi, uśmiechając się i wymieniając szklankę na inną - W każdym razie, o co chodzi? Zwykle uwielbiasz wszystkie charytatywne wydarzenia, a te torysowskie cipy nie mogą się powstrzymać od wrzucenia piątka każdemu ładnemu chłopakowi, który się do nich uśmiechnie.

Louis krzywi się.

- Mój były? Ten, który przeprowadził się do Nowego Jorku? Jego tata jest właścicielem korporacji, która organizuje dzisiejszą galę – wyjaśnia, uciszając głos, gdy jedna z młodszych dziewcząt prześlizguje się obok nich z ramieniem pełnym talerzy – I on mnie nienawidzi, a przynajmniej wtedy mnie nienawidził.

Aaliyah patrzy na niego szeroko otwartymi oczami.

– Spotykałaś się z tym Harrym Stylesem? – pyta szeptem, jednak wykrzykując to imię.

Kiwając głową, Louis odkłada swoją ostatnią szklankę i wyciera ręce w fartuch.

– Tak, przez jakieś cztery lata.

Z reguły o tym nie mówi. To za bardzo zagmatfane i Louis wzdryga się na samą myśl, że miałby komuś powiedzieć coś w rodzaju "Ach, i oprócz tego, że to mój były mnie zostawił i przeprowadził się do Nowego Jorku, to ja w pewnym sensie powiedziałem mu, żeby tak właśnie zrobił". Trzyma gębę na kłódkę, głównie po to, żeby się tym nie zdenerwować.

Nie mieli przyjaciół w Londynie. Przeprowadzili się tu razem po studiach i spędzili rok w mieście tak bardzo zajęci sobą, że nawiązywanie przyjaźni czy posiadanie kręgu towarzyskiego nie było ważne. No cóż, przez pierwsza połowę roku. Drugą część spędził na planowaniu, że Harry go opuści. Oznaczało to, że Louis nie miał nikogo, kiedy jego już były chłopak wyjeżdżał, żadnych przyjaciół, na których mógłby się oprzeć, ani rodziny, która była tak daleko, że czasami miał ochotę zrezygnować ze wszystkiego i wrócić do nich do domu.

Dlatego nigdy o tym nie mówił, bo nie musiał.

- Jest w doskonałej formie – szepcze Aaliyah, nietaktowna jak zawsze.

Louis prycha.

- Tak, jest – zgadza się, ponieważ choć nadal jest i prawdopodobnie zawsze będzie zraniony, wie, że Harry jest seksowny i że wiele osób zawsze uważało go za "gorącego syna tego miliardera" - Ale na szczęście jest w dobrej formie na drugim końcu świata i nie muszę się martwić, że na niego wpadnę. Dziś to tylko jego ojciec, kretyn.

Aaliyah krzywi się, najwyraźniej rozumiejąc, jakie to musi być gówniane.

- No cóż, jeśli coś ci powie, daj mi znać, a zamienię cię z jedną z dziewcząt w kuchni – oferuje, odkładając szklankę i poklepując go po ramieniu w nietypowym dla siebie pokazie fizycznego uczucia - A jeśli będzie naprawdę źle, pamiętaj, że dostaniesz za to nadgodziny.

Śmiejąc się i klepiąc dłoń na jego ramieniu, zanim ją upuściła, Louis kiwa głową.

- Zawsze wiesz, co powiedzieć, żeby mnie zmotywować – komplementuje, mrugając.

- Po prostu wykonuję swoją pracę – odparowuje Aaliyah, uśmiechając się, a potem krzywi się, gdy włącza się radio na jej biodrze. – Skoro o tym mowa – mówi, przewracając oczami, zanim podnosi słuchawkę - Halo?

Przez małe czarne walkie-talkie słychać statyczny, irlandzki głos, w którym Louis natychmiast rozpoznaje jedną z ich recepcjonistek, Grace.

- Hej, Aaliyah, przepraszam, że zawracam ci teraz głowę, ale właśnie zadzwonił jakiś facet i poprosił, żeby przysłać mu kogoś, kto zawiąże mu cholerny krawat. Nikt inny nie jest wolny. Masz tam kogoś na dole? Nie jestem do końca pewna, czy to nie jest jakiś żart.

Aaliyah patrzy na Louisa przez chwilę, próbując się nie śmiać, a potem naciska przycisk, żeby odpowiedzieć, trzymając radio przy ustach.

- Tak, zrozumiałam, zaraz wyślę Louisa na górę – mówi, ignorując gorączkowe potrząsanie głową Louisa - Jaki to pokój?

Mija chwila.

- 307 – odpowiada Grace - Powiedział, że nie ma pośpiechu. Dziękuję, Liyah.

- Nie ma problemu – odpowiada dziewczyna, po czym odkłada radio z powrotem do kabury.

- Dlaczego ja? - jęczy Louis – To prawdopodobnie tylko jakiś dzieciak, który się nami bawi!

- Jeśli to jakiś starszy mężczyzna, który zachowuje się odrażająco, istnieje większe prawdopodobieństwo, że kopniesz w jaja jego, a nie ojczulka byłego na jego własnej gali – odpowiada Aaliyah, wzruszając ramionami. To nie jest nieprawda, przypuszcza Louis. Robił to już wcześniej w imieniu jednej z dziewczyn, kiedy podczas kolacji facet za bardzo się do niej przybliżył – Poza tym może dać spory napiwek. Na gali jest wielu Amerykanów i wiesz, jak to jest, jeśli chodzi o pokazywanie gotówki.

Louis wzdycha.

- Dobra! Pójdę – zgadza się, rozwiązując fartuch i rzucając go w jej ramiona - Jeśli nie zejdę w ciągu dwudziestu minut, wyślij ochronę.

Aaliyah się śmieje.

- Po niego? Jasne – zgadza się, przewracając oczami i odwracając się do niego plecami, aby porozmawiać z jedną z nowych dziewczyn, która okropnie radzi sobie z ładowaniem zmywarki.

Louis sprawdza swoją koszulę i spodnie, upewniając się, czy jego mundur jest na swoim miejscu i czy nie ma żadnych plam, które musiałby szybko naprawić przed pójściem na górę. To niedorzeczne, na co narzekają goście, a Louis naprawdę nie może sobie pozwolić na żadne rozmowy z przełożonymi.

Pewny, że wszystko w porządku i że może już iść na front, szybko poprawia włosy w odbiciu niedawno wyczyszczonego stalowego blatu, po czym wychodzi z kuchni, by stawić czoła temu, co czeka na niego w pokoju 307.

__

*Off West End - termin powstał na wzór Off Broadway i odnosi się do teatrów w Londynie, które nie są zaliczane do prestiżowych teatrów West Endu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro