Stop telling me, that i'm nothing

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejna kłótnia z rodzicami wprawiła go w stan melancholii. Żadne słowa, dźwięki otoczenia, nawet ludzie - nie potrafili go wyrwać z transu.

Uczucie, które towarzyszy nam przy każdym oddechu, jest znikome, nigdy nie zastanawiamy się nad nim. Przecież to taka naturalna funkcja. Czemu więc jest tak cholernie trudna w tej chwili?

Każdy oddech dopełnia fale rozgoryczenia. Zawsze wydawało mu się to dziecinne, jak można tak wyolbrzymiać problemy? Przecież zawsze ktoś ma gorzej od Ciebie.

Więc dlaczego teraz, czuje się, jakby był najbardziej poszkodowaną osobą na świecie? Nawet nie pomyślał o tym, jak poczuła się jego matka, po tak bolesnych słowach. Które wykrzyczał do niej w agonii.

Zawsze warto być egoistą, przecież i tak dbasz tylko o sobie. Przestajesz nim być, kiedy spotkasz osobę, która zacznie dbać o Ciebie, nie oczekując nic w zamian.

Więc dlaczego tak ciężko znaleźć taką osobę? Możesz, nie szukasz dokładnie? Może twoja słowa są zbyt puste i przepełnione goryczą?

Wszystkie te myśli, buzowały mu w głowie. Tworząc mur, oddzielający racjonalne myślenie od szczęścia.

Dlatego wiedział, gdzie i do kogo musi się udać, aby zburzyć powoli każdą cegłę.

Jego nogi same szły, zbyt dobrze znając już tę trasę. To jedyne miejsce, w którym chciał się znajdować nie tylko ciałem, ale i duszą, sercem, rozumem.

Ta jedna osoba, była niczym prywatna oaza spokoju. Która potrafiła być niczym ukojenie, dla najbardziej skołatanego człowieka.

Prosty przykład na narkotykach. Jednak w twoje żyły, zamiast narkotyków, jest wstrzykiwany ból. Głodem nie jest chęć sięgnięcia po więcej, a chęć oderwania się od wszystkiego. Jedynym lekarstwem, jest chłopak o blond włosach.

Otworzył więc mosiężne, metalowe drzwi, od razu dopadł go smród stęchlizny. Wszystko było w opłakanym stanie. Mimo tej złej aury zawsze zachodził dalej. Dlatego podszedł do kolejnych drzwi, prowadzących na sam dach. Dwadzieścia dwa piętra, ponad pięćset schodków, jednak i tak zawsze brnął do góry.

Bo wiedział, że on tam czeka. Nowa dawka zapomnienia, na całą noc.

Czemu tak krótko?

Z każdym schodkiem, czuł coraz większy ucisk w klatce piersiowej. Nie wiedział sam, czym jest spowodowany.

Więc dlaczego za każdym razem, kiedy pokonywał ostatni schodek, pchał drzwi prowadzące na dach - to czuł, jakby cały uścisk wyparował?

Zastanawiał się, czy to nie są objawy choroby psychicznej. Jednak żyjemy w takim świecie, że można ludzi nazwać chorobą. Jednak na to lekarstwa, jeszcze nie ma.

Widząc, jak mężczyzna siedzi na krawędzi dachu, wystukując palcami tak dobrze znany rytm. Poczuł przez chwilę nikły powiew radości.

Coś tę radość tłamsiło. Obawiał się, że sprawcą był on sam.

Nie odwrócił się, wiedząc, kim jest nowoprzybyły. Nauczył się jego rutyny na pamięć, dlatego mógł go już nawet poznać po odgłosach stawianiu buta na betonie.

- Jesteś. - szepnął, kiedy chłopak zasiadł obok niego, nogi spuszczając w przepaść.

- Jak każdego dnia.

Przeczesał dłonią włosy, które potargał podmuch wiatru.

- Każdego dnia, od roku. - przerwał stukanie palcami, aby sięgnąć dłonią do włosów chłopaka. Zaplatając na palca jeden brązowy kosmyk.

Oboje nie wiedzieli, kiedy ten gest stał się tak uspokajający.

- Wyjawisz mi kiedyś swoje imię?

- Nie jest Ci ono potrzebne, to tylko zbędna namiastka informacji. Najważniejsza jest moja obecność, prawda? - spojrzał na niego, swoim przeszywający na wylot wzrokiem, jednak tylko chłopak wiedział, jaka troskliwość i zrozumienie się tam skrywa.

- Kiedyś może Cię nie być.

- Wtedy i Ciebie już nie będzie.

Nie odpowiedział, mimo tego całego czasu spędzonego z mężczyzną. Do dzisiaj nie potrafił pojąć niektórych jego zagrań. Jego tajemnicza strona, była tą, którą bardziej pragnął poznać na wylot.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro