1 dzień do Wigilii

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Zawsze możemy to skończyć, w którymkolwiek momencie H - powiedział Louis, a po krótkiej chwili zastanowienia dodał - Tylko nie teraz i jutro.... i może nie w weekend. 

- To wyklucza możliwość zerwania, w którymkolwiek momencie wiesz? - brunet zaśmiał się pod nosem, a ciepłe, kolorowe lampki rzucały kolorową poświatę na jego twarz. 

Siedzieli w tym samym boksie, w tej samej kawiarni, co ostatnio. Tym razem jednak spotkali się bez Nialla, który dzień wcześniej pożegnał się z nimi i wyleciał do Irlandii.

 Im bliżej świąt tym więcej światełek i bożonarodzeniowych dekoracji dookoła. W środku kawiarni stała teraz duża, żywa choinka, która była udekorowana różnej maści wyrobami ręcznymi, a nawet ususzonymi plasterkami pomarańczy. Aromatycznie i świątecznie. 

- Dobrze, w takim razie odwołuję to co powiedziałem. Nie możemy tego zerwać, trudno musisz ze mną wytrzymać do końca tego roku. 

- Jasne, z przyjemnością - szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Harry'ego, a dołeczek w policzku był teraz jeszcze bardziej widoczny. 

Louis lubił wbijać palce w jego dołeczki, robił to niezliczoną ilość razy w akademiku, ale teraz tylko cieszył oko tym widokiem. 

Wypili już po jednej piernikowej kawie i oczywiście zamówili też pierniki, ale najważniejszym celem przyjścia tutaj nie był deser. Najważniejsza była umowa między nimi i zasady. Zasady były bardzo ważne, na przykład zasada numer dwa.

2. Pocałunki i inne czułości tylko w otoczeniu osób wymienionych: rodzina Tomlinson i Styles, szefostwo zainteresowanego Harry'ego Stylesa. 

Zasada numer osiem też była ważna.

8. Po powrocie z wyjazdu służbowego tj. Święta w domu Tomlinsonów, wszelkie zachowania przynależne dla osób będących w związku mają zostać zredukowane do zera. 

To była bardzo ważna zasada. Nie po to nazywali to udawaniem chłopaka i wyjazdem służbowym, aby stać się prawdziwą parą. Nie o to tu chodziło. Po prostu po świętach każdy z nich miał wrócić do siebie i odpocząć od tych wszystkich miłych słówek, trzymania się za ręce i bycia parą. Następnie miał być tylko sylwester i koniec. Misja wykonana, brak żadnych niepożądanych efektów ubocznych. Wszystko co ma zasady się udaje, a więc oni z pewnością mogli czuć się bezpieczni w całym tym układzie. 

  - O której jutro wyjeżdżamy? Mam po ciebie przyjechać? - Harry zadał kilka pytań, jednocześnie zapinając teczkę. Louis postarał się i profesjonalnie wydrukował dwie wersje, dla siebie samego i dla Harry'ego. 

- Prawdopodobnie wyłączę budzik i pójdę spać dalej, więc zadzwoń do mnie o dwunastej.

- Zadzwonię wcześniej.

- Pojedziemy twoim samochodem? - Louis zazwyczaj poruszał się komunikacją miejską i sam nie wykazywał większych chęci wyjeżdżania za Londyn, więc zwyczajnie w świecie nie potrzebował samochodu.

- Tak. Przyjadę po ciebie. 

Tak też wszystkie wstępne formalności i umowy zostały załatwione, zasady przedyskutowane, a plan wprowadzony w życie. Cóż, plan zostanie wprowadzony w życie dopiero jutro, ale to już coś. 

W kawiarni siedzieli praktycznie do zamknięcia, a przez drzwi z dzwoneczkiem i świąteczną girlanda przechodziło wielu ludzi. Rodziny z dziećmi, pojedyncze osoby, które tylko odbierały swoje zamówione, sezonowe napoje lub tak jak oni, pary. To znaczy nie tak, jak oni. Oni nie byli parą, nawet udawaną. Udawaną parą będą dopiero jutro i całość zacznie się dopiero jutro, gdy spotkają się w samochodzie. 

Rozmawiali o wszystkim i o niczym, śmiali się i zamówili kolejne warianty kaw smakowych. Louis czuł w żołądku mrowienie podekscytowania i nie mógł stwierdzić czy to faktycznie podekscytowanie (nie było powodów do ekscytacji czymś takim jak udawanie związku z Harrym, to byli tylko oni), czy może to stres. Fakt, że od jutra będzie silnie obserwowany przez swoją mamę i siostry, sprawiał, że delikatnie wątpił w dar przekonywania swój i Harry'ego. Zdecydował, że to stres. 

Dobrze pamiętał jakie były jego pierwsze myśli, gdy Horan im to zaproponował. Styles był jego najlepszym przyjacielem, jego wszystkim, bratnią duszą i to wydawało się nierealne, aby mieli trzymać się za ręce i udawać pocałunki przed kimś tak ważny dla niego, jak jego mama. Z jednej strony czuł się szczęśliwy, że to właśnie Harry, że może z tego powodu będzie mu łatwiej, ale z drugiej strony naprawdę nie wiedział jak to wyjdzie w praktyce i czy nie spanikuje przed pocałowaniem swojego najlepszego przyjaciela na oczach jego rodziny.

W głębi duszy Louis bił się z myślami i swoim wewnętrznym ja.

Ale mieli zasady. Zasady ważna rzecz. Spisanie tych zasad było prawdopodobnie najlepszym pomysłem Louisa odkąd został postawiony w tej sytuacji. 

- To chyba dobry moment, aby wrócić do mieszkania - rzucił Louis, gdy zauważył, że dwie osoby wyszły z lokalu, pozostawiając ich ostatnimi klientami - Trochę się zasiedzieliśmy. 

Harry przytaknął, a jeden loczek uciekł zza ucha i przysłonił mu lewe oko. Louisowi drgnęła dłoń, aby to poprawić, ale Harry poradził sobie z tym szybciej. Odwrócił wzrok i skupił się na zawiązywaniu szalika, a następnie na zapinaniu guzików od płaszcza. Kiedy oboje byli gotowi do wyjścia, opuścili lokal, a do ich płuc wdarło się szczypiąco, zimne powietrze. 23 grudnia był niesamowicie obfity w śnieg i niskie temperatury. 

Ulice były puste i tylko płatki śniegu, które delikatnie spadały na ziemie, towarzyszyły im w tym powrotnym spacerze. Nie rozmawiali dużo, ale rozmowa nie była konieczna. Nigdy nie doszło między nimi do niezręcznej ciszy, a sam fakt, tego, że na zewnątrz było minus dziesięć stopni był wystarczający. Było zbyt zimno, aby rozmawiać. 

Szli, ciesząc się widokiem lampek rozwieszonych między latarniami ulicznymi, przyćmionych światełek w domach oraz skrzypiącym pod nogami białym puchem. 

- Wiesz, zawsze chciałem to zrobić - Louis usłyszał głos Harry'ego kilka metrów za sobą, a dosłownie sekundę później poczuł mokre, twarde zimno zderzające się z jego ramieniem i rozpryskujące się na jego twarzy. 

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś na przegranej pozycji, prawda Styles? - w jego głosie można było wyczuć czystą rywalizację. Skoro Harry chciał się rzucać śnieżkami to proszę bardzo. Louis był w stu procentach gotowy na tę bitwę. 

- Tylko nie w twa... 

- Mówiłeś coś? - zapytał sarkastycznie, napawając się widokiem Harry'ego, który próbował oczyścić swoją twarz ze śniegu.

Śnieżne kulki latały w powietrzu, a dwóch (zaznaczmy, dorosłych mężczyzn) miało najlepszą zabawę na świecie. Czarny płaszcz Harry'ego, bardziej niż cokolwiek innego, teraz przypominał krowę. Albo inne czarno - białe zwierzę. Louis sam nie wyglądał lepiej. Jego karmelowa grzywka, która niefortunnie wydostała się spod czapki, była cała mokra, a zarumienione policzki szczypały od zimna. 

Prawdopodobnie swoimi krzykami rozbudzili nie jedno dziecko, próbujące zasnąć w swoim łóżeczku, ale to nie było ważne. Jedynym ważnym i słusznym celem było teraz natarcie Harry'ego śniegiem. 

- Dość, dość! - wbrew temu co mówił Harry nadal uciekał i się śmiał, jednak nie na długo. 

Chwilę później oboje znaleźli się na zaśnieżonej ziemi. Cóż, plan Louisa nie przewidywał tego, że on sam również wyląduje w śniegu, ale mimo wszystko znajdował się w lepszej pozycji. Siedząc na Harrym okrakiem zgarnął z boku trochę śniegu i bezlitośnie udekorował nim twarz bruneta. 

- Będę chory i nie pojadę z tobą do Doncaster - zaśmiał się głośno, próbując się podnieś, co oczywiście mu się nie udało - Ja chcę wstać! 

- To jest w tej chwili niemożliwe - zaśmiał się Louis. Na jego nieszczęście szalik odwiązał się podczas walki na śnieżki, a śmiejąc się, odchyli głowę do tyłu, co Harry idealnie wykorzystał, pakując tam śnieg - To jest w cholerę zimne! - pisnął zaskoczony. 

Natychmiast wstał i zaczął rozpaczliwie otrzepywać się ze śniegu i ciasno zawiązywać szalik. 

- No coś ty. Kto by się spodziewał, że śnieg jest zimny - Harry stał przed nim i tak jak on strzepywał z siebie pozostałości śniegu. 

- Jest dwudziesta druga trzydzieści, lepiej wracajmy do domu - odwrócił się na pięcie w stronę swojego mieszkania - Bez żadnego śniegu! - zaznaczył. 

Więc jak na dorosłych, cywilizowanych osobników przystało, kontynuowali spacer do domu, pozostawiając za sobą pole walki. 

Latarnie uliczne przed mieszkaniem Louisa nie zapewniały wystarczająco dużo światła, tworząc tylko pomarańczowe koło pod sobą. Właśnie w jednym z pomarańczowych kół Harry i Louis się zatrzymali, aby pożegnać się ostatni raz przed udawaniem i świętami Bożego Narodzenia. 

- Jutro się widzimy tak? 

- Tak, zadzwonisz do mnie?

- Zadzwonię.

Uśmiechnął się delikatnie w nijakim świetle latarni, z dłońmi wciśniętymi głęboko w kieszenie. Nawet tak chujowe światło jakie dostarczała ta latarnia, sprawiało, że Harry wyglądał jak zwykle dobrze. Widział jego zziębnięte usta i czerwone nos i policzki, mokre końcówki loków, które wydostały się spod czapki. Pomarańcz latarni odbijał się w jego radosnych oczach. 

Jednak nie mogli tak stać i wpatrywać się w siebie nawzajem, czas na pożegnanie. Pierwszy raz od wielu lat Louis nie wiedział jak powinien się pożegnać z Harrym. Nie wiedział czy w ogóle powinien mówić coś więcej, czy może zrobić cokolwiek. Z braku jakichkolwiek pomysłów, stwierdził, że to przecież tylko Harry i najlepiej będzie, gdy zwyczajnie wejdzie po schodach do budynku. I tak mieli się spotkać za kilka godzin i spędzić ze sobą weekend.

Jak pomyślał tak zrobił i posyłając brunetowi ostatni uśmiech, odwrócił się w stronę budynku. Zdążył wspiąć się na pierwszy stopień, a potem usłyszał głos Harry'ego.

- Louis? 

Odwrócił się i zauważył, że mężczyzna stał tuż za nim. 

 - Co tam H? 

Krzywy uśmiech szybko zniknął z jego ust, gdy pojawiły się na nich drugie zziębnięte wargi. Tylko na kilka sekund ich usta się spotkały i tylko kilka sekund wystarczyło, aby Louis zapomniał o przeraźliwym zimnie panującym na zewnątrz. Mimowolnie jego powieki się przymknęły, a w momencie, w którym Harry się odsunął, całe zimno, śnieg, wiatr i noc wróciły na swoje miejsce, sprawiając, że zamarzał na śmierć. 

- Taka próba generalna przed jutrem - ciche słowa wydostawały się z ust Harry'ego.

- To nazywasz próbą generalną? Tylko na tyle cię stać? - otrząsnął się szybko, mówiąc pewnym siebie tonem, krzywy uśmiech wrócił na jego usta. 

Usta Harry'ego również wróciły na jego własne chwilę później. Tym razem zostały tam na dłużej, a Louis nie miał nic przeciwko, gdy język bruneta spotkał się z jego własnym. Amplituda temperatur w ciągu tych kilku chwil była zaskakująca wysoka. 

***

Jedyne co mogło uratować Louisa przed odmrożeniem i pewną śmiercią na grudniowym zimnie, to kąpiel. Gorąca kąpiel i całkowite nie stresowanie się jutrzejszym dniem. Od pięciu minut stał w swoim korytarzu i tylko śnieg, który ukrył się w jego szaliku utrzymywał go w przekonaniu, że nadal żyje. 

Bardzo dziwna sytuacja - pomyślał, gdy gorąca woda otaczała go zewsząd w wannie. Dla jego własnego dobra i zdrowia psychicznego postanowił, że nie będzie o myślał nad tym pocałunkiem. Od jutra to miała być część planu, więc powinien potraktować to jako próbę generalną. Jutro miał być ważny, wymagający dzień i nic nie powinno mu tego zniszczyć. To w końcu jego urodziny, święta Bożego Narodzenia i spotkanie z rodziną.  




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro