Powrót do Londynu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Każde pożegnanie z siostrami i z mamą wywoływały u niego tęsknotę, a nawet dwie łezki spływały po jego policzkach. Ten świąteczny weekend był wyjątkowy i Louis naprawdę świetnie się bawił. Poranki i wieczory na kanapie, pierniki, długie rozmowy, koce i przytulanki, to wszystko było bardzo miłe i już za tym tęsknił. 

Jeśli chodzi o jego i Harry'ego to mógł przyznać, że dobrze sobie poradzili. Pomijając wszystkie myśli przepływające przez głowę Louisa w ciągu tych dwóch dni, to wyszli z tego bez szwanku. Harry niesamowicie dobrze wpasował się w obraz wymarzonych świąt dla niego jak i jego mamy, która była wniebowzięta i uradowana szczęściem Louisa. On sam cieszył się ze szczęścia swojej rodzicielki, nieważne czy ich związek był udawany czy nie, na pewno zatrzyma Harry'ego w sowim życiu. Zrobi wszystko, aby nie zniszczyć ich przyjaźni. 

- Czyli poszło dobrze - podsumował Louis, gdy znaleźli się już w samochodzie i wyjeżdżali z podjazdu. Bliźniaczki i Lottie machały im jeszcze na pożegnanie. 

- Podobało mi się, nie wiem czy się stresowałem tak szczerze - Harry siedział na miejscu pasażera i z delikatnym uśmiechem wpatrywał się w przednią szybę. 

- Było dobrze. Najważniejsze, że moja mama uwierzyła, że jesteśmy razem - on sam też w to uwierzył, ale tego już nie wypowiedział. 

Droga, mijała w przyjemnej rozmowie, która w żaden sposób nie poruszała uczuć, cichym śmiechu i przytulnej atmosferze. Louis prawie zapomniał, że to już koniec świąt i teraz przyszedł czas na ich '' wolne dni ''. Między nimi nie było żadnej sztuczności, a niezręczna cisza nie powstała ani razu podczas tej czterogodzinnej podróży. 

- Widzimy się za trzy dni? - zapytał Harry, gdy Louis parkował przed swoim budynkiem. 

- Tak. Wieczorek sylwestrowy na ostatnim piętrze twojego biura. Pamiętam - oznajmił z uśmiechem, przypominając sobie adres zapisany na samoprzylepnej karteczce na jego lodówce. 

- Tak, w porządku. 

- W porządku. 

Louis bardzo łatwo mógł wysiąść z samochodu, zabrać swoją torbę i wejść do swojego mieszkania. Równie łatwo mógł też pochylić się do przodu i pocałować Harry'ego. Więc to zrobił. 

Szybki buziak zamienił się w głęboki pocałunek, który był niewypowiedzianym ostatni, mamy się dobrze. Gdy temperatura jego ciała znów wróciła do poprzedniego stanu, a bańka, w której wszystko było takie proste, łatwe i przyjemne pękła, odsunął się i z cieniem uśmiechu na ustach wyszedł z  samochodu. 

Czuł mrowienie na swoim języku i wargach, gdy zabierał swoją torbę z tylnego siedzenia. Czuł to samo mrowienie na języku i wargach, wchodząc po schodach, szukając kluczy do mieszkania, otwierając drzwi, ściągając płaszcz.

Była szesnasta dwadzieścia trzy, gdy wrócił do mieszkania ze smakiem bruneta na ustach. O dwudziestej drugie czterdzieści zasnął z uśmiechem na twarzy. O czwartej zero dwa obudził się na drugiej stronie łóżka. Tej, na której powinien spać Harry, ale w łóżku znajdował się tylko Louis. 

***

Louis nie rozumiał. 

Nie rozumiał dlaczego budził się w nocy i szukał drugiej osoby do przytulenia, dlaczego uśmiechał się do telefonu, pisząc z Harrym, dlaczego jedyne o czym mógł myśleć to burza czekoladowych loków, miękkie dłonie i sylwester. 

Bo to nie powinno się dziać w jego głowie. 

To nie powinno się dziać w ogóle. Nigdzie, nawet w jego głowie. 

Był 28 grudnia, za dwa dni miał pojawić się wraz z Harrym w eleganckim biurze, na najwyższym piętrze, z pięknymi dekoracjami, drogimi alkoholami i zapierającym dech w piersiach widokiem na centrum Londynu. Każdy pracownik, kolega z pracy, dyrektor oddziału Stylesa i jego szef mieli zobaczyć ich razem. 

Nic trudnego, bo przecież przechodzili przez to razem podczas świąt Bożego Narodzenia, ale w tym momencie Louis miał za dużo myśli na głowie i za dużo z nich było o Harrym. O całowaniu Harry'ego, o trzymaniu jego dłoni, o dzieleniu razem łóżka i tym, że mieli swoje strony na łóżku, a mimo to Harry i tak wszczepiał się w niego i oplatał swoimi kończynami, jak ośmiornica. 

Stał pod prysznicem, a gorące krople wody spływały po jego skórze w szybkim tempie, relaksując jego obolałe mięśnie. Od dwóch nocy spało mu się okropnie, budził się w nocy, a w ciągu dnia bolał go kręgosłup. Może to wina jego niewygodnego, taniego materaca, a może to wina tego, że sypiał sam. Po cichu zgadywał, że to to drugie. 

Nałożył na swoje karmelowe, już zdecydowanie przydługie, włosy szampon. Z jakiegoś powodu wybrał ten, który kiedyś podarował mu Harry, a on teraz kupował go za każdym razem, gdy potrzebował. Prysznic został przyspieszony, bo nieznośne myśli nawiedzały go coraz częściej. 

W sumie to śmieszne, jak wcześniej Louis niczego nie zauważył. 

Myślał, że Harry i on są parą przyjaciół, jak każda inna na świecie. Oczywiście byli ze sobą bardzo blisko i ufali sobie, rozmawiali o wszystkim i nie było między nimi tematów tabu. Jednak odkąd Louis mógł przez trzy dni bezwstydnie trzymać Harry'ego za rękę, całować go, bo tak chciał, spać z nim w jednym łóżku. Louis zaczął myśleć, że może oni już dawno przeszli przez tę magiczną granicę między przyjaźnią, a miłością. 

Wyobrażenie miłości przez Louisa zawsze było bardzo komfortowe i przyjemne.

To były leniwe niedziele w dresach i na kanapie, szybkie poranki bez kawy i porannych rozmów, kłótnie o bzdety, a później śmiech z tego o co się kłócili. To było ciepło, bezpieczeństwo, nocne podróże, długie, jesienne spacery. To były gorące pocałunki, drobne dotyki tylko po to, aby się dotknąć, kochanie się, świeczki zapachowe i słodkie wino. Czasami gorzkie wino i orzeźwiający kubeł zimnej wody, ale zawsze było to dla niego wyobrażenie magiczne, przyjemne, komfortowe i wprost idealne.   

Chciał od miłości wszystkiego co mógł otrzymać. Chciał każdej małej sprzeczki, bogatych nocy, gotowania razem, zabierania sobie ubrań i po prostu tych wszystkich przyziemnych rzeczy, które stawały się wyjątkowe, bo były w towarzystwie tej jednej, jedynej, wyjątkowej osoby. 

I Louis nie rozumiał dlaczego od kilku dni jego wyobrażenie miłości było tak wyraźne i dlaczego to był Harry. 

Wyszedł z kabiny prysznicowej, zimny podmuch powietrza uderzył w jego nagą klatkę piersiową. Z jego grzywki kapały kropelki wody, ale nie przejmował się tym, gdy zakładał na siebie białą, przydługą koszulkę. Starł się nie myśleć skąd ją miał, po prostu tak było lepiej. Naciągnął na siebie szare dresy i z wciąż mokrymi włosami skierował swoje kroki do kuchni. 

Jego lodówka nie oferowała mu za wiele oprócz światła, dwóch cytryn i kostki masła. Na drzwiach znalazł jeszcze przeterminowany kartonik mleka. 

- Chuj w bombki strzelił. 

Musiał wybrać się na zakupy, ewentualnie mógł też umrzeć z głodu. Poczekał godzinę, sącząc herbatę na kanapie, która nie była wygodna w żadnej pozycji. Jego włosy zdążyły całkowicie wyschnąć, a on zdążył się całkowicie zrelaksować podczas oglądania Czterech Gwiazdek. Jeden z filmów, które obejrzał ze swoim najlepszym przyjacielem, miłością swojego życia, podczas ich maratonu.

Musiał zrobić zakupy. Definitywnie musiał wstać z kanapy i wrócić do życia, bo jeśli tak dalej pójdzie to jego własne myśli zjedzą go od środka. To miały być dni wolne. Wolne od Harry'ego, wolne od świąt, wolne od myślenia. Dni wolne. Zakupy. Tak Louis, bardzo dobrze, idziemy na zakupy.


// Louis trochę nam się zgubił w swoich myślach. Nie długo kończymy tę historię. Mam nadzieję, że nie jest fatalnie i że wszystko u was w porządku  :) 
Miłego dnia/ południa/ wieczoru / nocy  //

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro