18. Funfair

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

* Harry's POV

Co jak co, ale naprawdę cieszę się z niespodziewanych nawiedzin Niall'a. Wolałbym aby Louis nie mieszał się w sprawy, które raczej go nie dotyczą, a ten dziennik jest jedną z tych spraw. Cóż, choć znam go dość krótko wiem, że ciekawość zawsze bierze nad nim górę, dlatego postanowiłem ukryć notes w szafce za deską. Mam nadzieję, że nie wpadnie w jego ręce, a tym bardziej w kogokolwiek innego.

Tak jak chłopcy zaplanowali jeszcze po południu wybraliśmy się do wesołego miasteczka, które ku mojemu zdziwieniu stało w tym mieście od ponad kilkunastu lat. Tak jak mówiłem moje dzieciństwo poddawało się ciągłej ochronie, czy dyscyplinie. Dlatego większość 'rozrywkowych' rzeczy rodzice zamontowali nam, albo na działce, albo w domu. Niezbyt podobało im się to, że chcemy zaprzyjaźniać się ze swoimi, jak to uznali, nie szczerzącymi groszem, rówieśnikami. Oczywiście matka była mniej zaborcza, ale jej zdanie nie miało mienia przy surowym wyroku ojca.

- Wychowuję was tak jak i mnie ojciec wychował. Patrzcie na kogo wyrosłem. - jego słowa prześladują mnie do dzisiaj, a każdy podniesiony ton głosu ma swój kawałek mojego mózgu.

Po tym jak zażądałem niezależności, ojciec wściekł się, a matka nawet nie podjęła się obrony. Wiedziałem, że dłużej nie wytrzymam w tym wariatkowie.

Jazda była miła i nie przytłaczająca. Jechaliśmy samochodem Louis'a i Zayn'a, co wcale mnie nie obrzydzało. Kolejny dowód na to, że nie jestem jak moi rodzice, czy nawet siostra, która przyzwyczaiła się do luksusów. Choć tym razem prowadził Zayn, aby nasz ksiądz po raz kolejny nie wyklinał przechodni.

- Harry – ktoś szturchnął moje ramię – Jesteśmy na miejscu.

Uśmiechnąłem się mimowolnie przez uroczy widok, jaki ukazał mi się tuż po otwarciu dwóch par oczu. Louis piszczący i chichoczący po wyjściu z samochodu, oraz podniecający się widokiem wielkiego koła z oczojebnym napisem.

- Harry! - zapiszczał wprost do mojego ucha – Mają tutaj watę!

Szatyn złapał mnie za nadgarstek, a następnie pociągnął do najbliższej budki z watą cukrową w kolorach tęczy. Czy mi się wydaję, czy dzisiaj świętują jakieś obchody ślubów małżeństw homoseksualnych? Louis, jak to on, zamówił największa watę nazwaną „Smerfowy raj", ale widząc zachłanność z jaką szatyn rzucił się na nią, niedługo przechrzczona będzie na „Smerfowy rzyg", albo „Smerfiaśne zatwardzenie".

- Chcesz? - przybliżył patyk z watą do moich ust, a ja w odpowiedzi skubnąłem kawałek – Dobrze się czujesz? Wyglądasz blado. Chcesz moją kurtkę? Gdzie do cholery masz drugi szalik?!

No i się zaczęło. Ja rozumiem, że jest środek zimy, ale jestem ubrany tak jak większość osób w tym zapyziałym mieście. Poza tym, nie ma śniegu! Ugh, mam nadzieję, że to się wkróce zmieni. Louis uwielbia śnieg, a ja uwielbiam patrzeć na jego ekscytację, jakby odkrywał świat na nowo.

- Louis nie jest mi zimno – odpowiedziałem, a chłopak splótł nasze palce ze sobą, przez co ten mały dzieciak znów zaczął wirować w moim brzuchu. Czy on tam tańczy jezioro łabędzie, czy co?

Pociągnąłem noskiem i chwilę potem prychnąłem, a potem jeszcze raz i jeszcze jeden.

- Acha! - zawołał szczęśliwy chłopiec – Nie jest ci zimno? Masz tą czapkę i nie gadaj.

Z kieszeni płaszcza wyjął czarną, dość puchatą beanie i założył mi ją na głowę, przez co mój główny atut, czytaj: loczki, został zakryty. Zrobiłem naburmuszoną minę, ale natychmiast zastąpiłem ją uśmieszkiem, przez postać Louis'a, która podskakiwała w miejscu próbując zwrócić moją uwagę.

- Harry! Harry! Tam jest „Kopnij Kreta"!

I tak się zaczęła moja przygoda z dziecięcym alter – ego Louis'a, nie żeby mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Z tego wszystkiego zgubiliśmy resztę, ale niezbyt chciało mi się ich odnajdywać i psuć naszą romantyczną atmosferę.

- Harry, to nie tak – szepnął, kiedy próbowałem uderzyć kreta nie tą stroną młotka – Pokażę Ci.

Tak naprawdę grałem nie raz w tą grę, ale wolałem zostać 'nauczony' przez Louis'a. Staną za mną i objął mnie swoimi barkami, chwytając moje dłonie w swoje i poruszając nimi tak, aby któryś z kretów został walnięty. Czułem się świetnie wdychając zapach słodkich perfum Louis'a, które uwielbiał. Nie były drogie, zresztą jak większość jego ubrań, choć sama jego osoba była bezcenna, tylko na moje wyciągnięcie ręki. Przez to czułem się jak pan świata. Mienie przy sobie kogoś takiego było wręcz nie spotykalne z mojej strony. To co powiedział jeszcze wczoraj mroziło mi krew w żyłach. Jak los mógł go tak srogo i ozięble potraktować, a on nie załamał się i wciąż potrafi znaleźć empatię dla innych, w tym mnie. Nie nazwałbym tego litością, to czyste przejęcie i chęć pomocy, czyli coś co tworzy go tak wspaniałym.

- Harry, słuchasz mnie? - pomachał mi dłonią przed twarzą, a moje myśli rozpłyneł się pod intensywnym błękitem jego oczu. Kolejna rzecz która mnie uwiodła, czyli głębokie spojrzenie.

- Tak.

Szatyn zaśmiał się słodko, a jego oczy zmarszczyły się w kącikach. Kolejna rzecz do listy dlaczego kocham tego małego dupka. Tak, myślę, że mogę nazwać to miłością, platoniczną, ale wciąż miłością. Jeszcze kilka dni temu powiedziałbym, że to zauroczenie, a już dzisiaj mówię jak bardzo go kocham.

- Chciałbym Ci coś powiedzieć.

- Wal – odsunąłem się o krok od niego, na co on tylko przysunął się stanowczo naruszając moją strefę osobistą.

- Tam są rzuty piłeczką! Nie wiem, gdzie są chłopcy. Mam nadzieję, że Niall właśnie teraz nie rucha się z Zayn'em, albo nie mają trójkąciku z Liam'em. Ładne masz buty. Kocham Cię. Pogoda dziś dopisuję, a tak w ogóle to chodźmy stąd.

Szatyn pociągnął mnie za nadgarstek w stronę kolejnej budki. Też mam nadzieję, że żadnych trójkątów w tej rodzinie nie będzie. Mam ładne buty, faktycznie. Pogoda jest okej, ale ... czekaj. Czy on powiedział, że mnie kocha?

Moje myśli nie zdążyły zanalizować jego słów, bo po chwili znaleźliśmy się w kolejnej budce. Louis za każdym razem celnie trafiał piłeczką ping – pongową do plastikowych pojemniczków. Opiewał każde zwycięstwo krzykami i piskami, a ja tylko chichotałem z tego małego farfocla. Gdy po raz ostatni trafił w czerwony kubeczek, mężczyzna pozwolił mu wybrać nagrodę. Louis jak to Louis, wybrał tą największą maskotkę, która trzymała w łapkach serduszko z napisem „Jesteś wart o wiele więcej". Z rumieńcami od zmachania się przez ćwiczenia fizyczne, podszedł do mnie i speszony, wręczył mi dużego, puchatego misia.

- Dziękuję – szepnąłem zanurzając twarz w miękkim, sztucznym futrze.

- Hej, bo będę zazdrosny – wykłócał się niebieskooki, niebezpiecznie tupiąc nogą w miejscu.

Bez chwili namysłu przysunąłem się do niego i odkładając misia na ławkę, splotłem nasze dwie dłonie ze sobą.

- Jesteś zazdrosny o brzoskwinkę? - zapytałem z szelmowskim uśmieszkiem, próbując nie rozpłakać się przy minie zbitego kotka, jaką póbował zainicjować Louis.

- Brzoskwinka? Kto to? Czy ty nazwałeś już misia? - udawał oburzenie, które było arcyśmieszne – Kochasz go bardziej ode mnie? - wymachiwał rękami, a ja próbowałem go uspokoić, aby nie wzniecać niepokoju ludzi, choć było to trudne, gdy sam pękałem ze śmiechu.

- Tylko Ciebie kocham – chwyciłem jego nadgarstki, a on nieoczekiwanie wbił się w moje usta. Kiedy objął moją talię, wiedziałem, że będzie to ten dłuższy pocałunek, o którym marzę coraz bardziej z każdą godziną u jego boku. A jednak marzenia się spełniają. Po prostu trzeba zdradzić swojego kochanka z pluszowym misiem, a już zostanie się zmolestowanym na środku wesołego miasteczka.

Szatyn gładził moje plecy, a płaszcz, który mnie okrywał nagle jakby przestał istnieć. Jedyne co czułem to jego skórę ocierającą się o moją, oraz nasze języki mlaszczące z każdym, dalszym posunięciem. Z niewiadomych powodów zacząłem mruczeć prosto w jego rozchylone lico. Objąłem jego szyję rękoma i rozkoszowałem się językiem Louis'a, który znikał w mojej buzi i przejmował kontrolę nad moim ciałem, tak, że moje kolana uginały się z każdą sekundą coraz bardziej. Nie zawracałem sobie głowy tym, czy ludzie plotkują, czy szepczą, ja po prostu chciałem cieszyć się jego dłońmi, które ... zaczęły ugniatać moje pośladki? Och, co to to, nie. Jeżeli ten pan chcę, abym dostał erekcji na środku jakiegoś pieprzonego festynu, to niech się wali. Choć zapewne łazienki mają tu dośc duże, a kabiny muszą być przystosowane do ... Nie Louis na pewno tego nie chcę, a jedynie chcę pokazać jak bardzo głupi jestem podkochując się w nim. Ale niestety mój wzwód wziął górę, dosłownie.

- Mhmm, Louis przestań – szepnąłem kiedy ten palcem śledził zakończenie bokserek – Ludzie patrzą.

Zarumieniony szatyn, przestał zawłaszczać sobie dolne partie moje ciała, choć nie byłbym zły, gdyby były tylko jego.

- Och, przepraszam – spojrzał się w dół, gdzie także powędrował mój wzrok. Moje policzki przybrały kolor piwonii, kiedy zacząłem poprawiać rurki, które stanowczo zbyt ściśle opinały mojego wystającego członka – Chcesz loda?

Zadławiłem się na jego pytanie i zachłannie wciągnąłem powietrze. On chyba nie sądzi ...

- Tam są dobre – wskazał na budkę z lodami – Ponad 40 smaków.

Co za mały, dwuznaczny perwers.

-----

Witam i po raz ęty dziękuję za wszystko ^^ Poza tym kolejny rozdział nadal będzie prowadzony w wesołym miasteczku ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro