3. Cute But Dirty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czy on naprawdę uważa, że Harry ma się z nim umówić?

Brunet teatralnie wyrzucił ręce w górę chcąc nadać dramaturgi, co tylko rozśmieszyło jego towarzysza.

- Harry, on ma trudną i może niekoniecznie dobrą prace, ale, kuźwa, zapłacisz mu i będzie idealnie.

Harry nie poznawał swojego przyjaciela. Czuł jakby coś ważnego ominęło go w jego życiu. Czy był zbyt wielkim egoistą, by przestać patrzyć tylko na swoje rany?

Będzie śmieszne.

Gdzie on tu, kurwa, widzi coś śmiesznego?

- Och, to przecież całkiem normalne, że mój udawany narzeczony jest męską prostytutką – młodszy warknął na niego, przez chwilę wyrywając sobie włosy z głowy – Dlaczego akurat on? Patrz ile jest tu ludzi – wyrzucił ręce w górę pokazując dłońmi na salę pełną mężczyzn.

Liam jedynie uśmiechnął się szeroko i dodał z grymasem:

- Myślisz, że któryś chłopak, który jest z pełna rozumu zostanie Twoim udawanym narzeczonym przez miesiąc z którym weźmiesz fałszywy ślub. Ten chłopak – po raz kolejny wskazał na chłopca, o niewyraźnych rysach wijącego się na metalowej rurze – Naprawdę potrzebuje pieniędzy.

Harry powstrzymał się od kolejnego napadu śmiechu. Czy to wszystko wydawało się tak surrealistyczne? Wszystko to jest jednym wielkim fałszem, dla zaspokojenia obaw rodziny.

- Skąd do cholery wiesz, że ten chłopak potrzebuję pieniędzy?! – wrzasnął próbując przekrzyczeć kolejną głośną muzykę napływającą z głośników naściennych.

- Och, no nie wiem. Wiesz JA myślę, że osoba wywijająca tyłkiem w tę i nazad nad męskimi kutasami ma się doskonale finansowo. Może to jego hobby. Może on po prostu kocha te wszystkie grube, stare, spęczniałe ...

- Dobra, rozumiem – krzyknął zażenowany. Nie mógł uwierzyć, że właśnie znajduję się w jakiejś totalnie przestępczej i dziwkarskiej dzielnicy, tylko po to aby znaleźć chłopaka. Za pieniądze, rzecz jasna. Co za kurewska ironia losu – Ale co będzie potem? Przecież nie będę z nim w związku do końca życia.

Liam zamaszystym ruchem przygarnął do siebie kelnera pisząc na serwetce swój numer telefonu. Gdyby nie zaistniała sytuacja Harry zwijałby się ze śmiechu, na tani podryw kelnera, który potajemnie posyła chusteczki przyjacielowi, ale teraz jedyne co ma ochotę zrobić to coś fałszywego. Nie fałszywy narzeczony, ani fałszywy ślub. Fałszywa śmierć. Jego fałszywa śmierć.

Może nikt by nie tęsknił gdyby od tak nagle zniknął?

Gdy kelner oddalił się na znaczną odległość Liam znów podjął rozmowę:

- Przecież nie będziesz z nim, aż po grób – jego wyraz twarzy był beznamiętny, jakby od zawsze próbował swatać swoich najlepszych przyjaciół z przypadkowymi gośćmi – Po ślubie rozstaniecie się, a ty wciśniesz swojej rodzince kit, że – zamyślił się podpierając łokieć na barku, a palcami czesząc grube brwi – Och, powiesz, że wyjechał gdzieś daleko, a po kilku latach powiesz, że rozstaliście się, czy coś. On naprawdę jest w porządku.

Harry nie mógł uwierzyć wszystkiemu, co mówił jego towarzysz. Jak on mógł myśleć, że to jest dobry pomysł.

- Ale co ja mam zrobić?

- Idź z nim porozmawiać, zaraz kończy zmianę.

Gdy kędzierzawy chciał zapytać się, skąd blondyn tak dużo wie o nieznajomym, zauważył, że chłopak schodzi z parkietu.

- No dobra, pójdę.

Liam zachłysnął się powietrzem szybko zakrywając usta kawałkiem skórzanej kurtki. Nawet on nie mógł uwierzyć, że Harry zdoła to zrobić.

Bez namysłu chłopiec o karmelowych włosach udał się w kierunku chłopaka, który wszedł do jednego z pomieszczeń. Przepchnął się przez masę ocierających się mężczyzn, nie unikając przy tym dość sowitego zmacania. Na co on się pakuję? Może to przez ten sok? Czy Liam dorzucił mu jakąś tabletkę gwałtu, czy po prostu on już całkiem ześwirował?

Dotarł pod białe drzwi z napisem ''Wstęp tylko dla pracowników''. Przez chwilę wahał się, czy to jest stosowne wchodzić komuś, zapewne do szatni, ale sądząc po skąpym ubraniu, jakie miał na sobie chłopak, kiedy tańczył, wszystkie wątpliwości poszły w niepamięć. Jedyne czego chciał Harry to miesiąc. Miesiąc z jakimś obcym chłopakiem, pośród jego wymagającej rodziny.

Raz Hazzie śmierć.

Lekko pociągnął za metalową klamkę, a gdy przekroczył framugę drzwi zalała go fala jasnego światła. Chłopak nie mylił się, była to szatnia personelu. Masa szafek, niczym w szatni gimnazjalistów, kilka porozrzucanych bokserek z wycięciem, oraz kolorowe wstążeczki.

Po środku pomieszczenia tyłem do niego stał chłopak, którego szukał. Był w samych bokserkach, a jego ręce zajęte były szukaniem koszulki.

- Przepraszam, ale to koniec mojej zmiany, jutro o tej samej godz ...

- Nie przyszedłem po to – głos chłopaka załamał się, kiedy szatyn się odwrócił. Gdzieś już to widział. Szelmowski uśmiech, błękit w tęczówkach, wory pod oczami oraz ten charakterystyczny wzrost. Chłopiec ze sklepu.

- Jak tak uroczy chłopiec może pracować w tak potwornym miejscu? - pomyślał Harry, a jego ciało mimowolnie oparło się na jednej z szafek.

- Auć! Jeżeli to był podryw, to wiedź, że jesteś słaby – chłopiec dopiero teraz zdał sobie sprawę, że powiedział wcześniejszą uwagę na głos. Schował głowę w dłoniach, a jego policzki płonęły – Ale tak, czy siak to słodkie, że nazwałeś mnie uroczym.

Brunet uniósł głowę, a jego oczy zastały piękny, szczery uśmiech chłopca. Wyglądał tak cholernie niewinnie, choć jego ciało od stóp do głowy pokryte było czarnym tuszem. Dopiero teraz mógł przyjrzeć się znakom, czy symbolom wyrytym na mlecznej skórze szatyna. Jego dłonie były bardzo małe co dawało mu kolejny powód do uśmiechu. Oczy wciąż żarzyły się jasnym blaskiem, choć dobrze widoczne było zmęczenie chłopca. Harry nawet nie zna jego imienia, ale chcę szybko z nim porozmawiać, aby ten mógł pójść do domu i się spokojnie wyspać. Coś jak impuls matki, w sumie Harry niedługo zostanie ojcem.

- Wiesz, ja chciałbym złożyć Ci propozycję – zaczął trochę zdenerwowany.

Twarz szatyna nabrała znajomy grymas, a kąciki jego ust zadrżały, gdy nakładał na siebie spodnie.

- Mówiłem, że na dziś koniec – wziął swoją torbę i ruszył ku drzwiom – Przyjdź jutro, może mnie złapiesz.

Kędzierzawy mrugnął kilka razy, aby zrozumieć tok sytuacji. Gdy niższy nacisnął na klamkę, Harry złapał jego ramię i powiedział mrużąc oczy:

- Nie o taką propozycję mi chodziło. Usiądź porozmawiajmy. Tak w ogóle jestem Harry – uśmiechnął się ukazując swoją zabójczą broń jaką były dwa dołeczki w kościach policzkowych.

Chłopiec niemrawo odwzajemnił uścisk i usiadł na ławce.

- Louis

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro