Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Peter wsunął dłonie między uda. Milioner rozmawiał już z jego wychowawcą ponad dwadzieścia minut, a on musiał czekać na małym krzesełku przed gabinetem. Nie podobało mu się to. Był wykluczony z rozmowy o nim samym.

Peter był zły. Był wściekły. Tony Stark, jego idol odkąd tylko pamięta, upokorzył go i potraktował jak małe dziecko. A teraz, wpędza go w kłopoty. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie można robić tego co Peter i liczyć na bezkarność, ale on właśnie tak myślał. Że ujdzie mu na sucho. Że nikt go nie znajdzie. Naturalnie, wiedział, że nie jest mądrzejszy od samego Tony'ego Starka, ale nie sądził, że milioner będzie się nim kłopotał.

Westchnął ciężko. Nie chciał tu wracać. Zresztą, i tak ucieknie, jak tylko spuszczą go z oczu. Nie zamierzał spędzać w tym miejscu więcej czasu niż to konieczne.

Chciało mu się płakać ze złości. Z bezradności. Nie znosił być bezradny. Lubił mieć wszystko pod kontrolą. Co z tego, że kilku milionerów straciło paręnaście tysięcy dolarów? Co z tego, że ktoś utarł nosa Nickowi Fury'emu? Czy to naprawdę aż tak straszne? Dużo większe wyrzuty sumienia miał po ukradzeniu bułek ze sklepu tej miłej starszej pani na rogu. Albo gdy ukradł telefon. Wiedział, że to nie w porządku. Choć zrobi to tyle lat temu, nadal źle się z tym czuł. Ale jako wychowanek domu dziecka, nie miał co liczyć na drogie gadżety, a on potrzebował naprawdę dobrego telefonu, który podźwignąby pliki z jego programami.

Zapaliłby papierosa, ale resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że to nie jest zbyt dobry pomysł. Przynajmniej nie teraz. Zapali sobie w łazience, po kazaniu wychowawcy i odprawieniu do pokoju. Już nie mógł się doczekać.

Drzwi do gabinetu otworzyły się, a w nich stanął niski, jasnowłosy mężczyzna.

-Chodź, Peter- powiedział wysokim, łagodnym i wyjątkowo irytującym głosem. Peter ostentacyjnie przewrócił oczami, co spotkało się z pokręceniem głowy z dezaprobatą starszego. Wujek Thomas, jak nazywały go dzieci mieszkające w przybytku, był łagodnym i niekonfliktowym człowiekiem, znanym starszym wychowankom domu dziecka jako "Dziobak", ze względu na swój wysunięty podbródek i charakterystyczny sposób poruszania się. Miał lekką wadę wymowy. Ponadto, ze względu na swoje wykształcenie był bardzo cenionym specjalistą, pracującym z trudną młodzieżą. Dlatego właśnie miał pod opieką małą grupkę trudnych dzieci. Peter nie znosił tego określenia. Trudne dziecko. Co to w ogóle znaczyło? Czy to, że miał własne zdanie oznaczało, że był "trudny"?

Pomimo swojego specjalistycznego wykształcenia, mężczyzna zupełnie nie potrafił zapanować nad Peterem.

-No już- mruknął, poganiając chłopca dłonią. Peter zacisnął usta, wstając i ruszając w kierunku gabinetu. Jego spojrzenie ściemniało, gdy zauważył drobny uśmiech na ustach Tony'ego Starka.

-Co?- rzucił sucho, opadając na jeden z foteli i splatając ręce na klatce piersiowej. Blondyn usiadł i wymienił z milionerem zrezygnowane spojrzenie.

-Naprawdę nie wiesz co, Peter?- spytał, a chłopiec wywrócił jedynie oczami, zdmuchując przy tym kosmyk włosów z oczu- pan Stark jest na tyle wspaniałomyślny, że zgodził się nie zgłaszać sytuacji na policji- oznajmił.

-O radości- mruknął Peter, głosem przesiąkniętym cynizmem.

-Tak, powinieneś się cieszyć. Unikniesz zakładu poprawczego. Ale nie myśl, że kara cię ominie, Peter. Odbieram ci możliwość opuszczania ośrodka bez nadzoru. Będziesz odprowadzany i przyprowadzany ze szkoły codziennie, do odwołania. Poza tym, sądzę, że prace społeczne odbiorą ci chęć do pakowania się w kłopoty. No i, rzecz jasna, oddasz mi ten laptop. W wakacje legalnie zarobisz, żeby zwrócić pieniądze w sklepie, w którym go ukradłeś.

-Że co?!- warknął brunecik, prostując się na fotelu.

-Nie bądź taki zaskoczony, Peter. To co zrobiłeś jest poważnym przestępstwem. Doigrałeś się, chłopcze. To już nie są cukierki z osiedlowego sklepu albo telefon z komisu. Zdajesz sobie sprawę, co tak naprawdę mogłoby się stać? Powinieneś zostać potraktowany jak każdy inny cyberprzestępca, a ja, jeśli ktokolwiek dowie się o tym, że cię kryłem, stracę prawo do wykonywania zawodu, więc nie kręć nosem jak małe dziecko. Potraktuj to jako ostatnie ostrzeżenie, Peter. Ostatnia szansa na poprawę. Bo nie będę cię więcej wyciągać z kłopotów. Trafisz do poprawczaka i bedziesz miał to w papierach do końca życia. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile drzwi to przed tobą zamknie- oświadczy starszy. Peter przez chwilę wpatrywał się w niego z furią w oczach. Łzy go zapiekły. Był wściekły. Absolutnie wściekły. Jeśli zdawało im się, że teraz wszystko się zmieni, byli w błędzie. Jeśli myśleli, że będzie biegał po parku i zbierał śmieci, dowodzili, że zupełnie go nie znali. A jeśli sądzili, że Peter komukolwiek odda swój ukochany komputer, to też się cholernie mylili.

-Jesteś do niczego- wypluł z siebie te słowa, po czym zerwał się z fotela i ruszył w kierunku wyjścia.

Tony wstał. Wymienił krótkie spojrzenie z wychowawcą Petera, po czym pobiegł za chłopcem. Położył mu rękę na ramieniu, gdy wyszli na korytarz. Młodszy natychmiast ją strącił, ale zatrzymał się posłusznie, posyłając milionerowi nienawistne spojrzenie.

-On ma rację, Peter. Daleko tak nie zajdziesz. Musisz się ogarnąć, dzieciaku- powiedział, a Peter jęknął z irytacją, odwracając się na pięcie.

-Nie, poczekaj. Nie chcę cię pouczać- rzucił szybko Tony. Chłopiec przystanął, odwracając się przez ramię.

-Czego?- syknął.

-Zdajesz sobie sprawę z tego, jak cholernie zdolny jesteś?- spytał milioner. Peter odwrócił się do niego i splótł ręce na klatce piersiowej.

-Tak- oznajmił krótko, unosząc lekko brodę.

-Masz- Tony wyciągnął wizytówkę z klapy marynarki i podał ją młodszemu. Chłopiec uniósł jedną brew, oglądając obie strony kartonika- odezwij się po osiemnastce. I... może jakbyś chciał dorobić w wakacje. Pokażę ci, gdzie zrobiłeś błąd w algorytmie zabezpieczeń- powiedział. Peter zacisnął usta w kreseczkę. Uwaga na temat jego pomyłki była zbędna i bolesna.

Gdyby Peter Parker był mądrzejszy, z wielką radością przyjąłby taką szansę. Gdyby tylko duma pozwoliła mu przyznać, że jest ktoś lepszy od niego. Albo gdyby nie miał tylu kompleksów, przez które ciężko było mu budować relacje. Ale Peter był skrzywdzony i wściekły. Dlatego paplał co mu ślina na język przyniosła.

-Pierdol się- warknął jedynie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów. Tony schował ręce do kieszeni i pokręcił głową z rozbawieniem, zupełnie nie czując się urażonym.

-Jak sobie chcesz, Bambi!- zawołał jedynie, po czym odszedł.

Peter zabrał wizytówkę.

***

Po powrocie do wieży, Tony nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wiedział dobrze, że Fury niedługo będzie oczekiwać wyjaśnień, a on co miał zrobić? Powiedzieć, że ich nie znalazł? Na pewno nie po tym, jak się pysznił swoją wiedzą.

Jednocześnie wciąż nie potrafił pojąć tego, co się dziś stało. Dzieciak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co tak naprawdę zrobił. Jaki chaos wprowadził. Był jak małe, nieukładne dziecko, które porysowało ścianę i nie rozumiało, że teraz jest zniszczona. I był taki zły. Tak wściekły. Tony'emu przypominały się lata jego młodości, kiedy sam wściekał się na ojca za kary i pouczanie. A Peter był sam. Był zupełnie sam. Dlatego taki był. Nikt nie pokazał mu, co jeszcze może robić ze swoją inteligencją. Nikt mu nie wyjaśnił, że może przecież zostać przeniesiony do wyższej klasy, wygrywać konkursy, zdobywać wiedzę a później robić wspaniałe rzeczy. A on chciał się rozwijać. Bawić. Był całkiem zaniedbany. Naturalnie, powinien dostać karę żeby zrozumieć, że to co robił było złe. Ale poza tym, wychowawca powinien go wesprzeć. Zadbać o jego edukację i zapewnić możliwości, bo przecież Peter był absolutnie niesamowity. Robił niesamowite rzeczy. Takie dziecko nie powinno tkwić w stagnacji.

Musiał milczeć. Na razie, milczeć. Dzieciak dostał nauczkę. Iron Man go nastraszył, teraz powinien wiedzieć, że to nie żarty. Każde dziecko by się wystraszyło.

Problem polegał tylko na tym, że Peter Parker nie był każdym dzieckiem.

Był za to dzieckiem, które, gdy tylko zeszło z oczu dorosłym, pobiegło do łazienki ze łzami w oczach, zatrzasnęło się w kabinie i wyciągnęło z kieszeni paczkę tanich papierosów. Usiadł na sedesie i zaczął palić. Zaciągnął się głęboko, ze złością. Kilka łez spłynęło po jego policzkach, ale Peter starł je zaraz gniewnym gestem. Nienawidził ich wszystkich. Chciało mu się śmiać, gdy wydmuchiwał dym papierosowy. Jeśli Dziobak sądził, że Peter odda komukolwiek swojego laptopa, to był jeszcze głupszy niż mu się zdawało. Nie zamierzał podporządkowywać się nikomu. Nie zamierzał też udawać grzecznego, układnego chłopca, który wieczory spędza na odrabianiu lekcji i oglądaniu atlasów. Bycie posłusznym, samo określenie "posłuszny", było w mniemaniu Petera poniżające. Upokarzające. Podporządkować się komuś i wykonywać polecenia, jak bezwolna lalka, albo co gorsza, idiota, który nie potrafi wyrobić sobie własnego zdania.

Nie mógł się już doczekać, kiedy skończy osiemnaście lat i będzie mógł legalnie żyć po swojemu. Umiał o siebie zadbać. Potrafił o siebie zadbać znacznie lepiej, niż zrobiłby to ktokolwiek inny. Sam organizował sobie posiłki, dach nad głową i ewentualne drobne, może nawet przyziemne przyjemności, takie jak słodka bułka czy batonik. Nie znosił tego, że musi tu być. Że musi żyć tak jak mu każą.

Gdy wypalił papierosa, rzucił go na ziemię i przydeptał, po czym podniósł i wrzucił do sedesu. Spłukał wodę. Starając się na nikogo nie natknąć, przemknął się do sypialni, którą dzielił z siódemką innych "trudnych" dzieci, będących pod opieką Dziobaka. Peter ich nie lubił. Oni go też nie. Zresztą, tutaj mało kto nawiązywał przyjaźnie. Nie w ich grupie. Tylko małe dzieci lubiły się ze sobą bawić.

-Peter!- usłyszał i zacisnął dłonie w pieści. Odwrócił się, posyłając opiekunowi znudzone spojrzenie. Mężczyzna westchnął ciężko, podchodząc do chłopca.

-Pachniesz papierosami- stwierdził, oskarżycielskim tonem.

-Bo palę- oświadczył Peter, rozkoszując się faktem, iż jego wychowawca nie mógł nic z tym zrobić. Starszy pokręcił głową.

-Co ja mam z tobą zrobić, Peter? Tobie nawet nie jest przykro. Czemu nie rozumiesz, że robisz sobie pod górkę?- spytał, a Peter zacisnął usta, wpatrując się w starszego. To nie była prawda. On robił pod górkę wszystkim dookoła. Wszystkim, którzy udają, że się o niego troszczą. Starszy delikatnie położył mu dłoń na ramieniu, ale chłopiec natychmiast stracił ją ze złością- przecież nie chcesz zniszczyć sobie życia na samym starcie, Pete- powiedział łagodnie. Brunecik zacisnął usta, odwracając wzrok.

-Nienawidzę cię- sapnął jedynie, zaciskając dłonie w pieści.

Mężczyzna westchnął ciężko, widząc, że nie uda mu się wywołać u Petera żadnych wyrzutów sumienia.

-Chodź- polecił krótko, ruszając korytarzem. Młodszy przewrócił oczami, ruszając za opiekunem. Blondyn otworzył drzwi prowadzące do sypialni chłopców. Grupa nastolatków natychmiast podniosła głowy. Zmierzyli Petera zniechęconym, gniewnym spojrzeniem. Brunecik odwdzięczył się tym samym.

-Cała ósemka wyszoruje wszystkie łazienki w budynku. Macie na to całe popołudnie. Żaden z was nie położy się spać, dopóki łazienki nie będą lśnić- powiedział surowo mężczyzna. Peter zamknął oczy. Nienawidził tego.

Chłopcy nawet nie próbowali dyskutować. Wiedzieli, że zbiorowa odpowiedzialność jest stałym elementem dorastania w tym przybytku. Miała ona, według wychowawców, umacniać poczucie solidarności i odpowiedzialności za innych. Może i wśród młodszych dzieci to działało. Jednak w tej grupie, umacniało to jedynie poczucie nienawiści i wzajemnej niechęci.

Kiedy mężczyzna wyszedł z pokoju, najstarszy z chłopców, przerośnięty, prawie osiemnastoletni Roger, wstał. Peter wyprostował się, żeby dodać sobie dwa centymetry wzrostu, ale przy umięśnionym chłopaku i tak był malutki.

-Znowu mamy przez ciebie kłopoty, Parker!- warknął ze złością starszy, podchodząc do bruneta. Peter zmusił sie do pozostania w miejscu. Nawet nie drgnął.

-Nie martw się, nie zabawię tu długo- powiedział z krzywym uśmiechem. Starszy prychnął jedynie, po czym zwinął dłoń w pieść i uderzył Petera w podbródek. Chłopiec upadł, sapiąc cicho z bólu. Starszy ominął go i wyszedł z pokoju, a cała reszta podążyła za nim, szturchając leżącego Petera butami. Brunet skulił się na podłodze, gdy poczuł mocne kopniecie od ostatniego z nich. Pisnął, chowając głowę w kolana. Żeby tylko nikt nie kopnął go w twarz. Wiedział już, jakie to jest bolesne.

Szybko się pozbierał. Zatoczył kilka kolostych ruchów na swoim brzuchu, starając się rozmasować bolące miejsce. Skrzywił się jedynie. Było mu lepiej, gdy był sam.

Odłożył plecak na swoje łóżko. Wyszedł z pokoju i niepewnie ruszył w kierunku łazienek, za wszelką cenę starając się uniknąć spojrzeń innych dzieci. Chciał uciec. Nie mógł się już doczekać.

*****

1929 słów

Hejka!

Tak, nareszcie osadziłam Petera w normalnym środowisku XDDD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro