Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wbrew temu, na co liczył Peter, okazało się, że jego wyjazd wcale nie jest tak bliski. Do września zostało ponad pięć miesięcy, ale chłopiec nie miał zamiaru czekać tak długo. Jego opiekun uważał, że ten czas minie im na wesołej współpracy i budowaniu relacji. Peter wiedział jednak, że była inna droga. Wiedział to z doświadczenia, budowanego latami. Wystarczyło po prostu sprawić, by Tony Stark nie mógł wytrzymać. By nie mógł się doczekać rozstania. Wtedy, Peter będzie mógł wyjechać stąd za miesiąc. Gdy sytuacja między nim a opiekunem stanie się nieznośna, milioner odeśle go w podskokach, żeby tylko pozbyć się z domu niewygodnego smarkacza. Chłopiec znał to już zbyt dobrze, by nie być pewnym tego planu.

Mogło też jednak być inaczej. Mogło być tak, że Tony w końcu opuści gardę, a wtedy Peter będzie mógł dać nogę. Ucieknie z Wieży i tym razem, nie będzie taki głupi. Wsiądzie w pierwszy lepszy pociąg, żeby uciec z Nowego Jorku. Pojedzie gdzieś daleko, gdzie będzie mógł zacząć swoje własne, nowe życie. Bez kontroli, bez problemów, bez opieki społecznej, która wpisywała mu w papiery te głupie hasła. "Traumatyczne przeżycia". "Chłopiec po przejściach". "Sprawia trudności wychowawcze". "Trudności w budowaniu relacji". "Trudne dziecko".

Peter wstał z łóżka. W piżamie, uprzednio przemywając oczy i myjąc zęby, wyszedł z pokoju. Zwolnił lekko, gdy zauważył milionera, stojącego przy ekspresie do kawy. Zmarszczył brwi, zerkając na zegar. Była dziewiąta. Pan Stark powinien być w pracy.

-Nie pracuję dziś. Nie mam ochoty- rzucił Tony, jakby czytał dziecku w myślach.

Peter wypuścił głośno powietrze, obrzucając starszego zniechęconym spojrzeniem.

-Mhm- mruknął. Nie był z tego fakty zadowolony. Zamiast zjeść śniadanie w wygodnym salonie, spędzi dzień zamknięty w pokoju. Choć skłamałby, twierdząc, że jego pokój nie był równie luksusowy.

W milczeniu otworzył lodówkę, ocenił jej zawartość, po czym wyciągnął jogurt i sok pomarańczowy.

-Pomyślałem sobie, że moglibyśmy...

-Nie myśl- przerwał mu Peter, wywracając oczami. Tony zamrugał, po czym wypuścił powietrze. A może jednak spisywał się trochę lepiej niż Howard? On na miejscu Petera musiałby przekraczać właśnie próg Wieży, żeby ratować życie.

-Nie pozwalaj sobie- powiedział, siląc się na spokój. Peter wywrócił oczami.

-Bo co?- rzucił. Tony zacisnął usta. To było bardzo dobre pytanie. Bo co? Bo co mu zrobi? Pogrozi palcem? Odeśle do pokoju? Milioner nie wiedział, jak można ukarać dziecko inaczej, niż zadając cios, a tego na pewno nie zamierzał robić. Żadnego dziecka by tak nie skrzywdził.

W pewnym momencie, zakwitła mu w głowie myśl. Uniósł na nią kąciki ust.

-Bo usunę ci któryś z twoich programów- oświadczył, na co młodszy zesztywniał.

-Akurat- mruknął, bez przekonania, choć silił się na nieco pewności siebie.

-Mam ci udowodnić?- spytał Tony, widząc, że zdobył przewagę. To był właśnie czuły punkt.

Peter wypuścił powietrze i nic już nie powiedział.

-Tak więc, chciałem ci powiedzieć, zanim mi przerwałeś, że wpadnie tu dziś pracownik społeczny, który zajmuje się twoją sprawą. Pan... Tembly?

-Tremblay- poprawił go ponuro Peter, nasypując płatków do miski- po co przyjdzie?

-Chce porozmawiać o tej sytuacji. O tobie, najpewniej. Także, pomyślałem sobie, że jeśli chciałbyś mi o czymś sam powiedzieć, zanim przyjdzie pan Tembly, możemy usiąść i...

Nie skończył, bo Peter wmaszerował z kuchni. Tony uniósł lekko brwi, po czym wzdrygnął się, słysząc głośny huk zatrzaskiwanych drzwi. Spuścił wzrok na blat, na którym zostało śniadanie chłopca. Zmarszczył lekko brwi, wypuszczając powietrze. Nie chciał zmuszać Petera do terapii, ale może jednak to będzie konieczne?

Peter natomiast, zatrzasnął za sobą drzwi, oparł się o nie i zamknął oczy, do których napłynęły łzy. Wydał z siebie głuchy jęk irytacji. Nie lubił się tak zachowywać. Jak małe, nieopanowane dziecko. Ale nie chciał, żeby pan Tremblay przychodził tu i opowiadał o nim. Nie chciał tych dziwnych spojrzeń, które pan Stark będzie mu posyłał przez następne dni. Tych dziwnych rozmów, pogawędek, dzięki którym pan Stark będzie chciał wybadać, czy Peter rzeczywiście jest tak skrzywiony, czy to po prostu przesada. Tej litości, współczucia... niektórzy opiekunowie starali się go nawet przytulać, głaskać po głowie, dodawać otuchy. Jeśli milioner spróbuje go przytulić, Peter nie będzie miał oporów przez uderzeniem starszego w brzuch. Nienawidził przytulania. Nienawidził!

Drżącymi dłońmi odszukał papierosy w stoliku nocnym, po czym zapalił jednego, jeszcze zanim dotarł do okna. Oparł się o parapet, zaciągając się głęboko. Otarł łzy z policzków. Czemu aż tak go to wyprowadzało z równowagi? Przecież wszyscy opiekunowie poznawali jego przeszłość, czemu nagle było to tak uciążliwe? Może przez to, że pan Stark wcale go nie chciał? Że go nie lubił? Nie wychodził z założenia o chęci posiadania dziecka, jak inni rodzice. Po prostu go wziął, żeby go pilnować, ale nie chciał go. Nie lubił go. Nigdy go nie pokocha.

W złości, cisnął papierosem za okno, najdalej jak mógł. A zaraz po tym, oparł się o parapet, schował twarz w dłoniach i zaczął płakać. Nienawidził Tony'ego Starka! Nienawidził pracowników socjalnych, nienawidził domu dziecka, a w takich chwilach, nienawidził też swoich rodziców, za to że umarli i wepchnęli go w to całe bagno.

Po niecałym kwadransie, usłyszał pukanie do drzwi. Zesztywniał, szybko ocierając łzy z policzków. Pan Stark wszedł do pokoju, a Peter przycisnął dłoń do ust, żeby nie płakać. Zamknął oczy, uspokajając się.

-Przyniosłem ci coś, Bambi- powiedział łagodnie Tony. Młodszy pociągnął nosem i zamrugał, czując słodki, apetyczny zapach. Odwrócił się, zapominając o łzach i paczce papierosów w dłoni. Milioner stał w progu, mając w rękach tacę, na której stał talerz z naleśnikami, dwie małe miseczki, w jednej czekoladowy krem, w drugiej dżem z kawałkami wiśni, oraz szklanka soku pomarańczowego. Chłopiec przełknął ślinę, nagle czując, że rzeczywiście jest głodny.

-Nic nie poprawia humoru tak jak jedzenie. Lubisz naleśniki? Nie jestem mistrzem kuchni, naleśniki to szczyt moich umiejętności, ale powinny być smaczne, więc... no. Smacznego- powiedział, stawiając tacę na biurku. Nie skomentował ani łez, ani papierosów. To nie był dobry moment. A jeśli rozmowy nic nie dadzą, Tony będzie musiał, dla dobra Petera, pogwałcić jego prywatność i przeszukać mu rzeczy. Choć nie podobała mu się ta wizja.

-A może wolisz zjeść w kuchni?- spytał, a Peter mógłby przysiądz, że usłyszał w głosie starszego iskierkę nadziei. Pokręcił wolno głową, szybkim ruchem przecierając policzki. Nie odezwał się, bo bał się tego, jak będzie brzmiał jego głos. Złamany i smutny.

-Chcesz... chcesz o tym porozmawiać?- rzucił niepewnie starszy, a chłopiec, znów pokręcił głową. Tony uniósł kąciki ust w nieco nerwowym uśmiechu- okej. Nie musimy. Ale... w razie czego, mam dziś wolne, więc... jestem- powiedział, po czym odszedł do drzwi, a Peter skinął głową. Przełknął ślinę, odwracając wzrok. Nie chciał rozmawiać. Nie chciał o tym rozmawiać z nikim, a już na pewno nie z milionerem.

-Zostaw mnie w spokoju- mruknął, odwracając wzrok w stronę okna. Jego ramiona lekko drżały. Tony westchnął, ale wyszedł z pokoju. Nie chciał naciskać na chłopca. Nie chciał go do niczego zmuszać. Jego ojciec w takiej sytuacji wściekłby się, widząc łzy, więc nie miał żadnego wzoru, do którego mógłby się odnieść.

Nazywasz się Stark. Nie wolno ci płakać, Tony. Chłopcy nie płaczą, a już na pewno nie my. Starkowie są z żelaza.

Tony nie zamierzał uczyć tej zasady żadnego dziecka, z krwi, czy adoptowanego. Dzieci mogły płakać, nawet chłopcy.

Choć on sam nigdy nie odważył się złamać tej zasady.

*****

1177 słów

Hejka!

Mam ostatnio mega blokadę xD

Mam nadzieję, że się podobało<3

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro