Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Peter nie odzywał się do Tony'ego.

Milioner nie mógł go winić. Wiedział, że za to co zrobił, jak najbardziej zasługiwał na ignorowanie, ale uważał, że zrobił to, co było konieczne. Tyle było dobrego, że chłopiec więcej nie wymiotował, ale bolał go brzuch i miał łzy w oczach. Niechętnie, ale łapczywie pił miętową herbatę i każdy inny napój, który przynosił mu opiekun. Jeść nie chciał.

Czego Tony jednak nie wiedział, to to, że młodszy rozważał telefon do swojego pracownika społecznego. Wiedział jednak, że nie było warto. Nawet jeśli pan Tremblay miałby mu uwierzyć, co wcale nie było takie prawdopodobne, nie miał dowodów. A bez dowodów, nie było wyroku. Wiedział dobrze jak to wszystko działa. Wiedział, że nikt nie stanąłby po jego stronie

Choć następnego dnia, gdy czuł się już zupełnie dobrze, chciał zapalić, żeby zrobić milionerowi na złość i udowodnić samemu sobie, że wciąż ma całkowitą kontrolę nad sobą i swoim życiem, nie mógł. Już na myśl o smaku dymu zrobiło mu się niedobrze, a gdy tylko zaciągnął się, natychmiast pobiegł zwymiotować. I nie chciał już palić. Miał dość.

Chciało mu się przez to płakać.

Może nawet płakał.

Tak naprawdę to, że nie mógł palić nie było najgorsze. Najgorsza była rana, jaką odniosła duma Petera. To upokorzenie. Chłopiec czuł się głęboko dotknięty i... zdradzony. Wtedy w warsztacie, wydawało mu się, że po raz pierwszy złapał z opiekunem wspólny język. Poczuł się w jego towarzystwie dobrze. Poczuł się... może nawet na miejscu? Tak jakby jego obecność nie była uciążliwą pomyłką. Poczuł się tak, jakby pan Stark go lubił. A jego nikt nie lubił. Nikt nie spędzał z nim czasu, bo go lubił. Nikt nie interesował się nim z czystej sympatii, tylko z obowiązku. Łącznie z jego opiekunem, który go... oszukał. Wykiwał. Udawał, żeby Peter rozluźnił się w jego towarzystwie, a potem...

Chłopiec zamknął oczy, a mimo to, kilka łez spłynęło po jego policzkach. Powinien być mądrzejszy. Przecież wiedział. Nauczył się już. Wiedział, że nie wolno mu opuścić gardy. Nigdy.

Nigdy więcej nie zejdzie do warsztatu.

***

Tony nie próbował rozmawiać z Peterem przez kilka dni. Chłopiec nie chodził do szkoły ze względu na swoją karę, więc znów spędzał dni samotnie. Milioner chodził do pracy, a potem do warsztatu, sam. Czuł się tam nieco swobodniej w samotności. Choć musiał przyznać, że praca z Peterem była przyjemna. Przekazywanie mu wiedzy było przyjemne.

Gdy w sobotę Tony wrócił z biura, zastał swojego podopiecznego w salonie. Peter oglądał kreskówki. Nawet nie spojrzał na starszego.

-Dzień dobry- powiedział mężczyzna, na co chłopiec przewrócił oczami, wyłączył telewizor i ostentacyjnie wyszedł z salonu. Tony wzdrygnął się, gdy młodszy mocno trzasnął drzwiami swojego pokoju.

Milioner westchnął, idąc do kuchni i podchodząc do ekspresu. Zrobił sobie kawę.

Rozumiał Petera. Naprawdę go rozumiał, nie mógłby mieć do niego pretensji o tę złość, ale był już zmęczony. I nie wiedział co mógłby zrobić. A przecież było między nimi lepiej. Przeprowadzili już nawet kilka zwykłych, pokojowych rozmów. Tony nie wiedział co ma zrobić, żeby młodszy go zrozumiał. Żeby chciał dać sobie pomóc.

Pamiętał, jaki był wściekły, gdy ojciec go karał. Gdy robił mu krzywdę. Czuł się pokrzywdzony, czuł, że jest ofiarą wielkiej niesprawiedliwości. Zastanawiał się, czy wtedy Howard też myślał, że robi to dla dobra Tony'ego? Że jego syn po prostu nie rozumie?

Może i Tony byłby skłonny w to uwierzyć. Gdyby tylko wciąż nie miał blizn na plecach i ramionach. Gdyby nie miał blizny na ręce, po złamaniu otwartym, którego nabawił się, gdy ojciec zepchnął go ze schodów. Uderzył go w tył głowy, bo Tony się garbił. Miał dwanaście lat.

Mężczyzna usiadł przy stole i westchnął, chowając twarz w dłoniach. Czego on tak naprawdę wtedy chciał? Odpowiedź była oczywista. Chciał, żeby ojciec go zaakceptował. Żeby go kochał. Żeby go chociaż lubił. Żeby przyszedł, usiadł przy nim i zaproponował wspólną pracę. Żeby powiedział mu, że Tony jest wystarczająco dobry.

Ale Peter tego nie potrzebował. Nie chciał tego. Nie chciał od Tony'ego miłości. Milioner sam nie wiedział, czego Peter chciał. Co mógłby mu dać, żeby to wszystko mogło jakoś działać.

W końcu, wstał i ruszył do pokoju chłopca. Zapukał do drzwi, ale nie czekał na odpowiedź. Jak zwykle zresztą.

-Wyjdź- rozkazał młodszy, posyłając starszemu nienawistne spojrzenie.

-Wysłuchaj mnie, Pete- poprosił milioner, ale chłopiec ze złością odwrócił się od niego.

-Nienawidzę cię. Nie chcę z tobą rozmawiać, wyjdź!- syknął, zakładając słuchawki. Tony podszedł do niego i delikatnym ruchem zsunął mu je z głowy.

-Bambi, proszę...- zaczął cicho.

-Przestań mnie tak nazywać!- wrzasnął ze złością Peter, wręcz odskakując od milionera- wiem, co chcesz mi powiedzieć! Że to wszystko dla mojego dobra, że mam się słuchać i nie dąsać, bo jestem za głupi żeby wiedzieć co jest dla mnie dobre, a co nie! Że mam ci zaufać tylko dlatego, że jesteś dorosły! A to żaden powód, bo dla twojej informacji, dorośli też robią głupie rzeczy, nie tylko ja! Wam po prostu nikt nie zwraca uwagi, bo to przecież nie wypada, do cholery! A mi każdy może powiedzieć co chce, bo jestem głupim smarkaczem, ale ja nie będę słuchać tego gówna!

-Chcę cię przeprosić- powiedział Tony, na co chłopiec zamilkł i zamrugał.

-Przeprosić?- spytał cicho. Naprawdę myślał, że się przesłyszał.

-Tak, Peter. To nie było w porządku i... nie miałem do tego prawa. Przepraszam.

Peter spuścił wzrok i przez chwilę milczał, zaciskając szczękę. Dłonie też miał ściśnięte.

-Mhm- mruknął w końcu sucho, odwracając się. Tony wypuścił powietrze, zamykając oczy.

-Dzieciaku...

-Daj mi spokój- mruknął młodszy.

-Wiem, że jesteś samodzielny. Wiem, że umiesz o siebie zadbać i nie potrzebujesz mojej opieki- powiedział mężczyzna, na co brunecik uniósł jedną brew. Tony westchnął głęboko, z rezygnacją siadając na łóżku chłopca- potrafisz się sobą zaopiekować lepiej niż ja w twoim wieku. Cholera, lepiej niż ja w wieku trzydziestu lat. I podziwiam cię za to, Peter, naprawdę. Ale w życiu przecież nie chodzi o samo przetrwanie. Nie mam zamiaru cię zmieniać. Nie chcę, żebyś był inny. Ja mam tylko przypilnować, żebyś przestał robić to co robiłeś. Żebyś nie popełniał przestępstw, bo to jest po prostu, obiektywnie złe. Mógłbyś po prostu trafić do poprawczaka, tam byłbyś pod stałą kontrolą, bez dostępu do technologii i nic byś tam nie przeskrobał, ale... oni by cię tam zniszczyli- powiedział cicho Tony, niemalże szepcząc ostatnie słowa. Peter wstrzymał oddech. Milioner wbijał wzrok w swoje kolana, a jego spojrzenie stało się zamglone- ty jesteś... kreatywny i inteligentny. Tam musiałbyś się podporządkować, bo inaczej... po prostu musiałbyś. A to nie byłoby dla ciebie dobre, bo jesteś zbyt wybitny, żeby traktować cię tak samo jak wszystkich. Stałmsili by cię tam, zabiliby w tobie wszystko co najlepsze. Powinieneś mieć nieograniczone środki, rozwijać się w swoim tempie, tak jak ty tego chcesz, bo jesteś inteligentniejszy od swoich rówieśników i w przeciwieństwie do nich, wiesz dokładnie czego potrzebujesz. A ja chcę ci to dać, Peter. Nie chcę cię do niczego zmuszać, tylko dać ci dowolne środki, żebyś mógł robić to, co uważasz za słuszne. Jeśli nie będą ograniczać cię przyziemne aspekty, jesteś w stanie zrobić wszystko, osiągać niemożliwe, a ja mogę ci to dać. Ewentualnie... czasem popchnąć w dobrą stronę. Ale tylko czasem. Nie chcę dla ciebie tego, co...

Tony przełknął ślinę.

-Po prostu przemyśl to- powiedział, wstając. Podszedł do drzwi i zatrzymał się, chwytając za klamkę. Obrócił się do Petera przez ramię- naprawdę cię przepraszam- rzucił cicho. I wyszedł.

Peter zamrugał, wpatrując się w drzwi.

Choć nie przyznawał tego przed sobą, czuł to głęboko w podświadomości, tam, gdzie nie da się już panować nad myślami.

Tony Stark był jedynym człowiekiem na świecie, który chociaż po części mógł go zrozumieć.

*****

1244 słowa

Hejka!

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro