Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tony zerknął na zegar i westchnął głęboko. Była już dwudziesta trzecia, a Petera wciąż nie było. Milioner dwukrotnie objechał już miasto, a gdy minęła piąta godzina od ucieczki chłopca, zadzwonił na policję. Nikt jednak nie potraktował jego zgłoszenia poważnie, zważywszy na to, iż Peter przez większość czasu miał status zaginionego. Nikt się już o niego nie martwił, ale Tony czuł coraz większy niepokój. Wiedział, że jego podopieczny jest zbyt rozważny, żeby uciec bez żadnego przygotowania, a ponadto, rzecz jasna, nie zostawiłby swojego sprzętu na pastwę losu, za bardzo cenił swoją pracę. Jednak do policjanta, z którym Tony rozmawiał, nie trafiły te argumenty. Uznał, że Peter w końcu się znajdzie, albo sam wróci.

Milioner wiedział, że kolejna przejażdżka po mieście nic nie da. Szanse na to, że w wielkim Nowym Jorku akurat przypadkiem trafi na Petera były znikome. Bał się jednak, że chłopiec zrobi coś nierozsądnego. Że wpadnie w kłopoty z prawem i dyrektor Fury uzna, że należy wziąć sprawy w swoje ręce. Jednak poza tym, Tony ze zdziwieniem zauważył, że po prostu martwi się o chłopca. Martwi się o dziecko, które jest samo w olbrzymim mieście, bez jedzenia i wody, bez pieniędzy i bez porządnej kurtki. Bał się o to, że ktoś zrobi mu krzywdę, albo że potrąci go samochód. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, czekając na niego, zwłaszcza, że koło dwudziestej pierwszej zaczął padać zimny, marcowy deszcz, a wiatr stał się porwisty i nieprzyjemny.

Oczywiście, Tony próbował wielokrotnie dzwonić do Petera, próbował go również namierzyć, ale chłopiec skutecznie mu to uniemożliwił. Widząc to, milioner mimowolnie poczuł nutkę dumy i podziwu dla chłopca.

Po kolejnych trzydziestu minutach spędzonych na chodzeniu z kąta w kąt i próbach dodzwonienia się do Petera, milioner postanowił znów pojechać szukać podopiecznego. Coraz bardziej się denerwował. Jednak w momencie, w którym wstał z kanapy, usłyszał dzwoneczek windy. Wyszedł więc szybko na korytarz i zmierzył wzrokiem chłopca.

Peter był przemoczony. Ociekał wodą, trząsł się, a jego dłonie były czerwone od zimna, tak samo jak nos i policzki. Milioner przekrzywił lekko głowę, wpatrując się w dziecko. Wypuścił cicho powietrze. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu.

Po kilku sekundach, chłopiec zdjął buty, ściągnął mokrą kurtkę i odwiesił ją. Objął się ramionami, idąc w kierunku swojego pokoju, ale zatrzymał się przed opiekunem.

-Zamierzasz krzyczeć?- spytał słabo, zmęczonym głosem. Nie było w tym pytaniu wyzwania, drwiny, czy lekceważenia. Peter był zmęczony i chciał po prostu wiedzieć z czym się mierzy.

-Nie- odparł krótko milioner. Miał wrażenie, że młodszy odetchnął z ulgą- jesteś głodny?- spytał, zatrzymując tym chłopca, który już chciał odejść do pokoju. Peter otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale po chwili zamknął je. Był bardzo głodny. Godny, zmarznięty i mokry.

Pokiwał głową.

*****

Po niecałym kwadransie i gorącym prysznicu, Peter siedział na kanapie, w piżamie, szczelnie owinięty grubym kocem, a w dłoniach trzymał kubek z parującym kakao. Słyszał jak jego opiekun przygotowuje w kuchni coś do jedzenia. Słyszał też, jak dzwonił na policję, w przerwie od gotowania, żeby oznajmić, że Peter się znalazł.

Mężczyzna w uniformie pogłaskał chłopca po głowie i poprawił nieco koc, którym maluch był owinięty. Peter nie płakał głośno, ale łzy spływały mu po policzkach. Wszyscy dookoła biegali, panowało straszne zamieszanie.

-Nie ma z nim kontaktu, nie odpowiada na pytania. Jest w szoku, podaliśmy mu środki uspokajające- usłyszał i zmierzył wzrokiem mężczyznę, który rozmawiał z ratownikiem medycznym.

-Proszę, Pete. Smacznego- powiedział milioner, podając chłopcu talerz z podgrzaną zapiekanką makaronową. Młodszy przyjął ją z wdzięcznością. Zaczął jeść w ciszy.

-Gdzie byłeś?- spytał w końcu starszy, a Peter westchnął.

-Na zewnątrz- mruknął, zanim zdążył zastanowić się nad odpowiedzią. Tony wypuścił powietrze.

-W porządku. Nie mów, jeśli nie chcesz. Ale proszę, Pete, powiesz mi co się stało?

Nastolatek odwrócił wzrok, żując makaron z lekkim grymasem na twarzy.

-Nie- odparł cicho, nabierając na widelec kolejną porcję makaronu. Przez chwilę znów siedzieli w ciszy.

Tony przetarł twarz dłońmi z rezygnacją.

-Nie możesz tak robić, Peter. Jesteśmy dojrzałymi osobami i musimy się komunikować. Rozumiem, że czasem nie potrafisz zapanować nad emocjami, ale taka ucieczka...

-Czemu nie jesteś zły?- przerwał mu młodszy, a milioner uniósł na niego zmęczone spojrzenie. Wypuścił powietrze, ale po chwili zdał sobie sprawę z tego, że Peter wcale nie stara się go sprowokować. Był autentycznie zdziwiony.

-Nie wiem co się stało, ale ewidentnie było to dla ciebie bardzo trudne, Pete. Nie chcę... chciałbym ci jakoś pomóc. Chciałbym... ja...- Tony westchnął głęboko- strasznie się o ciebie martwiłem, wiesz? Nie rób mi tak więcej, jeśli potrzebujesz samotności, po prostu to powiedz, nie uciekaj z domu, to niczego nie zmieni- powiedział. Peter zastygł z makaronem przed ustami. Podniósł wzrok na milionera i przełknął ślinę.

-Po co się martwiłeś? Zostawiłem tu laptopa- mruknął, chmurząc się lekko- nie zrujnowałbym bez niego gospodarki- dodał smętnie. Tony pokręcił głową.

-Wcale nie obchodzi mnie gospodarka. Martwiłem się o ciebie, dzieciaku, martwiłem się, że zrobisz sobie krzywdę, albo że ktoś cię skrzywdzi, albo że coś się stanie, albo... cholera, Peter, martwiłem się o ciebie!- powiedział milioner. Młodszy zamrugał, wpatrując się w niego.

-Cześć, Peter. Nazywam się Nicolas Tremblay, możesz mi mówić wujek Nick- powiedział łagodnym głosem mężczyzna, który pochylił się przed siedzącym w otwartej karetce dzieckiem.

Peter posłał mu wystraszone spojrzenie.

-Wiem, że bardzo się boisz, Pete. To wszystko jest naprawdę przerażające, ale obiecuję, że od teraz cały czas będę przy tobie, dobrze? Nie musisz się bać, Pete, zaopiekuję się tobą. Wszystko będzie dobrze- zapewnił, kładąc chłopcu ręce na ramionach. Maluch przekręcił głowę, żeby wtulić policzek w dłoń starszego.

Peter nie odezwał się. Nie wiedział, co miał powiedzieć. Nie spodziewał się tego, nawet nie pomyślał o tym, że pan Stark może się o niego martwić. Spodziewał się złości, krzyku, spodziewał się srogiej bury za tak długą nieobecność. Nikt nigdy nie martwił się o niego w ten sposób. Nikt nie martwił się o niego.

-Przepraszam- powiedział cicho, patrząc wszędzie, byle nie na milionera- nie chciałem... nie wiedziałem, że się martwisz- dodał, a Tony uniósł brwi ze zdziwieniem.

-To... w porządku, Pete. W porządku. Po prostu... nie rób tak więcej, proszę- odparł, starając się brzmieć tak łagodnie, jak tylko mógł. Młodszy skinął lekko.

-Nie będę- szepnął. Mężczyzna posłał mu nieco smutny uśmiech.

-Na pewno nie chcesz mi powiedzieć co się stało? Może mógłbym spróbować ci pomóc?- spytał. Peter pokręcił głową.

-Mogę iść?- rzucił jedynie. Tony zerknął na zegar. Rzeczywiście było późno, po północy.

-Pewnie. Śpij dobrze. A gdybyś chciał o tym pogadać, albo... no nie wiem, po prostu z kimś posiedzieć, wiesz gdzie mnie szukać- powiedział. Młodszy posłał mu niezrozumiałe spojrzenie, po czym wstał bez słowa.

-Dzięki- mruknął, ledwo słyszalnie.

-Dobranoc, Bam... um, Peter- rzucił Tony, na co młodszy zatrzymał się. Wypuścił powietrze, zaciskając usta.

-Możesz... mów sobie jak chcesz- powiedział, patrząc w dół, a milioner uśmiechnął się i skinął głową.

-Dobranoc, Bambi.

-Dobranoc- odparł cicho młodszy, po czym uciekł do pokoju.

Gdy zamknął za sobą drzwi, położył się do łóżka i skulił lekko, otulając się kołdrą. Nie rozumiał tego wszystkiego, nie rozumiał, co się stało, ale było mu źle. Czuł ucisk w żołądku i wielką gule w gardle. Czuł się po prostu okropnie. Pan Stark martwił się o niego parę godzin. Nie spał, a jutro musiał iść do pracy. To nie było w porządku, a on... nawet nie był zły.

Łzy zawirowały w oczach dziecka. Było mu tak źle, tak... smutno. Nie podobało mu się to uczucie.

Maluch zaczął szlochać bezgłośnie. Mężczyzna posłał mu współczujące spojrzenie.

-Chcesz się przytulić, Pete?- spytał, a wtedy chłopczyk wyciągnął ręce w stronę starszego i kilka razy zacisnął dłonie.

Pracownik socjalny podniósł go i przytulił do siebie. Peter objął go rękami i nogami, chowając twarz w szyi mężczyzny, który zaczął delikatnie kołysać go w ramionach.

-Cii, cii, wszystko będzie dobrze- mruczał łagodnie, odchodząc z dzieckiem od karetki. Oparł się o swój samochód, trzymając mocno chlipiącego malucha. Peter lgnął do niego, starając się zabrać dla siebie jak najwięcej ciepła i czułości.

Peter zaczął cicho szlochać, wtulając twarz w poduszkę.

Sam objął się ramionami.

*****

1307 słów

Hejka!

Team Tony---->

Team Peter---->

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro