Rozdział 42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tony uniósł kąciki ust do mężczyzny, który zabrał jego walizkę.

-Witamy w domu, Tony- powiedział z uśmiechem starszy. Howard nie życzył sobie, by służba zwracała się do jego syna po imieniu, więc Tony z przyjemnością to wyegzekwował. Zresztą, on sam nie lubił oficjalnych tytułów.

-Dziękuję- odparł grzecznie, po czym ruszył w stronę posiadłości. Uśmiechnął się na widok gosposi przy drzwiach.

-Tony! Kochanie, jak ty schudłeś!- zawołała, wyciągając ręce. Chłopiec pozwolił jej się objąć, delikatnie chwytając w dłonie falbankę jej fartuszka i opadając policzkiem na jej ramię.

-Cześć, Agnes- powiedział cicho. Kobieta pogłaskał go po głowie i odsunęła czarnowłosego od siebie, żeby na niego popatrzeć.

-Jesteś głodny? Zrobię ci zaraz coś pysznego. Przywitaj się z rodzicami i chodź prędko do kuchni- oznajmiła, pstrykając chłopca w nos z czułym uśmiechem. Tony wypuścił powietrze i kiwnął głową, a jego ramiona opadły, gdy ruszył w kierunku szerokich schodów. Nie widział rodziców od czterech miesięcy. Przez ten czas, nie zadzwonili ani razu. Od czterech miesięcy nie miał z nimi żadnego kontaktu. I... był taki zły. Było mu przykro. Był zraniony. Bał się. A żal, który czuł za wysłanie go do tej koszmarnej szkoły za coś, czego wcale nie zrobił, był nie do opisania.

-Tony!- usłyszał nagle i podniósł głowę, wciągając powietrze przez usta.

-Jarvis!- zawołał, tracąc całą swoją elegancję. Puścił się biegiem w stronę lokaja, a gdy był dostatecznie blisko, padł mu w ramiona. Przytulił się do mężczyzny, który objął go mocno i pocałował w głowę.

-Dobrze mieć cię w domu, Tony- powiedział starszy, trzymając dziecko przy sobie.

-Wiesz, czemu mnie wezwali? Pozwolą mi zostać, Jarvis? Błagam, powiedz, że ojciec zmienił zdanie- zaczął cicho Tony, a starszy wypuścił powietrze.

-Nie wiem, po co cię wezwali, Tony, ale... będzie dobrze. Zobaczysz, będzie dobrze- zapewnił miękko, głaszcząc chłopca po policzku.

Tony tego nie powiedział, ale tęsknił za lokajem. Kiedy wieczorami leżał w łóżku ze łzami w oczach, nie myślał o rodzicach, ani o swoim pokoju. Tęsknił wtedy za człowiekiem, który zastępował mu ojca. Nie, nie ojca. Tatę.

-Rodzice chcą cię zobaczyć, Tony. A potem wszystko mi opowiesz, dobrze?- oznajmił mężczyzna, a czarnowłosy przełknął ślinę. Nie wiedział, czemu rodzice go wezwali, ale miał szczerą, może trochę dziecinną nadzieję, że ojciec w końcu postanowił, po raz pierwszy w życiu, przełożyć syna ponad interesy.

Poszedł więc posłusznie za lokajem. Miał ochotę złapać go za rękę, ale bał się, że ojciec to zobaczy.

Został zaprowadzony do gabinetu ojca, na co natychmiast mocno się spiął. Na ogół, najpierw witał się z matką, która całowała go w czoło i zapewniała, że jest w domu mile widziany. Dopiero potem szedł do ojca, któremu zawsze bardzo szybko udawało się zburzyć to poczucie bezpieczeństwa.

Jarvis poklepał chłopca po ramieniu, po czym zapukał do dębowych drzwi.

-Wejść!- usłyszeli szorstki głos, a Tony odruchowo zesztywniał. Jarvis posłał mu pełne troski spojrzenie, po czym otworzył drzwi.

-Tony przyjechał, panie Stark.

-Anthony. Ile razy mam powtarzać, żeby nie zdrabniać jego imienia? Nie ma już pięciu lat- powiedział chłodno mężczyzna, a Jarvis kiwnął głową z pokorą.

-Oczywiście. Przepraszam, panie Stark. Pański syn czeka przed gabinetem. Mam go poprosić?- spytał, na co Tony uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że Jarvis mimo wszystko nie zamierzał nazwać go jego pełnym imieniem.

-Niech wejdzie- rozkazał mężczyzna. Tony nie czekał, Jarvis po niego wyjdzie. Sam wszedł do gabinetu i stanął grzecznie przy drzwiach. Ojciec wstał, odchodząc od potężnego, drewnianego biurka.

-Dzień dobry, ta...- bez żadnego ostrzeżenia, mężczyzna uderzył chłopca w twarz. Zanim Tony zdążył upaść na podłogę, starszy chwycił go za kołnierzyk koszuli i znów go uderzył. Czarnowłosy upadł na ziemię, zaciskając usta, żeby nie płakać. Podniósł szerokie ze strachu oczy na ojca, po czym przeniósł spojrzenie na Jarvisa. Mężczyzna miał przerażenie w oczach i dłonie zaciśnięte w pięści.

-Rozmawiałem z dyrektorem. Jesteś nieposłuszny i bezczelny. To ma się zmienić- powiedział jedynie Howard, zimno i stanowczo. Tony zamknął oczy, żeby powstrzymać łzy. Nie mógł płakać. Nie mógł płakać!

Mimo wszystko, jedna łza uwolniła się i spłynęła po policzku chłopca. Howard prychnął pogardliwie, kręcąc głową.

-Jesteś moją największą porażką, Anthony- oświadczył- zabierz go stąd, Jarvis. I zorganizuj transport . Do godziny dwunastej ma go tu nie być- dodał. Tony przełknął ślinę, wstając powoli. Posłał zagubione spojrzenie lokajowi, który skinął lekko w stronę drzwi. Chłopiec zacisnął szczękę, wstrzymując oddech. Wyszedł z gabinetu z szeroko otwartymi oczami i żołądkiem w gardle. Usłyszał głos Jarvisa, ale nie zarejestrował znaczenia jego słów, a zarazem potem, dotarł do niego dźwięk zamykanych drzwi.

-Chodź- polecił lokaj, a chłopiec ruszył za nim. Szli w ciszy. Słychać było tylko stukot ich eleganckich butów o posadzkę.

Zeszli do piwnicy, a tam, poszli do kuchni, gdzie czekała już na nich gosposia z jedzeniem. Czarnowłosy w milczeniu usiadł przy stole, a lokaj zajął miejsce obok niego. Dopiero wtedy, Jarvis objął go ramionami i przytulił do siebie.

-Wcale nie jesteś porażką, Tony. Jesteś dobrym, mądrym, silnym człowiekiem- powiedział, trzymając chłopca przyciśniętego do swojej klatki piersiowej. Tony nic nie powiedział. Skupiał się tylko na tym, żeby nie płakać. Nie mógł płakać.

Poczuł, jak lód zawinięty w miękki ręcznik przykładany jest do jego policzka. Syknął cicho.

-Wiem, wiem, Tony- mruknął jedynie Jarvis. Chłopiec spuścił głowę i nic nie powiedział. Nie chciał opowiadać o ostatnich kilku miesiącach. Były przepełnione smutkiem, bólem i złością. Nie było o czym mówić.

-Tony!- usłyszał nagle głos matki. Poniósł wzrok i natychmiast wyciągnął ręce w jej stronę. Kobieta podbiegła do dziecka i otuliła je ramionami. Pogłaskała go po głowie, tuląc chłopca do siebie- już, już, kochanie. Kocham cię, synku, już dobrze- szeptała, przytulając go coraz mocniej. A gdy gosposia przysuneła kobiecie krzesło, uiadła naprzeciwko syna i objęła dłońmi policzki chłopca. Uśmiechnęła się smutno, patrząc na niego. Miała łzy w oczach.

-Pani Stark- mruknął Jarvis, podając jej ręcznik z lodem. Kobieta wzięła go do ręki i delikatnie przystawiła do policzka Tony'ego. Miała łzy w oczach.

-Nie chcę tam wracać, mamo- szepnął Tony. Kobieta kiwnęła głową.

-Wiem, skarbie. Wiem, wiem. Tak mi przykro, kochanie...- mówiła, ale chłopiec wiedział, że to było bez znaczenia, więc nie powiedział już nic więcej. I nie płakał. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

Nie mógł płakać. Nie był mazgajem. Ani ofermą. Ani porażką. Ani błędem. Nie był, prawda?

*****

1014 słów

Hejka!

Te rozdziały mają sens, trust me xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro