Rozdział 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tony nie pojechał po zakupach prosto do Wieży. Zamiast tego, zabrał chłopca na plażę. Peter wciąż był nieco roztrzęsiony po tym co stało się w sklepie, a milioner czuł, że sam też musiał się uspokoić. Niesamowicie złościło go to, jak traktowano jego podopiecznego, gdy Tony'ego nie było w pobliżu. Czy tak było zawsze? Ile razy coś takiego zdarzyło się, odkąd chłopiec trafił pod jego opiekę? Ile razy ktoś go znieważył, upokorzył, poniżył, obraził czy po prostu zranił jego uczucia i nikt nic z tym nie zrobił? Milioner wiedział, że pewność siebie nie przychodziła z dnia na dzień, ale musiał być pewien, że dopóki chłopiec nie zacznie się sam bronić, będzie mówić o takich rzeczach opiekunowi. Ktoś musiał mu pomóc.

-Po co tu przyjechaliśmy?- spytał cicho Peter, który nie odzywał się przez całą drogę. Mężczyzna drgnął lekko, wyrwany z kłębu myśli.

-Nic konkretnego. Przejdziemy się i pogadamy- oznajmił, wysiadając z samochodu. Peter podążył za nim, rozglądając się uważnie.

-O czym?- rzucił, nie patrząc na milionera. Tony uniósł kąciki ust w nieco smutnym uśmiechu. Zamknął samochód i ruszył w stronę plaży. Chłopiec szybko go dogonił. Oboje równocześnie wzięli głęboki wdech, patrząc na rozpościerający się przed nimi ocean.

Na plaży nie było wielu osób, ponieważ wiał zimny wiatr, a niebo było zasnute chmurami. Tony odszedł z Peterem w najbardziej ustronny kawałek. Oboje kierowali się w stronę wody.

-Dlaczego nie chciałeś wrócić do tego sklepu?- spytał w pewnym momencie mężczyzna, a nastolatek momentalnie spuścił głowę. Znów lekko poczerwieniał i wzruszył ramionami. Starszy posłał mu łagodne spojrzenie. Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu.

-Naprawdę dziękuję, Tony. Za ubrania i... za to, że mnie obroniłeś- powiedział Peter, końcówkę mamrocząc pod nosem- możesz kogoś wysłać, żeby oddał ten komputer, prawda? Ten facet i tak już tam nie pracuje, więc...

-Nonsens, Bambi, komputer jest dla ciebie- rzucił milioner, machając ręką, a chłopiec uniósł brwi.

-Był za drogi...- zaczął, ale starszy znów machnął ręką.

-Dzieciaku, mówiłem ci już, że dla mnie nic nie jest "za drogie". Nie będę udawał, że wiem jak to jest, kiedy trzeba liczyć się z pieniędzmi i oszczędzać. Rozumiem, że to może być dla ciebie trudne, ale naprawdę nie musisz się tym teraz przejmować. Jesteś pod moją opieką i możesz dostać wszystko. Tylko słowo, a kupię ci cały Disneyland. Powiedz tylko co byś chciał. Nie mogę dać ci wszystkiego, ale na pewno mogę kupić ci wszystko. Więc nie przejmuj się tym tak, Bambi- z tymi słowami, milioner wplótł dziecku palce we włosy i pogłaskał go łagodnie. Peter przylgnął do dotyku- dlaczego nie chciałeś wrócić, Pete?

Chłopiec wypuścił powietrze. Przeniósł wzrok na ocean i objął się ramionami.

-Po prostu... przyzwyczaiłem się już. Nie lubię awantur- mruknął, a starszy zacisnął szczękę. Peter natychmiast spiął się mocno, spuszczając wzrok- nie złość się...

-Nie, nie złoszczę się na ciebie- powiedział zaraz starszy- jestem zły, bo nie powinieneś się do tego przyzwyczaić. To nie... to nie jest w porządku, nikt nie powinien być przyzwyczajony do takiego traktowania. A już na pewno nie ty, bo ty jesteś... taki niezwykły. Nie rozumiem, dlaczego nikt tego nie widzi- mężczyzna wypuścił powietrze z frustracją, po czym położył dziecku dłoń na ramieniu. Peter podniósł wzrok na opiekuna, wciąż obejmując się ramionami. Milioner przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale zupełnie nie wiedział co. A chłopiec wręcz rozpaczliwie chciał to usłyszeć.

Gdy Tony w końcu otworzył usta, zadzwonił telefon, który miał w kieszeni. Oboje wstrzymali oddech, po czym wypuścili go z rozczarowaniem.

-Przepraszam- mruknął milioner, wyciągając telefon i odchodząc od chłopca. Rzucił gniewnym "halo?" do słuchawki, bo wcale nie chciał w takiej chwili odbierać telefonu z pracy. Zrobił to jednak, bo nie wiedział jak wybrnąć z tej rozmowy. Nie umiał powiedzieć tego, co chciał przekazać.

Peter natomiast westchnął cicho z zawodem i spojrzał w dal. Objął się ramionami nieco ciaśniej, czując chłodny powiew. Przed chwilą pan Stark chronił go przed wiatrem, a teraz Peter został sam i zrobiło mu się zimno. I smutno.

Chłopiec wypuścił powietrze, znów przynosząc spojrzenie na ocean. Nie lubił być od nikogo zależny i niezbyt podobało mu się to, jak przywiązywał się do pana Starka, ale nie mógł nic na to poradzić. Jak miałby się nie przywiązywać? Jak mógłby być obojętny na to, co opiekun dla niego robił? Milioner go chronił, nawet jeśli Peter tego nie potrzebował, ale to i tak było miłe. Łatwo było się do tego przyzwyczaić. Łatwo było polubić to uczucie, tą świadomość, że jest ktoś, dla kogo Peter nie jest całkiem obojętny. Że jest na świecie ktoś, kto był gotowy bronić chłopca.

Spuścił wzrok.

Wiedział, że niedługo to straci. Nie powinien się przyzwyczajać, nie wolno mu się było przywiązywać, wiedział o tym. Dlaczego nie mógł nad sobą zapanować? Dlaczego żal ściskał mu gardło za każdym razem, kiedy myślał o tym, że to wszystko było tylko na chwilę?

Peter mógłby uciec. Ta myśl zawirowała w jego głowie, gdy uświadomił sobie, że ma ze sobą swój laptop. Miał go w plecaku. Mógłby uciec. Mógłby po prostu odejść, teraz, w tej chwili. Pan Stark był zajęty, byłoby już za późno, kiedy zorientowałby się, że go nie ma. Peter mógłby odejść, przeczekać kilka dni i wyjechać. Mógł to zrobić, miał przy sobie pieniądze i laptop. Przecież takie życie wybrał, prawda? Chciał być sam, wolał być sam, wolał nie cierpieć, nie przeżywać zawodu, rozczarowania, smutku. Nikt go nie chciał, ale mu nie było z tym źle, bo on też nikogo nie chciał.

Chłopiec podniósł wzrok na milionera. Chciał postawić krok, ale nie mógł. Pomyślał o tym, co byłoby, gdyby rzeczywiście uciekł. Spędziłby samotny wieczór, marznąc w jakimś brzydkim, smutnym miejscu. A potem? Potem też byłby sam. Byłby wolny, miałby swój los w swoich rękach, ale... byłby sam.

A gdyby został? Pan Stark obiecał mu pizzę na kolację. Powiedział, że mogą obejrzeć razem film. Peter poszedłby spać w ciepłym, miękkim łóżku, w ciepłej Wieży. Milioner pewnie wsunąłby głowę do pokoju i powiedział mu "dobranoc", tak miękko i miło jak co wieczór. Chłopiec to lubił. Będzie mógł bez tego zasnąć?

Peter odwrócił się gwałtownie, zaciskając dłonie na ramiączkach plecaka. To nie było dobre, nie powinien się tak przyzwyczajać, powinien uciec i znów mieć kontrolę nad swoim życiem.

W oczach chłopca pojawiły się łzy. Postawił kilka kroków na przód, powtarzając sobie uparcie, że robi dobrze.

Przecież wybrał takie życie. Wybrał to. Wybrał wolność. Wybrał niezależność. Wybrał kontrolę. Wybrał... samotność.

Peter stanął jak wryty. Kilka łez spłynęło po jego policzkach.

Źle wybrał.

Chłopiec odwrócił się szybko i zamrugał, widząc jak pan Stark posyła mu smutne spojrzenie. Patrzył na niego i też czekał na jego decyzję. Peter zacisnął usta. Łzy zupełnie rozmazały mu obraz.

Chłopiec zaczął biec. Tony rozłożył ramiona, a Peter wpadł w nie i mocno wtulił się w opiekuna. Zacisnął usta, ale cichy szloch i tak się z nich uwolnił. Brunecik jeszcze mocniej przylgnął do mężczyzny. Obrócił głowę w stronę oceanu. Zalewał się łzami, ale udało mu się opanować szloch. Poczuł, jak milioner delikatnie wplata palce w jego włosy i wypuścił drżący oddech. Starszy wiedział, że Peter to lubił.

Peter miał mętlik w głowie. Wiedział, że ta decyzja była jedną z najważniejszych w jego życiu i znów zaczął cicho szlochać, gdy zrozumiał, że będzie musiał zacząć od początku. Wcześniej bardzo dobrze wiedział czego chciał, a przynajmniej tak mu się zdawało. Miał przed sobą cel i dążył do niego. Każdy potrzebował celu.

Peter szybko znalazł sobie nowy.

Chciał, żeby pan Stark go pokochał.

*****

1219 słów

Hejka!

Nie cieszcie się, jeszcze będzie zło😇

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro