Rozdział 52

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tony zauważył zmiany. Małe, drobne zmiany, ale on je widział. Nie lubił zmian. Milioner lubił, gdy wszystko było jasne i przewidywalne. Terapeuta, u którego leczył się dziesięć lat temu mówił, że dorosłe ofiary przemocy domowej często potrzebowały przewidywalnej rutyny, która dawała im poczucie bezpieczeństwa. Bo tak właśnie terapeuta nazywał metody wychowawcze Howarda Starka. Przemocą.

Tony nie zgadzał się z tym bardzo długo. Nie uważał swoich doświadczeń z dzieciństwa za przemoc, wręcz unikał tego słowa. Później w czasie terapii zrozumiał, że jemu po prostu nie wolno było tak myśleć. Mężczyzna jako mały chłopiec nie miał prawa myśleć w ten sposób. Nie miał prawa kwestionować zasad panujących w domu, a już na pewno nie miał prawa rozmawiać o tym z kimkolwiek poza Jarvisem. Howard zbił go pasem, gdy nie uśmiechał się na jednej z wielu konferencji prasowych. Tony Stark miał być szczęśliwy i uśmiechnięty. Nikogo nie obchodziły jego problemy.

Teraz jednak, Tony był absolutnie pewien, że to czego doświadczył było przemocą. Okrutną przemocą. W pełni zrozumiał to dopiero, gdy Peter trafił pod jego opiekę. Milioner nie rozumiał jak można uderzyć dziecko. Nie umiał sobie tego wyobrazić. Peter był doświadczony przez życie i umiał o siebie zadbać, ale mimo to, był dzieckiem. Wymagał opieki, troski, zrozumienia. Czułości i ciepła. Przecież Tony też taki był. Był wrażliwym dzieckiem. Lubił się przytulać. Howard skutecznie to z niego wyplenił, pięścią, pasem i okrutnymi słowami. Tony nie mógł tego zrozumieć. Jak można skrzywdzić dziecko, którym powinno się opiekować? Jak można było tak zranić, upokorzyć i zawieść bezbronną istotę, która ufa całym sercem? Nawet kiedy Peter pyskował i doprowadzał Tony'ego do szału swoim zachowaniem, milioner wciąż nigdy by go nie uderzył. Nie przeszłoby mu to nawet przez myśl, a przecież Peter nie był nawet jego synem.

Zmiany były małe i subtelne, ale wciąż widoczne. Jedną z nich było milczenie Petera. Uporczywe milczenie, przerywane tylko na krótką chwilę, gdy Tony zadał mu jakieś pytanie, które wymagało werbalnej odpowiedzi. Poza tym, chłopiec wykonywał każde polecenie opiekuna, natychmiast, bez słowa protestu czy nawet burkniętego pod nosem "po co?". Milionerowi niezbyt się to podobało. Tony odnajdował prawdziwą przyjemność w towarzystwie Petera i szczerze mówiąc, skrycie nawet lubił jego inteligentne pyskówki, dopóki chłopiec nie robił się wulgarny i wyzywający. Brakowało mu też przepychanek słownych w warsztacie.

Oczywiście, Tony nie był głupi. Wiedział co zaszło na plaży i zdawał sobie sprawę z tego, że pewne rzeczy musiały się zmienić. Po prostu nie sadził, że zmienią się w taki sposób. Nie rozumiał tych zmian.

-Bambi, zostaw, potem to sprzątniemy- powiedział łagodnie mężczyzna, gdy pewnego wieczoru, Peter sam z siebie zaczął sprzątać pudełka po jedzeniu i talerze.

-Nie, nie. Posprzątam- rzucił cicho młodszy. Tony zatrzymał film i westchnął ciężko.

-Zaczynasz mnie przerażać, Bambi- oznajmił, zupełnie poważnie- chcesz o czymś ze mną porozmawiać?

Peter zatrzymał się, zerkając na starszego.

-Um... nie?- mruknął, zbierając pudełka.

-Zostaw to, Pete. Usiądź- powiedział Tony, a chłopiec przez chwilę się wahał, jednak wykonał polecenie, co tylko wprawiło milionera w większe zmartwienie- Peter, coś się stało? Chcesz mi o czymś powiedzieć?

Peter skulił się lekko, wsuwając dłonie między uda.

-Nie. Czemu pytasz?

Tony westchnął.

-Dzieciaku, zachowujesz się dziwnie. Mówię poważnie, jeśli coś się stało, możesz mi powiedzieć, nie będę zły, obiecuję. Jeśli masz kłopoty, albo coś przeskrobałeś..

-Nic nie zrobiłem!- syknął natychmiast Peter, z wyraźną złością w głosie. Zamknął oczy i spuścił głowę, wypuszczając powietrze. Nie panował nad sobą, nie umiał panować nad złością.

-O nic cię nie oskarżam, Peter. Mówię tylko, że jeśli coś się stało, możesz mi o tym powiedzieć. Powinieneś mi powiedzieć. Pomogę ci, jeśli masz kłopoty, wiesz o tym, prawda? Nie ważne co się stało, nawet jeśli to twoja wina, to...

-Mówię, że nic nie zrobiłem!- powtórzył. Tony wypuścił powietrze.

-Nie mówię, że coś zrobiłeś, Peter, ale... gdybyś zrobił, to wiesz przecież, że...

Peter zerwał się z kanapy, obejmując się ciasno ramionami. Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z salonu.

-Peter, zaczekaj, ja tylko...

-Daj mi spokój!- krzyknął ze złością, z hukiem zatrzaskując drzwi do swojego pokoju. Chłopiec przez chwilę stał z zaciśniętymi pięściami, oddychając ciężko ze złością. Dopiero po niecałej minucie poczuł, jak łzy spływają mu po twarzy. Rzucił się na łóżko, przyciskając poduszkę do twarzy. Słyszał, jak pan Stark puka do jego drzwi, ale nie odpowiedział. Był wściekły i taki... zraniony. Wiedział, że reagował nad wyraz, że to było nieadekwatne, ale... starał się. To nie było dla niego proste, uważać na każde słowo, być pomocnym, starać się być po prostu normalnym, grzecznym dzieckiem, ale robił to wszystko. Jednak zamiast to docenić, pan Stark go oskarżał. O co? O kradzież? O narkotyki? O bójkę? Co Peter miał takiego zrobić przez ostatni tydzień? Dlaczego jego opiekun nie widział tego jak bardzo się starał? A najgorsze było to, że kiedy Peter tak bardzo chciał być dobry, przekonać do siebie swojego opiekuna, tylko go do siebie zniechęcił i musiał zaczynać wszystko od nowa, ale... jak? Jak miał być dobry? Jakie były dobre dzieciaki? Czego jemu jeszcze brakowało?

Kiedy milioner poddał się i odszedł od jego drzwi, Peter zaczął płakać. Może to jednak nie był dobry pomysł? Może on nie zasługiwał na rodzinę? Może nie miał mieć domu? Może jego po prostu nie dało się kochać?

*****

Peter opierał głowę o szybę. Nie miał ochoty rozmawiać. Pan Stark zresztą ewidentnie też nie. Ostatnimi czasy w ogóle za dużo ze sobą nie rozmawiali. Peter nie umiał nad sobą panować, więc żeby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego, na wszelki wypadek nic nie mówił. Ale to też nie była dobra droga, bo wszyscy lubili wesołe dzieci, które opowiadały o swoim dniu i chętnie rozmawiały z opiekunami. Peter zaczynał się powoli poddawać. Może on naprawdę nie nadawał się do kochania? Może nikt go nigdy nie będzie kochał?

Chłopiec wbił wzrok w bezdomnego mężczyznę idącego ulicą. Dreptał za nim mały, jasny pies. Peter wypuścił powietrze. Chciałby, żeby pan Stark ufał mu tak, jak ten mężczyzna swojemu psu. Nie trzymał go na smyczy. Nawet nie sprawdzał, czy pies za nim idzie. Wiedział, że nie musi go w ten sposób kontrolować, bo pies będzie się trzymał blisko niego. Ale do takiego zaufania potrzebna była więź. Peterowi nigdy nie uda się wytworzyć z kimś takiej więzi. Zachciało mu się płakać na tę myśl, ale przełknął łzy.

-Będziesz czekał?- spytał cicho Peter, gdy Tony zaparkował samochód przed gabinetem psychologa. Mężczyzna zerknął dziecko, po czym uniósł kąciki ust w pobłażliwym uśmiechu. Rozczulił go dziecinny wydźwięk tego pytania.

-Przecież zawsze czekam, Bambi- zapewnił łagodnie. Młodszy jedynie kiwnął głową, wysiadając z samochodu.

Pan Clarke szybko zaprosił Petera do siebie, więc nie musieli długo czekać. Chłopiec usiadł w fotelu, zsunął się lekko i splótł dłonie na brzuchu. Nie lubił tych wizyt. Chodził tu tylko dlatego, że dyrektor Midtown tego wymagał. No i panu Starkowi zależało, żeby był na wizytach.

Peter wywrócił oczami. Głupi Tony Stark, który i tak nigdy go nie pokocha.

-Jak ci minął ostatni tydzień, Pete?- spytał pan Clarke, a nastolatek westchnął głęboko. Minął beznadziejnie, bo choć Peter robił co tylko w jego mocy, żeby być dobrym dzieckiem, nie udawało mu się.

-Świetnie- mruknął, nie patrząc na mężczyznę.

Starszy zamknął na chwilę oczy, po czym wypuścił powietrze i zamknął swój notatnik. Peter uniósł jedną brew, gdy mężczyzna oparł przedramiona na kolanach.

-Bardzo cię lubię, Pete. Żal mi ciebie, żal mi patrzeć, jak się marnujesz i jak nie dajesz sobie pomóc, ale... ja chyba nie umiem ci pomóc. To po prostu nie ma sensu. Ty nie chcesz pomocy, nie chcesz nawet spróbować, więc w mojej opinii nie ma sensu kontynuować terapii- powiedział, miękkim i przepraszającym tonem.

Peter zamrugał. Przez chwilę wpatrywał się w starszego w milczeniu. Dopiero po kilku sekundach wypuścił powietrze.

-Mhm, bardzo sprytnie. Mam się teraz otworzyć i powiedzieć wszystko, co mi leży na sercu, bo uważasz, że będę za tobą tęsknił?- rzucił, pogardliwym tonem. Starszy pokręcił głową.

-Nie, Pete. Mówię poważnie. Pomogłem ci po śmierci May, pomogłem ci znów zacząć mówić, otworzyć się na ludzi, pomogłem ci otrząsnąć się po tym jak trafiłeś do domu dziecka i już więcej nie jestem w stanie dla ciebie zrobić. Może ktoś inny będzie umiał do ciebie dotrzeć, ja nie umiem. Myślę, że powinniśmy przestać się oszukiwać. Nie pomogę ci, Pete.

Peter zacisnął szczękę. W jego oczach zawirowały łzy, więc szybko je zacisnął. Brak terapii oznaczał brak Midtown. Brak Midtown oznaczał brak przyszłości. Ale to nie dlatego chłopcu chciało się płakać. Po prostu nagle poczuł się... zdradzony. Choć wiedział, że to jego wina, że był nieznośny, niepokorny, ale... Pan Clarke pomagał mu od początku. Znał Petera i był z nim w każdym najtrudniejszym momencie jego życia. Wiedział dobrze, że jeśli on go odrzuci, Peter nikomu nie opowie wszystkich szczegółów, które znał pan Clarke.

Chłopiec przetarł wściekłym ruchem policzek.

Wszyscy go zostawiają. Nikt nie jest na stałe.

Peter wstał z fotela i ruszył w stronę drzwi, jednak zatrzymał się w połowie drogi. Spojrzał na starszego, przełykając ślinę. Mężczyzna posłał mu pytające spojrzenie, gdy chłopiec powoli wrócił na swoje miejsce. Skulił się na fotelu, wsunął dłonie między uda i zwiesił głowę.

-Potrzebuję pomocy- szepnął. Kilka łez spłynęło po jego policzkach. Starszy przez chwilę wpatrywał się w dziecko. Po dłuższej chwili sięgnął po swój notatnik, otworzył go i zsunął kciukiem zakrętkę z długopisu. Usiadł wygodniej, zakładając nogę na nogę.

-Jak mam ci pomóc, Pete?- spytał cicho. Peter skulił się jeszcze mocniej, obejmując się ramionami.

-Chcę być... dobrym dzieckiem. Chcę, żeby Tony chciał być moim tatą.

*****

1547 słów

Hejka!

Jezu, to już 53 rozdział, a ja nawet nie jestem blisko punktu kulminacyjnego xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro