Rozdział 57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tony śledził Petera. Starał się wymyślić na to ładniejsze określenie, ale właśnie to robił. Śledził go. Jechał za dzieckiem jednym ze swoich najmniej rzucających się w oczy samochodów i walczył z własnym poczuciem winy, ale musiał dowiedzieć się co jego podopieczny robił. Martwił się o niego. Bał się, że wpakuje się w kłopoty. Nie dlatego, że był za niego odpowiedzialny. Po prostu... naprawdę się martwił. Chciał dla niego jak najlepiej.

Peter szedł przez miasto szybkim krokiem, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Maszerował w ten sposób już od ponad godziny, ale w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Nie zjadł też śniadania, co zaniepokoiło Tony'ego bardziej niż powinno. Kiedy to się stało? Kiedy zaczął się martwić, czy jakieś dziecko zjadło śniadanie?

Peter po prostu od dłuższego czasu nie był już jakimś dzieckiem.

W końcu, gdy chłopiec zaszedł aż do Queens, Petee wykorzystał pieniądze, ale nie tak jak milioner przewidywał. Wszedł do kwiaciarni i kupił duży bukiet kwiatów. Tony uśmiechnął się z pobłażaniem, wypuszczając powietrze. A więc po to to wszystko? Więc o to chodziło? To by wszystko wyjaśniało. Humorki, znikanie, roztargnienie.

Dzieciak się zakochał.

Mężczyzna pokręcił głową z rozbawieniem, wrzucając wsteczny bieg, żeby wyjechać z bocznej uliczki i wrócić do Wieży. Ostatni raz zerknął na Petera. Zmarszczył lekko brwi. Chłopiec zatrzymał się na chodniku i wszedł w bramę. I to nie byle jaką bramę. W bramę cmentarza.

Tony zaparkował i wysiadł z samochodu, jednak zatrzymał się, gdy postawił pierwszy krok. Peter na pewno odwiedzał swoją rodzinę. Gdyby chciał towarzystwa, powiedziałby Tony'emu. Choć z drugiej strony, jego podopieczny nie mówił takich rzeczy. Nie informował o swoich potrzebach. Nawet gdyby chciał, żeby ktoś pojechał z nim na cmentarz, nic by nie powiedział.

Myśli Tony'ego zalała fala pytań. Jeśli to tu codziennie znikał, to oznaczało, że nagle zaczął regularnie odwiedzać cmentarz. Dlaczego? Zbliżała się jakaś rocznica? Albo coś stało się w życiu Petera i sprawiło, że chłopiec zaczął tęsknić za rodziną bardziej niż zwykle?

W końcu, milioner podjął decyzję. Nie będzie przeszkadzał chłopcu, ale musiał się upewnić, że wszystko jest w porządku. Nie chciał, żeby Peter samotnie siedział przy grobie rodziny, jeśli potrzebował wsparcia. Wiedział, jakie to było bolesne.

Mężczyzna przekroczył bramę i rozejrzał się. Cmentarz w Queens był olbrzymi. Nie widział jego końca. Zmartwił się, że nie uda mu się znaleźć Petera, ale po chwili, zobaczył chłopca. Na szczęście, grób przy którym się zatrzymał znajdował się blisko wejścia. Tony patrzył, jak nastolatek kuca przy grobie. Brunecik strzepnął z niego liście, po czym wyjął z kamiennego wazonu zwiędły bukiecik i włożył do środka świeże kwiaty, a te zeschnięte odłożył na bok.

Peter usiadł na małej ławeczce przy grobi, przytulił kolana do klatki piersiowej i oparł o nie podbródek. A potem... nic. Nawet nie drgnął.

Tony westchnął cicho, ruszając w jego stronę. Nie miał pomysłu na to co powiedzieć, ale nie musiał. Peter go zauważył.

-Co ty tu robisz?- rzucił, a Tony wyczuł w jego głosie irytację. Wypuścił lekko powietrze.

-Mogę usiąść?

-Śledziłeś mnie!- oskarżył go Peter, zresztą bardzo trafnie. Milioner posłał mu przepraszające spojrzenie.

-Martwiłem się o ciebie- powiedział. Chłopiec przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał się kłócić, ale w końcu westchnął głęboko, przewracając oczami. Tony zacisnął usta, po czym powoli usiadł obok podopiecznego i spojrzał na grób. Widniały na nim cztery nazwiska.

Mary Parker
1980 - 2014

Richard Parker
1976 - 2014

Benjamin Parker
1973 - 2015

May Parker
1974 - 2015

Tony przełknął ślinę. Cała rodzina Petera. Cztery osoby, które go kochały, które były całym jego światem, a potem... potem to wszystko nagle się skończyło.

-Nawet nie wiedziałem, że byli pochowani razem- powiedział nagle Peter, po czym dodał cicho- tak pewnie było taniej.

W jego głosie słychać było sporą dozę goryczy.

-Ani razu ich nie odwiedziłem- chłopiec zaśmiał się smutno, spuszczając wzrok- co ze mnie za syn, no nie?

Tony chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Na szczęście nie musiał nic mówić, bo Peter sam zaczął.

-Wiesz... ja tak naprawdę ich nie pamiętam. Mam tylko kilka pojedynczych wspomnień, ale... czasem nie mogę sobie nawet przypomnieć jak wyglądali. To jest strasznie głupie, bo praktycznie ich nie znam, ale... i tak za nimi tęsknię. Tak bardzo, że czasem chce mi się wymiotować- Peter skulił się nieco mocniej. Wypuścił powietrze, jakby z rezygnacją- twój ojciec był okropny, ale... czasem ci zazdroszczę, Tony, bo... ty przynajmniej wiesz, że był okropny. Nie musiałeś się nigdy nad tym zastanawiać, a ja ciągle myślę o tym, co by było, gdyby moi rodzice żyli. Wydaje mi się, że... tyle mnie omija.

Peter zamknął oczy i przez chwilę nic nie mówił. W końcu, wypuścił powietrze i znów spojrzał na grób.

-Myślałem, że jeśli będę tu przychodził, to... w końcu coś poczuję- wyszeptał.

Tony uniósł jedną brew.

-Nie rozumiem, Pete- mruknął, a młodszy przełknął nerwowo ślinę.

-Pamiętam jak czułem się po śmierci rodziców i... po śmierci Bena. Ale po May... to było coś zupełnie innego. Nawet nie mogłem płakać. Nie było mi smutno, że umarła. Nie czułem nic takiego. Nie wiem... nie wiem co jest ze mną nie tak. Chciałem coś poczuć, cokolwiek, smutek, albo zatęsknić za nią, ale... nie umiem. Czuję tylko... ja... jestem taki zły, Tony. Ona... jak ona mogła być tak...- Peter zacisnął dłonie w pięści- kiedyś przyszli do niej mężczyźni. Dwóch. Przynieśli alkohol i kokainę. Oni...- chłopiec pociągnął nosem- wiesz, co mi zrobili?- wyszeptał, a Tony przełknął ślinę, nie wiedząc, czy faktycznie chce wiedzieć- kapali mi na język ostrym sosem. Miałem pięć lat. Płakałem, a oni zamiast wody dali mi wódkę do popicia. Przycisnęli mi ręcznik do twarzy i musiałem to wszystko połknąć i... i...

Peter zaszlochał. Schował twarz w kolanach i zaczął rozpaczliwie szlochać. Całe jego ciało drżało. Zaskakująco szybko poczuł, jak starszy przyciąga go do siebie. Wcześniej, Tony zawsze pytał, zawsze się upewniał, ale teraz już wiedział, że wolno mu to zrobić. Przytulił Petera do siebie i zaczął delikatnie przeczesywać jego włosy palcami.

-Nie robi się takich rzeczy pięciolatkowi- wymamrotał brunecik przez łzy.

-Wiem, Petey. To prawda, nie robi się takich rzeczy nikomu. To okropne- odparł Tony, na co Peter zaszlochał gorzko.

-Jak ona mogła na to pozwolić? Czemu... czemu nic nie zrobiła? Czemu nic nie powiedziała? Nie obroniła mnie, ona... ona mnie nigdy nie obroniła. Nikt mnie nigdy nie broni, nikt mnie nie kocha!- chłopiec sapnął, po czym schował twarz w koszuli milionera. Nie mógł nic więcej powiedzieć, za bardzo płakał.

Tony przełknął ślinę, gładząc chłopca po włosach. Wiedział, że jego podopieczny dużo przeżył, ale czasami nie uświadamiał sobie jak dużo.

-Ja będę cię bronić, Pete. Zawsze możesz na mnie liczyć, nie zostawię cię- powiedział łagodnie. Peter poruszył się w jego ramionach. Odkleił kolana od klatki piersiowej, zsunął stopy z ławki i objął klatkę piersiową opiekuna, przytulając się do niego mocno. To była prawda. Tony go bronił. Obronił go przed Tarczą, obronił go w szkole. Był chyba jedyną osobą na świecie, która to robiła. Peter nie chciał go nigdy stracić. Chciał wierzyć, że Tony go nigdy nie zostawi.

-Obiecujesz?- szepnął, zadzierając głowę, żeby spojrzeć starszemu w oczy, choć wiedział, że to nic nie zmieniało. Ludzie potrafili kłamać innym prosto w oczy. Ale... nie Tony, prawda? Tony był lepszy niż wszyscy.

-Obiecuję- zapewnił miękko, odgarniajac dziecku włosy z czoła. Peter pokiwał lekko głową, znów opadając policzkiem na klatkę piersiową opiekuna. Poczuł złość, kiedy zobaczył tu pana Starka, ale teraz cieszył się, że jego opiekun za nim pojechał. Potrzebował go.

-Nie umiem za nią tęsknić- mruknał, znów zerkając na grób- jestem zły, że May jest pochowana z nimi wszystkimi. Ona na to nie zasługuje, powinna być sama. Ja...

-Jesteś zły- powiedział cicho Tony- i masz do niej żal.

-Nigdy jej nie wybaczę- wyszeptał, patrząc na grób. Milioner pokiwał głową ze zrozumieniem.

-Nie musisz jej wybaczyć, Pete. Musisz tylko... zrozumieć, że to nie twoja wina- oznajmił łagodnie, cytując słowa własnego terapeuty. Peter zacisnął usta.

-Wiem o tym. Byłem za mały, żeby się obronić- mruknął. Tony pogłaskał go po policzku wierzchem dłoni.

-Ale?

Peter wtulił twarz w dłoń opiekuna. Ale dlaczego to wszystko się stało? Dlaczego May go znienawidziła? Dlaczego nie chciała już się nim opiekować? Dlaczego nie chciała go bronić? Dlaczego pozwalała zrobić z nim wszystko? Dlaczego wyrzucała go z domu?

Peter zamrugał. Od dwóch tygodni przychodził na cmentarz i starał się poczuć cokolwiek patrząc na grób May. Starał się jakkolwiek zrozumieć to co się stało, naprawdę chciał przeżyć żałobę tak, jak powiedział pan Clarke, ale dopiero teraz, rozmawiając ze swoim opiekunem zrozumiał, że śmierć May miała dla niego znaczenie. Nie dlatego, że za nią tęsknił. Nie tęsknił. Był zły. Zraniony. Miał w sobie wielki żal. A skoro May umarła, wiedział, że już nigdy nie pozna odpowiedzi na pytanie, które nurtowało go od wielu lat.

Dlaczego May go nie kochała?

*****

1428 słów

Hejka!

Powiedziałam komuś, że dziś nie będzie rozdziału, ale skłamałam, jednak mi się udało skończyć XD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro