Rozdział 62

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


-No nareszcie!- zawołał Tony, gdy Peter wyszedł z windy. Wiedział o inspekcji, a mimo to, spóźnił się pół godziny.

-Cześć, Pete- powiedział miękko pan Tremblay, wstając od stołu. Peter uśmiechnął się do niego.

-Dzień dobry- odparł. Pan Tremblay uniósł wysoko brwi, ale nic nie powiedział. Dopiero po chwili odwzajemnił uśmiech, ale na jego twarzy wciąż kiełkowało zadziwienie.

-Spóźniłeś się- zauważył Tony, ale mimo to przeczesał Peterowi włosy palcami. Chłopiec wywrócił oczami.

-Zgubiłem Rolexa- oznajmił, unosząc pusty nadgarstek. Milioner pokręcił głową z rozbawieniem, prowadząc Petera i gościa na kanapę. Gdy usiedli, pan Tremblay pochylił się lekko w stronę brunecika.

-Co u ciebie, Pete?- spytał, a chłopiec znów przewrócił oczami, na co pracownik opieki społecznej uśmiechnął się, niemal z ulgą.

-Bambi, nie- Tony szturchnął Petera w ramię. Chłopiec westchnął.

-W porządku. Dołączyłem do kółka naukowego w nowej szkole- mruknął.

-To świetnie, Pete. Cieszę się, że się tam klimatyzujesz.

Peter uniósł kąciki ust.

-Ale nie będę mógł jechać na zawody. Są dopiero w październiku. Nie będzie mnie już w Nowym Jorku- powiedział, widocznie smutniejąc. Jego ramiona opadły. Pan Tremblay uniósł jedną brew.

-Ach tak? A to dlaczego?

-No bo...- Peter zerknął niepewnie na Tony'ego, jakby nagle poczuł, że robi coś złego. Milioner objął go ramieniem i sam zaczął mówić.

-Kawałek od Nowego Jorku, w miejscowości Salisbury, jest bardzo dobra szkoła dla uzdolnionej młodzieży. Postanowiliśmy, że Peter pojedzie tam od września. To bardzo dobra szkoła, ma świetne opinie i wysoki poziom. Peterowi będzie tam dobrze- powiedział z zadowoleniem, a chłopiec obok niego przełknął ślinę. Słabo odwzajemnił uśmiech, który posłał mu opiekun.

-Salisbury? Przecież to w Connecticut!- sapnął pan Tremblay, po czym westchnął ciężko, zamykając na chwilę oczy- mógłbyś nas zostawić, Pete? Za chwilę do ciebie przyjdę.

Peter posłusznie wstał z kanapy i odszedł do pokoju, choć zrobił to niechętnie.

-Panie Stark, nie może pan odesłać Petera do szkoły z internatem jako opiekun prawny. Tylko rodzic może to zrobić. Poza tym, Peter nie wydawał się zachwycony tym pomysłem- zauważył, na co Tony pokręcił głową.

-Niemożliwe. To była wspólna decyzja, do niczego go nie zmuszam. Peter powiedział, że chce tam jechać.

Mężczyzna uniósł kąciki w cierpkim uśmiechu.

-Jako dziecko, Peter mówił potencjalnym rodzicom, że umie zrobić salto, włada pięcioma językami i potrafi latać. Nie można mu we wszystko wierzyć. Kiedy mu na kimś zależy, Peter mówi to, co chce się usłyszeć- powiedział, a Tony lekko zbladł. Pokręcił głową.

-Peterowi na mnie nie zależy- oznajmił, ze znacznie mniejszą dozą przekonania niż by chciał.

Mężczyzna naprzeciwko posłał mu spojrzenie pełne zwątpienia.

-Od trzech lat Peter zamiast "dzień dobry" mówi mi "spadaj" na przywitanie. I nie wiem czy pan to zauważył, ale Peter nie pozwala się dotykać. Pan go obejmuje, panie Stark. Peter się do pana uśmiecha. Rozmawia. A od jego psychologa wiem, że sesje też zaczęły być owocne, bo Peter się otworzył. Od wielu lat nie widziałem go tak szczęśliwego- powiedział, a Tony przełknął ślinę. Nie, to nie mogła być prawda. Wiedział, że stali się sobie z Peterem bliżsi, ale... przecież Peter nie mógł przywiązać się do niego aż tak, prawda?

-Ja... uh... nie wydaje mi się, żeby... Peter nie jest...- zaczął dukać, wpatrując się w swoje kolana.

-Peter ma czternaście lat. Jest dzieckiem. Potrzebuje rodzica, który nie tylko będzie łożył na jego wykształcenie, ale będzie obecny w jego życiu. Proszę się zastanowić, czy on naprawdę poradzi sobie sam? To, że zaczął dostawać dobre oceny nie znaczy, że jest gotowy na samodzielność, panie Stark- oznajmił stanowczo pan Tremblay, po czym wypuścił powietrze i oparł przedramiona na kolanach- od początku nie podobało mi się to wszystko i obiecałem sobie, że jeśli zobaczę cokolwiek co mogłoby mu zaszkodzić, natychmiast zabiorę stąd Petera. Myślę, że to jest właśnie ten czas. Peter potrzebuje w swoim życiu stałości. Daję panu dwa tygodnie na podjęcie decyzji, panie Stark. Ten dzieciak pana kocha. Proszę się zastanowić, czy jest pan gotowy wziąć na siebie tę odpowiedzialność.

Mężczyzna wstał z kanapy.

-Pójdę porozmawiać z Peterem- oznajmił, po czym wyszedł z salonu.

Tony nie poruszył się. Ten dzieciak pana kocha. To zdanie boleśnie wierciło mu dziurę w sercu. To nie było możliwe. Peter nie mógł go kochać. Przecież wiedział, że to wszystko jest tymczasowe, że Tony nie chciał mieć dzieci.

Mężczyzna wypuścił powietrze, klnąc na siebie w myślach. Jak mógł do tego dopuścić? Powinien wiedzieć. Po co były te wieczory filmowe? Po co było wspólne gotowanie? To nie było potrzebne do nauki. Peter miał się tylko uczyć. Tony miał być tylko mentorem. Czemu pozwolił, żeby to zabrnęło tak daleko?

Milioner westchnął głęboko.

Bo sam też to lubił.

I to było najgorsze. On też to lubił. Lubił Petera i lubił spędzać z nim czas, ale dorosły w życiu tego chłopca powinien być ojcem, nie kolegą. A Tony nie chciał być ojcem. Nie nadawał się na ojca. Nie miał dobrego przykładu. Nie miał się na kim wzorować.

Milioner przetarł twarz dłońmi. Co on miał teraz zrobić? Oddać go? To mu złamie serce. Kolejna osoba, która zawiodła jego zaufanie. Czy znowu się zamknie? Czy znowu będzie zniechęcał do siebie potencjalnych rodziców, uciekał i popełniał przestępstwa? Ale nie to było najważniejsze. Najbardziej trapiącym Tony'ego pytaniem było to, czy ludzie znów przestaną liczyć się z Peterem? Czy jeśli wróci do domu dziecka, znów będzie traktowany jak powietrze?

-Cieszę się, że jesteś szczęśliwy, Pete- Tony podniósł głowę, słysząc głos pana Tremblay- dzwoń, gdybyś czegoś potrzebował.

Milioner wyszedł na korytarz. Pracownik opieki społecznej zamknął drzwi do pokoju dziecka, po czym posłał Tony'emu łagodne spojrzenie.

-Jest pan dla niego dobrym rodzicem, panie Stark, ale musi być pan pewien. Peter potrzebuje oparcia i stałości. Może mu pan to dać, jeśli pan zechce- powiedział, po czym skinął na pożegnanie i wsiadł do windy.

Tony wypuścił głośno powietrze, kiedy drugi mężczyzna zniknął za drzwiami. Mógł dać Peterowi oparcie? Niby jak? Niby jak miałby to zrobić?

*****

Peter nie wyszedł ze swojego pokoju do wieczora. Tony nie wiedział dlaczego, ale był z tego powodu zadowolony, bo potrzebował czasu, żeby wszystko przemyśleć. Czy Peter naprawdę nie chciał jechać do nowej szkoły? Czy naprawdę mówił Tony'emu to, co chciał usłyszeć? A jeśli nie chciał jechać, to dlaczego nic nie powiedział? Dlaczego się zgodził? Wcześniej nie miał problemu z głośnym oznajmianiem całemu światu, że coś mu się nie podoba, a teraz nie powiedziałby swojemu opiekunowi, że nie chce wyjeżdżać do szkoły z internatem?

A jeśli naprawdę nie chciał? Tony nie zamierzał go do niczego zmuszać, ale co wtedy? Co miał zrobić? Oddać go? Zatrzymać? Przecież miał go już ponad pół roku i... nie było źle. Pierwsze miesiące były trudne, ale teraz było naprawdę dobrze. Peter mu ufał. Nie łamał zasad, jeśli nie było ich zbyt wiele. Nie buntował się. Chodził do szkoły, nadrabiał zaległości, w końcu pozwalał traktować się jak dziecko i opiekować się sobą, a co najważniejsze, chyba naprawdę mu się to podobało. Ale to był problem. Tony chciał go uczyć, a nie tworzyć mu dom, bo... jak można było odebrać dziecku dom? I to kolejny raz?

Milioner westchnął głęboko, unosząc rękę, żeby zapukać do pokoju Petera, ale w tym samym momencie, drzwi gwałtownie się otworzyły i drobny chłopiec z impetem uderzył nosem w jego klatkę piersiową. Brunecik zadarł głowę, żeby spojrzeć na opiekuna, a Tony uniósł kąciki ust w rozbawionym uśmiechu. Zmierzwił dziecku włosy.

-Musimy pogadać- powiedział, a Peter kiwnął głową, spuszczając wzrok. Tony otoczył go ramieniem- chodź. Zrobię ci herbatę- oznajmił, prowadząc dziecko w stronę kuchni.

Peter usiadł przy stole ze zwieszoną głową, jak dziecko czekające na burę. Na zewnątrz było już ciemno, a deszcz dudnił, uderzając o szybę. Tony nastawił wodę i westchnął bezgłośnie, stojąc tyłem do podopiecznego. Nie wiedział jak zacząć rozmowę. Nawet nie był pewien co powiedzieć. Nie powinien go zatrzymywać. Nie był materiałem na ojca, nie nadawał się. Ale jak mógłby spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, że musi wrócić do domu dziecka? A to nie byłoby najgorsze. Najgorsze byłoby tych kilka dni, w czasie których Peter musiałby się spakować. Te spojrzenia, na pewno pełne wyrzutu i poczucia zdrady. Pewnie łzy, bo Peter nie potrafił panować nad swoimi emocjami. Wciąż był tak niedojrzały, jak małe dziecko.

Tony zalał herbatę wrzątkiem i postawił kubek przed Peterem. Chłopiec zerknął na niego, wciąż trzymając głowę w dole.

-Wiedziałeś, że nie mogę wysłać cię do tej szkoły jako prawny opiekun?- spytał łagodnie, nie chcąc, żeby to brzmiało oskarżycielsko.

-Nie- powiedział cicho, po czym nerwowo zagryzł wargę. Tony uniósł jedną brew.

-Ale...?- rzucił, a gdy chłopiec zaczerwienił się, zamiast odpowiedzieć, dodał- miałeś nadzieję, że tak jest?

Choć milczenie Petera było wymowne, dopiero gdy kiwnął głową, Tony przełknął ślinę, zamykając oczy.

-Przepraszam- szepnął chłopiec. Miał ściśnięte gardło, więc milioner wyciągnął rękę i pogłaskał dłoń Petera.

-Nie jestem zły, Bambi- zapewnił łagodnie- nie rozumiem tylko, dlaczego mi nie powiedziałeś, że nie chcesz tam jechać?

Peter znów spuścił wzrok.

-Powiedziałbym ci. Za dwa miesiące, pod koniec sierpnia- mruknął, po czym upił mały łyczek herbaty.

-Dlaczego dopiero wtedy?

-Żebym... mógł tu trochę dużej zostać- wymamrotał tak cicho, że Tony musiał lekko przysunąć się do dziecka, żeby je usłyszeć. Miał ochotę zakląć pod nosem, ale nie zrobił tego. Peter i bez tego patrzył na opiekuna jak zbity szczeniak.

-Peter... tylko proszę, bądź ze mną szczery- Tony wziął głęboki oddech- chciałbyś tu zostać na stałe, prawda?

Peter zacisnął usta w wąską kreseczkę. Po chwili, mimowolnie wygiął je w podkówkę.

-Mhm- pisnął, kiwając głową. Wciąż wbijał wzrok w swoje kolana.

Tony zamknął na chwilę oczy. Więc to było to. Peter przywiązał się do Wieży, do niego, i teraz chciał tu zostać. To była beznadziejna sprawa.

Mężczyzna przetarł twarz dłońmi.

-Dlaczego nic nie mówiłeś, Peter? Dlaczego ze mną o tym nie rozmawiasz?- spytał, wciąż robiąc wszystko co w jego mocy, żeby brzmieć spokojnie. Peter zacisnął na chwilę powieki, a po chwili, po jego policzku spłynęła łza. Chłopiec skulił się i cicho zaszlochał.

-B-Bo... bo myślałem, że...- Peter znów zaszlochał. Przetarł policzki rękawem i schował twarz w dłoniach- s-starałem się być grzeczny i... i myślałem, że... że może jeśli będę ci pomagał i będę... no wiesz, d-dobry, to... to ty...

Peter podkurczył nogi do klatki piersiowej i schował w nich twarz. Zaczął cicho szlochać. Jego płacz łamał serce Tony'ego.

-Pozwól mi jeszcze trochę zostać- zapłakał cicho Peter, nie podnosząc wzroku- tylko na wakacje... albo miesiąc... a-albo chociaż tydzień... proszę...

Tony poczuł bolesny skręt w brzuchu. A więc to takie uczucie, pomyślał. To właśnie czuli jego poprzedni rodzice i opiekunowie. Jak mogli widzieć to samo co on, tą czystą rozpacz, tego załamanego chłopca, któremu znów walił się świat, i tak po prostu złamać mu serce? Tony nie mógł pozwolić, żeby to się kiedykolwiek powtórzyło.

-Możesz tu zostać, Pete- powiedział milioner. Peter podniósł głowę, przestając płakać.

-C-Co?

-Chodź tu do mnie- mruknął Tony, wyciągając rękę, którą chwycił dziecko za ramię. Przyciągnął młodszego do siebie, aż Peter musiał usiąść mu na kolanach. Wciąż był dziecięco drobny. Milioner przytulił chłopca i zaczął delikatnie kołysać go w swoich ramionach.

-Przecież wcale mnie nie chcesz- wyszeptał brunecik, głosem zachrypniętym od płaczu. Tony pogładził go po włosach, po czym dwoma palcami uniósł podbródek dziecka.

-Chcę, żebyś tu został, Bambi. Chcę mieć cię w swoim życiu- oznajmił. Peter przez chwilę wpatrywał się w niego, jakby czekał na coś jeszcze. Na dalszy ciąg wyznania. Ale Tony nie miał nic więcej do powiedzenia, więc oparł podbródek o włosy dziecka i znów zaczął je delikatnie kołysać.

-Nie mówisz tak tylko, bo nie chcesz się użerać z moim mazgajeniem się? Bo jeśli tak tylko mówisz, a jutro przyjedzie po mnie wujek Nick, to... wolę żebyś mi teraz powiedział- Peter wymamrotał to z twarzą wciśniętą w bluzę Tony'ego, a milioner zacisnął dłonie na ramionach chłopca. Miał wrażenie, że pękło mu serce, bo szybko zrozumiał, że któraś z rodzin musiała właśnie tak zrobić. To już nawet nie było bezwzględne, to było okrutne.

-Nie, Pete. Mówię poważnie, chcę, żebyś został- zapewnił miękko. Nie skomentował tego, że Peter nazwał pana Tremblay "wujkiem Nickiem". Tony już wcześniej zauważył, że jego podopieczny wraca do dziecięcych, bezpiecznych określeń w chwilach słabości, takich jak "wujek", "ciocia", lub "mamusia i tatuś". To ostatnie go przerażało.

Peter przełknął ślinę, ocierając policzki. Wypuścił powietrze, jakby z frustracją.

-Nie powiesz mi, że chłopcy nie płaczą?- mruknął, w dalszym ciągu przecierając policzki. Tony odtrącił jego rękę. Sam przesunął kciukiem po policzku dziecka.

-Nigdy, Pete- zapewnił cicho.

*****

Peter nawet nie był zaskoczony, gdy następnego dnia znalazł na swoim biurku granatowe, zamszowe pudełko ze złotym napisem Rolex.

*****

2044 słowa

Hejka!

No i stało się xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro