Rozdział 63

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wakacje nadeszły szybciej niż Tony myślał. Często zapominał o wakacjach. On i tak pracował. Ale teraz, bardzo dobrze o nich pamiętał, bo Peter był bardzo podekscytowany wizją spania do południa przez dwa miesiące.

Prawie dwa tygodnie minęły od podjęcia decyzji o pozostawieniu chłopca w Wieży. Tony nie dzwonił do pana Tremblay, bo sam jeszcze nie wiedział co zrobić. Czy będzie mógł tak po prostu zatrzymać Petera? Mieć go pod opieką do jego osiemnastki? Uświadomił sobie głębię tego problemu, gdy pewnego dnia podczas pracy w warsztacie Peter zupełnie zbył go z tropu.

-Adoptujesz mnie, Tony?- spytał pewnego popołudnia, nie odrywając wzroku od pracy. Milioner wzdrygnął się gwałtownie, upuszczając śrubokręt.

-Um...- przełknął ślinę, zerkając na dziecko- a... to ma znaczenie? Skoro i tak masz tu zostać, to chyba... uh... może... zresztą, to tylko formalność, no nie? Więc... raczej... raczej nie.

-Aha- mruknął Peter. Później już się nie odzywał. Nie musiał. Zawód i smutek na jego twarzy był bardzo wymowny, ale chłopiec wiecej do tego nie wrócił. Tony też nie. Ale zaczął się nad tym zastanawiać. Czy powinien go adoptować? Jeśli Peter miał tu zostać, to rzeczywiście była tylko formalność. Ale czy na pewno? Czy to nie była raczej obietnica? Zobowiązanie? Potwierdzenie innego rodzaju więzi, na którą Tony nie był gotowy?

Jednak za każdym razem, gdy Tony zaczynał kwestionować swoją decyzję, wystarczyło, że spojrzał na Petera. Chłopiec był tak szczęśliwy. Tak wdzięczny. Wciąż się uśmiechał. Nie chciał nosić zegarka (Nie wiem o co ci chodzi, to całkiem przyzwoity zegarek. - To stanowczo za drogi zegarek, Tony!), ale dbał o niego jak o najcenniejszy skarb. Przybiegał przywitać milionera gdy ten wracał z pracy. Przynosił mu kawę do warsztatu. Chciał spędzać z nim każdą chwilę i robił wszystko, żeby uszczęśliwić swojego opiekuna. A to wszystko wspędzało mężczyznę w coraz większe poczucie winy, bo tak naprawdę wciąż nie był pewien, czy Peter rzeczywiście będzie mógł z nim zostać.

Dziś jednak, chłopiec musiał spędzić dzień samotnie. Tony pracował od rana w biurze, a po południu został zmuszony przez swoją asystentkę, żeby pojechać na spotkanie zarządu Stark Industries. Nie podobało mu się to. Te spotkania nigdy mu się nie podobały. Były nudne.

Gdy o dwudziestej drugiej wracał do Wieży, był wykończony. Na zewnątrz trwała koszmarna burza, a deszcz lał się z nieba, dudniąc o szybę i rozmazując obraz. Tony, choć nigdy nie miał nic przeciwko deszczowi, nie lubił burzy. Niepokoiła go.

Myśl o tym, że w domu czekał na niego Peter, była kojąca. Tony nigdy nie poświęcał zbyt wiele uwagi temu, jak rodzice cieszyli się na spotkanie z dziećmi, bo sam tego nie doświadczał z własnym ojcem, ale teraz rozumiał. Peter przychodził przywitać go przy windzie, a potem dreptał za nim po apartamencie, aż w końcu milioner odwrócił się i przytulił chłopca do siebie. Wtedy, jego podopieczny wkładał ręce w kieszenie, udając, że ma to w nosie i wcale nie miał ochoty na ten uścisk, ale trwa w nim tak długo, jak tylko Tony chce.

Tony miał ochotę na ten uścisk. I na tą radość w oczach Petera, gdy go widział. To było naprawdę przyjemne.

-Jestem!- zanucił głośno, wchodząc do apartamentu i odwieszając płaszcz do szafy. Zmarszczył lekko brwi, gdy odpowiedziała mu cisza. Nie tego się spodziewał.

Przeszedł powoli do salonu i wypuścił powietrze. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, poduszka z impetem trafiła go w nos.

-Wiesz która jest godzina?!- wykrzyknął ze złością Peter, bez zastanowienia sięgając po kolejną poduszkę i z całej siły ciskając nią w milionera. Tony osłonił się ręką, po czym zmierzył dziecko wzrokiem. Chłopiec siedział zawinięty w koc, kompletnie zalany łzami i czerwony od płaczu.

-Co się stało, Pete?- rzucił, podchodząc do kanapy i starając się przy tym uniknąć miękkich pocisków. Peter otarł rękawem łzy z twarzy, po czym znów zaszlochał gorzko, nie mogąc zebrać słów. Wzdrygnął się gwałtownie, gdy salon rozświetliła błyskawica.

-Miałeś skończyć o szesnastej! Zawsze kończysz o szesnastej!- krzyknął oskarżycielsko, a Tony zmarszczył lekko brwi, zupełnie nie rozumiejąc tego żalu i złości w jego głosie.

-Bambi...- zaczął cicho.

-Nie odbierałeś ode mnie! Nie powiedziałeś o której wrócisz!- wykrzyknął, rzucając kolejną poduszką.

-Peter, uspokój się, proszę...

-Nie możesz tak sobie znikać! Dlaczego nie odbierałeś?!

Tony wyciągnął telefon z kieszeni i jęknął cicho. Zapominał wyłączyć tryb cichy po spotkaniu i nie zauważył, że Peter do niego dzwonił. Miał piętnaście nieprzeczytanych wiadomości i dwadzieścia trzy nieodebrane połączenia.

-Petey...

W tym momencie, Peterowi skończyły się poduszki. Sięgnął więc po książkę i nawet się nie zawahał, ciskając nią w milionera. Tony osłonił się rękami, ale i tak uderzenie zabolało.

-Nienawidzę cię!- krzyknął, podnosząc się z kanapy. Pchnął mocno Tony'ego, chcąc przejść obok, żeby uciec z salonu, ale mężczyzna złapał go za nadgarstki.

-Pete, posłuchaj mnie...

-Nie! Nie chcę cię słuchać, nienawidzę cię!- warknął chłopiec, wierzgając w uścisku opiekuna. Tony nie posłuchał. Zamiast tego, przytulił dziecko do siebie. Peter jeszcze chwilę walczył, ale gdy donośny grzmot rozniósł się po niebie, brunecik natychmiast przylgnął do milionera.

Mężczyzna przez chwilę kołysał chłopca w ramionach. Pocałował go w głowę.

-Przepraszam, Pete. Nie chciałem cię martwić. Wyciszyłem telefon w czasie spotkania i zapomniałem sprawdzić wiadomości. Nie złość się na mnie, przepraszam.

Peter milczał. Tony pogłaskał go więc po plecach, po czym wplótł palce w jego włosy, dokładnie tak, jak jego podopieczny lubił.

-Zawsze będę przy tobie, wiesz o tym, tak?- spytał łagodnie.

-Rodzice też tak mówili- mruknął Peter, wbijając wzrok w okno, po czym wzdrygnął się, gdy niebo przeszła kolejna błyskawica.

Tony zesztywniał.

-Też była burza. Czekałem na nich kilka godzin. Policja przyjechała odebrać mnie z przedszkola zamiast nich.

W głosie dziecka wybrzmiało tyle goryczy. Tony nie wiedział co ma powiedzieć. Bo niby co mógłby powiedzieć? Że jest mu przykro? Że jego to nie dotyczy? Obiecać mu, jak małemu dziecku, że będzie żył tysiąc lat? Peter miał inteligencję emocjonalną sześcioletniego dziecka, które płakało, krzyczało i śmiało się bez skrępowania, ale jednocześnie emanował goryczą siedemdziesięciolatka.

-Nie...- Tony przełknął ślinę- nie pomyślałem, Pete. Nie wiedziałem. To... to był długi dzień i...

Peter zaszlochał, wtulając się w Tony'ego.

-Przez chwilę myślałem, że już cię nie zobaczę. Że zaraz przyjedzie policja i... i już nigdy...- chłopiec zacisnął usta, wciskając twarz w klatkę piersiową milionera. Tony pogłaskał go po głowie, czując przytłaczające poczucie winy.

-Nigdy więcej tak nie zrobię, dobrze, Bambi? Od teraz, oboje będziemy mówić sobie gdzie jesteśmy, zgoda? Żeby żaden z nas nie musiał się martwić- powiedział. Peter pokiwał głową, trzymając mocno koszulę mężczyzny, a Tony przełknął ślinę. W chwilach takich jak ta, był pewien, że nigdy nie pozwoli, by temu chłopcu stało się coś złego. Nawet jeśli wciąż nie czuł się na to gotowy.

*****

1079 słów

Hejka!

Jak ktoś czeka na dramę, to... hehe😏😏😏

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro