•Rozdział 17•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*rok później*

Anzu wzięła głęboki oddech, siadając na łóżko. Spojrzała na swoją skróconą nogę i przetarła twarz dłońmi. Wtedy do pomieszczenia rehabilitacyjnego wszedł Bokuto, trzymający w ramionach siatki z zakupami.

- Kupiłem nam coś dobrego na kolację! - Zawołał radośnie, a widząc twarz swojej ukochanej, a raczej jej minę, na chwilę zamilkł - Coś bardzo dobrego... - Dodał ciszej z uroczą miną.

Usta Anzu wykrzywiły się w bladym i delikatnym uśmiechu, a ramiona rozłożyła na boki, czekając tylko aż pomiędzy nimi znajdzie się jej ukochany.

Nie czekała długo, już po chwili wtulała twarz w ciepły tors złotookiego, chłonąc jego przyjemne ciepło. Oparła brodę na piersi siatkarza i wzięła parę cichych, krótkich wdechów, aby następnie zamknąć oczy i ciaśniej owinąć dłonie wokół jego talii.

- Słyszałem, że idzie ci coraz lepiej. - Odezwał się, gdy usiadł obok.

- Gówno prawda. - Odpowiedziała sucho, a w jej głosie mógł usłyszeć nagłe nasilone zirytowanie - Mówią tak, żeby podnieść mnie na duchu, ale fakt jest taki, że nigdy nie wrócę do pełni sprawności.

- Zu-Chan... - Objął ją ramieniem, jednak ona odsunęła się.

- Naprawdę nie chce użalać się nad sobą i wywoływać litości, ale nie mam już na to wszystko siły.

Nie odezwał się, ale czekał, aż czarnowłosa wyrzuci to wszystko z siebie. Tak było najrozsądniej.

- Z każdym dniem jest coraz gorzej, noga boli jak diabli, piecze, do tego nie jestem w stanie samodzielnie ustać na tej pieprzonej protezie. - Warknęła, zaciskając mocno pięści - Rehabilitantka sztucznie się uśmiecha i mówi, że wszystko niedługo się skończy. - Zaśmiała się gorzko - To samo powiedziała rok temu, kiedy na rehabilitacji byłam drugi miesiąc.

Bokuto patrzył w jej zaszklone oczy, które z każdą kolejną sekundą zdawały się błyszczeć jeszcze bardziej, niż na początku.

- Zaczął się drugi rok studiów, a ja jedyne co robię to przyjmuje zeszyty od koleżanek i samodzielnie nadrabiam zaległości. - Przetarła twarz dłońmi - Nie znam nawet połowy klasy, bo siedzę na tej pieprzonej rehabilitacji, która gówno mi daje!

Kōtarō zrobił zmartwioną minę i pogłaskał ją po policzku, sprawiając, że spojrzała na niego. Złapał jej twarz w dłonie i pociągnął ku sobie, a Anzu po chwili mogła poczuć ciepłe usta na swoim czole.

- Przepraszam. - Mruknęła w końcu się uspokajając.

- Zu-Chan... - Spojrzał na nią czule - Wierzę w ciebie i w to, że zaczniesz chodzić. Dasz radę, musisz dać, a ja niezależnie od tego, jak to wszystko się potoczy, będę cię wspierał.

Pokiwała głową i spojrzała w bok, na widok za oknem. Bokuto złapał w dłonie proteze i pomógł ją jej założyć, a następnie ujął jej dłonie.

- Chodź. Do mnie. - Rzekł z delikatnym uśmiechem.

Wstała przy jego pomocy i od razu zauważył, jak jej nogi zaczynają drżeć. Przełknęła cicho ślinę i wypuściła powietrze z ust, tworząc cichy świst. Nastolatek powoli zrobił krok w tył, Anzu zaś w przód. Z początku straciła równowagę, jej niesprawna noga gwałtownie się zgięła, jednak Kōtarō ją podtrzymał i znów ustawił do pionu.

Czuła się lepiej, niż podczas ćwiczeń z rehabilitantką, była blisko miłości swojego życia, chciała dla niego zrobić wszystko, co była w stanie. Wyprostowała się i napinając wszystkie mięśnie, zrobiła kolejny krok. Obserwował jak idzie i odczuwał wewnętrzną radość.

- Prawdopodobnie cię za to ochrzanią, masz tego świadomość? - Spytała, a jej twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.

- To teraz mało ważne. - Potarł kciukiem jej dłonie - Skup się na mnie, nie na krokach, okej?

Podniosła na niego wzrok, a widząc jego roziskrzone, złote tęczówki, poczuła jak po jej ciele rozlewa się fala ciepła. Pokiwała nieobecnie głową i faktycznie, przestała zwracać uwagę na kroki, choć wciąż czuła ból.

Przechodząc przez próg, potknęła się przez zbyt niskie podniesienie protezy. Poleciała w ramiona białowłosego, następnie osuwając się na kolana.

- To nie ma sensu. - Szepnęła, spuszczając głowę - Nie dam rady.

- Nieprawda. - Zaprzeczył od razu, również klękając - Jesteś silna, tyle przeszłaś. Wiesz o czym mówię.

- Wszystko co stało się kiedyś, nieważne jak byłoby krzywdzące, nie dorasta do stóp temu, co jest teraz. - Jęknęła żałośnie - To za dużo, nie mam w sobie tyle siły, żeby sobie z tym poradzić.

- I właśnie od tego masz mnie. - Potarł jej ramiona - Razem damy radę.

~•••~

Anzu przekręcała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Zaciskając palce na poduszce, słuchała miarowego stukotu kropel uderzających w okna. Podniosła się do siadu i spojrzała w bok, na śpiącego Bokuto. Ujęła jego dłoń i zaczęła patrzeć na ich splecione palce w milczeniu, jakby to miało podsunąć jej jakąś myśl.

Kiedy patrzyła na proteze, nieznane coś ściskało ją wewnątrz, lecz nie było to przyjemne. Jakby ktoś dźgał ją igłą, a pomimo protestów i błagań, nie chciał przestać.

Może powinnam spróbować?

Usiadła na skraju łóżka, dotykając stopami podłogi. Jedną z nich czuła chłód paneli, dalej trzymała dłoń nastolatka, ale niedługo potem ją puściła. Złapała za kule stojące obok szafki nocnej i wyszła powoli z pokoju. Ogarnęło ją wewnętrzne przerażenie, gdy patrzyła na schody, serce kołatało jej w piersi z szybkością galopującego stada koni, ale nie chciała odpuścić.

Zeszła tylko dwa schodki, a potem się poddała. Usiadła na schodach i patrząc na kule, odrzuciła je gdzieś w bok, lecz i tak spadły na dół. Schowała twarz w dłoniach i pogrążyła się w myślach, jaka to jest słaba i bezradna. Nie potrafiła zejść po schodach, nie. Bała się po nich zejść. Obawiała się, że gdy zrobi jeszcze jeden krok, potknie się, spadnie i uszkodzi drugie kolano, a wtedy nie będzie miała obydwu nóg, od kolan w górę.

Usłyszała otwieranie drzwi, a potem kroki bosych stóp. Zaspany Bokuto przetarł oczy i usiadł obok studentki.

- Dalej nie możesz się przełamać, prawda? - Spytał nad wyraz poważnie - To nic złego, każdy może się czegoś obawiać.

- Moja dusza dostaje raka, kiedy mówisz takim poważnym głosem. - Mruknęła smętnie, odwracając od niego głowę.

- Czyli wolisz, żebym miał to samo podejście do życia, co wcześniej? - Podniósł jedną brew.

- Ty tu jesteś od radości, tęczy i innych cukierków. - Oparła brodę na dłoni - Ja od narzekania, wizji końca świata i śmierci na setki sposobów. - Jej zmęczony życiem głos sprawił, że Kōtarō się wzdrygnął.

- Nie wyspałaś się. - Stwierdził, uśmiechając się delikatnie.

- Twoja spostrzegawczosć wzrosła na poziom ośmiolatka, gratuluję. Jesteś już tylko jedenaście lat w tyle.

- Ewidentnie się nie wyspałaś. - Wywrócił oczami i wstał - Chodź, idziemy spać, bo dłużej niż godziny z tobą w takim stanie nie wytrzymam. - Podniósł ją jak dziecko i poszedł do sypialni.

Położył się z nią i mocno tuląc, poprosił by spróbowała zasnąć. Trzymała jego nadgarstek, który był na wysokości jej biustu i zamknęła oczy. Dmuchał jej ciepłym powietrzem w kark, sam dosyć szybko zasypiając.

Jutro dam radę... Dla niego.

**************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro