Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oparłam się zmęczona o krzesło i przetarłam przekrwione oczy. Nie spodziewałam się, że rząd miał tak dużo informacji na temat HYDRY, ale w żadnym z nich nie było napisane o innym eksperymencie z dzieckiem albo dzieciach. Przeszedł mnie dreszcz, gdy pomyślałam, że mogło być więcej takich osób jak Vindic, które urodziły się w HYDRZE i od małego były uczone jak zabijać.
Pokręciłam głową by oczyścić umysł i spojrzałam na laptopa. Został mi jeszcze jeden plik do przeczytania, a jeśli w tym nic by nie było to musiałam dowiedzieć się tego znajdując byłych członków tej przeklętej organizacji. Było to dość niebezpieczne, ale nie miałam wyboru.
Od czasu pokonania Flag Smasher i śmierci Karli minął miesiąc. Od tamtego czasu siedziałam w mieszkaniu, niekiedy spotykając się z Sam'em i Bucky'm by porozmawiać jak co każde spotkanie o tym, że niczego się nie dowiedzieliśmy. Z Bucky'm też prawie nie rozmawiałam, próbował się ze mną kilka razy skontaktować, ale ja nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Nadal serce bolało mnie zbyt bardzo po tym jak znowu mnie zostawił. Wiedziałam, że to w końcu minie, ale bałam się ile czasu może to potrwać, bo jak na razie nie widziałam postępów.
Pokręciłam znowu głową próbując odgonić myśli i wróciłam do czytania, musiałam się skupić, ale było coraz gorzej. Literki pomału mi się rozmazywały i przeklinałam w myślach moje zmęczenie. Dopiero po kilku minutach przerwał mi dzwoniący telefon i na ekranie pojawiło się zdjęcie Bucky'ego. Nie chciałam odbierać od niego telefonu, ale gdyby się okazało, że coś wiedział to mogło być tego warte.

— Halo? — włączyłam na głośnomówiący i przewijałam dalej laptopa.

— Cześć, słuchaj Sam kazał mi zadzwonić i przekazać, że Rhodes próbował się z tobą skontaktować, ale nie odbierałaś.

Uniosłam brwi i spojrzałam na drugi służbowy telefon, najwyraźniej mi się rozładował, czego nie zauważyłam. Byłam tak skupiona na znalezieniu jakichkolwiek informacji, że wszystko inne poszło na bok.

— Telefon mi się rozładował.

— Rozumiem — przez chwilę nic nie powiedział – Rhodes prosił o spotkanie, nie chciał nic mówić przez telefon i uważał, że to dość ważne. Chciał żebyśmy przyjechali do niego jutro.

— Okej, przyjadę.

— Pomyślałem... Pomyślałem, że mógłbym po ciebie podjechać — może nie widziałam Bucky'ego, ale przeczuwałam, że nerwowo drapał się po karku.

— Nie trzeba, dolecę.

— Ma padać.

Cholerne mądre argumenty. Jak na złość James musiał poprosić o spotkanie kiedy mój samochód był u mechanika.

— Dobra! — mój głos brzmiał bardziej jak warczenie — Przyjedź po mnie o ósmej. Jeśli się spóźnisz to idę piechotą.

— Okej, do zobaczenia Liz.

— Do zobaczenia, James.

Rozłączyłam się i cicho westchnęłam. Musiało to być dość ważne skoro dzwonił Rhodes, nie robił tego zbyt często i nawet nie domyślałam się co mogło się stać. W mediach nie było głośno o jakimś skandalu od śmierci Karli.
Uniosłam wzrok i zamyślona spojrzałam za okno. 
Albo po prostu rząd ukrył jakąś ważną informację przed światem.
Wstałam od stołu i wyszłam na balkon, patrząc na zachód słońca. Musiałam przygotować się psychicznie na kolejne spotkanie z Bucky'm, w którym musiałam jechać z nim sama. Nie chciałam tego robić, ale nie miałam wyboru. Mieszkanie Rhodesa, w którym pewnie mieliśmy się spotkać było kilka godzin od Brooklynu, do którego się przeprowadziłam i nie byłabym w stanie tam dolecieć.
Przeskoczyłam przez barierkę balkonu i poczułam się lżej, gdy po całym dniu przy stole, mogłam w końcu rozprostować skrzydła. 

***

Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że Bucky przyjedzie godzinę przed czasem i będzie czekał w samochodzie, nawet nie dając mi znać, że był prędzej. Zauważyłam go od razu po tym jak wyszłam na balkon. Siedział w swoim samochodzie i czytał coś na telefonie, nie zdając sobie sprawy, że był obserwowany. Kusiło mnie, żeby się spóźnić, ale im dłużej bym przedłużała spotkanie z nim to tym bardziej bym się denerwowała, więc punktualnie wyszłam z budynku i ruszyłam w stronę jego samochodu.
Barnes był zbyt skupiony na telefonie i podniósł głowę dopiero, gdy wsiadłam do samochodu. Ostry zapach jego perfum od razu dotarł do mojego nosa i potrzebowałam całej siły woli by mocniej nie wciągnąć powietrza. Uwielbiałam jego zapach, ale to nie był odpowiedni moment na wdychanie jego perfum.
Chyba nigdy już nie będzie takiego odpowiedniego momentu.

— Jedź.

— Ciebie też miło widzieć — mruknął.

Nie odpowiedziałam na to i odwróciłam głowę w stronę okna. Usłyszałam jego ciche westchnięcie, ale nie zareagowałam. Wiedziałam, że krzywdziłam go moim zachowaniem, też było mi z tym źle, jednak nie byłam w stanie rozmawiać z nim normalnie. Jeszcze nie uspokoiłam się na tyle by przeprowadzić z nim szczerą rozmowę, która wisiała nad nami jak burza. Bałam się, że po takiej rozmowie zamiast wyjść tęcza, to wyjdzie jeszcze gorsza burza, która na amen zniszczy naszą już i tak napiętą relację.

— Kupiłem ci czarną herbatę bez cukru — usłyszałam jego głos — Tak jak lubisz.

Spojrzałam na papierowy kubek i zrobiło mi się cieplej na sercu. Może się starał albo po prostu chciał być miły. Nie wiedziałam, ale mimo wszystko atmosfera w samochodzie trochę zelżała i chwyciłam kubek do ręki.

— Dzięki.

— Może być jeszcze gorąca, więc...

— Dam sobie radę — przerwałam mu.

Nie chciałam słyszeć jego troski. Dodatkowo nie byłam dzieckiem, żeby nie wiedzieć, że mogłam się oparzyć.
Bucky nie odpowiedział, zacisnął tylko ręce mocniej na kierownicy i patrzył na drogę. Atmosfera znowu stała się bardziej napięta i miałam ochotę wyjść z tego samochodu i polecieć sama nawet, jeśli miałoby to potrwać kilka godzin. Nie lubiłam takich sytuacji z bliską mi osobą, a raczej osobą, z którą kiedyś byłam blisko. Nasza relacja od zawsze była dziwna i trudno mi się było do tego przyzwyczaić. 
Na samym początku byliśmy przyjaciółmi, później zostaliśmy zwerbowani, a raczej porwani do HYDRY, w której byliśmy razem przez kilkadziesiąt lat, nie zdając sobie sprawy, że kiedyś się przyjaźniliśmy. W końcu uratował nas Steve, z którym i tak nie spędziliśmy dużo czasu, bo postanowił wrócić do Peggy. Zostaliśmy sami, w tamtym momencie Bucky złamał obietnicę i zniknął, zostawiając mnie samą. W końcu wrócił, ale nie dlatego, że chciał tylko dlatego, że Sam postanowił oddać tarczę. Zabolało mnie to, że w tamtym momencie nawet o mnie nie pomyślał, ale podczas całej misji powstrzymania Karli, zbliżyliśmy się do siebie od nowa i w inny sposób. 
Jednak on postanowił to znowu zniszczyć, uciekając jak tchórz.
Byłam załamana, a dodatkową szpilkę postanowił jeszcze wbić Vindic.

Witam w pierwszym rozdziale drugiej części. Akcja jak narazie rozwija się spokojnie, ale obiecuję, że w przyszłym rozdziale będzie działo się już więcej.
Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro